I przede wszystkim: jakie są to słowa?
Czy w ogóle zwracasz uwagę na to, w jaki sposób rozmawiasz ze sobą w myślach? Co do siebie mówisz? Czy są to pozytywne rzeczy, czy raczej przypominają zawistne gówno, jakiego zwykli używać ludzie, ściągający Cię na swój poziom?
– Nie uda ci się
– Daruj sobie
– Lepiej nie ryzykować
– To wymaga za dużo pracy
– Czy jesteś pewien tego, co robisz?
Schematy myślowe, którymi posługujemy się w dorosłym życiu to soft, jaki sobie wgraliśmy jeszcze za szczeniaka. Wraz z biegiem lat zmienił się on albo w Twego najlepszego przyjaciela albo zjadliwego raka, który pożera Cię od środka.
Dialog wewnętrzny towarzyszy nam praktycznie w każdej sytuacji. To zjawisko tak oczywiste, że właściwie niezauważalne. Pojawia się, gdy widzisz atrakcyjną kobietę. Gdy idziesz na rozmowę kwalifikacyjną. Gdy masz do wyboru siedzieć w domu lub wskoczyć ze znajomymi w samochód i przeżyć przygodę. Gdy nosisz się z zamiarem rozpoczęcia własnej działalności.
Chyba nie muszę podkreślać, jak kluczowe jest, by w takich sytuacjach mieć w głowie sprzymierzeńca, który kopnie Cię w dupę zamiast tchórzliwego sabotażysty wybierającego zawsze najmniej inwazyjne opcje?
Niewiele osób jest świadomych tego, że nasz mózg jest jak komputer. Wgrasz program, a on go bezbłędnie zrealizuje.
Jeśli nie będziesz mieć w sobie przyjaciela, to kto Ci pomoże, gdy będziesz zdany tylko na siebie?
Gdy wszyscy zwątpią w Twoje marzenia, kto w Ciebie uwierzy, jeśli Ty sam tego nie zrobisz?
Nie ufamy sobie. Kwestionujemy i sabotujemy własne myśli. Podrzynamy gardło pomysłom, nie dając im rozwinąć skrzydeł. Zadowalamy się własną przeciętnością, pocieszając się tym, że po prostu wyrównujemy do średniej. Szukamy w głowie porównań do innych ludzi, którzy akceptują brak ambicji i własną ułomność. Podsuwamy sobie argumenty, których zwykli używać, by farbować swe czarno-białe życia. Wszystko jest okej, tyle wystarczy. Nie musisz być wyjątkowy.
Najszczęśliwsi ludzie jakich poznałem to tacy, którzy kochali samych siebie. Którzy zawsze mieli w sobie przyjaciela. Wiedzieli czego chcą i byli gotowi na to, by iść pod prąd. Zrozumieli, że jeśli sami sobie nie przybiją piątki i nie zaczną realizować celów, to nikt im w tym nie pomoże. Nie czekali na klepanie po plecach, nie potrzebowali aprobaty otoczenia. Byli świadomi tego, że sami najlepiej znają siebie, własne potrzeby i motywację. Słuchali rad i opinii na swój temat, lecz ostatecznie i tak robili to, co uznali za słuszne od samego początku.
Nawet, jeśli znajomi dopingują Cię w osiąganiu celów, gdy zaczynają się wyboje wyjścia masz dwa: radzisz sobie z nimi sam lub przegrywasz. I lepiej, żebyś będąc na glebie miał w sobie sprzymierzeńca, który krzyknie negatywnym myślom: „zamknąć mordy, to ledwie zadrapanie. Wstajemy i biegniemy dalej.”
Bo im dalej idziesz za swoimi marzeniami, tym mniej osób będzie rozumiało Twoje pobudki. Jeszcze mniej z nich będzie potrafiło trafnie wnioskować i oceniać Twe postępowanie, nie mając przecież podobnego zestawu doświadczeń. Tacy ludzie rozmawiając o Tobie i radząc Ci posiłkować się będą przede wszystkim odniesieniami do własnego życia i tego, co przeszli.
Jeśli Twój kumpel nigdy nie podszedł do nieznajomej kobiety na ulicy, to widząc jak to robisz stwierdzi, że Cię pojebało.
Twoi rodzice będą chcieli, byś szedł na etat i znajdą miliard powodów, dla których nie powinieneś ryzykować z własną działalnością.
Najgorsze w ludziach jest to, że każdy będzie chciał być w Twoim życiu ekspertem i niezawodnym doradcą. Każdy wie lepiej ode mnie, jak prowadzić bloga, pisać teksty, wydać książkę. Jednocześnie prawie wszyscy swą przygodę z pisaniem skończyli na wymęczeniu rozprawki na maturze z języka polskiego.
Słyszałem już tysiące razy, że się skończyłem. Tymczasem Google Analytics pęka w szwach od nowych, unikalnych odwiedzin, a skrzynkę kontaktową wypełniają świeże maile każdego dnia.
Gdy ktoś, kto słabo mnie zna słyszy, że piszę książkę autobiograficzną wytrzeszcza oczy i stwierdza: „no ale przecież trzeba coś w życiu osiągnąć, by pisać autobiografię”. A co Ty kurwa wiesz o tym, kim jestem, przez co przeszedłem i co mam do powiedzenia?
Ocenianie przychodzi ludziom z łatwością. Z łatwością też powinniście być w stanie rozpoznać opinie wysnute na podstawie powierzchownych informacji i ulokować je tam, gdzie ich miejsce – głęboko w dupie.
Zamiast pizdowatego Piotrusia Pana, hodujcie w sobie wkurwionego golema, który widząc przeszkodę na drodze do celu podniesie olbrzymie łapska i pieprznie w nią z impetem, rozbijając na drzazgi.
Wierzę w to. Uda mi się. Warto spróbować. Poradzę sobie. Mam plan. Chcę tego. Ufam sobie. To tylko jedna porażka. Potrafię lepiej. Kolejnym razem mi wyjdzie.
Szklanka zawsze będzie do połowy pełna lub pusta. Kwestia skupienia i krótkiej refleksji: co daje lepsze rezultaty, umartwianie się nad sobą, czy otarcie łez i rewanż?
Uważajcie na to, co mówicie sobie w trudnych sytuacjach. Pamiętajcie: nikt nie będzie dla Was surowszym krytykiem, niż Wy sami. Tylko Wy będziecie od siebie wymagać bycia chodzącym ideałem. I obwiniać się za to, że nie potraficie dokonać niemożliwego.
Pieprzyć ideały, coś takiego nie istnieje. Jesteśmy tylko ludźmi. Kochajmy siebie, bądźmy dla siebie wyrozumiali i cierpliwi. Wierzmy we własne cele i dajmy sobie kredyt zaufania. Róbmy wszystko na sto procent,a w przypadku porażki uśmiechnijmy się – wykonaliśmy kawał dobrej roboty, zdobyliśmy cenne doświadczenie i tylko to się liczy. Kolejnym razem będzie lepiej.
W końcu w życiu mamy tylko dwie opcje:
1. Upadać i płakać z tego powodu
2. Upadać i mimo wszystko iść do przodu
Wybór należy do nas.



11 kwietnia 2019


