apatia – VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ https://v1ncentify.prohost.pl O kobietach, życiu i zdrowym do niego podejściu. Mon, 03 Jan 2022 16:05:35 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.0.2 Mocno wypaleni w sosie własnym https://v1ncentify.prohost.pl/post/mocno_wypaleni_w_sosie_wlasnym https://v1ncentify.prohost.pl/post/mocno_wypaleni_w_sosie_wlasnym#respond Tue, 06 Oct 2015 00:00:00 +0000 http://dev.v1ncent.pl/?p=187 Nie będę dziś pisał o relacjach. Nie przesłodzę melancholijnym lamentem na temat zbliżającej się zimy. W mordę też bić nie będę - kontrowersję tym razem zostawiam krzykliwym blogerkom.

Porozmawiajmy o wypaleniu.

Artykuł Mocno wypaleni w sosie własnym pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Nie będę dziś pisał o relacjach. Nie przesłodzę melancholijnym lamentem na temat zbliżającej się zimy. W mordę też bić nie będę – kontrowersję tym razem zostawiam krzykliwym blogerkom.

Porozmawiajmy o wypaleniu.

 

Nic się nie chce. Jakoś smutno. Kreatywność na poziomie Przetrwanie – starczy, by rozbić jajka na omlet. 

Wypalamy się głównie przez to, że zapominamy o dwóch bardzo istotnych prawdach:

1. Statyczne otoczenie, czyli stymulowanie się tymi samymi bodźcami przez długi czas musi w końcu doprowadzić do stagnacji, zniechęcenia i apatii. 

 

2. Niesamowicie trudna jest zmiana stanu emocjonalnego poprzez samo myślenie o niej. Jeśli chcesz się lepiej poczuć, wykonaj działanie, które wykolei Cię z obecnego stanu.

Wystarczy zacząć dostarczać mózgowi nowych bodźców. Poznać kogoś, wyjechać gdzieś, zrobić coś po raz pierwszy. Odkurzyć i wybudzić pogrążone w śpiączce receptory. Zaskoczyć mózg. Zacząć można już od małych rzeczy. Przespacerować się do pracy inną drogą. Wyjąć z uszu słuchawki. Zrobić zakupy w innym sklepie. Próbowaliście kiedyś myć zęby lewą ręką? To jak zafundować umysłowi zimny prysznic. Wcale się nie zgrywam.

Czy przypadkiem jest, że najbardziej kreatywny staję się na wszelkiej maści wyjazdach? Gdy poznaję ludzi, eksploruję nowe miejsca, stawiam czoła nowym wyzwaniom? Nie sądzę. Podróżując zawsze mam notatnik pełen nowych pomysłów. Na wpisy, na książkę, na marketing, na szkolenia. Pogłębiam koncepty, które wyznaczają rytm mojego tu i teraz, schodząc niżej w kolejne rozgałęzienia. Rozumiejąc zjawiska wielopoziomowo i analizując je z różnych perspektyw.

Przed moim pierwszym lotem na Filipiny byłem zamknięty w depresyjnej spirali. Prowadziłem zbyt wiele szkoleń, za mało czasu miałem dla siebie. To był chyba początek kryzysu tożsamości, który docisnął mnie do ziemi dużo później. Nie dzieliłem się tym z Wami, ale za cholerę nie chciało mi się wylatywać z Polski. Natomiast, gdy tylko znalazłem się w Azji poczułem, jakbym otworzył oczy po długim, dusznym i ciężkim śnie. Byłem jak małe dziecko. Wszystko mnie ciekawiło, intrygowało. Każda sytuacja była nowa i zmuszała do improwizacji, wykorzystywania mózgu na pełnych obrotach. Gdy wróciłem do Polski dalej jechałem na tym rozpędzie, obserwując “codzienność” przez zupełnie inny pryzmat. Oczywiście z czasem to straciłem, a receptory znów się rozleniwiły – te wahania są jednak nieuniknione jeśli prowadzisz w miarę “stabilne” życie, a ja wtedy zagnieździłem się na dłużej w Warszawie.

Nie czujesz smrodu, kiedy sam tkwisz po uszy w gównie. Nie zauważasz absurdów systemu, jeśli zawsze jesteś jednym z jego trybików. Cieszę się z tego, że mam taką, a nie inną specyfikę pracy. Że dużo podróżuję, poznaję nowe osoby i stawiam sobie kolejne wyzwania. Moją profesja polega na zgłębianiu zależności pomiędzy wyżej wspomnianymi trybikami. Dzięki temu w klubach jestem wyluzowany i mogę śmiać się ze śmiertelnie poważnych facetów i instagramowych dziewczynek z kompleksem niższości. Układać usta w pełen zażenowania uśmiech obserwując z dystansu taniec godowy chłopców, którzy najchętniej przynieśliby ze sobą wielkie transparenty z wytłuszczonym:

+ stanem konta

+ rozmiarem fiuta

+ napisem: “Mam wyjebane” (akurat)

Pominięte: codzienne walenie konia, samotność, poczucie zagubienia.

