medytacja – VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ https://v1ncentify.prohost.pl O kobietach, życiu i zdrowym do niego podejściu. Mon, 03 Jan 2022 16:05:35 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.0.2 No hej https://v1ncentify.prohost.pl/post/no-hej https://v1ncentify.prohost.pl/post/no-hej#comments Thu, 28 Feb 2019 12:42:57 +0000 https://www.v1ncent.pl/?p=3824 Pomyślałem, że powiem Ci, co u mnie słychać.

Artykuł No hej pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Pomyślałem, że powiem Ci, co u mnie słychać.

 

Od dwóch miesięcy (1 stycznia) kultywuję trzy nowe (stare) nawyki: przed pójściem spać włączam tryb samolotowy i nie dotykam telefonu aż do momentu, gdy rano jestem po wszystkich porannych rutynach. Daje mi to dużo luzu po przebudzeniu. Nie wrzucam się w wir powiadomień, nie muszę z nikim pisać, ani odczytywać maili z pracy. Nie rozpoczynam dnia od przestymulowania mózgu i zastrzyków z kortyzolu. Następnie, po prysznicu i posłaniu łóżka siadam do mojego zeszytu i robię krótką notkę z datą. Opisuję tam aktualne samopoczucie, rozterki, plany na dzień. Następnie medytuję.

 

Kiedyś już prowadziłem poranny dziennik, a medytuję z przerwami od lat. Nigdy jednak wcześniej nie odczuwałem tak namacalnie rezultatów tych dwóch czynności.

 

Po pierwsze dziennik.

 

Świetna sprawa, bo możesz zrzucić tam z głowy wszystko, co Cię trapi, dzięki czemu w resztę dnia ruszasz z czystą głową. Ponadto, dużo lepiej zapamiętujesz dni oraz wydarzenia. Ponieważ wszędzie masz daty, możesz bez problemu sprawdzić, co robiłeś, robiłaś konkretnego dnia miesiąc temu. Jak się czułeś, czułaś. To potężne narzędzie i złapałem się na tym, że często wyciągam mój zeszyt w trakcie dnia i przeglądam notatki. Pozwala to na złapanie dystansu do codzienności, a także rozpoznanie schematów. Na przykład w danym okresie odnotowałem gorsze samopoczucie – cofam się parę wpisów wstecz i widzę, co mniej więcej mogło to spowodować. Takie narzędzie do autoterapii. Polecam.

 

Bonusową zaletą dziennika jest to, że jego prowadzenie spowalnia upływ czasu. Każdy z nas ma czasem wrażenie, że dni przeciekają między palcami, że czas bardzo szybko ucieka. To dlatego, że tych dni nie pamiętamy, zlewają się one w rozmazany potok. Prowadząc poranny dziennik pamiętasz dokładnie, co każdego dnia się działo, masz w głowie klarowną oś czasu. Piszę w zeszycie już od dwóch miesięcy i były to dwa najwolniej “uciekające mi” miesiące od lat. Szczerze mówiąc, gdy przeglądam notatki zaskakuje mnie, ile może się wydarzyć w zaledwie 30 dni – zarówno na poziomie praktycznym, jak i emocjonalnym.

 

Po drugie medytacja.

 

Gdy po raz pierwszy usłyszałem o Headspace popisałem się butnością i ignorancją. Pff, będę instalował apkę do medytowania jak jakiś początkujący? Szkoda czasu.

 

Bzzzt. Błąd.

 

Aplikacja uświadomiła mi, jak wciągająca może być medytacja, gdy dołożymy do niej konkretną ścieżkę. Lektor każdego dnia wprowadza do Twoich sesji nowe elementy, więc po pierwsze nie nudzisz się samą czynnością, a po drugie masz namacalne poczucie progresowania w tej umiejętności. Gość, który szepcze Ci do ucha ma bardzo dużą wiedzę i wprowadza do medytacji techniki, o których nie miałem pojęcia, a które zwielokrotniły moje efekty.

