Przyjdzie taki moment. Nie będzie to nagłe zjawisko, być może nawet go nie dostrzeżesz. Pewnego ranka jednak, analizując ostatnie lata, dojdziesz do wniosku, że bardzo się zmieniłeś. I że możesz być z siebie dumny.
Kiedyś zrozumiesz, że najbardziej liczy się Twoje dobro. Twoja intuicja i Twoje zdanie. To, czego Ty chcesz i co jest dobre dla Ciebie – według Ciebie. Porzucisz próby zbawiania świata i skupisz się na najważniejszej osobie na tej planecie – na sobie samym.
Przekonasz się, że ich gadanie nigdy nie miało żadnego znaczenia. Znasz siebie i rozumiesz najlepiej – dlatego przestaniesz traktować ludzi jak wyrocznię. Zawsze będziesz miał ostatnie zdanie. Może kogoś wysłuchasz. Może coś przemyślisz. Ostatecznie jednak zrobisz dokładnie to, co Ty uważasz za słuszne.
Dojdziesz do wniosku, że przejmowanie się przeszłością i drżenie o przyszłość to odmiany masochizmu. Z kolei wkurwianie się na korki, szefa i spóźniony autobus nie różni się niczym od lamentowania, że słońce wschodzi na wschodzie, a zachodzi na zachodzie.
Otworzysz szerzej oczy i przestaniesz przejmować się etykietami. Że zachowujesz się jak dziecko, że nie powinieneś. Że nie możesz, bo za późno. Że nie wypada. Że skoro z Tobą poszła, to jest szmatą. Słodkie pierdolenie skwitujesz westchnieniem, po czym zrobisz swoje – przeważnie z dwóch powodów: tylko Ty posiadasz pełny obraz danej sytuacji oraz tylko Ty wiesz, czego chcesz i co jest dla Ciebie dobre.
Odrzucisz absoluty. Pochylisz się nad czernią i bielą, dostrzegając całą paletę odcieni szarości. Odnajdziesz tam siebie i wszystkich, których oceniłeś zbyt pochopnie. Będziesz sprawdzać etykiety, które ludziom przyszywa Twój mózg – powoli oduczając go kompletnie przyszywania metek.
Kwestionowanie wszystkiego stanie się Twoim nawykiem. Będziesz zadawać pytania i szukać odpowiedzi. Nie przyjmiesz niczego za pewnik, dlatego zajdziesz o wiele dalej i doświadczysz więcej niż inni. Nigdy nie dasz sobie wmówić, że coś jest poza Twoim zasięgiem.
Nauczysz się rozczarowywać ludzi. Mijać się z ich oczekiwaniami. Wychodzić poza szufladkę, do której próbowali Cię wcisnąć. Na podeście stawiając siebie i swoich bliskich – wszystko inne zawsze będzie mieć niższy priorytet.
Nikt nie pokocha Cię tak, jak możesz pokochać samego siebie – dlatego zostaniesz swoim najlepszym przyjacielem. Przestaniesz źle o sobie myśleć, piętnować się za niepowodzenia. Krytykować i ciągnąć w dół. Będziesz swoim lojalnym doradcą i wyciągniętą dłonią. Motywacyjnym kopniakiem i silnym ramieniem. Umiejętnie będziesz rozdzielał czas – na refleksję i łzy, ciężki poranek po porażce oraz powrót do sprintu po upragniony cel.
Zrozumiesz, że kluczem do rozwoju jest akceptacja. Akceptacja przemijania, nieustannych zmian i poczucia bezsilności, które czasem przychodzi. Pogodzisz się z entropią. Z tym, że Wszechświat i jego elementy dążą do rozpadu. Tak jak wszystko, co budujesz w swojej głowie. Twoje nastawienie, motywacja, chęć zaprowadzenia porządku. Przestaniesz kurczowo trzymać się status quo i porzucisz próbę kontrolowania chaosu.
Nie będziesz odkładać w czasie szczęścia i pozwolisz sobie je odczuwać każdego dnia, w każdej małej chwili. Głównie dzięki konkluzji, że życie jest krótkie i składa się z momentów. Dzięki temu wybierzesz nocną eskapadę zamiast snu. Spontaniczny trip do innego miasta zamiast wieczoru w domu. Życie składa się z momentów, a momenty tkane są z emocji. Nauczysz się więc głębiej przeżywać każdą chwilę. Zatapiać w doznania i niemal zatrzymywać czas – by lepiej zapamiętać kolor jej oczu, temperaturę wody czy wzór księżycowej smugi, rozlanej srebrem na powierzchni morza.
Nauczysz się mówić “nie wiem” i przestaniesz udawać encyklopedię. Będziesz przyznawał się do błędów, niekompetencji i braku doświadczenia. Dlatego, że jest to jedyna droga do tego, by dalej się rozwijać, chłonąć jak gąbka, wzrastać. Paradoksalnie, okazując słabość i będąc autentycznym zyskasz większy szacunek, niż gdybyś miał udawać nadczłowieka.
Odetniesz rzeczy, które Cię nie rozwijają. Zbędne imprezy z ludźmi, którzy nie wnoszą niczego do Twego życia. Marnowanie czasu w towarzystwie używek wysysających energię i zdrowie.
Zaakceptujesz ewolucję i w efekcie przestaniesz kurczowo trzymać się określonego zdania na swój temat. Będziesz potrafił wyrzucić do kosza wypracowane przekonania i skrajnie zmieniać poglądy. Nie dlatego, że jesteś jak chorągiew na wietrze, a dlatego, że po ludzku błądzisz – cały czas zbliżając się do celu. Zbierając nowe doświadczenia, wyciągając świeże wnioski. Korygując kurs.
Pozwolisz sobie na płacz, zwątpienie i kryzys tożsamości – zrozumiesz, że to jak zrzucanie kolejnych niedoskonałych warstw, a każdy dołek przybliża Cię do najlepszej wersji siebie.
Przestaniesz wymagać od siebie zbyt wiele. Pozwolisz sobie na gorszy dzień. Brak działania. Spieprzenie stu procentowej sytuacji. Zawiedzenie kogoś. I co najważniejsze, nie będziesz się za to mentalnie biczował.
Pozwolisz ludziom Cię nie lubić. Machniesz ręką, gdy ktoś Cię nie zrozumie lub oceni powierzchownie. Nie będziesz silił się na akceptację i tłumaczenie wszystkim dookoła: skąd jesteś, jaki masz cel i dlaczego żyjesz tak, jak żyjesz. Najważniejsze i tak zawsze będzie to jak Ty się ze sobą czujesz i czy w swoim najbliższym otoczeniu masz wartościowych ludzi, którzy pójdą za Tobą w ogień. Odrzucisz też kompletnie udowadnianie komukolwiek swoich kompetencji w danej dziedzinie.



11 kwietnia 2019


