strach – VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ https://v1ncentify.prohost.pl O kobietach, życiu i zdrowym do niego podejściu. Mon, 03 Jan 2022 16:05:35 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.0.2 Przetrzyj swoją szybę https://v1ncentify.prohost.pl/post/przetrzyj-swoja-szybe https://v1ncentify.prohost.pl/post/przetrzyj-swoja-szybe#comments Sat, 09 Mar 2019 11:21:42 +0000 https://www.v1ncent.pl/?p=3819 Strach to woda na przedniej szybie, gdy w środku nocy dociskasz pedał gazu na trasie szybkiego ruchu.

Artykuł Przetrzyj swoją szybę pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Strach to woda na przedniej szybie, gdy w środku nocy dociskasz pedał gazu na trasie szybkiego ruchu. Krople rozciągają się w długie linie, zakrzywiając Twoją percepcję. Auta z naprzeciwka oślepiają Cię, nie potrafisz ocenić, czy przypadkiem nie zjeżdżasz na sąsiedni pas.

 

Nie możesz podjąć żadnej rozsądnej decyzji, bo jej definicję przekreśla bazowanie na zniekształconym obrazie rzeczywistości.

 

Nieprzetarta szyba to moment, w którym wchodzisz na wypełnioną po brzegi salę wykładową i zapada cisza. Oni wszyscy przyszli Cię zabić. Patrzą krytycznie i tylko czekają na Twoje potknięcie. Zastanawiasz się, co Ty do cholery tu robisz. Twoje myśli są pewne, że wyjdziesz na błazna, serce wpada w galop, a ręce masz śliskie od potu.

*

To także chwila, w której wchodzisz do klubu i wszystkie dziewczyny na twarzach wypisane mają “spierdalaj”, a każdy gość jest bardziej wyluzowany i bardziej atrakcyjny od Ciebie.

*

To przerażająca świadomość, że właśnie stoisz przed wyborem – chwycić w dłoń szansę (rozpoczęcie własnego biznesu lub wzięcie na siebie projektu, który da Ci awans) i zaryzykować porażkę, czy ominąć ją szerokim łukiem.

 

Przetarcie szyby to krok w ogień

 

Zaczynasz mówić. W gardle masz sucho, nie wiesz, czy przypadkiem nie gadasz głupot i odnosisz wrażenie, że poruszasz się po scenie jak robot. Minuty wloką się jak fabuła ostatnich sezonów The Walking Dead. Pierwsza, druga. Jest coraz lepiej. Łapiesz kontakt z publicznością i w Twoim żołądku rośnie przyjemne ciepło. Kolejne trzy minuty za Tobą. Wciąż jesteś żywy, mówisz płynnie, a dywanowy nalot nie następuje. Czujesz ze strony publiczności akceptację i zaangażowanie – z całą pewnością nikt nie chce Cię tutaj zabić.

*

Decydujesz się na ten krok, wyciągasz dłoń w kierunku mijającej Cię dziewczyny. Zwraca się ku Tobie z konsternacją na twarzy, a Ty wyciskasz z siebie kilka słów, jak płynną czekoladę z tubki. Ona uśmiecha się do Ciebie i seksownie mruży niebieskie oczy.

 

Dosłownie minutę wcześniej, gdy mijałeś ją na parkiecie, Twój mózg wmawiał Ci, że przy jakiejkolwiek próbie interakcji zostaniesz natychmiast spławiony, wgnieciony w ziemię, pobity lub wyrzucony z klubu. Teraz rozmawiasz z dziewczyną, która Ci się podoba i oboje powoli wciągacie się w konwersację. Klub przestaje być wrogim miejscem, czujesz się tu jak u siebie i zastanawiasz się, co działo się z Twoim mózgiem jeszcze kilka minut wcześniej.

*

Postanawiasz zaryzykować, planujesz i dokonujesz powolnej egzekucji. Wchodząc w detale projektu i sprawdzając stan faktyczny, dochodzisz do wniosku, że to wcale nie będzie tak straszne, jak podpowiadały Ci głosy w głowie. Zastanawiasz się, jak głupie byłoby, gdybyś jednak poddał się strachowi i odpuścił tę szansę.

 

Brawo. Właśnie włączyłeś wycieraczki i skreśliłeś z równania strach, dzięki czemu zobaczyłeś klarownie, jak wygląda rzeczywistość. Z zasady, im dłużej pozostajemy w sytuacji powodującej lęk, tym szybciej ten lęk opada.

 

Nauczyłem się używać swoich “wycieraczek” jakoś  w wieku 21 lat, gdy wyszedłem naprzeciw moim największym lękom i spłonąłem w atmosferze. Dowiedziałem się wtedy wiele o naturze strachu i z powtarzającego się schematu wyciągnąłem prawidłowość.

 

Wyrobiłem w sobie nawyk automatycznego wchodzenia w stresujące sytuacje, by jak najszybciej “przetrzeć szybę”, wykreślić z równania lęk, pozwolić umysłowi na adaptację do nowej sytuacji – dzięki czemu mogłem szybko oceniać je takimi, jakimi były w rzeczywistości – zamiast opierać się na zniekształconej projekcji podszytego lękiem umysłu.

 

Dzięki temu zabiegowi bardzo szybko zauważyłem, że większość sytuacji, od jakich instynktownie w życiu uciekamy tylko wydaje się przerażająca i najczęściej wystarczy jeden krok do przodu, by rozwiać iluzję. Ta świadomość to bardzo fajne narzędzie w walce ze strachem oraz coś, co pomaga wyprzedzać innych o krok.

 

Tam, gdzie inni się wahają, Ty wchodzisz z podniesioną głową nawet nie po to, by wygrać (bo to tylko rodzi dodatkową presję), ale po to, by “przetrzeć szybę”, zobaczyć, jak wygląda rzeczywistość tej konkretnej sytuacji, gdy się w nią po prostu wrzucić, oswoić z lękiem i wykreślić go z równania.

 

Bardzo często okazuje się, że ten przerażający potwór w szafie, to tylko niegroźny, pluszowy miś, ale jeśli szafy nie otworzysz, nigdy się o tym nie przekonasz – a to sprawi, że całe życie będziesz bał się czegoś, co jest tylko projekcją Twojego umysłu (dorosły facet obawiający się pluszowego misia – to nie brzmi zbyt seksownie).

