Wiem, że czasem jest ciężko.
Ale dziś proszę Was.
Mimo braku słońca. Nie zważając na kulę ciążącą u nogi. Przymykając oko na szumy na złączach i pieprzony bląd w interpretacji. Koślawe grafitti na ścianach. Szare kominy i martwy wzrok ludzi dojechanych przez system.
I mimo tego, że czasem z deszczu pod rynnę. Wiedząc, że droga bywa długa i nigdy prosta. I że czasem łatwiej unieść sztangę niż kąciki ust ułożyć w uśmiech. Mając na oczach zmęczenie i tocząc nieustanną walkę na skraju świadomości. Walkę sprzecznych oczekiwań. Nierealnych obietnic, które składamy sobie na zakrętach.
Rozpieszczeni przerwą w zaciekłej ulewie kamieni. Mimo braku zrozumienia, właściwych punktów odniesienia. Nie zważając na popiół i zgliszcza tego kim i gdzie kiedyś chcieliście…
Egzorcyzmując szepty, gdy czasem bez nikogo, w towarzystwie dzwoniącej ciszy…
Wiedząc tak dużo i nie rozumiejąc zbyt wiele. Zadając pytania i weryfikując nieczęste odpowiedzi.
Układając puzzle nawet wtedy, kiedy przestają do siebie się kleić. Tworząc unikalną historię z początkiem, środkiem i bez pointy. Reżyserując na ślepo z głęboką nadzieją. Że właśnie tak to trzeba. Że dobrze, że właściwie i najlepiej. Przecierając nowe szlaki, wyznaczając standardy wysoko, jak najwyżej.
Próbując nie utknąć na mieliźnie wątpliwości. Płynąc zawsze pod prąd i bezkompromisową szczerością wyrównując szanse w tej nierównej walce.
W tłumie szarych ludzi, jak ze starych pocztówek.
Proszę.
Zaśmiejcie się światu prosto w oczy.
Pozostańcie kolorowi.



11 kwietnia 2019