Oczywiście kobiety przyniosłyby ze sobą swoje tablice informacyjne, a na nich tak istotne szczegóły, jak:

+ poziom niezależności

+ liczba followerów na insta i serduszek pod zdjęciami

+ “jestem dla ciebie zbyt zajebista”

Pominięte: praca w fast foodzie, krótkowzroczność, dupa i cycki jako jedyne atuty.

@up – tak, to była generalizacja. Jeśli zdążyłeś(aś) zapluć monitor to musisz wiedzieć, że wcale nie jest mi przykro.

 

Jeśli dostarczasz sobie za mało zróżnicowanych i nowych bodźców lub szprycujesz się wciąż tymi samymi, to wystarczy włączyć stoper i patrzeć, jak wszystko idzie się pierdolić. Nagle wkurzają Cię małe rzeczy. Że ktoś Cię popchnął na parkiecie, że szefowi coś się nie podoba. Że kot nie trafił do kuwety, bombardując lśniącą posadzkę. Ba, nawet sam(a) siebie zaczynasz wkurzać, a to już bardzo niepokojący sygnał – w końcu… z kim spędzasz najwięcej czasu?

/WTRĄCENIE

Nie da się nie przejmować opinią osób z danej grupy, jeśli stanowi ona Twoją podstawową i jedyną grupę. W dawnych czasach taki brak akceptacji oznaczałby albo wygnanie albo masowanie czaszki sporej wielkości kamieniem. To było kiedyś, ale Twój mózg nie wie, że już jest “teraz”.

Każdy miał/ma na studiach znajomych, którzy zawsze przejmowali się zaliczeniami, biurokracją w dziekanacie i tym, co powiedział profesor równie mocno, jakby w równanie wchodziło krzesło elektryczne. Zdarzały się też osoby, które miały we wszystko po prostu wyjebane. Głównie dlatego, że prowadziły bogate życie, którego mało znaczącym wycinkiem były studia. Mówimy tu o nabieraniu dystansu, o szerszej perspektywie.

/KONIEC WTRĄCENIA

Nie jest możliwa ciągła ekscytacja codziennością, jeśli składa się ona zawsze z tych samych elementów. W końcu przychodzi zmęczenie materiału. Nie trzeba tutaj płakać i się użalać, tylko przeorganizować parę rzeczy, a najlepiej wyjechać – nawet na weekend.

 

Urlop od “codzienności” nie jest kwestią wyboru. Jest obowiązkiem. Chyba, że chcesz się doprowadzić do sytuacji, w której przypominasz wypaloną, obojętną na wszystko skorupę. Wstąpić do armii zombie, które każdego dnia maszerują ulicami miast, wypełniając autobusy, tramwaje i metra. Pusty wzrok, motorek w dupie i kawa w kubku. Pstryk, zdjęcie – cudownie beznadziejny portret XXI wieku.

 

*

Od teraz na instagramie pojawiać się będą oceny filmów, które widziałem. 

Bo tak.

Artykuł Mocno wypaleni w sosie własnym pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/mocno_wypaleni_w_sosie_wlasnym/feed 0
Pociąg dokąd? https://v1ncentify.prohost.pl/post/pociag_do_ https://v1ncentify.prohost.pl/post/pociag_do_#respond Sun, 26 Jul 2015 00:00:00 +0000 http://dev.v1ncent.pl/?p=179 Nieufnie wchodzę do wagonu - nie jeździłem pociągiem od jakichś dwóch lat. Zaglądam do przedziału. Na ten moment pusty, co wywołuje przedwczesną euforię – mam konkretne miejsce, a na tak długiej trasie z pewnością nie będę podróżował sam.

Artykuł Pociąg dokąd? pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Nieufnie wchodzę do wagonu – nie jeździłem pociągiem od jakichś dwóch lat. Zaglądam do przedziału. Na ten moment pusty, co wywołuje przedwczesną euforię – mam konkretne miejsce, a na tak długiej trasie z pewnością nie będę podróżował sam.

 

Torbę wrzucam na górę. Rozsiadam się wygodnie. Mógłbym się wpieprzyć pod okno, ale po co mi jakakolwiek dyskusja ze współpasażerem, który poczułby się do tego konkretnego miejsca? Nie będę cham. Nie dziś. Dziś robimy wyjątek. Zbyt zmęczony jestem na bycie chamem, a przede mną jakieś siedem godzin jazdy.