 

Jakie to efekty? Większy spokój wewnętrzny, mniej stresu i lęku, Nawet w nagłych, nieprzyjemnych sytuacjach potrafię wrócić do równowagi dużo szybciej, niż gdy nie medytowałem. Warto zaznaczyć, że te efekty zauważam dopiero teraz, po około 60 dniach codziennej medytacji. Niestety, ten sport wymaga dużej cierpliwości w kontekście gratyfikacji – ale wymiar tej gratyfikacji wynagradza oczekiwanie z nawiązką. Żeby Cię nie zniechęcić dodam tylko, że w momencie, gdy budzisz się z dużym poziomem rozbiegania myśli, stresu czy lęku, nawet jedna sesja z Headspace pomaga te rzeczy obniżyć i zaszczepić w Ciebie nieco spokoju – więc efekt doraźny też występuje.

 

Dumny jestem z tego, że od 1 stycznia odpuściłem medytację tylko 4 razy.

 

Rzym.

 

Gdzieś w międzyczasie wywiało mnie do Rzymu, z którego zrobiłem kilka szybkich notatek – za mało, by poświęcić im cały wpis, wrzucam więc tutaj, by się nie zmarnowały.

 

Opróżniam pęcherz 10 tysięcy stóp nad ziemią. Wracam na miejsce. Światło odbijane przez chmury dźga moje oczy. Stewardessa obok po raz dziesiąty wyjaśnia Rycerzowi Cebuli, że musi umieścić swój bagaż w luku, bo zajmuje miejsce przy wyjściu awaryjnym.

 

Dlaczego jest tak, że zawsze gdy wylatuję z Polski muszę wstydzić się tego, że mówię w tym samym języku, co moi współpasażerowie? Kobieta próbuje być miła, uśmiecha się i po raz nty tłumaczy po angielsku, w czym sprawa. Na to polaczek ślini się, poci, zaraz mu żyłka pęknie.

 

– Yyy, maj beg. Yyy want beg maj hir. Yyy stupied, maj beg. Kurwa, masakra jakaś ty.

 

Każdy, kto poddaje w wątpliwość teorię ewolucji powinien posłuchać tego głąba. Po kilku sekundach jasne stanie się, że jego przodkowie nie tylko bezdyskusyjnie pochodzili od małp, ale w oddzieleniu się od nich musieli mieć lekką obsuwę.

 

Żeby nie zerkać w tym kierunku, zajmuję się czymś kreatywnym i pożytecznym. Zarzucam nową płytę Danger na słuchawki.

 

Ach, właśnie. Lecę do Rzymu. Apartament mam przy samym Watykanie i zaczynam poważnie żałować, że przed lotem nie odświeżyłem sobie “Aniołów i Demonów” Dana Browna.

 

*

Z okna widzę bazylikę świętego Piotra. Szafę po lewej zawalają opasłe tomy, maszyna do szycia, stary projektor i dwie maszyny do pisania. Dokonuję uważnej inspekcji dwóch ostatnich ustrojstw, po raz pierwszy w życiu rozumiejąc cały mechanizm.

 

 

View this post on Instagram

 

#watykan #rzym #italy #trip #journey

A post shared by @ v1ncent.pl on

Włosi mili, espresso tanie. Podobno jest odgórny nakaz, by każdy Włoch mógł pozwolić sobie na kawę w drodze do pracy. Niestety, wybitna kawa to nie jest, a o speciality w Rzymie ciężko.

 

Muzeum Watykańskie roztrzaskało mi czaszkę, a ochłapy mózgu obryzgały marmurowe posadzki. Mogę powiedzieć z ręką na sercu: nigdy nie byłem w piękniejszym, bardziej przytłaczającym miejscu. Żadne słowa nie oddadzą tego, co tam zobaczyłem, więc powiem krótko. Jeśli wybierasz się do Rzymu, rezerwuj cały dzień tylko na to muzeum. Podziękujesz później.

 

Poza muzeum niesamowite bazyliki. Ale wiecie, ja jestem zboczony na punkcie architektury. Od dziecka rodzice zabierali nas (mnie i braci) na wycieczki, gdzie głównie (oprócz chodzenia po górach) zwiedzaliśmy zabytkowe zamki oraz kościoły.

 

Chociaż w sumie tu nie trzeba być wielkim smakoszem, by docenić rozmach i potęgę twórców tych wszystkich niesamowitych budowli. Wystarczy zdrowa para oczu.

