Siedzę właśnie na rynku we Wrocławiu i piję kurewsko dobrą latte. Ostatnio blog troszkę przygasł – odkąd wystąpiłem na Fullmenie, jestem ciągle w ruchu. Znajomi powoli zaczynają mnie nienawidzić – prawie w ogóle nie mam czasu na facebooka i telefon.
Życie na torbach mi się podoba. Dużo bodźców sprawia, że czujesz się bardziej obecny.
– Siema, wpadasz do Częstochowy?
– Kiedy?
– Dziś.
– Ok.
Zero rutyny, kompletny spontan. Gdy wbijasz się w codzienny rytm tracisz rozpęd. Siedzisz przed laptopem i zapuszczasz korzenie. Stajesz się jakiś nieobecny, odległy. Jakbyś nigdy tak na prawdę się nie budził. Mózg wyciąga po kolei kolejne wtyczki, odpowiadające za ekscytację, zaskoczenie. Ta sama wanna. Ten sam laptop. Sklep i kasjerka z ekspresją pracownika zakładu pogrzebowego. Z czasem zaczynasz chodzić jedynie po wydeptanych ścieżkach i nie masz najmniejszej ochoty tego zmieniać. Brakuje paliwa. Zrobiłyś coś, ale się nie chce – zmęczenie przygniata do ziemi. Ciekawe jest to, że Twój organizm wygeneruje tylko tyle energii, ile potrzebujesz. Najwięcej mocy miałem wtedy, gdy wstawałem o 6:00, o 7:00 podpisywałem listę obecności w pracy, wychodziłem na siłownię o 15:00, wracałem szybko umyć się, zjeść i wychodziłem spotkać się z dziewczyną – a po seksie szedłem jeszcze na pół nocy do klubu.
Jesteśmy zaprogramowani do tego, by dążyć do utrzymania obecnego stanu:
- Gdy się zamulasz, chcesz zamulać się jeszcze mocniej.
- Jeśli jesteś smutny, puszczasz depresyjną piosenkę.
- W momencie, gdy rozpiera Cię szczęście, wypełniasz cały dzień pozytywnymi zajęciami.
Przekonanie o stałości stanu emocjonalnego to wielka pułapka. Czujemy się dobrze, mamy świetną passę i myślimy, że to tak już na zawsze. Osiadamy na laurach, przestajemy stymulować mózg nowymi bodźcami i powoli wygasamy – sami nie wiedząc kiedy.
Zostawiam w tyle kolejne miasto i czuję się wolny. Każde nowe miejsce ma własny, unikalny klimat. Najlepsi ludzie rozsiani są po całej Polsce. Wyłapywanie ich i zbijanie w grupki stało się moim nowym hobby.
Gdy zadajesz się z idiotami, doświadczasz kumulacji chujni. Na szczęście to działa też w drugą stronę. Dlatego tak często wspomina się nawet krótkie spotkania w gronie serio ogarniętych, inteligentnych osób, które od życia chcą czegoś więcej. Jeden weekend może dostarczyć Ci tyle nieśmiertelnych tekstów i abstrakcyjnych sytuacji, że będziesz je jeszcze wspominał za kilka dekad, przy okazji zamawiania sztucznej szczęki.
Już na Filipinach przekonałem się o tym, że poczucie przemijania czasu – szybko lub wolno – zależy tylko i wyłącznie od ilości rzeczy, które robisz i bodźców, których doświadczasz. Jeśli każdy dzień jest kopią poprzedniego, to nic dziwnego, że tygodnie zlewają się w miesiące. Dla mnie miesiąc Azji ciągnął się jak rok – dlatego, że codziennie doświadczałem nowych rzeczy, w doborowej ekipie. Po powrocie do Polski byłem w szoku, gdy znajomi mówili mi: “Ale ten Twój wyjazd szybko zleciał!”.
Teraz czuję podobnie. Ostatnie dziesięć dni to taka kumulacja akcji, że mam wrażenie, jakby minął co najmniej miesiąc. Doświadczając więcej, żyjesz dłużej. Przynajmniej względnie.
Wracając do Wrocławia – ludzie są zauważalnie mniej spięci, niż w stolicy. Generalnie samo miasto podoba mi się o wiele bardziej, niż ostatnio. Może to kwestia wiosny. Dziś było tak ciepło, że dziewczyny zaświeciły głębokimi dekoltami. Na każdym kroku czuć luz, dziwną beztroskę.
Ostatnie dni dobitnie przypomniały mi, że nigdy nie odnalazłbym się w stacjonarnej pracy na etacie.



11 kwietnia 2019