 

Nie miej mu za złe, jego zadaniem jest po prostu chronić Cię przed nowymi, nieprzewidywalnymi sytuacjami. Bądź jednak świadom tego mechanizmu, gdy po raz kolejny na drodze do Twojego celu stanie strach.

 

Nie zapomnij wtedy powiedzieć rzeczywistości: “sprawdzam”.

 

Artykuł Przetrzyj swoją szybę pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/przetrzyj-swoja-szybe/feed 3
Jesteśmy sami. To dobrze. Szlifuj swoje 10 procent https://v1ncentify.prohost.pl/post/jestesmy-sami-to-dobrze-szlifuj-swoje-10-procent https://v1ncentify.prohost.pl/post/jestesmy-sami-to-dobrze-szlifuj-swoje-10-procent#respond Tue, 09 May 2017 17:55:45 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=2704 To jedno z najbardziej makabrycznych odkryć młodego człowieka, który - przyzwyczajony do bliskości rodziców, bezpieczeństwa oraz iluzji trwania - w pewnym momencie zauważa, że życie jest nieco bardziej skomplikowane niż mu się wydawało i że na dobrą sprawę dopiero liznął kolorowe opakowanie z kokardką...

...które niezależnie od woli i tak będzie musiał rozerwać.

Artykuł Jesteśmy sami. To dobrze. Szlifuj swoje 10 procent pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
To jedno z najbardziej makabrycznych odkryć młodego człowieka, który – przyzwyczajony do bliskości rodziców, bezpieczeństwa oraz iluzji trwania – w pewnym momencie zauważa, że życie jest nieco bardziej skomplikowane niż mu się wydawało i że na dobrą sprawę dopiero liznął kolorowe opakowanie z kokardką…

…które niezależnie od woli i tak będzie musiał rozerwać.

(gdy piszę te słowa jest 18:43, 9 maja, za oknem pada śnieg, z głośników hipnotyzująco zawodzi Chris Corner)

Misio

Pies zdychał. Leżał przy budzie, z której płatami odchodziła zgniłozielona farba. Jego futro było wyblakłe, poszarpane, skołtunione. Pysk nosił głębokie blizny po latach zaciekłych walk z psami z sąsiedztwa. Misio nie skończył się dziś. Misio kończył się latami. Wpierw rozpędzona furgonetka i przetrącona miednica – wylizał się. Później złamana łapa, która zrosła się zaskakująco szybko, sprawiając jednak, że zaczął kuleć. Poharatany do nieprzytomności dochodził do siebie przez dwa tygodnie po tym, gdy stanął w obronie dziadka i sam – zwykły kundel – z furią zagrodził drogę dwóm owczarkom niemieckim, przyjmując głębokie, szarpane rany od kłów. Kolejne przygody zostawiały coraz głębsze ślady, Misio powoli się rozpadał i oddalał. Uwielbiałem tego psa, a teraz mogłem tylko patrzeć mu w oczy, które nie świeciły już blaskiem, słuchać jak sapie ciężko, zupełnie jakby chciał się na coś poskarżyć. I był z tym sam. Kręciłem, kręciliśmy się obok, a jednocześnie byłem, byliśmy daleko i nic nie mogliśmy z tym zrobić. W swoich ostatnich chwilach Misio stał się metaforą samotnej drogi, którą wszyscy idziemy. Jak obraz namalowany drżącymi palcami, maczanymi w smoliście czarnej farbie. I mimo, że nie byłem już szczeniakiem i oglądałem ten obraz wielokrotnie, nurzając się w nim w myślach, tracąc w ten sposób beztroskie dzieciństwo, to wciąż byłem wstrząśnięty. I jak za każdym razem, nie mogłem nie patrzeć na zjawisko w szerszej perspektywie.

Jesteśmy sami

Jesteśmy razem, a jednak osobno. Nikt za Ciebie nie podejdzie do tej fajnej dziewczyny, na którą się lampisz. Nie zdejmie z barków brzemienia straty i nie zatka podziurawionego jak sito serca. Nie pomoże przełknąć porażki, której smak wykręca Ci twarz, jakbyś próbował przełknąć miąższ wściekle gorzkich cytryn. Nie uwolni od odpowiedzialności za rzeczy, których nie zrobiłeś, zobowiązań, które ciążą jak betonowe buty, nie wyswobodzi z obietnic wobec samego siebie. Rodzice mogą przygotowywać dziecko na moment zderzenia się z prawdziwym życiem, ale nie da się z nim oswoić inaczej, niż go doświadczając. Mogłeś słyszeć o tym, żeby się nie przejmować, gdy ktoś się z Ciebie śmieje, ale w momencie, gdy zostałeś po raz pierwszy ośmieszony na forum klasy, zapiekły Cię policzki i nie wiedziałeś co zrobić z oczami. To było przytłaczające. Tak samo wystąpienie z referatem i pierwsze, rozpalające żołądek uczucie do kogoś, kto miał Cię w dupie. Maturalny stres, odpowiedzialność za uczucia osoby, z którą poszedłeś do łóżka, praca i obowiązki, płacenie rachunków. Te wszystkie dziwnie obce, strasznie głębokie uczucia powiązane ze wspomnieniami, przemijaniem, planami. Myśli, które przelatują przez głowę, gdy patrzysz w lustro. Czasem się do tego odbicia uśmiechasz, czasem nim gardzisz.

10 procent

I z tym wszystkim jesteś sam. Byłeś i będziesz.

Jesteśmy sami ze swoimi głębokimi emocjami, demonami, planami, zmartwieniami, kompleksami. Innym ludziom pokazujemy czubek góry lodowej, ledwie dziesięć procent siebie. Marne, wymuskane dziesięć procent zdatne do publikacji wysuwamy na linię frontu, w odwodach kłębiąc tsunami gotowe do tego, by w końcu uderzyć z pełną mocą. Przetoczyć się jak buldożer się przez konwenanse, zmiażdżyć plastikowe uśmiechy, powyrywać z korzeniami maski i rozszarpać wszystko, czego nie chcemy, a musimy. Albo schować się, zaszyć głęboko, uciec.