 

 

View this post on Instagram

 

Wchodzisz do losowej bazyliki w Rzymie i masz szczękę na posadzce #rzym #italy #journey #trip #architecture

A post shared by @ v1ncent.pl on

 

Co mnie w Rzymie zawiodło? Jedzenie. Nie pasuje mi dieta oparta na węglowodanach. Dwa razy jadłem lasagne (raz taką z ulicy, raz w dobrej restauracji) i dużo lepszą serwują w Biedronce. Nie zgrywam się. Dorzućmy do tego średniej jakości kanapki sprzedawane na każdej ulicy oraz pizzę – to również smaczniejsze mamy u siebie. Żeby wyrobić sobie konkretną opinię specjalnie udałem się do pizzerii oddalonej od centrum, w której jadają lokalsi. Była dobra, ale dupy nie urwała.

 

U mnie tyle. A co słychać u Ciebie?

 

Artykuł No hej pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/no-hej/feed 10
Poranne rytuały, czyli jak wejść w dzień z buta https://v1ncentify.prohost.pl/post/poranne-rytualy-czyli-jak-wejsc-w-dzien-z-buta https://v1ncentify.prohost.pl/post/poranne-rytualy-czyli-jak-wejsc-w-dzien-z-buta#respond Thu, 01 Jun 2017 18:44:52 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=2886 Zostałem fanem porannych rytuałów. Wiem, że fajnie jest z rana się powyciągać i scrollować w nieskończoność fejsa w telefonie, sprawdzać wszystkie kompletnie bezużyteczne i pozbawione jakiejkolwiek wartości powiadomienia. Teraz wiem też, że jeszcze fajniej jest zacząć dzień konkretnie i w taki sposób, by podbić swoją efektywność i samopoczucie.

Artykuł Poranne rytuały, czyli jak wejść w dzień z buta pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Zostałem fanem porannych rytuałów. Wiem, że fajnie jest z rana się powyciągać i scrollować w nieskończoność fejsa w telefonie, sprawdzać wszystkie kompletnie bezużyteczne i pozbawione jakiejkolwiek wartości powiadomienia. Teraz wiem też, że jeszcze fajniej jest zacząć dzień konkretnie i w taki sposób, by podbić swoją efektywność i samopoczucie.

Już wcześniej opracowałem własne rytuały, które jednak dopiero teraz nabrały twardej, wojskowej musztry. Pozwalają mi przede wszystkim pozbyć się głupich, zbędnych myśli z głowy; przygotować pokój do pracy oraz odpalić laserowe skupienie na zadaniach, które mnie czekają, słowem – wejść w dzień z buta.

Po pierwsze: posłać łóżko i posprzątać pokój

Ma to ogromne znaczenie w kontekście pracy z domu. Nie mam pojęcia, w jaki sposób to działa, ale kiedy mam w pokoju bałagan, poskręcane i zaśmiecone mam też myśli. Ciężko jest się skupić. Tym bardziej, jeśli do tego wszystkiego obok biurka, przy którym pracuję, nonszalancko rozpierdolona jest kołdra, w której przed chwilą spałem. Łóżko kojarzy się ze spaniem i innymi przyjemnymi rzeczami, a nie z pracą, więc rozprasza.

Priorytetem po przebudzeniu jest dla mnie posprzątać pokój (oczywiście bez przesady, to nie jest tak, że biegam dookoła jak pojebany robiąc kurze – wystarczy poodkładać rzeczy na miejsce, pozmywać kubki i posegregować ciuchy) i posłać nieszczęsne łóżko. Już po odhaczeniu tych dwóch czynności czuję się poukładany w środku i gotowy do pracy.

Po drugie: wpis w dzienniku

Ukradłem ten patent od Tima Ferrisa. Obecnie prowadzę dziennik ponad tydzień – siadam do biurka, otwieram zeszyt, wpisuję datę i piszę. Co piszę? Wszystko. O której wstałem, jaki mam plan na dzień, czego się obawiam, jak się czuję i generalnie wszystkie inne przemyślenia, których mam ochotę się pozbyć, zabazgrując kartkę za kartką.

Z początku planowałem robić to w Wordzie, ale komentarze na blogu Ferrisa przekonały mnie, żeby kupić zeszyt – i powiem Wam, że to zupełnie inna jakość pisania. Głowię się, jak to działa i… nie wiem. Jest coś niesamowitego w fizycznym prowadzeniu długopisu. Przy tej okazji dokonałem zaskakującego odkrycia, że moje pismo wygląda, jak bazgroły heroinisty na odwyku, któremu w dodatku amputowano ręce i teraz musi pisać stopą.

