Kiedyś, gdy wróciłem z drugiej w moim życiu wyprawy na Krym, spisałem wspomnienia z wyjazdu w formie opowiadania. Podzieliłem się tymi zapiskami tylko z wąskim gronem zaufanych osób, doszedłem jednak do wniosku, że miejsce tej opowieści jest tutaj. Historia będzie pojawiała się w odcinkach, w każdą sobotę. Z miejsca odpowiadam na dwa najważniejsze pytania – nie, nikt z głównych bohaterów nie poruchał. Tak, wyjazd był zajebisty.
Spotkałem Pawła i Nitro na dworcu w Białymstoku. Tradycyjnie już kupiłem papierosy w kiosku. Zawsze, jak gdzieś wyjeżdżam kupuję ramkę fajek. Fajna wymówka, żeby palić. Wsiedliśmy w pociąg do Warszawy. Rozpoczęło się odliczanie. Za czterdzieści godzin będziemy na Krymie. Jakoś to do mnie jeszcze wtedy nie docierało.
Wysiedliśmy na Zachodniej i po kilkunastu minutach dołączył do nas Flamboyant z Krakowa, a niedługo po nim Zgrzewacz. Z Flamboyantem pisaliśmy do siebie przez internet bardzo długi czas. Teraz widzieliśmy się po raz drugi na żywo. Ekipa podróżująca drogą lądową była gotowa do wystrzelenia w kosmos. Druga część naszej drużyny startowała z Katowic samolotem i mieliśmy się spotkać na miejscu, w Eupatorii.
Zajęliśmy miejsca w autokarze i ruszyliśmy. Obok mnie siedział Zgrzewacz.
– Jedziemy na Krym, ogarniasz? – spytał podekscytowany. Uśmiechnąłem się, choć jeszcze wcale tego nie czułem. W naszym planie było za dużo zmiennych. Dużo zmiennych oznacza dużo kłopotów. Czułem lekki niepokój. Jak się okazało, nie musiałem długo czekać na skok ciśnienia.
Kierowca właśnie przechadzał się między siedzeniami i zbierał świstki z biletów. Któryś z pasażerów zapytał:
– Przepraszam, o której będziemy we Lwowie?
– Na pewno przed dwunastą. Zależy, ile nas będą na granicy trzymać. Bo to może być godzina, a może być i osiem.
Poczułem suchość w ustach. Pociąg do Simferopola mieliśmy o 9:47. Planowy przyjazd autokaru do Lwowa miał być o 6:30. Tak było napisane na stronie internetowej, z której braliśmy bilety. Spojrzeliśmy na siebie ze Zgrzewaczem.
– Myślisz, że zdążymy? – spytałem sam nie wiem, po co. Chyba chciałem usłyszeć zapewnienie, że wszystko będzie okej.
– Pewnie nie.
– I co wtedy?
– Będziemy musieli spędzić kilka dni we Lwowie. Zanim uda się kupić kolejne bilety na Simferopol.
– Kurwa. Mać.
– Dlaczego nie zadzwoniłeś do nich i nie spytałeś, ile naprawdę czasu jedzie ten autokar do Lwowa? – spytał, a ja poczułem jak rośnie mi ciśnienie. Ja załatwiałem wszystkie przejazdy, bilety, więc teraz cała wina spadnie na mnie. Zajebiście.
Myślałem, że rozmowę kierowcy z pasażerem słyszeliśmy tylko my. Inni siedzieli dalej za nami. Nie chciałem ich niepokoić, więc nie powiedziałem im o tym, że krótko mówiąc mamy przejebane. Wyciągnąłem telefon z kieszeni i zacząłem pisać smsa do konika z Lwowa, który kupował nam bilety na pociąg do Simferopola.
Witam. Kupiłem u Ciebie pięć biletów na połączenie Lwów-Simferopol na 9:47. Planowy przyjazd autokaru do miasta to 6:30, ale kierowca mówił coś, że możemy być dopiero przed dwunastą. Orientujesz się może, ile rzeczywiście trwa czas przejazdu na trasie Warszawa-Lwów? Jechałeś kiedyś tym połączeniem? Co, jeśli nie zdążymy na pociąg?
Kilka chwil po wysłaniu mój telefon zaczął ćwierkać. Konik dzwonił.
– Halo?
– Dobry wieczór – odpowiedział mi głos w słuchawce. – Pan teraz jedzie do Lwowa, tak?
– Zgadza się.
– O której pan wyjechał? – w głosie konika czuć było ukraiński akcent, choć po polsku rozmawiał świetnie.
– O 21:30. Kierowca…
– Niech pan powie kierowcy, żeby wysadził was przed Lwowem, bo oni zawsze tak głupio robią, że jadą do Lwowa obwodnicą. Jeśli wysiądziecie przed Lwowem i weźmiecie taksówkę na dworzec zaoszczędzicie dużo czasu. No, a jeśli nie zdążycie to ja nie dam rady wam w tym miesiącu załatwić biletów na ten pociąg, więc utkniecie we Lwowie.
– Okej, wielkie dzięki.
– Do widzenia.
Poszedłem do kierowcy.
– Witam, o której będziemy na miejscu?
Kierowca, facet w średnim wieku przeczesał swoje długie włosy i zrobił minę, jakby srał.
– Chodzi panu o czas teoretyczny przyjazdu, czy praktyczny?
A zgadnij, głupi fiucie.
– Praktyczny.
– Praktyczny czas to zależy od tego, ile nas na granicy przetrzymają. Bo to może być godzina, albo pięć tak jak ostatnio.