 

Ostatecznie jesteśmy sami, żyjemy sami i sami też umrzemy. Z innymi ludźmi możemy jedynie przebywać – każde z nas ma inną ścieżkę, priorytety, swój interes. Nikogo nie obchodzi Twój płacz, łkanie po nocach i złamane serce. W kolektywnej dupie mamy Twoją samotność, radość, wysokie loty i ciężkie upadki. Możesz kogoś zainteresować swoją historią, ale tylko na tyle, na ile ta osoba ma pamięci podręcznej – bo całą resztę mocy przeznacza na utrzymanie własnego, rozklekotanego życia w jakiejkolwiek zdatnej do funkcjonowania formie. Szok życia, ładna nazwa, tak będę na to mówił. Ludzie, doznając szoku życia próbują unikać tych rzeczy i wrócić do słodkiego, beztroskiego dzieciństwa – które było tylko iluzją, więc muszą stworzyć sobie kolejną iluzję, wirtualną, wolną od odpowiedzialności rzeczywistość. To generator dorosłych, bezradnych dzieci, uciekających od konsekwencji miękkich jak faja facetów i rozlazłych ciamajd – lasek, które są w stanie zgubić się na osiedlu w kwadrat i dzwonić po pomoc, lamentując przy tym, jakby właśnie straciły po pijaku dziewictwo.

 

Takie osoby nie mogą pogodzić się z tym, że jesteśmy sami, przez co odcinają sobie dalszą drogę eksploracji – skupiając się na oszukiwaniu samych siebie, unikaniu odpowiedzialności.

 

To dobrze, że jesteśmy sami

Nie możemy do końca poznać drugiego człowieka lub sprawić, by on zrozumiał nas – to smutne, zgadzam się.

 

Musimy dokonywać wyborów w samotności, nie dzieląc się z nikim konsekwencjami – czasem może przytłaczać, racja.

 

Tylko, zamiast skupiać się na tym, co smutne, przytłaczające i poza naszą kontrolą, może skierujmy uwagę w przeciwnym kierunku? To pobite, zmiażdżone ciężkim butem szkło to była kiedyś szklanka. Kałuża wokół wypełniała ją i ta szklanka była do połowy pełna, nie pusta.

 

Pełna. Rozumiesz?

 

Ucz się uśmiechać do odpowiedzialności, bo ona sprawia, że jesteś silny i ugruntowany, trzymasz się kupy. Baw się decyzjami wiedząc, że w dłoni ściskasz swoją przyszłość – możesz popchnąć ją w dowolnym kierunku. Wyciągaj wnioski z konsekwencji swoich decyzji i pamiętaj, że błędów nie popełnia tylko ktoś, kto ucieka od życia, nie wykonuje działania, cofa się w rozwoju i zamiast korzystać z codzienności, zamienia się w bezczynną, przerażoną larwę – z której oczywiście może coś wyrosnąć, zgadzam się, ale z całą pewnością nie będzie to motyl.

 

Możesz zejść w głąb siebie. Wyjść naprzeciw życiu, akceptując wszystkie wyzwania, które wiążą się z wybraną przez Ciebie drogą. Brać je na klatę i stawać się w tym lepszym. Odkryć w sobie całą galaktykę mechanizmów, zależności. Warstw przekonań, pragnień, motywacji i utkanych z nich uczuć. Dojść do tego, co Ciebie pasjonuje i podążyć za celem, wyruszyć w podróż. Możesz poznać, zaakceptować, pokochać siebie i ukierunkować cały swój wysiłek na to, by wzrastać, czuć się dobrze i tą energią się dzielić z innymi. Na pewnym etapie, jedyne co możesz zrobić, to szlifować swoje 10 procent w taki sposób, by dawać ludziom wartość. Zamienić je w coś pozytywnego, dającego nadzieję, inspirującego innych. Dzięki temu przyciągniesz wartościowe osoby i przestaniesz otaczać się spanikowanymi dziećmi.

 

Na pewnym poziomie wciąż będziecie mieli siebie nawzajem w dupie, bo przecież żyjemy sami i sami umieramy, ale jednocześnie, pomimo tego, będziecie mogli kolektywnie wzrastać, dzielić się wiedzą, doświadczeniem, zajebistymi emocjami i determinacją. Wraz z doświadczeniem uświadomisz sobie, że nic w Twoim życiu nie musi być, “bo tak”. Nabierzesz świadomości, że możesz wszystko poruszyć, zmodyfikować, poddać działaniu swojej woli. Tak, to brzmi jak kołczingowy bullshit, ale zaczniesz rozumieć, że każde banalne, żałosne motywacyjne powiedzonko zdaje się być kupą gówna tylko do momentu, w którym staje się podstawą Twojego życia. Z perspektywy zauważysz, że tutaj chodzi o ogólne koncepty i ścieżki, a mniej o detale.

 

To będzie jak spacer w parku. Będziesz kroczyć w swoim tempie, w konkretnie obranym kierunku. Czasem zadumany, czasem zainspirowany lub podekscytowany. Zatrzymasz się na moment, by pozdrowić osobę nadchodzącą z naprzeciwka. Przekażesz jej swoje wnioski, podzielisz się energią i jeśli będzie to ktoś właściwy – te rzeczy do Ciebie wrócą. Pomnożycie swoje 10 procent. Dzięki nim, bogatszy, po krótkiej chwili ruszysz dalej sam, bez żadnego żalu. Nie możecie pójść razem, to prawda.

 

Prawdą jest też to, że wcale nie musicie. Rozumiesz?

 

Artykuł Jesteśmy sami. To dobrze. Szlifuj swoje 10 procent pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/jestesmy-sami-to-dobrze-szlifuj-swoje-10-procent/feed 0
Jakim ty jesteś twardzielem https://v1ncentify.prohost.pl/post/jakim-ty-jestes-twardzielem https://v1ncentify.prohost.pl/post/jakim-ty-jestes-twardzielem#respond Tue, 31 Jan 2017 18:15:36 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=2306 Ostatnio usłyszałem opinię, jakoby pisanie o swoich emocjach było "babskie". Zgadzam się, udawanie, że jest się ze skały to klasyczny przykład męskości - na równi z dociskaniem gazu do dechy w golfie na widok lasek stojących nieopodal.