Pisząc ręcznie inaczej układam myśli. Zauważam nawet, że wpadam na pomysły, które nie przychodzą mi do głowy, gdy używam klawiatury. Przede wszystkim jednak dziennik to taki trochę śmietnik, gdzie bez żadnych skrupułów mogę zrzucić balast – ciężkie, niewygodne myśli, pierdoły, które tłuką się po zaspanej czaszce. Gdy zamykam zeszyt, czuję się oczyszczony i lekki. Polecam.

Ponieważ żyję głównie z pisania, dziennik w moim przypadku spełnia jeszcze jedną, dodatkową funkcję – pozwala się “odetkać” i już na starcie dnia poczuć dumę z zapisania tych kilku kartek. To znaczy bardzo, bardzo wiele.

Po trzecie: dziesięć minut medytacji

Natychmiast po zamknięciu zeszytu siadam sobie w fotelu, prostuję plecy (nie dotykam oparcia), wybieram punkt za oknem i wpatruję się w niego, skupiając się na oddechu. 8 sekund wdech, 8 sekund wydech. Przepuszczam myśli, nie skupiając się na nich. Staram się poczuć moją fizyczną obecność, dotrzeć do miejsca, w którym nie istnieje przeszłość, przyszłość. Czysta pustka i doświadczanie chwili. Medytuję już od 2-3 miesięcy, ale dopiero od 3-4 tygodni regularnie, codziennie. Powoli zaczynam zauważać prawdziwe, namacalne efekty, takie jak:

  • Ustabilizowany nastrój
  • Spokój wewnętrzny
  • Wyluzowanie w stresogennych sytuacjach i większa kontrola nad własnymi odruchami
  • Zwiększona świadomość tego, skąd biorą się konkretne myśli i emocje, poprawiona introspekcja
  • Lepszy focus, a co za tym idzie zwiększona efektywność, gdy zaraz po medytacji zabieram się do pracy

 

Niby małe rzeczy, a zwiększają moją efektywność. To takie małe cegiełki, pozwalające nabrać rozpędu i odświeżyć wiarę w to, że jestem w stanie realizować zadania, które na mnie czekają. Dzięki temu banalnie proste wydaje się zabranie za konkretne obowiązki. Jako osoba, która najczęściej pracuje z domu, nie wyobrażam sobie na ten moment lepszej procedury rozpoczęcia dnia.

 

Dodatkowo, te nawyki pozwalają mi ćwiczyć silną wolę, co ma kolosalny wpływ na takie rzeczy, jak poczucie własnej wartości, zaufanie do samego siebie czy realizację wyznaczonych celów. Więcej o silnej woli (między innymi w kontekście relacji damsko-męskich) mówię w najnowszym vlogu:

 

 

A jakie Wy macie poranne rytuały? Jak wygląda Wasz początek dnia?

Nie wstydzić się, pisać. W nagrodę rozdaję cukierki. Z kwasem.

 

Artykuł Poranne rytuały, czyli jak wejść w dzień z buta pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/poranne-rytualy-czyli-jak-wejsc-w-dzien-z-buta/feed 0
Dryfując w otchłani https://v1ncentify.prohost.pl/post/dryfujac_w_otchlani https://v1ncentify.prohost.pl/post/dryfujac_w_otchlani#respond Sat, 14 Mar 2015 00:00:00 +0000 http://dev.v1ncent.pl/?p=156 Rozbieram się i biorę dokładny prysznic. Co chwilę spoglądam na uchylone drzwi kabiny i niebieskie światło rozlewające się na posadzce. Jestem podekscytowany.

Artykuł Dryfując w otchłani pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Rozbieram się i biorę dokładny prysznic. Co chwilę spoglądam na uchylone drzwi kabiny i niebieskie światło rozlewające się na posadzce. Jestem podekscytowany.

Ostrożnie wchodzę do środka. Woda ma temperaturę ciała, jest idealna. Słyszałem, że niektórzy wolą mieć w trakcie seansu uchylone drzwiczki i włączone światło. Ja zamykam się szczelnie w kabinie i klikam przycisk. Pogrążam się w ciemności.

