Nie będę dziś pisał o relacjach. Nie przesłodzę melancholijnym lamentem na temat zbliżającej się zimy. W mordę też bić nie będę – kontrowersję tym razem zostawiam krzykliwym blogerkom.
Porozmawiajmy o wypaleniu.
Nic się nie chce. Jakoś smutno. Kreatywność na poziomie Przetrwanie – starczy, by rozbić jajka na omlet.
Wypalamy się głównie przez to, że zapominamy o dwóch bardzo istotnych prawdach:
1. Statyczne otoczenie, czyli stymulowanie się tymi samymi bodźcami przez długi czas musi w końcu doprowadzić do stagnacji, zniechęcenia i apatii.
2. Niesamowicie trudna jest zmiana stanu emocjonalnego poprzez samo myślenie o niej. Jeśli chcesz się lepiej poczuć, wykonaj działanie, które wykolei Cię z obecnego stanu.
Wystarczy zacząć dostarczać mózgowi nowych bodźców. Poznać kogoś, wyjechać gdzieś, zrobić coś po raz pierwszy. Odkurzyć i wybudzić pogrążone w śpiączce receptory. Zaskoczyć mózg. Zacząć można już od małych rzeczy. Przespacerować się do pracy inną drogą. Wyjąć z uszu słuchawki. Zrobić zakupy w innym sklepie. Próbowaliście kiedyś myć zęby lewą ręką? To jak zafundować umysłowi zimny prysznic. Wcale się nie zgrywam.
Czy przypadkiem jest, że najbardziej kreatywny staję się na wszelkiej maści wyjazdach? Gdy poznaję ludzi, eksploruję nowe miejsca, stawiam czoła nowym wyzwaniom? Nie sądzę. Podróżując zawsze mam notatnik pełen nowych pomysłów. Na wpisy, na książkę, na marketing, na szkolenia. Pogłębiam koncepty, które wyznaczają rytm mojego tu i teraz, schodząc niżej w kolejne rozgałęzienia. Rozumiejąc zjawiska wielopoziomowo i analizując je z różnych perspektyw.
Przed moim pierwszym lotem na Filipiny byłem zamknięty w depresyjnej spirali. Prowadziłem zbyt wiele szkoleń, za mało czasu miałem dla siebie. To był chyba początek kryzysu tożsamości, który docisnął mnie do ziemi dużo później. Nie dzieliłem się tym z Wami, ale za cholerę nie chciało mi się wylatywać z Polski. Natomiast, gdy tylko znalazłem się w Azji poczułem, jakbym otworzył oczy po długim, dusznym i ciężkim śnie. Byłem jak małe dziecko. Wszystko mnie ciekawiło, intrygowało. Każda sytuacja była nowa i zmuszała do improwizacji, wykorzystywania mózgu na pełnych obrotach. Gdy wróciłem do Polski dalej jechałem na tym rozpędzie, obserwując “codzienność” przez zupełnie inny pryzmat. Oczywiście z czasem to straciłem, a receptory znów się rozleniwiły – te wahania są jednak nieuniknione jeśli prowadzisz w miarę “stabilne” życie, a ja wtedy zagnieździłem się na dłużej w Warszawie.
Nie czujesz smrodu, kiedy sam tkwisz po uszy w gównie. Nie zauważasz absurdów systemu, jeśli zawsze jesteś jednym z jego trybików. Cieszę się z tego, że mam taką, a nie inną specyfikę pracy. Że dużo podróżuję, poznaję nowe osoby i stawiam sobie kolejne wyzwania. Moją profesja polega na zgłębianiu zależności pomiędzy wyżej wspomnianymi trybikami. Dzięki temu w klubach jestem wyluzowany i mogę śmiać się ze śmiertelnie poważnych facetów i instagramowych dziewczynek z kompleksem niższości. Układać usta w pełen zażenowania uśmiech obserwując z dystansu taniec godowy chłopców, którzy najchętniej przynieśliby ze sobą wielkie transparenty z wytłuszczonym:
+ stanem konta
+ rozmiarem fiuta
+ napisem: “Mam wyjebane” (akurat)
Pominięte: codzienne walenie konia, samotność, poczucie zagubienia.
Oczywiście kobiety przyniosłyby ze sobą swoje tablice informacyjne, a na nich tak istotne szczegóły, jak:
+ poziom niezależności
+ liczba followerów na insta i serduszek pod zdjęciami
+ “jestem dla ciebie zbyt zajebista”
Pominięte: praca w fast foodzie, krótkowzroczność, dupa i cycki jako jedyne atuty.
@up – tak, to była generalizacja. Jeśli zdążyłeś(aś) zapluć monitor to musisz wiedzieć, że wcale nie jest mi przykro.
Jeśli dostarczasz sobie za mało zróżnicowanych i nowych bodźców lub szprycujesz się wciąż tymi samymi, to wystarczy włączyć stoper i patrzeć, jak wszystko idzie się pierdolić. Nagle wkurzają Cię małe rzeczy. Że ktoś Cię popchnął na parkiecie, że szefowi coś się nie podoba. Że kot nie trafił do kuwety, bombardując lśniącą posadzkę. Ba, nawet sam(a) siebie zaczynasz wkurzać, a to już bardzo niepokojący sygnał – w końcu… z kim spędzasz najwięcej czasu?
/WTRĄCENIE
Nie da się nie przejmować opinią osób z danej grupy, jeśli stanowi ona Twoją podstawową i jedyną grupę. W dawnych czasach taki brak akceptacji oznaczałby albo wygnanie albo masowanie czaszki sporej wielkości kamieniem. To było kiedyś, ale Twój mózg nie wie, że już jest “teraz”.
Każdy miał/ma na studiach znajomych, którzy zawsze przejmowali się zaliczeniami, biurokracją w dziekanacie i tym, co powiedział profesor równie mocno, jakby w równanie wchodziło krzesło elektryczne. Zdarzały się też osoby, które miały we wszystko po prostu wyjebane. Głównie dlatego, że prowadziły bogate życie, którego mało znaczącym wycinkiem były studia. Mówimy tu o nabieraniu dystansu, o szerszej perspektywie.
/KONIEC WTRĄCENIA
Nie jest możliwa ciągła ekscytacja codziennością, jeśli składa się ona zawsze z tych samych elementów. W końcu przychodzi zmęczenie materiału. Nie trzeba tutaj płakać i się użalać, tylko przeorganizować parę rzeczy, a najlepiej wyjechać – nawet na weekend.
Urlop od “codzienności” nie jest kwestią wyboru. Jest obowiązkiem. Chyba, że chcesz się doprowadzić do sytuacji, w której przypominasz wypaloną, obojętną na wszystko skorupę. Wstąpić do armii zombie, które każdego dnia maszerują ulicami miast, wypełniając autobusy, tramwaje i metra. Pusty wzrok, motorek w dupie i kawa w kubku. Pstryk, zdjęcie – cudownie beznadziejny portret XXI wieku.
*
Od teraz na instagramie pojawiać się będą oceny filmów, które widziałem.
Bo tak.



11 kwietnia 2019