Artykuł Jakim ty jesteś twardzielem pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Ostatnio usłyszałem opinię, jakoby mówienie o swoich emocjach było “babskie”. Zgadzam się, udawanie, że jest się ze skały to klasyczny przykład męskości – na równi z dociskaniem gazu do dechy w golfie na widok lasek stojących nieopodal. 

Zresztą, mam kompletnie wyjebane w to, co uznaje się za “męskie”, “niemęskie”, “pizdowate” i “babskie”. Jestem człowiekiem, więc czuję jak człowiek. Akceptuję wszystkie emocje, które wchodzą w ten pakiet i się nimi dzielę, bo od tego mam bloga. To trochę egoistyczne, co teraz napiszę, bo mimo, że na skrzynkę regularnie dostaję od Was maile odnośnie tego, jak moje teksty Wam pomagają lub po prostu umilają długie wieczory – ostatecznie to ja wynoszę z tego układu największą wartość.

/Żeby nie było – bez Was nie istnieję i żyjemy w perfekcyjnej synergii. Kiedyś tego nie rozumiałem. Początki tego bloga to autoportret aroganckiego szczeniaka bez cienia pokory. Nic dziwnego, że w tamtym czasie dzień musiałem zaczynać od kasowania i banowania hejterów. Lubiłem myśleć o sobie jak o kimś nieomylnym, a jednocześnie pełnym szacunku i pokory – cóż za paradoks. W rzeczywistości nie rozumiałem tych słów, a wady widziałem u każdego wokół, lecz nigdy u siebie. Nie mówię, że teraz jestem idealny, bo nie jestem i nigdy nie było to moim celem. Zależy mi na docieraniu do prawdy i zrzucaniu kolejnych warstw iluzji. Założę się, że za kilka lat będę mógł spojrzeć na ten wpis, pokręcić głową z niedowierzaniem i sapnąć: “dzieciaku, gówno wiedziałeś o życiu i o samym sobie”. Prawdę mówiąc, ucieszyłbym się, bo zależy mi na ciągłym rozwoju./

Ten blog powstał tylko dlatego, że potrzebowałem swojego miejsca w internecie. Miejsca bez cenzury, z moimi zasadami, gdzie swobodnie przelewając myśli przez klawiaturę będę się oczyszczał. Jestem uzależniony od dzielenia się przemyśleniami i opiniami. Układam się w ten sposób, zapamiętuję na długie lata ważne dla mnie historie (między innymi dlatego, że w latach 2010-2013 regularnie spisywałem, co się u mnie w życiu dzieje, byłem w stanie precyzyjnie odtworzyć konkretne sytuacje, emocje i dialogi w książce) oraz świetnie się bawię. Pozbywam się też presji. Kiedyś, kiedy jeszcze byłem zagubionym, młodym facetem pisanie było dla mnie jedyną terapią. Zauroczyłem się – pisałem. Miałem depresję – pisałem. Byłem zainspirowany – zarywałem noc przy komputerze, stukając w klawiaturę. Czasem nawet budziłem się o 6 rano, by zapisać myśli. Fajne jest to, że wyrabiając sobie ten nawyk, uczyłem się akceptowania tego, jak się czuję. Pisałem o własnych emocjach bez wstydu, przez co nabierałem do nich dystansu i byłem w stanie je przepracowywać. Gdyby nie ten kanał ekspresji, po prostu bym się sam sobą udusił.

Tylko, że akceptacja własnych emocji to jedna kwestia. Pokazywanie ich i akceptacja tego, jak nasze emocje postrzegają inni, to zupełnie inna bajka.

Staję przed wami nagi – być może dzięki temu nabierzecie odwagi, by odrzucić iluzję i spojrzeć w lustro. Jesteśmy tylko ludźmi i jedyne, czego powinniśmy się wstydzić to dzień, w którym pozwoliliśmy sobie o tym zapomnieć. Tymi zdaniami rozpoczynam moją pierwszą książkę. Zapisałem te słowa, by w ogóle być w stanie puścić ją do drukarni. Przed samym wydaniem męczyły mnie różne dziwne myśli. Że zbyt osobista, za bardzo emocjonalna i odkrywa o wiele za dużo mnie. Pisanie “Płonąc w atmosferze” było jak spowiedź w konfesjonale. Ukończenie projektu i wydanie książki – też jak spowiedź, tyle że przez megafon plus wystawienie się na ostrzał. Dosłownie przez wgraniem pliku w system drukarni napisałem do osób odpowiedzialnych za skład i poinformowałem je, że musimy dodać jeszcze jedną stronę. Zapisałem na niej wyżej wspomniane motto. Miało mi przypominać o tym, że cokolwiek by się nie działo, emocje są dobre. Nie ma nic złego w ich odczuwaniu i dzieleniu się nimi. Wszyscy jesteśmy ludźmi, wstydzimy się, kochamy i cierpimy tak samo. Tylko, że mało kto ma jaja potrzebne do tego, by mówić o tym na głos.

Kobiety posiadają pełne przyzwolenie społeczne na dzielenie się emocjami. Dziewczyna płacze – bidulka, ciekawe co się stało. Płacze facet – co za pizda! Wielu facetów codziennie wychodzi z domu, idzie do pracy, na imprezę, jedzie na wakacje – podczas, gdy paradoksalnie ani na moment nie opuszcza mentalnego więzienia. Uczy się bycia kimś innym, wtapiania się w schemat: nie wychylać się i unikać oceny otoczenia. Wszyscy dookoła noszą maski i już nie wiesz, czy rozmawiasz z żywą osobą, czy z jej avatarem. Ludzie wstydzą się siebie, tego co czują i jak czują, a później dziwią się, że ich relacje przypominają mrożonki z Carrefoura. Staram się w moim życiu prywatnym i profesjonalnym być na tyle prawdziwy, na ile tylko mogę – rozciągając ogólnie przyjęte normy. Skutkuje to bardziej zażyłymi relacjami z rodziną, przyjaciółmi, znajomymi. Pozwala to też otwierać się moim klientom na szkoleniach i konsultacjach. Mimo wszystko, wciąż pracuję nad tym, by było tego jeszcze więcej i ciągle się uczę.