Kładę się, a woda momentalnie wypełnia moje uszy i wypiera ciało, unosząc na powierzchni. Nic nie widzę. Rozluźniam wszystkie mięśnie w ciele, nie wkładam żadnej energii w swobodne dryfowanie – po chwili przestaję cokolwiek czuć, włączając w to grawitację. Nic też nie słyszę, bo po chwili muzyka wprowadzająca cichnie, przyzwyczajam się też do szumu krwi w skroniach.

Mam odcięte zmysły i właśnie zaczynam swój pierwszy seans w kabinie floatingowej, zwanej też kabiną deprywacji sensorycznej.

R.E.S.T. (Restricted Environmental Stimulation Therapy) – Terapia Ograniczonej Stymulacji Środowiskowej.

Terapia ta polega na ograniczeniu około 90% bodźców zewnętrznych. Warunki takie spełnia kabina deprywacyjna. Osoba korzystająca z kabiny, nie czuje przyciągania ziemskiego (dzięki unoszeniu się na wodzie w wysoko stężonym roztworze soli Epsom), nic nie widzi, prawie nic nie słyszy, temperatura wewnątrz dostosowana jest do temperatury skóry, wynosi około 35 °C. Na początek każdej sesji w tle słychać muzykę, która pomaga wejść w stan relaksu. Warunki te są predyktorami fal alfa i theta, charakterystycznych dla głębokiego relaksu. Mięśnie rozluźniają się, następuje wyrzut endorfin, prolaktyny, oksytocyny, usuwanie kortyzolu. Wystarczą już 3 sesje[1], aby organizm przyzwyczaił się do nowego środowiska, a uczestnik poczuł efekty płynące z tej formy terapii.

Okej, jestem kompletnie odcięty od 90% bodźców, które w normalnych warunkach zajmują moją uwagę. Pierwsze minuty to oswajanie się. Jest tylko głowa i jej zawartość. Myśli, które obijają się po czaszce.

Postanawiam na początek sprawdzić, gdzie zabierze mnie komora, gdy po prostu odpuszczę i przestanę kontrolować mój umysł. Po kilku minutach zaczynam odpływać. Zapadam się w siebie i nabieram przekonania, że znajduję się w próżni, na peryferiach Wszechświata. Otwieram oczy. Oczywiście patrzę w idealnie czarną otchłań, co tylko pogłębia uczucie dryfowania gdzieś w przestrzeni kosmicznej.

 

Męski głos szepcze mi do ucha. Potrzebuję całej siły woli, żeby nie zerwać się na równe nogi. Już sama myśl o ruchu fizycznym wywołuje niekontrolowane skurcze na całym ciele. Identyczne skurcze, które masz sekundy przed zapadnięciem w sen. Zastanawiam się, czy to możliwe, że moje fale mózgowe tak szybko zmieniły częstotliwość na theta. Jestem świadom tego, że odpływam. Ja jednak nie chcę zasnąć. 

 

Celem mojej pierwszej wizyty w komorze jest sprawdzenie jej potencjału jako narzędzia do prawdziwie głębokiej medytacji.

Krótki filmik, który nagrałem w ośrodku Aura Spokoju.

Zaczynam więc oczyszczać umysł, co przychodzi mi zauważalnie prościej, niż w wypadku medytacji w domu. Skupiam się na wolnym oddychaniu. Obserwuję myśli, ale w żadną nie wchodzę. Pozwalam im przypływać i odpływać. Po kilkunastu (?) minutach osiągam kompletną pustkę. Muszę ją utrzymać – myślę. Domek z kart rozpada się, zaczynam budować od początku.

W końcu jestem. Bez dialogu wewnętrznego, bez oceniania. Czas rozciąga się jak guma do żucia, po jakimś czasie on również staje się nieistotny. Okresowo wkrada mi się jakaś myśl, ale każdy powrót do pustki przychodzi mi łatwiej. Medytując w warunkach domowych, przy odpowiednim nastroju i braku rozpraszających bodźców jestem w stanie utrzymać taki stan przez maksymalnie dwie minuty. Tutaj mam go już przez cały czas.

Zupełnie niespodziewanie gdzieś w środku zaczyna kiełkować spokój. Rozrasta się na moje całe ciało. Głęboki relaks.

