Na mojej skrzynce mailowej znalazłem załącznik z dopiskiem:
Dobrze wiedziałem, kto wysłał mi wiadomość. Czytelnik, który chce pozostać anonimowy opowiadał mi tę historię, gdy popijaliśmy mrożoną kawę w Costa Caffe, dwa miesiące temu.
Pamiętam, że słońce świeciło tego dnia wyjątkowo mocno, wciskając się do kawiarni kłującymi oczy promieniami. Słuchałem wyznań trzydziestolatka, a w środku czułem przerażenie zmieszane z niecierpliwością.
Przerażenie, bo nic tak mnie nie dobija, jak słuchanie o zmarnowanych latach.
Niecierpliwość, bo jak najszybciej chciałem wyciągnąć go z bagna i powstrzymać przed marnowaniem kolejnych.
Czy mam ochotę coś zrobić z tą historią? Tak. Ponieważ idealnie uzupełnia jeden z moich artykułów (do których znajdziecie odnośnik w tekście), chcę rzucić nią w twarz wszystkim, którzy uwierzyli w największe kłamstwo:
NIE MOŻESZ SIĘ ZMIENIĆ
“Do wszystkich mężczyzn, którzy myślą, że nie może być gorzej…
Kiedyś usłyszałem jedno mądre zdanie – “On ma tylko jeden problem. Nie jest świadomy swoich problemów”.
Tak, to była prawda.
Poniższy tekst jest napisany przez 30 letniego faceta, który 29 lat przeżył zupełnie nieświadomie. Ostatni rok był rokiem uświadamiania się i pokazał mi, jak głęboka jest królicza nora.
Panowie, problemy z naszą osobowością, tożsamością i identyfikacją często mają korzenie w naszym dzieciństwie. Mój przypadek nie jest odosobniony – rodzina wojskowa. Ojciec pomimo, że kochający był w ciągłych rozjazdach. Czasem widywałem go raz na 3-4 miesiące. Matka, kobieta z nerwicą nie dawała rady wychować mnie i siostry. Zostałem oddelegowany na wychowanie przez dziadków. I tak od 2 do 6 roku życia.
Kiedy miałem 7 lat zostałem ponownie zaadoptowany przez rodziców (głównie matkę, ojca wiecznie nie było). Miało to związek z rozpoczęciem edukacji. Zapewniam, że 7 latkowi jest trudno się zaadaptować do nowych warunków. Dodatkowo zostało mi postawione wymaganie bycia głową rodziny, opiekowania się siostrą (która stanowiła konkurencję w zawodach – kogo mama bardziej kocha).
Jako dzieciak wzorca mężczyzny, ojca ani męża nie miałem wyrobionego. Miałem za to wyrobiony wzorzec kobiety – znerwicowanej, bijącej, kpiącej, szydzącej i poniżającej. Sprawiała ból i cierpienie. Wymusiła walkę o jej względy między mną a siostrą (nic dziwnego – siostra się z nią wychowywała).
Reakcja mojej psychiki była oczywista:
• Nauczyłem się kłamać. Do tej pory potrafię kłamać jak z nut (oduczyłem się). W połączeniu z bardzo dobrą pamięcią daje to niezłe efekty. Dlaczego? Dzięki kłamstwu byłem w stanie się wybronić w wielu sytuacjach i uniknąć kary.
• Stałem się lojalny, dawałem z siebie wszystko, żeby tylko mama była zadowolona. Ja nie dostawałem nic pozytywnego w zamian.
• Byłem ciągłym wojownikiem, walczyłem o przetrwanie, walczyłem o miłość matki.
• Nauczyłem się kreować własny wyimaginowany świat, który powoli zastępował mi rzeczywistość.
• Nauczyłem się uciekać od problemów zamiast starać je się rozwiązywać.
Dodatkowo zacząłem tonąć w świece komputerów, nabierając tłuszczowej masy ciała. W wieku 19 lat ważyłem 120 kg. W wieku 26 – 140kg.
