Ostatnio usłyszałem opinię, jakoby mówienie o swoich emocjach było “babskie”. Zgadzam się, udawanie, że jest się ze skały to klasyczny przykład męskości – na równi z dociskaniem gazu do dechy w golfie na widok lasek stojących nieopodal.
Zresztą, mam kompletnie wyjebane w to, co uznaje się za “męskie”, “niemęskie”, “pizdowate” i “babskie”. Jestem człowiekiem, więc czuję jak człowiek. Akceptuję wszystkie emocje, które wchodzą w ten pakiet i się nimi dzielę, bo od tego mam bloga. To trochę egoistyczne, co teraz napiszę, bo mimo, że na skrzynkę regularnie dostaję od Was maile odnośnie tego, jak moje teksty Wam pomagają lub po prostu umilają długie wieczory – ostatecznie to ja wynoszę z tego układu największą wartość.
/Żeby nie było – bez Was nie istnieję i żyjemy w perfekcyjnej synergii. Kiedyś tego nie rozumiałem. Początki tego bloga to autoportret aroganckiego szczeniaka bez cienia pokory. Nic dziwnego, że w tamtym czasie dzień musiałem zaczynać od kasowania i banowania hejterów. Lubiłem myśleć o sobie jak o kimś nieomylnym, a jednocześnie pełnym szacunku i pokory – cóż za paradoks. W rzeczywistości nie rozumiałem tych słów, a wady widziałem u każdego wokół, lecz nigdy u siebie. Nie mówię, że teraz jestem idealny, bo nie jestem i nigdy nie było to moim celem. Zależy mi na docieraniu do prawdy i zrzucaniu kolejnych warstw iluzji. Założę się, że za kilka lat będę mógł spojrzeć na ten wpis, pokręcić głową z niedowierzaniem i sapnąć: “dzieciaku, gówno wiedziałeś o życiu i o samym sobie”. Prawdę mówiąc, ucieszyłbym się, bo zależy mi na ciągłym rozwoju./
Ten blog powstał tylko dlatego, że potrzebowałem swojego miejsca w internecie. Miejsca bez cenzury, z moimi zasadami, gdzie swobodnie przelewając myśli przez klawiaturę będę się oczyszczał. Jestem uzależniony od dzielenia się przemyśleniami i opiniami. Układam się w ten sposób, zapamiętuję na długie lata ważne dla mnie historie (między innymi dlatego, że w latach 2010-2013 regularnie spisywałem, co się u mnie w życiu dzieje, byłem w stanie precyzyjnie odtworzyć konkretne sytuacje, emocje i dialogi w książce) oraz świetnie się bawię. Pozbywam się też presji. Kiedyś, kiedy jeszcze byłem zagubionym, młodym facetem pisanie było dla mnie jedyną terapią. Zauroczyłem się – pisałem. Miałem depresję – pisałem. Byłem zainspirowany – zarywałem noc przy komputerze, stukając w klawiaturę. Czasem nawet budziłem się o 6 rano, by zapisać myśli. Fajne jest to, że wyrabiając sobie ten nawyk, uczyłem się akceptowania tego, jak się czuję. Pisałem o własnych emocjach bez wstydu, przez co nabierałem do nich dystansu i byłem w stanie je przepracowywać. Gdyby nie ten kanał ekspresji, po prostu bym się sam sobą udusił.
Tylko, że akceptacja własnych emocji to jedna kwestia. Pokazywanie ich i akceptacja tego, jak nasze emocje postrzegają inni, to zupełnie inna bajka.
Staję przed wami nagi – być może dzięki temu nabierzecie odwagi, by odrzucić iluzję i spojrzeć w lustro. Jesteśmy tylko ludźmi i jedyne, czego powinniśmy się wstydzić to dzień, w którym pozwoliliśmy sobie o tym zapomnieć. Tymi zdaniami rozpoczynam moją pierwszą książkę. Zapisałem te słowa, by w ogóle być w stanie puścić ją do drukarni. Przed samym wydaniem męczyły mnie różne dziwne myśli. Że zbyt osobista, za bardzo emocjonalna i odkrywa o wiele za dużo mnie. Pisanie “Płonąc w atmosferze” było jak spowiedź w konfesjonale. Ukończenie projektu i wydanie książki – też jak spowiedź, tyle że przez megafon plus wystawienie się na ostrzał. Dosłownie przez wgraniem pliku w system drukarni napisałem do osób odpowiedzialnych za skład i poinformowałem je, że musimy dodać jeszcze jedną stronę. Zapisałem na niej wyżej wspomniane motto. Miało mi przypominać o tym, że cokolwiek by się nie działo, emocje są dobre. Nie ma nic złego w ich odczuwaniu i dzieleniu się nimi. Wszyscy jesteśmy ludźmi, wstydzimy się, kochamy i cierpimy tak samo. Tylko, że mało kto ma jaja potrzebne do tego, by mówić o tym na głos.
