Już za kilkanaście dni będziemy musieli przywyknąć do ‚czwórki’ w dacie. Postanowiłem zamknąć ten rok nieco wcześniej robiąc podsumowanie najlepszych 365 dni w moim życiu.

17 lutego pojawił się pierwszy wpis. O założeniu bloga myślałem od dłuższego czasu, miałem jednak wiele obaw. Czy będę w stanie prowadzić go regularnie? Czy ludzie będą chcieli mnie czytać? Czy nie wyczerpią mi się tematy? Wiedziałem jedno – chciałem uwolnić się od różnych for i stworzyć swoją unikalną, solidną markę. W ogarnianiu wszystkiego pomógł mi Marek, którego w tym miejscu gorąco pozdrawiam.
Minął prawie rok. W tym czasie powstały 84 teksty. Zyskałem 378 fanów na facebooku i stałe 500 unikalnych odwiedzin dziennie. Wiele osób mnie pokochało, wiele znienawidziło. Pierwszym przybijam piątkę, drudzy mogą całować mnie w dupę. W międzyczasie musiałem przenieść wszystko na inny serwer, bo zbyt wiele osób pożerało moje teksty.
Blog dał mi bardzo wiele. Przede wszystkim zmusił mnie do regularnego pisania, za czym rok temu tęskniłem. Dodając nowy wpis czuję się oczyszczony. Kiedy jeszcze byłem w liceum i przechodziłem chroniczne depresje pisanie wierszy i tekstów piosenek przynosiło mi wewnętrzny spokój. Myślę, że się od tego uzależniłem i przedstawiając Wam moją twórczość doznaję swoistej ulgi. Tak więc przykro mi, nie prowadzę bloga dla Was. W pierwszej kolejności robię to dla siebie. Niemniej jednak tworzycie to miejsce razem ze mną i chciałbym Wam w tym momencie za to podziękować. Mam nadzieję, że będziecie ze mną także przez kolejny rok. I kolejny…

Nie miałem tego w planach, gdy zakładałem bloga. Nie widziałem siebie w tej roli do czasu, aż znajomi zaczęli zadawać mi pytania: „Stary, dlaczego ty jeszcze nie robisz szkoleń?”. Pytania powtarzały się regularnie, więc postanowiłem, że się nad tym zastanowię. Efektem tego był dział „Szkolenia”. Sam startowałem z poziomu totalnego, zakompleksionego frajera i rozwinąłem się do momentu, w którym jestem bardzo zadowolony ze swojego życia. Dlatego przez bardzo długi czas spotykałem się z zagubionymi facetami, by pomagać im w rozwoju. W końcu stwierdziłem, że równie dobrze mogę robić to profesjonalnie. Dawać wartość, otrzymując zapłatę. Win-win i wszyscy są zadowoleni.
Ogłaszając, że zaczynam robić szkolenia szykowałem się na deszcz gówna ze strony czytelników. Owszem, było parę negatywnych komentarzy, ale w większości ludzie przyjęli to w stylu „no, nareszcie”, co bardzo mnie ucieszyło.

Gdy powiedziałem rodzicom, że wyprowadzam się do stolicy padło pytanie:
– A szukasz tam pracy?
– Nie.
– To z czego będziesz się utrzymywał?
– Ze szkoleń. Będę uczył facetów uwodzenia i stawania się najlepszą wersją siebie.
W odpowiedzi rodzice zrobili miny w stylu „pojebało cię, synek?”. Wszyscy dookoła mówili mi, żebym szedł do pracy. Rodzice, bracia, znajomi. Nie chciałem tego. Po ostatniej robocie wymiotowałem korporacjami. Zrobiłem wszystkim na złość. Przyjechałem do stolicy mając w kieszeni 600 złotych i wiarę w siebie. Były ciężkie momenty, ale coraz więcej osób zgłaszało się do mnie na coachingi. Każde kolejne szkolenie było lepsze, dawało lepsze rezultaty i utwierdzało mnie w przekonaniu, że chcę to robić i jestem w tym dobry.
Zostawiłem za sobą Białystok, świetnych znajomych, całą rodzinę, wspomnienia. Otworzyłem się na zupełnie nowe doświadczenia, nowych ludzi i nowe przygody. Znów poczułem, że żyję.