Nieoczekiwanie mija godzina. Spokojna muzyka wybudza mnie z transu. Wychodzę z kabiny. Jestem całkowicie wyrzucony na zewnątrz. W głowie nie mam ani jednej myśli. Biorę prysznic i czuję każdą kroplę uderzającą w moje wypoczęte ciało. Ubieram się i wychodzę do recepcji. Rozmawiam z właścicielką ośrodka. Czuję się dobrze z każdym słowem, które wypowiadam. Nie analizuję wcześniej tego, co chcę powiedzieć. Kompletnie znika sito, za pomocą którego na co dzień filtrujemy nasze kwestie.

Wychodzę na zewnątrz, czuję ciepły wiatr i zapach powietrza. Uśmiecham się. Jestem spokojny i szczęśliwy. Uczucie radości rozlewa się falami po całym ciele.

To niesamowite, ale z głowy całkowicie zniknął śmietnik. Dialog wewnętrzny nie istnieje. Mam przyspieszone reakcje oparte na zmysłach. Jestem tu i teraz. Idę po mieście i czuję, że każdy kontakt wzrokowy z mijanymi kobietami jest zabójczy. Odnoszę też wrażenie, że dziewczyny częściej na mnie zerkają. Tak jak wtedy, gdy codziennie trenowałem uważność i wchodzenie w głębokie stany seksualne.

Łatwiej rozmawia mi się z ludźmi. Mówię, a słowa same wskakują w odpowiednie miejsce. Jestem dużo bardziej ugruntowany w tym, co robię. Moja energia jest konkretna i zbita. Błogi stan utrzymuje mi się już do końca dnia.

– A ty co taki dziś wyluzowany? – słyszę od znajomych.

To dopiero pierwszy z wielu seansów. Jestem świadom tego, że każdy kolejny raz odkryje przede mną więcej.

Nie mogę się doczekać. Mam nadzieję osiągnąć stany świadomości przedstawione w podcascie Joe Rogana (warto obejrzeć!):

 

*

Jakiś czas temu zainteresowałem się tematyką floatingu i trafiłem na stronę ośrodka Aura Spokoju (Warszawa). To właśnie tutaj rozpocząłem swoją przygodę z deprywacją sensoryczną.

Przy okazji regularnych wizyt nawiązaliśmy z ośrodkiem współpracę, której owocem jest zniżka 10% na sesje floatingu dla wszystkich Czytelników tego bloga.

 


Dzwoniąc wystarczy podać hasło: Vincent Floating.

Zniżki dotyczą sesji godzinnych oraz dwugodzinnych. Jeśli zainteresowanie będzie duże, to przy kolejnych sesjach możliwa będzie negocjacja zniżki nawet do 20%.

 

 

Już wkrótce kolejna relacja i opis efektów po kilku wizytach w kabinie.

 

Stay tuned!

Artykuł Dryfując w otchłani pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/dryfujac_w_otchlani/feed 0
Przemyśl swoje życie https://v1ncentify.prohost.pl/post/przemysl_swoje_zycie https://v1ncentify.prohost.pl/post/przemysl_swoje_zycie#respond Fri, 13 Dec 2013 00:00:00 +0000 http://dev.v1ncent.pl/?p=84 Każdy kolejny dzień sprawia, że coraz szerzej otwieram oczy. Patrzę na zwykłe rzeczy zupełnie inaczej niż do tej pory. Myślę, że jest to proces uczenia się tego, jakie życie jest na prawdę, odrzucając wgrany od dziecka system. Gdy skupiasz się na absolutnych fundamentach, zdajesz sobie sprawę z tego, co jest w życiu ważne, co jest jedynie dodatkiem, a co zbędnym śmieciem, przeżytkiem, którego nie potrzebujesz i który możesz odrzucić, jak zbędny balast.

Artykuł Przemyśl swoje życie pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Każdy kolejny dzień sprawia, że coraz szerzej otwieram oczy. Patrzę na zwykłe rzeczy zupełnie inaczej niż do tej pory. Myślę, że jest to proces uczenia się tego, jakie życie jest na prawdę, odrzucając wgrany od dziecka system. Gdy skupiasz się na absolutnych fundamentach, zdajesz sobie sprawę z tego, co jest w życiu ważne, co jest jedynie dodatkiem, a co zbędnym śmieciem, przeżytkiem, którego nie potrzebujesz i który możesz odrzucić, jak zbędny balast.

