Wtajemniczeni wiedzą o tym, że popełniłem książkę. Dla niewtajemniczonych: powieść jest napisana, posiada cudowną okładkę i jeszcze piękniejszy layout w środku. Długo wyczekiwana premiera miała się odbyć w marcu (pre order), ale… się nie odbędzie.
Dlaczego?
Założę się, że gdybym dał Wam za zadanie zgadnąć, to nikt nie udzieliłby prawidłowej odpowiedzi. Dlatego przejdę od razu do sedna. Od prawie miesiąca mój tekst był w redakcji. Pani redaktor otrzymała zaliczkę i przystąpiła do pracy. Dosłownie za kilka dni książka miała do mnie wrócić, polecieć do składu, a następnie do druku. Niestety, wczoraj rano otrzymałem maila, po lekturze którego spadłem z krzesła:
Szanowny Panie,
Jestem zmuszona do odstąpienia od naszej umowy o wykonanie redakcji językowej tekstu „Płonąc w atmosferze”.
Dopiero po przeczytaniu i poprawieniu około 70 stron maszynopisu zorientowałam się, że książka nie jest powieścią (fikcją literacką), ale rodzajem (auto)biografii, która jest silnie związana z określoną społecznością i określonymi praktykami. Nie zostałam o tym poinformowana.
Nie zgadzam się z treściami propagowanymi w Pana książce ani też z ideą działalności, którą Pan prowadzi. Ponadto wykonanie umówionej pracy byłoby niezgodne z polityką i wizerunkiem firmy, którą reprezentuję.
Proponuję zatem dwa rozwiązania:
1) zwracam Panu zaliczkę
2) przesyłam zredagowany tekst w procencie odpowiadającym przekazanej mi wcześniej zaliczce.
Proszę o wybór rozwiązania.
Z poważaniem
ORYGINAŁ
Muszę przyznać, że mnie zatkało. Cały harmonogram związany z wydaniem książki dopięty na ostatni guzik, a po 3 TYGODNIACH szanowna pani jak gdyby nigdy nic informuje mnie, że… nie zredaguje mojego tekstu?
“Szanowna Pani”
ORYGINAŁ
Przebudzona w pani redaktor smykałka recenzencka będzie mnie kosztować kilka tysięcy złotych. Z powodu opóźnień i zamieszania zmuszony jestem zrezygnować z wylotu na Filipiny, żeby ogarnąć cały burdel. Zresztą, pieniądze to drugorzędna kwestia przy szkodach spowodowanych rozstrojeniem mojego kalendarza, który zapchany był do sierpnia. Całe godziny planowania teraz chuja warte z powodu jakiegoś widzimisię. Za takie widzimisię płaci się jak za każdy inny wybryk. Dzieckiem trzeba być, żeby odstawiać podobne szopki w trakcie poważnej współpracy. Uprawianie biznesu na poziomie wymieniania się Pokemon Tazo na korytarzu w podstawówce.
Miałem ci dać Charizarda, bo tak się umawialiśmy? A pierdol się.
Sprawy w żadnym wypadku zostawić tak nie mogę i dlatego domagać się będę stosownego odszkodowania.
A tymczasem szukam nowej osoby, która zajmie się redakcją. Ktoś, coś?



11 kwietnia 2019