Kiedy jeszcze mieszkałem w Białymstoku popełniłem tekst „To jest dziecinne!”. Jeden z czytelników zostawił taki komentarz:
„Piszesz o tych wszystkich smutnych ludziach, a sam jesteś w innej sytuacji. Jak będziesz sam na siebie łożył (bez pomocy rodziców) to będą podobne problemy (…). Wyprowadzisz się opłacisz mieszkanie, żarcie, paliwo na siłownie czy wakacje Ci zabraknie to nie będzie już tak kolorowo jak teraz ;)”
Wtedy nie mogłem sensownie odpowiedzieć na te kilka zdań. Pozwól więc Łukaszu, że zrobię to teraz. Sam na siebie łożę, bez pomocy rodziców. Nie mam podobnych problemów. Wyprowadziłem się, opłacam mieszkanie, żarcie, siłownię i wciąż jest kolorowo,a będzie jeszcze lepiej. Ale dziękuję za troskę.
Pracuję tylko czasami w weekendy. Na co dzień piszę bloga, prowadzę kilka ciekawych projektów. Nie mogę nawet nazwać tego wszystkiego pracą, ja to kocham, przynosi mi to niesamowitą satysfakcję. Robię to, co lubię, pomagam ludziom i codziennie mam całą masę wolnego czasu, który wykorzystuję na spotkania z dziewczynami i znajomymi.

Bez jaj. Nigdy w życiu nie wyobrażałem siebie, stojącego przed 60 uczestnikami szkolenia, wygłaszającego wykład. Pamiętam, że jeszcze na studiach wszelkiej maści referaty przerażały mnie i sprawiały, że trzęsły mi się nogi. Była to moja największa słabość. Pierwsze wystąpienie na The Red Pill we Wrocławiu nie było dla mnie łatwe. Całą noc nie spałem, a z rana miałem ochotę wymiotować. Wiedziałem jednak, że dla takich chwil się żyje, a w ciągu ostatnich kilku lat nauczyłem się nieustannie pokonywać swoje bariery i ograniczenia. Przed samym wystąpieniem bardzo pomógł mi Michał, rozmowa z nim zdjęła ze mnie większą część stresu.
Wystąpienie okazało się fenomenalne, nigdy bym nie przypuszczał, że jestem w stanie porwać widownię, a na koniec otrzymać owacje na stojąco. Moment, w którym skończyłem mówić, a wszyscy klaszcząc zaczęli podnosić się z krzeseł i podchodzić do mnie, klepiąc po plecach zapamiętam jako jedną z najpiękniejszych chwil w moim życiu. Już dawno nie wyszedłem tak mocno ze swojej strefy komfortu. To doświadczenie przypomniało mi, jak wspaniałe może być to uczucie. Dzięki temu, miesiąc później, na drugiej edycji TRP byłem już wyluzowany.
Co do samego projektu,okazał się być strzałem w dziesiątkę. Tego na rynku brakowało. Jesteśmy z chłopakami świadomi faktu, że robimy solidną robotę i nie zamierzamy przestać. Najbliższa, trzecia edycja planowana jest na luty. W międzyczasie uruchomimy sprzedaż płyt z drugiej części.

Były to świetne 12 miesięcy, z których jestem bardzo zadowolony. Więcej znajomych, więcej kobiet, więcej wolności i nowych doświadczeń. Mam pewność, że idę w odpowiednim kierunku i że jestem na samym początku czegoś wielkiego. Dlatego dołożę wszelkich starań, by kolejny rok był jeszcze lepszy i żebym mógł dokładnie za 12 miesięcy od teraz dodać wpis, zaczynający się od słów: wierzcie lub nie, ale jeśli 2013 rok był dobry, to w tym najzwyczajniej w świecie i bez żadnych kompromisów rozpierdoliłem system na kawałki.
Tego mi życzcie.



11 kwietnia 2019


