Please enable JavaScript to view the comments powered by Disqus.
03 Kwi
 KOMENTARZY
, , , ,
#Życie

Nie zrób sobie krzywdy, ok? Myśli to nie zabawka

To Twój szef, pogoda, rząd czy miejsce urodzenia sprawiają, że źle się czujesz i w siebie nie wierzysz, jasne. Rzeczy, których nie kontrolujesz. A przynajmniej tak brzmi oficjalna, wygodna wersja. Prawda spod lady natomiast szepcze, że największy wróg i główna przyczyna negatywnych myśli patrzy na Ciebie każdego poranka z lustra.

Widzisz, ludzie myślą, że muszą siebie słuchać. Albo że każda myśl jaka im się pojawia w głowie jest prawdą objawioną i określa ich rzeczywistość. Proste przykłady:

“Nie jestem wystarczająco przystojny, by do niej zagadać” lub “słabo dziś wyglądam/źle się dziś czuję, odpuszczę, spotkam inną”.

“Nie dam rady poprowadzić tego wykładu, to zbyt duża odpowiedzialność. Nie jestem przygotowany, zatnę się, będzie wstyd”.

“Wszyscy na mnie patrzą i mnie oceniają”.

Wiesz, co w tym wszystkim najgorsze? Nikt nigdy nie nauczył nas kwestionować dialogu wewnętrznego. On po prostu towarzyszy nam tak długo, że traktujemy go jako integralną część nas samych. Akceptując myśli, które pojawiają się w naszych głowach czy utożsamiając się z nimi nadajemy im moc i sprawiamy, że czarne scenariusze stają się faktem. Z czasem tworzymy swoiste negatywne pętle, gdzie mózg przyzwyczajony jest do analizowania danej sytuacji na naszą niekorzyść. Wtedy odpalenie jednej myśli skutkuje pojawieniem się całego warkocza kolejnych, które prowadzą do załamania stanu emocjonalnego. Wierz mi, byłem w tym ekspertem.

 

Pierwsze wystąpienie publiczne

Poranek przed. Otwieram zlepione snem oczy i już czuję ucisk stresu w żołądku. Zaraz później nadlatuje furgocząca lawina negatywnych myśli:

W co ja się, kurwa, wpakowałem. Nie dam rady. Przecież nic nie pamiętam. Ludzie z całej Polski zjechali się, by mnie zobaczyć. Ja pierdolę, co za kosmiczna kompromitacja. Po cholerę mi to było?

To był niekończący się potok, który tłukł się po mojej głowie gdy brałem prysznic, na siłę wpychałem w ściśnięty przełyk śniadanie i przymierzałem przed lustrem ciuchy. Nie słyszałem żadnej innej myśli, nie mogłem skupić się dosłownie na niczym poza prowadzeniem negatywnego dialogu wewnętrznego, który sprawiał że pragnąłem zostać w domu. Przypominało to sytuację, w której wichura otwiera Ci w domu okno, a Ty zamiast je zamknąć marzniesz i kulisz się w kącie, pochlipując: błagam, niech to się skończy.

Gdyby nie pomoc przyjaciela, który tuż przed wyjściem na scenę sprzedał mi mentalnego liścia i ustawił myślenie, to z ręką na sercu przyznaję – nie poprowadziłbym tego wykładu. Negatywna fala zepchnęła racjonalne myślenie tak głęboko, że bez pomocy z zewnątrz bym się stamtąd nie wydostał. Ja sam byłem wtedy zbyt niedoświadczony i brakowało mi narzędzi do tego, żeby sobie z tym poradzić.

Najśmieszniejsze w tej historii jest to, że po odpowiednim przygotowaniu mentalnym wyszedłem na scenę i dałem z siebie wszystko. Technicznie wystąpienie położyłem pod każdym kątem: chaotyczność, prędkość wypluwania słów, za dużo chodzenia i niekontrolowane ruchy dłońmi. Emocjonalnie jednak uwolniłem się ze smyczy do takiego stopnia, że pod koniec otrzymałem owacje na stojąco – do dziś nie udało mi się tego powtórzyć, mimo że występowałem później jeszcze wielokrotnie, z dużo lepszym warsztatem.

Wracając do tematu. Przed każdym kolejnym wykładem z rana napadały mnie podobne, negatywne myśli. Tylko wiesz co? Nauczyłem się ich nie słuchać. Zrozumiałem, że nie mają zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością i wychodzą ze stanu emocjonalnego, który po prostu mi nie sprzyja. Pozwalałem tym głupotom przelatywać swobodnie. Z czasem nabrałem do nich takiego dystansu, że zauważając jakąś konkretną myśl, aż kręciłem głową z niedowierzaniem, że mój własny mózg może produkować tak toksyczne brednie. Zamiast za nimi podążać, zacząłem skupiać się nad tym, co kontroluję:

“Okej, najwyżej się zatnę. Nic wielkiego się nie stanie.”