Po pierwsze rodzina. Rodzina się starzeje, Ty się starzejesz. Jest to proces postępującej degradacji. Jesteśmy w takim wieku, że każdy z nas zdążył już pochować kogoś bliskiego. Ty i Twoja rodzina nigdy nie będziecie młodsi i nigdy nie będziecie mieli dla siebie tyle czasu, ile macie teraz. To, że w tej chwili jesteście razem, bezpieczni, nie chorujecie, to tylko chwila. Chwile mijają bezpowrotnie, dlatego codziennie uczę się, jak czerpać tej bliskości więcej i jak się nią dzielić. Uczę się doceniać tą podstawową rzecz, najcenniejszą rzecz na świecie. To nie jest proste. W społeczeństwach rodziny upychane są w sztywne szablony, gdzie każdy ma funkcję. Ojciec jest funkcją, mama jest funkcją, dziadkowie są funkcją, i tak dalej. Wychodzę poza ten schemat, starając się uchwycić spoiwo – bezwarunkową miłość. Chcę okazywać więcej tej miłości moim bliskim i chcę bardziej się na nich otworzyć. Ten proces trwa i jest piękny. Nigdy nie byłem niczego bardziej pewien w moim krótkim życiu. Rodzina jest najważniejsza.

Po drugie prawdziwi ludzie, z którymi przebywasz i którzy wnoszą coś do Twej osobowości, wzbogacając Cię. Masz wybór, więc otaczaj się osobami, od których możesz się czegoś nauczyć. Znajomi, którzy dadzą Ci inne spojrzenie na niektóre sprawy i zarażą Cię swoimi pasjami to przede wszystkim różnorodność. To coraz szersza perspektywa i postrzeganie świata wokół. Bierz od ludzi, ucz się od nich, w zamian daj im siebie i to kim jesteś. Niech to będzie transakcja wymienna.

Po trzecie głębia. Życie, jako pierwiastek łączący ludzi z naturą. Ze zwierzętami, roślinami. Patrzysz w oczy kota i widzisz, że on rozumie. Widzi Cię, ma w głowie obraz Ciebie. To jest wasza relacja. Nie chcę postrzegać świata jako zbioru etykiet, nakazów, stereotypów i powierzchowności. Chcę medytować, by odkrywać siebie. Chcę przeżywać psychodeliczne podróże, by rozumieć więcej. Chcę rozmawiać z ludźmi, przebijając się przez bariery i maski, które postanowili nosić. Chcę postrzegać życie, świat dookoła, siebie w wielowymiarowej perspektywie. Chcę być tu i teraz. Chcę doświadczać. Tworzyć wspomnienia, których nigdy nie zapomnę i które składają się na to, kim jestem.

Po czwarte pasja. Rzeczy, które kochasz robić wciągają Cię na zupełnie inny poziom świadomości. Gdy zatracasz się, wpadasz we flow, czas przestaje istnieć. Nie piszesz tekstu, tylko obserwujesz, jak Twoje dłonie ubierają myśli w słowa. Nie grasz na gitarze, jesteś gitarą. Twoje ulubione czynności dają Ci zupełnie nowe źródło życiowej energii, którą promieniujesz. Ludzie widzą tą energię i zostają do niej przyciągnięci. To jest jak magnes.

Po piąte zdrowie. Nie możesz być zdrowy, gdy jesz gówno. Staram się jeść nieprzetworzoną żywność, z rana wypijam szklankę ciepłej wody z wyciśniętym sokiem z cytryny, dbam o witaminy. Regularnie biegam, a od stycznia wracam na siłownię. Piję 3 litry wody dziennie. Nie wyobrażam sobie jedzenia chipsów. Odkąd pierwszy raz ułożyłem sobie zdrową dietę, nie wróciłem do opychania się śmieciami nawet wtedy, gdy miałem przerwy w treningach. Człowiek zupełnie inaczej czuje się, gdy je zdrowo. Czuje się jeszcze lepiej, gdy ćwiczy i się wysypia. Wracam do medytacji i tym razem nie zamierzam przestać.

Ten wpis powstał głównie dlatego, że chciałem podzielić się z Wami poniższym filmikiem (jeśli słabo znasz angielski włącz napisy). Zgadzam się w stu procentach z każdym wypowiedzianym tam słowem i lepiej bym tego nie ujął, więc nawet nie próbuję:

Artykuł Przemyśl swoje życie pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/przemysl_swoje_zycie/feed 0