Zresztą, tam wyżej podałem przerysowany przykład o płaczu, kiedy ludzie mają problem ze zwykłymi szczerymi komplementami. Kiedy ostatni raz powiedziałeś przyjacielowi, że lubisz spędzać z nim czas?

Dwa miesiące temu bawiłem się na Filipinach. Jednego wieczora, gdy byliśmy z kumplem lekko pijani (i lekko coś jeszcze) – powiedziałem mu, że bardzo go lubię i że cieszę się, że go poznałem i że mógł ze mną polecieć. W zamian dostałem opierdol z przymrużeniem oka, bo akurat jest człowiekiem skrajnie otwartym w stosunku do innych ludzi i jeśli mnie pamięć nie myli, powiedział mi to już wcześniej, kiedy jeszcze byliśmy w Polsce. O wiele łatwiej jest powiedzieć coś takiego osobie, która pierwsza wyszła z inicjatywą. Skutkuje to zamkniętym kołem, gdzie jedna strona czeka na drugą i nikt nigdy nie mówi nic. Jesteśmy w kontaktach z innymi bierni, bo przyzwyczailiśmy się do odwzajemniania, zamiast dawania. To w ogóle odnosi się już do całego życia. Łatwiej jest konsumować content, niż go produkować. Prościej przyjąć zaproszenie, niż zaprosić i odebrać telefon niż zadzwonić. Ciągle narzekać, niż się zmienić.

Ostatnio miałem konsultację Skype z klientem, który całe życie uważał na to, co wypada mówić i kiedy. Przez lata wiązał uczucie wstydu z momentami, kiedy zdarzało mu się w relacjach być prawdziwym. Dziś nie ma ani jednego bliskiego znajomego, jego życie to praca – dom. Mentalne więzienie samotności i mijanie się z innymi ludźmi zupełnie tak, jakby zrobieni byli z powietrza. To nie jest tak, że procesu odwrócić się nie da, ale wymaga to dokładnego planu, pracy i cierpliwości. Lepiej nie iść tą drogą, niż musieć później z niej zawracać.

Nie obchodzi mnie, za jakiego twardziela się uważasz, bo jeśli w Twoim słowniku “być męskim” oznacza wstydzić się samego siebie, swoich myśli i uczuć – to dla mnie jesteś raczej pocieszną autoparodią. Trzymam kciuki, przyda Ci się.

PS. Mówiłem kiedyś, że Was lubię? Mam nadzieję, że tak. Na wszelki wypadek: bardzo Was lubię. Dzięki, że jesteście;)

 

Artykuł Jakim ty jesteś twardzielem pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/jakim-ty-jestes-twardzielem/feed 0
Koszmar, w którym żyjesz https://v1ncentify.prohost.pl/post/koszmar-na-jawie https://v1ncentify.prohost.pl/post/koszmar-na-jawie#respond Thu, 13 Oct 2016 15:07:44 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=1914 Gdy miałem kilkanaście lat, co jakiś czas nawiedzał mnie ten sam koszmar.

Artykuł Koszmar, w którym żyjesz pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Gdy miałem kilkanaście lat, co jakiś czas nawiedzał mnie ten sam koszmar.

Zazwyczaj zaczynał się niewinnie. Bawiłem się na podwórku dziadków – albo kopałem piłkę albo ganiałem się z psem. W pobliżu, w zasięgu wzroku miałem rodziców, braci lub jakiegoś kumpla. Byłem spokojny i beztroski. W jednej chwili jednak niebo zmieniało się, a krystaliczny błękit wypierała zgniła, szara masa ciężkich chmur. Zrywał się nieprzyjemny wiatr, gwałtownie strącając liście z pobliskiego bzu. Gdy się rozglądałem nie było już rodziców, braci czy psa. Znajome podwórko stawało się nagle dziwnie obce, postarzone jak na przedwojennej pocztówce. Już nie czułem się bezpieczny. Rozglądałem się i byłem całkiem sam, choć dobrze wiedziałem, że w pobliżu czai się ktoś jeszcze. Ciarki na całym ciele i przerażenie ściskające mój żołądek podpowiadało mi, że znam tę osobę. W tym momencie wiedziałem już, że śnię, nie było to jednak żadnym pocieszeniem.

Znajdowałem się w śnie-pułapce, w którym wszystkie pokrętła emocji przekręcone były do oporu. Gdzie scenariusz musiał zawsze zostać odegrany od początku do końca, a jedyną szansą na wybudzenie była bolesna śmierć.

Za każdym razem naiwnie powtarzałem sobie, że nic z tego, co za chwilę się wydarzy nie jest prawdziwe. Naiwnie, bo podobna mantra jeszcze nigdy mi nie pomogła. Nieznośne, ciężkie i dławiące uczucie obecności kogoś złego wlewało się we mnie przez każdy otwór w ciele, każdą komórkę. Obracałem się wokół własnej osi, żeby nie dać się zaskoczyć. Mój paniczny wzrok ślizgał się po żywopłocie, letniej kuchni, zbutwiałym płocie i zardzewiałej bramce. On nadchodził, a zła aura wypełniała powietrze do tego stopnia, że włosy stawały mi dęba. Koszmar robił się coraz bardziej fotorealistyczny. Nie był to zwykły, rozmazany i pastelowy sen. Nie tylko widziałem każdy detal otoczenia w wysokiej rozdzielczości. Czułem zapachy, lodowaty wiatr na skórze i zimny oddech szybko zasysany do gwałtownie rozkurczających się płuc. Serce zamieniło się w szaloną maszynę, z której ktoś pozdejmował wszelkie limity, zaprogramował, by dążyła do autodestrukcji przez jak najszybsze i jak najmocniejsze łomotanie w mojej klatce piersiowej.