Fajnie prawda? Na pierwszy rzut oka – normalna rodzina. Naprawdę krew się nie lała, a matka nie biła codziennie. Nie mniej wystarczyło to, abym nabawił się lęku przed kobietami.
Przez całą szkołę podstawową unikałem imprez szkolnych, koleżanek, kolegów. Miałem ogromne braki w socjalizacji. Niech jako idealny przykład posłuży ucieczka z imprezy urodzinowej koleżanki (miałem wtedy 14 lat). Uciekłem, bo byłem przerażony tym, że musiałbym przebywać z kobietami w nieformalnych okolicznościach (poza szkołą).
W 1 klasie liceum zakochałem się w dziewczynie z klasy. Do dnia dzisiejszego patrzę z przerażeniem na to, co odstawiałem. Zadziałał cały wryty w dzieciństwie schemat dotyczący kobiet (wzorzec matki). Im bardziej ona mnie nie chciała tym bardziej ja się zakochiwałem. Do tego dochodził mój wirtualny świat, w którym to ona była moją dziewczyną, a ja kupowałem jej prezenty, kwiaty. Akurat one były bardzo realne. Byłem namolny i natarczywy. A w jej oczach przerażający. Ja byłem święcie przekonany, że jestem słodki, czuły i romantyczny.
Podczas obozu wakacyjnego zakochałem się w ślicznej dziewczynie. Miseczka D i te sprawy. I ten sam schemat. Ona mnie poniżała, a ja się zakochiwałem. Ale jakoś przeszło, zostaliśmy parą, pierwszy seks, dużo seksu. Mnóstwo kłótni, ale jak krzyczy to kocha. Czasem miałem dość i się rozstawaliśmy. Na dzień, dwa. Później seks na zgodę i znowu to samo. I tak schodziliśmy się i rozchodziliśmy 13 razy. W końcu wzięliśmy ślub. Dlaczego? Oficjalnie – kochaliśmy się. Na serio to rodzice naciskali. Twierdzili, że po 5 latach razem moglibyśmy się pobrać. Teraz wiem – myślałem, że nic lepszego mnie nie spotka. Na nic lepszego nie zasługuję. Nie wiedziałem, że może być inaczej. Pozbawiłem się opcji, wyboru. Po 8 miesiącach wyprowadziłem się do innej.
Inna okazała się być cudowną, 7 lat starszą ode mnie kobietą (niestety z syndromem DDA – wtedy nie wiedziałem czym to grozi). Pierwsze spotkania były pod wpływem alkoholu – inaczej bym tego nie przeżył. Panicznie bałem się kobiet, a tylko alkohol dawał mi wyłączenie się. Do łóżka ona mnie zaciągnęła – ja stawiałem opory. Dała mi to, czego wtedy potrzebowałem. Ciepła i opieki. Troski, miłości i odrobiny zazdrości. Rozpieszczała mnie i dokarmiała. Spasłem się do 140kg i ciągle miałem mnóstwo kompleksów. A świat tylko dostarczał potwierdzenia – do tej pory pamiętam pogardliwe spojrzenie przypadkowo spotkanej dziewczyny w autobusie, gdy się do niej uśmiechnąłem.