Dobra, rozsiadam się na mej cennej miejscówce i rozglądam badawczo.

Brak gniazdek, checked.

Brak wifi, checked.

Ta sama tapicerka, co dwa lata temu. I co dwadzieścia lat temu, kiedy jechałem po raz pierwszy w życiu pociągiem. Checked.

Na korytarzu majaczy potworna postać. Wciągam powietrze. Poszła dalej. Uff. No nie, wraca. Sprawdza numery siedzeń w przedziale. Proszę, tylko nie to.

– Dzień dobry. Ja tu siedzę. – Kobieta wskazuje miejsce obok mnie, te najbliżej korytarza.

Nie wiem, po cholerę mi ta informacja, dopóki nie sadza tłustego dupska, pieszczotliwie przesuwając mnie o dobre pół metra w bok. Ja pierdolę. Grubi ludzie powinni mieć obowiązek wykupowania podwójnych miejscówek. Albo w ogóle nie powinni nigdzie jeździć, tylko biegać. Ewentualnie płacić podatek od bycia grubasem.

No trudno, przeżyję. Wciskam słuchawki w uszy. W ciągu dwóch minut do przedziału pakuje się jeszcze starsza pani, ale niegroźna. Siada sobie pod oknem, naprzeciw. Luzik, jedziemy. Sytuacja stabilna. W słuchawkach Sneaker Pimps. Przymykam oczy, nie ma mnie. Znikam. Pozycja niewygodna, ale chuj. Zasnę, zmęczony jestem.

Dwie godziny później czuję, jak ktoś depcze moje nowe buty.

Otwieram oczy i wściekłym ruchem wyszarpuję słuchawki z uszu. Jakiś gość po trzydziestce, przeprasza spojrzeniem i wraca do pakowania bagażu na półkę. Żona podaje mu kolejną torbę. I po chwili kolejną. Gdybym miał obstawiać, powiedziałbym, że skurwiel wymiata w Tetris. Zaintrygowany wychylam się na korytarz, a tam jeszcze wózek, walizka, dwie małe dziewczynki i kurwa pies. Psa wzięli do pociągu. Nie zdążam się nawet poważnie zbulwersować, bo jak zahipnotyzowany obserwuję kunszt, z jakim facet upycha bagaż i rodzinę w przedział. Raz, dwa, wózek złożony i już ląduje w ciasnej szczelinie między torbą, a lodówką turystyczną. Następnie bierze żonę, wciska blisko starszej pani. Na kolanie żony ląduje córeczka, a obok nich druga. Normalnie ludzki Winrar. Wyskakuje na korytarz, a tam ostatnia, przejebanie duża walizka. Tak duża, że trzech cyganów spokojnie wciśniesz. Omiata  ją wzrokiem, po czym wraca do przedziału, skanując zajebane do granic półki w poszukiwaniu przestrzeni do skompresowania. No chyba go pojebało. Niewzruszony, z powołaniem na twarzy próbuje jakoś przetasować układankę z bagaży. Ni chuja, walizka zostaje na korytarzu. A taki był kozak. Siada w końcu, pokonany.

Pies podbiega. Nosz kurwa, psa wzięli ze sobą. Patrzy się na mnie, łeb przekrzywia i próbuje łapę podać. Nie znam się na psach, nie wiem co to za rasa nawet. Ale brzydki okrutnie. Taki biały, z kręconą sierścią. I mały w dodatku. Małe psy najgorsze. I macha tą łapą i macha. Męczy bułę. Winrar go odciąga, wypakowuje miskę (nie wiem, skąd ją nagle wytrzasnął) i polewa mu wody. Pies chłepcze, beka i sadza kudłaty tyłek. Tyle dobrego, że chyba będzie w miarę spokojny.

Przenoszę wzrok na córy w wieku 5 i 7 lat (na oko). Te całe w tatuażach jak z gum Turbo. Na czole jednorożec, na przedramionach tulipany, niedźwiedzie, wróżki, koty i nawet kurwa chomik. Winrar tej najmłodszej cały album z tatuażami wypakowuje, a mała raz dwa dawaj je naklejać – wolne miejsce jeszcze ma na łydkach. Na pierwszy ogień idą gęsi, gwiazdka oraz słoneczko. Całość smaruje wilgotną chusteczką i odkleja. Siostra się drze, że też chce (choć i tak już cała oklejona Smerfami). Zamiast tego Winrar jej wycinanki wciska i nożyczki. Z tego, co czytam (do góry nogami), origami będzie grane.

Nie chcę tego przyznać, bo cały przedział gość zagracił (no i pies śmierdzi), ale dopisuję mu w myślach plusa. Bo w sumie dziewczynka zajarana wycina sobie coś i składa, rozwija wyobraźnię. Z tego, co zaobserwowałem, według większości rodziców najlepszy sposób, by mieć dziecko z głowy, to wcisnąć tablet lub telefon.