Oczekiwanie Go pozbawiało tchu, wykańczało emocjonalnie, ale to moment, kiedy wdzierał się w pole mego widzenia był zawsze najbardziej przerażający. To strach, który przepalał receptory, powodował, że nogi zamieniały się w gumę do żucia, a moje usta zaczynały wypluwać nieartykułowane dźwięki. Wychodził zza rogu domu, wynurzał się z chlewa lub po prostu pojawiał się przy bramce. W brązowym, ciężkim płaszczu. Przepalał mnie na wylot zimnymi, błękitnymi ślepiami. Miał długie, białe wąsy, brodę i pobrużdżoną, poskręcaną ze starości skórę na bladych policzkach. W kościstych, kurczowo zaciśniętych dłoniach miętosił wielki, obrzydliwie szary worek.

Worek przygotowany na mnie.

Nie mogłem na niego patrzeć i się nie trząść. Trząść się i nie krzyczeć. Krzyczeć i nie uciekać. Nie miało znaczenia, w którym kierunku się rzucałem – wszystkie drogi zawsze prowadziły na dach. Do ostatniego wyboru. Biegłem więc, na miękkich nogach, ledwo nimi przebierając, zmuszając całą siłą woli do posłuszeństwa. Oglądałem się za siebie i najbardziej przytłaczające zawsze było to, że Jemu nigdzie się nie spieszyło. Po prostu wlókł się za mną ze stałą prędkością, spacerkiem. Nie spieszył się, a mnie doganiał. Stawiał leniwie krok za krokiem, aż prawie czułem jego brudny oddech na moich zimnych od potu plecach.

Wbiegałem po schodach, które wiły się wokół domu, prowadząc na dach. Była tu tylko płaska przestrzeń, bez barierek. Ciężko dysząc zbliżałem się do krawędzi. Z tej wysokości powinienem był zobaczyć podwórko, domy sąsiadów, drogę. Zamiast tego widziałem bezkresną, białą przepaść. Po horyzont, biała nicość. Nieskończony spadek. Pewna śmierć, pewna pobudka. Okupiona jednak długim, okropnym lotem.

Obecność.

Odwracam się, On już tu jest. Wdrapał się po schodach, ściska ten worek i maszeruje na mnie. Moje ciało dygocze, tracę zmysły na niego patrząc, na czeluść worka, mój koniec w nim. Oglądam się. Przepaść, biała, pewna śmierć. Bilet do jawy, moje wyjście ewakuacyjne. Waham się, choć zawsze wybieram tak samo. Czekam do ostatniej chwili, gdy prawie czuję zbutwiały, piwniczy smród, gdy mam Go na wyciągnięcie ręki, gdy wyrzuca w moja stronę szpony, by mnie chwycić.

Wtedy robię krok w tył, a moja stopa nie znajduje oparcia. Moje ciało się przechyla, zaczynam spadać. Żołądek wypełnia nieznośne łaskotanie, które rośnie geometrycznie, poza wszelkie normy odczuwania. Nie mogę tego wytrzymać, już nie widzę Jego, ani domu. Tylko ta biel i spadek.

Spadam bez końca, a każda komórka żołądka syczy z bólu. Podrywam się z łóżka z otwartymi ustami – ktoś krzyczy.

To ja krzyczę.


Koszmar wracał do mnie co kilka miesięcy, nie pamiętam już jak długo. Pamiętam jednak dokładnie noc, kiedy przyśnił mi się po raz ostatni.

Przewijamy. Replay. Stoję przerażony, strach ugniata mi serce, On wchodzi w pole widzenia. Włączam czerwony alarm dla nóg, nogi reagują zbyt wolno. Worek chce mnie wessać, jest coraz bliżej.

Coś się zmienia. Tym razem coś jest inaczej, niż zwykle.

Odwołuję alarm, tym razem nie będę uciekać. Zamiast tego krzyczę: “Stój!”. Efekt jest taki, jakby nagle zatrzymać płytę. Strach przestaje być straszny, cała ponura, ciężka aura rozpływa się, jakby było jej głupio, że za pomocą tak tanich trików próbowała mnie zaszczuć. On jest zdziwiony – staje w miejscu, opuszcza worek, unosi brwi. “O co ci chodzi?!” – krzyczę jeszcze pewniej, bo się poczułem, odzyskałem kontrolę. Sen wraca do normy. Widzę rodziców, otoczenia nabiera kolorów. Sielanka.

Gość mi nie odpowiada, po prostu znika.

Nigdy więcej mi się nie śni.


Jak często sobie to robisz? Uciekasz przed czymś, co wydaje się być przerażające, nigdy nie analizując dlaczego i czy w ogóle jest czego się bać?

Jak często podążasz za impulsem, wypaloną w mózgu ścieżką reakcji, ani przez chwilę nie zastanawiając się nad własnym zachowaniem? Nie dociekając skąd się bierze, ani czy kontekst jest adekwatny do tego, by odpalić właśnie ten schemat?

Jak bardzo zajęty, zajęta jesteś codziennie uciekaniem? Jak długo jeszcze możesz tak pociągnąć?

Możesz albo stawić Mu czoła, gdy się pojawi albo uciec. Za każdym razem. Tylko pamiętaj, że ucieczka jest o wiele bardziej bolesna, łatwo się od niej uzależnić i popaść w automasochizm. Zrobić sobie krzywdę uważając, że robisz dobrze. Zakodować sobie tę samą reakcję na ten sam bodziec. Przestać to kontrolować, wydrążyć w sobie algorytm. Przenieść odpowiedzialność na coś, co po jakimś czasie przestaniesz kwestionować. Ale to będzie wracać. To jak z wodą, której wlejesz zbyt dużo do garnka. Gotując się, zacznie kipieć, targać pokrywą, a w końcu wylewać się, ściekać i kapać na płomień. Zaczniesz gasnąć, zamieniając się w dziwne stworzenie, przepełnione frustracją, lękiem i wyrzutami sumienia.

Kwestionuj swoje myśli, automatyczne odruchy i nawyki. Wybieraj to, co Ci się najbardziej opłaca, a nie to, co zapewni Ci chwilowy komfort, okupiony późniejszym żalem. Rozmawiaj ze sobą (tak w przenośni, ale tylko jeśli uważasz za niemodne noszenie kaftana bezpieczeństwa).