Ona ciągle mnie kochała bezwarunkową miłością. Ja dawałem z siebie wszystko (mechanizm z dzieciństwa), nie dając jej szans na rewanż. I tak sobie żyliśmy. W 2010 roku wzięliśmy ślub, byliśmy szczęśliwi, kochający się. Na początku 2011 roku dostałem wyrok od ortopedy: „Albo schudniesz albo będziesz sparaliżowany od pasa w dół”. Wziąłem się za siebie. Dieta, basen, siłownia. Żona patrzyła na to przerażeniem. Ja zyskiwałem na pewności siebie, cieszyłem się, że zaczynam wyglądać jak człowiek a nie jak prosiak. Cieszyłem się z tego, że drobna kobieta ważąca 55 kilo nie będzie musiała się pokazywać na ulicy z grubasem. Każdy stracony kilogram dla mnie był radością, dla niej porażką. Zaczęło z niej wychodzić DDA. Zaczęły się sceny zazdrości. Jej troska, niegdyś tak pożądana w tej chwili w moim odczuciu stawała się przesadna – matkowała mi. A z drugiej strony pozbawiłem ją samodzielności, wszystko robiłem za nią (mechanizm z dzieciństwa) – była dla mnie córką. Masakryczna mieszanina – matka z córką. Mimo to nie poddawałem się. Walczyłem o nas.
Dwa lata walki z kolejnymi problemami. Próby starania się o dziecko (jak się później okazało, nie mogliśmy mieć dzieci) były kolejnym ciosem. Zaczęliśmy się oddalać. A ja walczyłem, jestem wojownikiem. Stwierdziłem, że jak kupimy mieszkanie i wyprowadzimy się od jej siostry (mieszkaliśmy radośnie całą 6 osobową rodziną), to będzie idealnie. Kupiliśmy pod koniec 2013 roku. Nie było idealnie. DDA i silne przywiązanie do siostry wygrywały z małżeństwem. Splot różnych wydarzeń sprawił, że się wyprowadziłem od żony do nowo zakupionego mieszkania. Mój świat znowu runął. Starałem się jak tylko potrafiłem najlepiej (przynajmniej w moim mniemaniu), a koniec znowu ten sam. Zaczęły pojawiać się myśli samobójcze.
Na szczęście wylądowałem u psychoterapeuty (pół roku terapii). Całkiem niezłego fachowca. Kobieta wyprostowała bardzo dużo spraw w mojej głowie. Zrobiła coś, co powinni byli zrobić rodzice, ukształtowała mi tożsamość – przekonała mnie, że jestem wartościowym gościem. Dostałem podstawy świadomości. Niestety – kosztem wytłumienia uczuć i emocji. Stałem się zimną, nieczułą istotą. Równolegle trafiłem na fora o uwodzeniu. Zacząłem chłonąć tą wiedzę licząc na to, że to jest klucz do sukcesu z kobietami (wszak dotychczasowy model był zły). Nic bardziej mylnego. Stałem się dziwny. Kobiety ode mnie uciekały, a ja znowu nie wiedziałem o co chodzi.
Wszystko co powyżej to przeszłość. Teraźniejszość jest bardziej kolorowa. Nauczyłem się pracować nad sobą. Dwa miesiące temu poznałem Vincenta, poszedłem na szkolenie nie kładąc w nim mega wielkich nadziei. Kurs okazał się być doskonałym uzupełnieniem psychoterapii. Nauczyłem się podstawowego obcowania z kobietami. Wykonanie jakiegokolwiek podejścia było trudniejsze niż skok na bungee, ale udało się. W międzyczasie poszedłem na warsztaty o DDA, poznałem to z czym przegrałem. Przy okazji okazało się, że jako chłopak z rozbitej rodziny mam identyczne schematy jak dzieci alkoholików. Cudnie.
Dzięki ciągłej pracy, pomocy innych ludzi w tym kobiet, nauczyłem się wykorzystywać na swoją korzyść to, co do tej pory było moim przekleństwem z dzieciństwa. Staję się świadomym facetem. Wiem gdzie leżą moje problemy i jak je rozwiązać, a nie od nich uciekać. Ciężką pracą wykuwam sukcesy i wyciągam wnioski z porażek. Ciągle się zaskakuję, zarówno pozytywnie jak i negatywnie. Poprawiły mi się wszystkie sfery życia – zawodowe, koleżeńskie, kobiece. Po szkoleniu zrozumiałem, gdzie popełniam błędy. To czego zawsze unikałem – dotykanie kobiet stało się nawykiem, a wręcz nałogiem. Zacząłem wręcz pragnąć kontaktu fizycznego z kobietą. Nawet na poziomie nieseksualnym.
