W moich snach zawsze byłem idealny.
Podejmowałem właściwe decyzje, zawsze wiedziałem dokąd idę i czego chcę. Odkąd pamiętam zawsze chciałem przekuć te wizje w rzeczywistość. Jak to jest, że każdy jest z definicji wolnym człowiekiem, ale bardzo rzadko wstaje z bezpiecznego krzesła i idzie pod prąd, konsekwentnie realizując swoje cele?
Piszecie mi maile. Że jesteście w kropce, nie wiecie co robić. Że nie macie kobiet. Że facet was zdradził. Że boicie się żyć lub nie macie motywacji. Chcielibyście podpiąć się pod gniazdko z determinacją i odwagą, by zmienić cokolwiek w Waszym życiu. Powiem Wam, dlaczego takie rozwiązanie nie ma prawa zadziałać na dłuższą metę – tak długo, jak będziecie uzależniać swoje samopoczucie od czynników zewnętrznych (innych ludzi), tak długo będziecie potrzebowali okresowo ładować swoje akumulatory. Będziecie wzlatywać i opadać w nieskończoność, nigdy nie przekraczając pewnego pułapu.
Dlaczego nie działacie? Dlaczego mimo tego, że w głębi wszyscy wiecie, co dokładnie musicie zrobić, by poradzić sobie z problemami, wolicie siedzieć na dupie?
Bo boicie się porażek. Popełniania błędów.
W moich snach zawsze byłem idealny.
Dlatego bardzo chciałem sny przekuć w rzeczywistość – i udało mi się, w większości. Tylko (lub aż) w większości z prostego powodu: olśniło mnie, że idealny być nie muszę.
Nikt ode mnie tego nie wymaga, nie ma takiej potrzeby, to tylko przeszkadza.
Zrozumiałem, że kobieta nie odrzuci mnie, gdy popełnię jeden błąd przy podejściu. Bo tutaj nie chodzi o to, by błędów nie popełniać. Chodzi o to, by popełniać ich jak najmniej. Mogę się zająknąć przy powitaniu. Mogę zgubić wątek, zapatrzony w jej oczy. Uśmiechnąć się i stwierdzić, że wypadłem z rytmu i w sumie nie wiem, co chciałem powiedzieć. Przyznać – bez cienia wstydu, po prostu, po ludzku – że nie jestem idealny.
Perfekcyjna niedoskonałość.
Odkryłem, że lepiej zrobić 10 projektów, z których ostatecznie 3 ujrzą światło dzienne, niż pracować długimi miesiącami nad jednym tylko celem, dopieszczając go w nieskończoność, martwiąc się każdym detalem. Na dziesięć ukończysz tylko trzy, ale pozostałe siedem da Ci bezcenną wiedzę i doświadczenie, którego nie zdobędziesz zaczytując się mądrymi książkami.
Nauczyłem się, że nigdy nie ucieknę przed krytyką. Ze nie muszę – a przede wszystkim nie chcę – być lubiany przez wszystkich. Gdybym był lubiany przez każdą osobę, która mnie poznaje, słucha wykładu lub czyta oznaczałoby to, że jestem bezpłciowy. Że się nie wyróżniam jako indywidualna jednostka i nie można wyrobić sobie o mnie jednoznacznej opinii. Chcę słyszeć, że Was poruszyłem, zmusiłem do myślenia, że zafundowałem Wam gradobicie brutalnej, poruszającej prawdy. Chcę słyszeć, że mnie nienawidzicie. Ze nie lubicie mnie czytać, bo przesadzam, nie mam racji, nie zgadzacie się, wkurwiam Was. Niech włosy stają Wam dęba, ciało przeszywają ciarki. Zaciskajcie zęby z bezsilnej złości. I miejcie świadomość, że w obu skrajnych przypadkach wygrywam.
Większość weny leci do szuflady. Szuflada pęcznieje i coraz w niej ciaśniej. Mógłbym tą szufladą zasilać bloga przez najbliższe dwa lata, jednak tego nie robię. Jestem cierpliwy i odliczam czas pozostały do detonacji. Cierpliwość i czekanie na efekt to wrzód na dupie i ość w gardle. Natychmiastowa praca i natychmiastowy efekt motywują bardziej, bo bardzo szybko widzisz owoce poświęconych roboczogodzin. Wielkim wyzwaniem jest wkładać ogrom pracy i czekać na właściwy moment, układać cegiełka po cegiełce, montować wielki obraz z małych puzzli. Na tym wykłada się większość osób. Łapie się biznesów mających przynieść błyskawiczne rezultaty, szuka okazji. Zaczyna poznawać kobiety i zniechęca się po dwóch miesiącach nie rozumiejąc, że rozwój to podróż, a zmiana to proces. Tym dłuższy, im większe braki. To tłumaczy, dlaczego spektakularnie z kobietami radzi sobie tylko niewielki ułamek procenta z wszystkich ludzi, którzy wchodzą w tematykę.
Większość ludzi wcale nie chce rozwiązania swoich problemów. Bo rozwiązanie ich to duży koszt. Najczęściej wymaga odsłonięcia się i popełniania błędów. Zaryzykowania utraty czegoś – najczęściej tym czymś są kruche przekonania na własny temat. Bo przecież może się okazać (i w większości przypadków tak będzie), że rzeczywistość brutalnie zrewiduje nasz wyimaginowany obraz i to zaboli.
Ból jest dobry. Wystawienie się na ostrzał jest dobre. Rozszarpanie i zdeptanie iluzji – zbawienne. Dopiero przełknięcie ego, zaakceptowanie faktów i obiektywnej prawdy czyni nas wolnymi i daje dostęp do fundamentów, które można zabetonować konkretnymi, opartymi na doświadczeniu przekonaniami. Budujmy siebie na prawdzie, nie na kłamstwach.
I ani na moment nie zapominajmy, że w tym wszystkim jesteśmy tylko i aż – ludźmi.
Wytrwałość, systematyczność, wnioski, cierpliwość. I przyzwolenie na bycie niekompletnym. Na popełnianie błędów i gromadzenie jak największej ilości doświadczeń.
Bycie perfekcyjnie niedoskonałym.



11 kwietnia 2019


