Całkiem przypadkiem dowiedziałem się, że w filharmonii w moim mieście ma być darmowy koncert z utworami Mozarta. Długo się nie zastanawiałem, jako że ostatnio słucham bardzo dużo muzyki klasycznej. Pojechałem z bratem i przyjacielem. Gdy tylko weszliśmy do budynku zobaczyłem najpiękniejszą dziewczynę, jaką widziałem kiedykolwiek w moim mieście.
Niestety, była z limitowanej edycji „Polański by nie pogardził”. Miała maksymalnie szesnaście lat, cudowne rysy twarzy i nieprzyzwoicie często zerkała w moją stronę swymi wielkimi oczętami. Oderwałem od niej wzrok i oddałem kurtkę do szatni.
– Przepraszam, jestem tu pierwszy raz, na której sali będzie koncert? – spytałem babcię, która podała mi numerek. W odpowiedzi uśmiechnęła się jak do upośledzonego dziecka i wskazała ręką na główną i jak się później okazało – jedyną salę. „Fałks pałks”, powiedziałby mój znajomy.
Ruszyłem wolnym krokiem w stronę sali. Nie patrz. Nie patrz. Spojrzałem. Ona też na mnie patrzyła. Najpierw taka prowokuje, a później się człowieka gania po sądach i miesza z błotem w gazetach. W tej krótkiej chwili połączyłem się w „bulu” z naszym wielkim reżyserem. Gdy chcę, bywam jednak nieugięty. Zerwałem kontakt wzrokowy i już-już miałem wejść w korytarz prowadzący na salę gdy brat stwierdził, że idzie do toalety. No nic. Oparłem się o ścianę.
Nie patrz. Nie patrz. Spojrzałem. Dalej patrzyła. Zamrugała, strzygąc rzęsami. Skubana.
Było ciężko. Moje mięśnie mimowolnie spięły się przygotowując ciało do ruchu, lecz w porę się opamiętałem. „Tylko się przywitam i pogadam o bzdetach przed koncertem” – przekonywała mnie moja ciemna strona. Ta, jasne. Stój, gdzie stoisz cwaniaku.
Brat wrócił. Co za ulga. Poszliśmy do sali, w kierunku której powoli spływała ludzka, garniturowo-wytworna masa. Pomieszczenie było obszerne, gustownie oświetlone. Zajęliśmy miejsca w trzecim rzędzie, zależało mi na tym, by być blisko instrumentów. Koncert miał się zacząć za dziesięć minut, więc zaczęliśmy się z bratem i przyjacielem rozglądać, komentując ludzi.
Ku naszemu zdziwieniu, do sali cały czas napływały – wmieszane w tłum – ładne dziewczęta, niestety wszystkie bardzo młode. Rozejrzałem się w poszukiwaniu tej konkretnej małolaty i dostrzegłem ją rząd za nami, po lewej stronie. Akurat obgadywała mnie z koleżanką. Na szczęście na scenę zaczęły wchodzić skrzypaczki, które skutecznie odciągnęły od niej moją uwagę.
W kilka chwil cała scena zaroiła się od muzyków, ostatni wszedł dyrygent – niegroźny grubasek typu „wujek, który przebiera się za Mikołaja”. Zaczęło się. Usłyszałem dźwięk skrzypiec i moje ciało przeszyły ciarki. Siedziałem jak zahipnotyzowany dając się pochłonąć muzyce.
Podczas, gdy delektowałem się kolejnymi utworami nie dawała mi jednak spokoju jedna myśl – że ludzie, którzy nie słuchają muzyki klasycznej nie wiedzą, ile tracą. Niechęć ludzi do klasyki bierze się najczęściej z totalnej ignorancji. Z tym jest trochę jak z metalem. Ludzie go nie znoszą, a najczęściej jest tak, że nigdy nie przesłuchali w całości żadnej płyty od początku do końca. Wychodzę z założenia, że jak nie masz na jakiś temat pojęcia, to po prostu się zamknij i nie mów nic, bo wszystko co powiesz z takiej pozycji będzie jak piach na pustyni – gówno warte.
Wystarczy posłuchać dłużej niż godzinę konkretnego kompozytora – niech to będzie Mozart, Bach, Beethoven, Chopin lub którykolwiek inny – by zrozumieć jedną, podstawową rzecz. Muzyka klasyczna przetrwa kolejne stulecia, czego nie można powiedzieć o radiowych hitach, których po miesiącu nikt już nie chce słuchać.
W głowie się nie mieści, ile potrzeba kunsztu, by pisać klasykę. Ile poświęcenia i determinacji, by ją grać. Ta muzyka zapiera dech w piersi i potrafi dotknąć tak głęboko, jak żadna inna. Dlatego też, gdy ktoś, kto nigdy jej nawet nie próbował słuchać mówi, „zmień, nie lubię klasyki” mam ochotę odwrócić się na pięcie i już nigdy więcej z tą osobą nie rozmawiać. Oczywiście rozumiem doskonale, jeśli ktoś przesłucha paru kompozytorów i wtedy stwierdzi, że to nie dla niego. Wprawdzie spojrzę wtedy na taką osobę z miną „you must be fuckin kiddin me?”, ale zaakceptuję to. Sprawdziłeś, wyrobiłeś sobie opinię, ok.
Warto dać tej muzyce szansę, bo może się okazać, że za parę dni nie będziesz mógł przestać jej słuchać. Otwarty umysł w życiu to podstawa. Sprawdzanie wielu rzeczy, wyrabianie sobie zdania na każdy temat. Doświadczanie.
Wracając do tematu. Koncert był fenomenalny. Żałowałem, gdy dobiegł końca. Całe szczęście, że musieliśmy biec do szatni i szybko wskoczyć w furę – spieszyliśmy się więc nie miałem okazji zagadać ponętnej młódki.
Po wszystkim miałem kilka refleksji na temat zagrożeń, jakie stwarza chodzenie do filharmonii:
1. Istnieje wysokie prawdopodobieństwo wystąpienia głębokiego relaksu i poczucia świetnie spędzonego czasu…
2. …przy okazji możesz stwierdzić, że filharmonia to bardzo fajna sprawa i odkryć w sobie chęć pójścia raz jeszcze
3. Możesz całkiem przez przypadek zostać uwiedzionym przez seksowne spojrzenie kompromitująco młodej niewiasty…
4. …którą ciężko będzie Ci wyrzucić z głowy



11 kwietnia 2019