Jedziemy. Gruba baba podnosi dupsko.

– Ojezus – sapie ciężko, siłuje się przez chwilę z torbą na górze, po czym żegna się i wychodzi na korytarz, w miarę zgrabnie omijając walizkę z cyganami.

Winrarowi załącza się Tetrisowy Instynkt i już podrywa się na równe nogi, ściąga z góry opasłą, turystyczną lodówkę robiąc dodatkowe miejsce. Wciska tam cyganów, a lodówka ląduje na miejscu grubej baby. Winrar siada, a na jego twarzy goszczą pedantyczna satysfakcja i spokój.

Stacja jest. Do przedziału wciska się kobieta z małym synkiem. Rozkazuje mu siedzieć grzecznie, ale ten koniecznie chce na korytarz, do okna. Matka strzela minę, jakby srała. W końcu pozwala, “ale tylko na chwilę”.

Dzieciak wybiega na korytarz, po drodze depcząc psa i moje nowe buty. Najgorzej z tym psem. W sensie, nie że go zdeptał, tylko że obudził. Bo jebany już spał smacznie, a teraz znowu patrzy mi w oczy i tą łapą macha. Na szczęście Winrar wyjmuje z rękawa jakiś smakołyk i odwraca jego uwagę.

Zerkam na dzieciaka stojącego na korytarzu. Patrzy przez szybę na soczystą zieleń, która rozmazuje się w pastelowe smugi. I pisząc “patrzy” mam na myśli “chłonie”. Z otwartą buzią, oniemiały. Jakby najpiękniejszą rzecz na świecie widział. Zaintrygowany i lekko zazdrosny unoszę się lekko w siedzeniu, by również dojrzeć to cudo. Łąka po horyzont, ale nie jakaś szczególna.

– Mamo… – chłopiec zagląda do przedziału. A oczy ma, jak po grzybach. – Jakie tam kolory, mamo.

– Dobrze, wracaj już. – Kobieta nawet nie odkleja wzroku od telefonu.

Dzieciak zamiast do przedziału, wraca na korytarz. Pospiesznie, jakby nie chciał niczego przegapić.

– Mamo, ale jakie ładne kwiaty tam są! – krzyczy podekscytowany. – Widziałaś takie kiedyś?

– Krzysiek, wrócisz tu, czy nie?! – Matka wreszcie przestaje się lampić w gówniany wyświetlacz i karci dziecko wzrokiem. Chłopiec jednak (ku memu zadowoleniu), nie zwraca na nią uwagi. W dalszym ciągu napawa się pejzażem za oknem.

– Kształty chmur, jakie fajne…

Jestem zmieszany. Nie wytrzymuję i wychodzę na korytarz. Patrzę w niebo. Na chmury. No chmury no. Zerkam na chłopca. Nawet mnie nie widzi. Okej, spróbujmy raz jeszcze. Chmury. Im dłużej w nie patrzę, tym ciekawsze mi się wydają. Czasem też potrafię podziwiać konkretny widok, drzewo czy strumyk. Ale z pewnością nie na takim poziomie fascynacji, co ten chłopiec.

– Kształty? – pytam więc dzieciaka, by upewnić się, że szukam w dobrym miejscu.

– Tak, właśnie kształty głównie. Ale ogólnie to wszystko. – Z początku jest lekko zaskoczony, ale odpowiada. – I kolor łąki.

Zaczynam się zastanawiać, kiedy ostatnio widziałem tak zieloną łąkę. Lub ten konkretny kolor łąki. Nie potrafię sobie przypomnieć, ale im dłużej wpatruję się w krajobraz, tym większą przyjemność czuję. Skurwiały nastrój jakby się ulatnia. Nadchodzą błogość, spokój i smutek jednocześnie. Błogość, bo zaczynam dostrzegać piękno natury. Spokój, bo koi mnie ten widok. Smutek, bo musiałem świadomie zmusić się do tego, by to wszystko zauważyć i docenić. A dzieciak widział od razu. Oczywiście utraci to bardzo szybko. Zadba o to jego matka. Mordując to, co w nim najlepsze. Wciskając w schematy, nakładając filtry. Etykietując cały świat. Zakładając na siłę kaganiec i czarno-białe okulary.

– Krzysiek, do cholery jasnej!

Chłopak odsuwa się od szyby i przestaje się uśmiechać. Znika w przedziale.

Nie wiem, co zmiażdżyło mnie bardziej. Patrzenie na całą scenę i świadomość, że to straciłem? 

Czy może nieświadomość matki, że straciła cokolwiek?

 

Artykuł Pociąg dokąd? pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/pociag_do_/feed 0