“Nawet, jeśli technicznie będę popełniał błędy, to postaram się przekazać wiedzę po prostu tak, jak potrafię najlepiej”.

“Jestem przygotowany, w razie gdyby coś poszło nie tak, zawsze mogę zrobić pięć minut przerwy”.

Dodatkowo, gdy nabrałem doświadczenia dorzuciłem do tego zaufanie do samego siebie:

“Występowałeś już X razy. Wiesz, że potrafisz i że będzie dobrze”.

Twoje myśli, szczególnie w emocjonujących i stresogennych chwilach bardzo często będą Cię osłabiać, zamiast dodawać otuchy. W takiej chwili warto jest pamiętać, że mają bardzo mało wspólnego z rzeczywistością. Nie trzymać się ich kurczowo, pozwolić im przepłynąć, na przekór powiedzieć sobie: dam radę. Przypomnieć wszystkie inne, podobne sytuacje, w których stanąłeś na wysokości zadania. Skupić się na pozytywnych aspektach, na tu i teraz. Zaufać sobie i z tego zaufania robić nawyk. W końcu, po jakimś czasie pozbędziesz się negatywnego dialogu wewnętrznego, a jego miejsce zajmie twarde przekonanie, że będzie dobrze – przekonanie to zbudowane będzie na solidnych, empirycznych dowodach, na doświadczeniu. Teraz, gdy budzę się przed wystąpieniem publicznym nie czuję żadnego stresu, a głowę mam czystą. Lekkie podniecenie zaczyna się dopiero w drodze na salę i celowo używam tu słowa “podniecenie”, bo to emocja bardziej pozytywna i napędzająca, niż destruktywna.

Negatywne myśli nie pomagają Ci w żaden sposób, ani nie zmieniają rzeczywistości – powodują tylko nieprzyjemne samopoczucie. Pozytywne myśli z kolei też nie naginają praw fizyki, ale po pierwsze nie przeszkadzają, a po drugie dają Ci dostęp do lepszych zasobów.

“Wiara w siebie”

Na studiach prawie nigdy nie uczyłem się do egzaminów ustnych, bo wiedziałem że zawsze mam o połowę większe szanse zdać ustny, niż pisemny – a to dlatego, że w opcji numer 1 mamy interakcję z drugą osobą. Ponieważ poznawałem bardzo dużo nieznajomych ludzi (kobiet) i uczyłem się zarządzać emocjami w rozmowie, dobrze wiedziałem, że potrafię być błyskotliwy i świetnie “lać wodę” w taki sposób, by druga osoba zaczęła mnie lubić. Przed samym egzaminem obserwowałem zestresowanych kolegów i koleżanki z roku – uczyli się bardzo dużo, bili mnie na głowę wiedzą (czyli na pierwszy rzut oka posiadali zasoby, których ja nie miałem), a dziwnym trafem zwykle wychodziłem z lepszą lub taką samą oceną. Opierałem się całkowicie na kreatywności, nawiązywaniu połączenia z drugą osobą – a wychodziło mi to dobrze, bo po pierwsze ufałem sobie w tej kwestii, a co za tym idzie byłem wyluzowany.

Magiczna “wiara w siebie”, która pozwala pokonywać wszelkie przeszkody to nic innego, jak wkroczenie w sytuację z lepszymi zasobami – mniejszym stresem, większym przekonaniem i entuzjazmem – co z kolei bezpośrednio przekłada się na rezultaty. To jest aż tak proste i logiczne. To dlatego facet, który podchodzi do kobiety czując kompletny luz jest z miejsca atrakcyjny – dziewczyna może poczuć się przy nim swobodnie, nie promieniuje on na nią swoich lęków, niepewności i zmieszania.

Kolejnym razem stając przed stresującą sytuacją spróbuj wpierw zauważyć, co pojawia się w Twojej głowie i czy warto za tym podążać. Nie zrób sobie krzywdy, ok? Myśli to nie zabawka.

Nie przegap

# • # • # • #

Już wiem, gdzie jesteś

#Dziennik

30

0

(Nie)zwykły poniedziałek

0

Przetrzyj swoją szybę

0

O vincencie

Dzięki swej determinacji zmienił się z zakompleksionego introwertyka w konkretnego, pewnego siebie faceta. Autor niniejszego bloga, współpracownik CKM oraz trener rozwoju osobistego.