– Chodzi o to, że mamy pociąg z Lwowa o 9:47 i nie wiem, czy zdążymy – w tym miejscu opisałem mu, co powiedział mi konik o obwodnicy.
– Jak miniemy granicę będziemy o tym rozmawiać.
Wróciłem na miejsce i streściłem rozmowę Zgrzewaczowi. Zadzwonił telefon. Lips.
– Tak?
– Siema stary! – usłyszałem podekscytowany głos w słuchawce. – Już na Ukrainie jesteś?
– Nie, jeszcze nie. W autokarze.
– A co ty taki zamulony głos, spałeś?
– Prawie – nie chciało mi się wdawać w szczegóły, nie byłem zbyt rozmowny. Martwiłem się, że cały pierdolony wyjazd szlag trafi.
– Stary, a ja w Mielnie jestem! Na Baltic Campie! Jak powiedziałem, że jestem z Białegostoku wszyscy zaczęli mnie pytać, czy znam Vincenta. Ha! Jasne kurwa, że znam haha. Wszyscy tu ciebie znają. Ale tu jest klimat stary, jak zajebiście. Masz pozdrowienia od Seducteura! Still o ciebie pytał.
– Jak ty się na Balticu znalazłeś?
– Długa historia, stary!
– Zajebiście, pozdrów wszystkich i bawcie się dobrze. My jedziemy w stronę granicy.
– To pisz tam koniecznie jak wam idzie!
– Ty też!
– To siema!
– Yo.
Energia Lipsa udzieliła mi się, tylko że nie w tą stronę, co trzeba. Denerwowałem się bardziej. Nie zmrużyłem oka do samej granicy. Widziałem na zegarku, jak kolejne minuty uciekają bezpowrotnie zmniejszając szanse na wykonanie planu do zera. W międzyczasie przypomniałem sobie jeszcze, że na Ukrainie czas przestawia się o godzinę do przodu. Świetnie, kolejna godzina w plecy. Oparłem głowę o oparcie fotela i spróbowałem zamknąć oczy. Na drodze tak telepało, że głowa zaczęła mi bezwładnie podskakiwać i czułem jak trzeszczą mi kręgi szyjne. Zasnąć w takiej pozycji, to można się już nie obudzić.
Po kilku długich godzinach dojechaliśmy do granicy gdzie na nasze szczęście nie było dużej kolejki. Staliśmy tylko dwie godziny z kawałkiem. To był duży fart. Gdyby zaczęli sprawdzać wszystkie bagaże mielibyśmy kolejne dwie godziny w plecy. Gdy byliśmy już po ukraińskiej stronie granicy zacząłem wierzyć, że zdążymy i uda nam się. Całkowicie uspokoiła mnie rozmowa z jednym z pasażerów, który już jeździł tą trasą. Mówił, że we Lwowie będziemy w przeciągu godziny. To dawało nam zapas półtorej godziny do pociągu, czyli w sam raz.
Od granicy do Lwowa wiodła droga, która wyglądała, jakby spadł na nią deszcz meteorów. Dziura obok dziury i jeszcze jedna dziura, a w dziurze kolejna dziura i tak bez końca. Już nigdy nie powiem, że drogi u nas są chujowe. Swoją drogą, warsztaty samochodowe i wulkanizacyjne muszą tu zarabiać fortunę.
Wjechaliśmy do Lwowa. Miasto budziło się do życia. Zatrzymaliśmy się przy jakimś hotelu. Podszedłem do najbliższej taksówki. Z sałaciarzami na Ukrainie trzeba ustalać cenę kursu przed przejażdżką, bo później taki rusek może nam zaśpiewać cenę, jaką zechce. W ukraińskich taksówkach nie ma taksometru. Gdy taki cwaniak widzi turystę od razu zaciera ręce. Na szczęście rok temu nauczyłem się co nieco o tym, jak nie zostać wyruchanym przez ukraińskie usługi przewozowe. Nie wiedziałem, jak daleko mieszka konik. Taksówkarz miał nas zawieźć do niego, a następnie na dworzec kolejowy. Zaryzykowałem i spytałem czy przewiezie nas za pięćdziesiąt hrywien (1 hrywna – 0,40 zł). Zgodził się, zapakowaliśmy bagaże i ruszyliśmy.
W międzyczasie mogłem po raz drugi w życiu obejrzeć z bliska Lwów. Nie podoba mi się to miasto. Stare, brudne. Cuchnące komuną jak Polska trzydzieści lat temu. Odrapane autobusy, ciasne, rozjeżdżone uliczki. Ponure, utaplane w szarości budynki. Nie chciałbym tu mieszkać. Wysiadłem z auta i puściłem sygnał konikowi. Po chwili usłyszałem krzątanie na klatce i przed blok wyszedł zaspany facet w bokserkach. Dał mi kopertę z biletami. Podziękowałem mu i szybko zapakowałem dupę ponownie w taksówkę. Skierowaliśmy się na dworzec. Wyjąłem z koperty bilety. Były cztery. Cztery, a nas jest pięciu. Co jest? Zadzwoniłem do konika. Okazało się, że na jednym bilecie są dwa miejsca. Taka błahostka, a mi znów zrobiło się gorąco.
Wysiedliśmy na dworcu i stwierdziłem, że pięćdziesiąt hrywien za taki kurs to uczciwa cena.
Do pociągu pozostała nam jedna godzina.



11 kwietnia 2019