Im dłużej żyję i obserwuję świat, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że okej, ludzie mają problem w komunikacji z innymi ludźmi – to fakt. Ale najbardziej przejebane jest to, że prawie nikt nie potrafi rozmawiać sam ze sobą. Mało kto sam siebie rozumie. Swoje potrzeby, motywacje i genezę własnych zachowań.

Dlaczego w jednym momencie jesteśmy spokojni, a sekundę później następuje emocjonalny wybuch? Co jest zapalnikiem?

Dlaczego unikamy trwałych, głębokich emocjonalnie reakcji? Przed czym tak uciekamy?

Dlaczego racjonalizujemy skrajnie głupie, nieodpowiedzialne oraz niezdrowe zachowania, nawyki?

Dlaczego tak bardzo przejmujemy się opinią innych? Czy to prawidłowo obrany cel?

Dlaczego czujemy zazdrość w konkretnym kontekście? Skąd się to wzięło i o czym świadczy?

Dlaczego wybieramy życie w selektywnej rzeczywistości, gdzie obudujemy swoją codzienność szczelną bańką?

Jak infantylna jest wiara w to, że dorobienie do czegoś ideologii jest w stanie zmienić PRAWDĘ? Że zamiatanie problemów, słabości pod dywan się opłaca?

Konfrontacja ze stanem faktycznym jest nieunikniona. Jeśli stawiasz mu czoła na bieżąco, tak naprawdę nie masz czego się bać. Jeśli wolisz to odwlekać, mamić się i zwodzić – proszę bardzo. Miej jednak świadomość, że to się nawarstwia. I po jakimś czasie będzie jak czołowe zderzenie przy 200 kilometrach na godzinę. Zmiażdży Ciebie, Twoje ego i przerobi iluzję, którą utkałeś na nic niewarty, poskręcany złom.

Poturbuje Cię, posiniaczy i rzuci na beton. Oj, uwierz mi – wtedy zmiana nie będzie już kwestią wyboru.

Ponieważ mało kto siebie rozumie, mało kto jest w stanie dostrzec, że potrzebuje zmiany. Bardziej efektywnych rozwiązań, innych nawyków. Stawienia czoła prawdzie, od której pęka lustro. Z ludzi, którzy wiedzą, że muszą się zmienić zmienia się już jedynie promil. To gówno maleje wykładniczo. Żeby się w nim babrać potrzeba nie tylko świadomości, zrozumienia, odarcia się ze złudzeń, ale też wysiłku, energii włożonej w zmianę. Na to już nie stać każdego.

Lepiej uciekać. Lepiej się bać. Skoczyć w przepaść, by uciec. Przyśnić sobie miły sen.

Nie zauważyć obrzydliwych, szarych chmur wpełzających na czyste niebo.

Zapętlić.

Artykuł Koszmar, w którym żyjesz pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/koszmar-na-jawie/feed 0
Wiecznie podlany kwiatek https://v1ncentify.prohost.pl/post/wiecznie-podlany-kwiatek https://v1ncentify.prohost.pl/post/wiecznie-podlany-kwiatek#respond Fri, 30 Sep 2016 13:28:43 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=1846 Przestań się oszukiwać. Karmić iluzją i wmawiać sobie, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym będziesz kompletny. Nie ma czegoś takiego, jak permanentna kompletność. Popkultura Ci nakłamała. Te wszystkie filmy z happy endem. Cukierkowate książki i bajki, które rodzice opowiadali Ci do poduszki. Gonisz zjawę, zrozum to wreszcie.

Artykuł Wiecznie podlany kwiatek pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Przestań się oszukiwać. Karmić iluzją i wmawiać sobie, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym będziesz kompletny. Nie ma czegoś takiego, jak permanentna kompletność. Popkultura Ci nakłamała. Te wszystkie filmy z happy endem. Cukierkowate książki i bajki, które rodzice opowiadali Ci do poduszki. Gonisz zjawę, zrozum to wreszcie.

 

Większość ludzi ma źle obrany cel. Większość ludzi myśli, że istnieje coś takiego, jak “raz na zawsze”.

Raz na zawsze ogarnąć finanse.

Raz na zawsze ogarnąć życie seksualne, miłość.

Raz na zawsze ogarnąć sylwetkę.

Czyli przejść poziom, jak w Mortal Kombat. Rozpierdolić Subzero, problem Subzero rozwiązany. Tak? Nie, wszystko jest nie tak.

W naturze nie istnieje coś takiego, jak “raz na zawsze”. Raz na zawsze to miraż i powód, dla którego większość ludzi “szczęście” czuje jedynie od święta. Przy okazji kupna nowego auta, mieszkania; zaliczenia nowej dziewczyny, czy uzyskania awansu w robocie. Później wszystko wraca do normy, czyli do gonienia następnego checkpoint’u. I coraz większych rozczarowań.

Wszystko się rozpada, wszystko się degraduje. Sadzisz kwiatek – przestaniesz go podlewać, kwiatek usycha. Dwa plus dwa, cztery. Wiesz, że wiecznie podlany kwiatek to science fiction, a mimo to wierzysz w niego, jak naiwne dziecko w Mikołaja, zapach choinki i pierwszą gwiazdkę na niebie.

Życie ma tylko dwa biegi. Rozwój lub degradację – stagnacja, stanie w miejscu, to w rzeczywistości cofanie się. Uwstecznianie sposobu myślenia, utwierdzanie się w przekonaniach, które odcięte od nowych informacji szybko się dezaktualizują. To zapuszczanie korzeni w ziemi, która jest toksyczna i w dłuższej perspektywie po prostu Cię wykończy. Pewnego dnia powiesz sobie, że już nie musisz się rozwijać. Że w danej dziedzinie osiągnąłeś wszystko. Zatrzymasz więc ten obraz w swojej głowie, w wyobraźni oprawisz w ramkę i zawsze, gdy o sobie pomyślisz, zamiast faktycznego stanu rzeczy, dostrzeżesz tę właśnie laurkę.

Rysowanie laurek bywało niezłym zajęciem, ale w przedszkolu.