Kobiety posiadają pełne przyzwolenie społeczne na dzielenie się emocjami. Dziewczyna płacze – bidulka, ciekawe co się stało. Płacze facet – co za pizda! Wielu facetów codziennie wychodzi z domu, idzie do pracy, na imprezę, jedzie na wakacje – podczas, gdy paradoksalnie ani na moment nie opuszcza mentalnego więzienia. Uczy się bycia kimś innym, wtapiania się w schemat: nie wychylać się i unikać oceny otoczenia. Wszyscy dookoła noszą maski i już nie wiesz, czy rozmawiasz z żywą osobą, czy z jej avatarem. Ludzie wstydzą się siebie, tego co czują i jak czują, a później dziwią się, że ich relacje przypominają mrożonki z Carrefoura. Staram się w moim życiu prywatnym i profesjonalnym być na tyle prawdziwy, na ile tylko mogę – rozciągając ogólnie przyjęte normy. Skutkuje to bardziej zażyłymi relacjami z rodziną, przyjaciółmi, znajomymi. Pozwala to też otwierać się moim klientom na szkoleniach i konsultacjach. Mimo wszystko, wciąż pracuję nad tym, by było tego jeszcze więcej i ciągle się uczę.
Zresztą, tam wyżej podałem przerysowany przykład o płaczu, kiedy ludzie mają problem ze zwykłymi szczerymi komplementami. Kiedy ostatni raz powiedziałeś przyjacielowi, że lubisz spędzać z nim czas?
Dwa miesiące temu bawiłem się na Filipinach. Jednego wieczora, gdy byliśmy z kumplem lekko pijani (i lekko coś jeszcze) – powiedziałem mu, że bardzo go lubię i że cieszę się, że go poznałem i że mógł ze mną polecieć. W zamian dostałem opierdol z przymrużeniem oka, bo akurat jest człowiekiem skrajnie otwartym w stosunku do innych ludzi i jeśli mnie pamięć nie myli, powiedział mi to już wcześniej, kiedy jeszcze byliśmy w Polsce. O wiele łatwiej jest powiedzieć coś takiego osobie, która pierwsza wyszła z inicjatywą. Skutkuje to zamkniętym kołem, gdzie jedna strona czeka na drugą i nikt nigdy nie mówi nic. Jesteśmy w kontaktach z innymi bierni, bo przyzwyczailiśmy się do odwzajemniania, zamiast dawania. To w ogóle odnosi się już do całego życia. Łatwiej jest konsumować content, niż go produkować. Prościej przyjąć zaproszenie, niż zaprosić i odebrać telefon niż zadzwonić. Ciągle narzekać, niż się zmienić.
Ostatnio miałem konsultację Skype z klientem, który całe życie uważał na to, co wypada mówić i kiedy. Przez lata wiązał uczucie wstydu z momentami, kiedy zdarzało mu się w relacjach być prawdziwym. Dziś nie ma ani jednego bliskiego znajomego, jego życie to praca – dom. Mentalne więzienie samotności i mijanie się z innymi ludźmi zupełnie tak, jakby zrobieni byli z powietrza. To nie jest tak, że procesu odwrócić się nie da, ale wymaga to dokładnego planu, pracy i cierpliwości. Lepiej nie iść tą drogą, niż musieć później z niej zawracać.
Nie obchodzi mnie, za jakiego twardziela się uważasz, bo jeśli w Twoim słowniku “być męskim” oznacza wstydzić się samego siebie, swoich myśli i uczuć – to dla mnie jesteś raczej pocieszną autoparodią. Trzymam kciuki, przyda Ci się.
PS. Mówiłem kiedyś, że Was lubię? Mam nadzieję, że tak. Na wszelki wypadek: bardzo Was lubię. Dzięki, że jesteście;)



11 kwietnia 2019