Stworzenie niezwykłego miksu z mojej inteligencji emocjonalnej i wsparcia od Vincenta dały niesamowite efekty. Uwielbiam widzieć (patrzeć nie znaczy widzieć, słyszeć nie znaczy słuchać, etc.) jak kobieta gotuje się we własnych emocjach. I to we wszelkich od radości zaczynając na pożądaniu kończąc. Okazuje się, że rozmowa z dziewczyną sprzedającą jogurty w galerii handlowej, coś co kiedyś spłaszczałem do niezbędnego minimum (poproszę to i to, dziękuję, do widzenia) jest fantastyczną rozrywką, która daje ogrom radości (szczególnie jak rozmawiasz o zupełnie niczym, a dziewczyna zaczyna się czerwienić, spuszcza wzrok, etc. – wyjęcie numeru telefonu i randka to wtedy czysta formalność). Moje życie zaczęło nabierać nowych barw. Całowanie na pierwszej randce już nie jest lotem na księżyc (oczywiście przy spełnieniu różnych innych warunków). Więcej, zaczęły zdarzać się przypadki seksu na pierwszej randce.
W ciągu ostatnich 3 miesięcy uprawiałem seks z większą ilością kobiet niż przez 29 lat życia. Inna bardziej abstrakcyjna rzecz – sytuacja z supermarketu. Stoję przy płynach do zmywania naczyń i ni cholery nie wiem co wybrać. Obok stoi całkiem fajna dziewczyna. Pierwsza myśl – kto do cholery może znać się lepiej na płynach do naczyń niż przeciętna kobieta? Szybkie podejście, pytanie o płyn, przedstawienie się i kolejna godzina przepełniona dobrą zabawą – tak, łaziłem po sklepie z kobietą, którą tam poznałem i robiliśmy zakupy mając z całej sytuacji ogromną radość. Wydarzyło się coś, co kiedyś było dla mnie nie do pomyślenia! Rok temu uznałbym, że zapytanie obcej kobiety o płyn do mycia naczyń jest totalnym szowinizmem, dostanę po ryju, albo coś. W sumie nawet jeśli bym dostał, to co? Ryj wytrzyma. Tak, nauczyłem się przyjmować i akceptować porażki. W sumie – czy fakt, że nie poznałem nowej osoby, tylko dlatego, że ona nie dała się poznać należy nazywać porażką? Gdybym nie spróbował i tak bym jej nie znał. Efekt końcowy jest taki sam. Oczywiście, żeby nie było wątpliwości – zdarzają się przypadki, gdzie po 30 minutach spotkania wiesz, że to będzie pierwsze i ostatnie spotkanie. I kończy się jedynie rozmową.
Tak czy inaczej, dziewięć miesięcy wystarczyło aby wyprostować gościa zagubionego w świecie do poziomu męskiego faceta nad którym dalej może samodzielnie pracować. Zapewniam, że nic nie daje większej satysfakcji, jak po imprezie firmowej (niestety dość wysokie stanowisko nie pozwala mi na romanse w pracy – także nie wyobrażajcie sobie za dużo) dostajesz SMS od ładnej dziewczyny z firmy z podziękowaniem za fajną rozmowę. Tak, zawsze miałem ochotę z nią pogadać, do tej pory nie miałem odwagi. Wymiana dwóch SMS’ów i następnego dnia jest bardzo miła randka. A ja tylko chciałem pogadać….
Da się? Da się!
Wracając do drugiego zdania artykułu – mam teraz mnóstwo problemów, których jestem świadomy. I to jest dużo lepsze, niż udawanie, że wszystko jest w porządku!
PS. Zrzuciłem 50kg – dziś ważę 90.”



11 kwietnia 2019