Wszystko jest w porządku – usłyszysz słodki szept z tyłu głowy. Nawet nie zauważysz, kiedy się przeterminowałeś – Ty, Twój sposób myślenia, umiejętności, relacje z bliskimi Ci ludźmi. Rzeczywistość spróbuje Cię wykoleić, pierdolnąć Ci w twarz, ale odbijesz się od ego, jak głowa kierowcy odbija się od poduszki powietrznej. Zracjonalizujesz sobie lenistwo, brak działania, rozwoju i stawiania sobie nowych wyzwań.

Człowiek dąży do status quo, tego co trwałe – by wydatkować jak najmniej energii, móc przełączyć mózg w Stand By mode. Przestaje być czujny i zamyka się w bańce. Tylko, że ta bańka nie zmienia podstawowych praw fizyki. Oszukiwanie samego siebie to żaden powód do dumy, wszyscy tak robią.

A teraz rozejrzyj się i sam oceń – jak na tym wychodzą “wszyscy”.

 

Weźmy na warsztat związki. Zwykle ludzie nie grają o ich jakość, ale o DEKLARACJĘ. Tak jakby “kocham cię”, “chcę być z tobą”, czy magiczne “tak” na banalne “wyjdziesz za mnie?” załatwiało sprawę. A, kochasz mnie? No to zajebiście, gdzie ten pilot od TV? Ludzie starają się, nadskakują sobie, a później nie tylko nie są w stanie długodystansowo sprostać odgrywaniu postaci, jaką wykreowali, ale po dobiegnięciu do mety (deklaracji) po prostu odpuszczają, kładą się na ziemi ciężko sapiąc – udało się. A przecież ta droga nigdy się nie kończy. W życiu nie chodzi o deklaracje, o kilka ciepłych słów. Słowa nie zastąpią właściwego uczucia i obopólnej chęci, by razem coś zbudować. Wciśnięcie drugiej osobie obrączki na palec nie powstrzyma biologii, ani nie zwolni Cię z obowiązku wkładania w relację energii – a już z pewnością nie zapewni “wierności aż po grób”.

(Przy okazji spójrzmy na wszystkie laski, które odwlekają w czasie seks z nowym facetem, byle tylko usłyszeć jakieś zapewnienie. Że tym razem po seksie będzie inaczej. Że napisze, odezwie się, będzie chciał znów się zobaczyć. Często tak bardzo na to napierają, że w końcu słyszą, co chciały usłyszeć. I po raz kolejny płaczą. Wybłaganie zapewnienia jest o wiele łatwiejsze, niż stanie się kobietą, do której facet będzie CHCIAŁ się odezwać po seksie.)

 

Podejście ludzi w wieku naszych rodziców do pracy? Jeśli nie wychowywałeś się w przedsiębiorczej rodzinie, to zwykle zamiast zachęty przy otwieraniu własnej firmy usłyszysz “normalną pracę byś znalazł”. Gdy pomyślisz o zmianie pracodawcy, bo uważasz, że stać Cię na więcej, z kolei osłuchasz się z “po co będziesz zmieniać, źle tam masz?”, “trzymać się jednej pracy trzeba”. Tak, trzeba trzymać się jednej pracy, aż po grób. Nawet za cenę zarabiania poniżej swoich kompetencji – tylko dlatego, że “pewne”.

 

Chcemy za wszelką cenę dobiec do mety i odpuścić. 

 

Nic nie jest permanentne. Twoje piękne mięśnie, przyjaźnie, biznes, kompetencje w danej dziedzinie. Permanentna i niezmienna jest jedynie konieczność “podlewania kwiatka”, w innym wypadku…

 

Spójrz na swój parapet. Policz martwe, uschnięte kwiatki. To nie ma być wyrzut sumienia, tylko lekcja. Język, którym posługiwałeś się biegle, ale przestałeś go używać. Fajna sylwetka, na którą zabrakło Ci motywacji. Dobrze prosperujący biznes, przy którym zamiast elastycznie odpowiadać na potrzeby rynku, powielałeś to, co działało na samym początku. Fotel w korpo, który miał dać Ci piękną przyszłość, a przyniósł stagnację. Niepielęgnowana, zdeptana miłość Twego życia. Relacje z przyjaciółmi, po których zostały cyferki w telefonie i “sto lat” raz do roku na Facebooku.

Zrozumienie natury rozwijania i utrzymywania jakiejkolwiek sfery w życiu pozwala oszczędzić wiele nerwów, czasu i energii.

 

Moje załamanie, upadek i strata szacunku do samego siebie były przywilejem. Dzięki temu przez lata robiłem wszystko, byle tylko nie wpaść w System. Nie poszedłem na etat, nie patrzyłem na to, co wypada i starałem się realizować własne cele – nie te sugerowane wymownym spojrzeniem rodziny, znajomych, czy piętnowane w popkulturze. Im bardziej jednak nie chciałem być częścią Systemu, tym bardziej System mnie dotyczył, bo byłem (i jestem) zmuszony stawiać mu ciągły opór. To wszystko przyniosło zrozumienie pewnych uniwersalnych mechanizmów. Niestety, nie każdy zdołał wyrwać sobie z karku wtyczkę z wgranym programem. Przeciętny Kowalski Systemu już nie widzi, bo od dawna jest jego częścią, o wiele ciężej jest więc mu dostrzec te wszystkie niuanse, kółka zębate i zależności.

 

Jednak mimo tej świadomości, daleko mi do pozowania na “oświeconego”. Nie jestem żadną wyrocznią i cały czas zdarza mi się popełniać te same błędy, od tego nie ma ucieczki. Pewnych lekcji uczymy się cyklicznie przez całe życie. Nie ma czegoś takiego, jak “zrozumieć” dane zjawisko raz na zawsze. Jako ludzie zapominamy, nadpisujemy to, co już wiemy, kasujemy i ładujemy od początku.

 

Ostatecznie jednak nie liczy się to, ile kwiatków Ci uschło, ale ile nowych dzięki nim mogło zakwitnąć.

 

 

Artykuł Wiecznie podlany kwiatek pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/wiecznie-podlany-kwiatek/feed 0