zauroczenie – VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ https://v1ncentify.prohost.pl O kobietach, życiu i zdrowym do niego podejściu. Mon, 03 Jan 2022 16:05:35 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.0.2 Zacieki na sercach https://v1ncentify.prohost.pl/post/zacieki-na-sercach https://v1ncentify.prohost.pl/post/zacieki-na-sercach#respond Thu, 29 Mar 2018 11:24:55 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=3317 Między nami jest bariera. Pole siłowe, pole minowe. Przestrzeń najeżona złamanymi obietnicami, małymi kłamstwami i bruzdami po odłamkach, które jeszcze rok temu świszczały koło uszu, zdzierały tkankę do kości.

Artykuł Zacieki na sercach pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Między nami jest bariera. Pole siłowe, pole minowe. Przestrzeń najeżona złamanymi obietnicami, małymi kłamstwami i bruzdami po odłamkach, które jeszcze rok temu świszczały koło uszu, zdzierały tkankę do kości.

 

W ustach mam posmak kawy, w nozdrzach zapach perfum, pięść pod stołem zwiniętą, zaciśniętą jak imadło. Napieram na spód stolika z całej siły, próbując powstrzymać szczypanie w oczach, zatrzymać łzy zanim przesłonią mi pole widzenia, zanim rozpuszczą jej twarz, zamienią w pastelowy obraz.

 

– Nie rób tego – poprosiła. Bo to takie łatwe. – Nie chcę dziś płakać.

 

Ma rację. Płakała przeze mnie 3 miesiące. Nie znam się, ale to chyba dosyć.

 

Chcę przesunąć wolną dłoń w stronę jej dłoni. Dzieli je zaledwie kilka centymetrów, ale nie mogę jej ruszyć. Przeszkadza pole siłowe. Kiedy je przekroczę będzie bolało, będzie parzyć, urwie mi rękę. Wszystkie miesiące rekonwalescencji rozpieprzą się na setki kawałków, jak szyba uderzona cegłą. Nie chcę tego sprzątać, wiem że nie potrafię tego posprzątać.

 

Chcę wiedzieć, czy jest szczęśliwa. Chcę zapewnienia, że potrafiła zbudować coś nowego w miejscu czarnego leja po bombie. Czy jest? Mam nadzieję, że jest.

 

– Jesteś szczęśliwa? – słyszę swój głos. Dlaczego zawsze, gdy się z nią widzę słyszę wypowiadane przez siebie słowa, chociaż nie mam zamiaru wypowiadać ich na głos?

 

Jej twarz napina się lekko, szczegół łatwy do przeoczenia, ale szczegóły to moja specjalność. Przestrzeń między nami faluje, jakby zakłócenia w eterze, jak obraz w telewizji z satelity w czasie burzy. To pole siłowe między nami, a może jednak płyn napływający do oczu. Złudzenie optyczne. Nasze maski to też złudzenie optyczne.

 

– Tak. Jestem – odpowiada. Nie muszę zauważać tego, co pod słowami, nie chcę tego zauważać, dlaczego to zauważam?

 

Teraz ściska mnie w gardle, ciężko się oddycha, kurewsko ciężko się patrzy, trzeba mrugnąć. Więc mrugam, czekam aż policzek zaswędzi od słonej, ślizgającej się po skórze kropli, ale nic takiego się nie dzieje. Nie rób tego, uprzedziła wcześniej, nie chcę tego robić i nie zrobię. Nie potrzebujemy dramatu, mieliśmy dramat i dosyć.

 

Pamiętam ten dramat

 

To nie ćwiczenia, to prawdziwy alarm. Nie pobudka przy kubku parującej kawy, to petarda na twarz, salwa z karabinu w sufit.

 

Najpierw zaciskasz pięści. To nie wybór, to odruch i nie jesteś nawet świadom tego, jak bieleją ci knykcie. Adrenalina kopie po żyłach, jakby ktoś podpiął cię do akumulatora dwoma metalowymi krokodylkami. Mniej więcej wtedy krew zaczyna szumieć w skroniach, w klatce piersiowej szalony dzwonnik tłucze bez opamiętania. Mrowienie pełznie po całym ciele, obejmuje plecy, a kończy się na palcach u dłoni, zasypując je setkami drobnych nakłuć. Włosy na potylicy unoszą się nieznośnie, stając na baczność. Czujesz moc w nogach, gdy Twoje ciało wpompowuje całe litry krwi w mięśnie.

 

Chcesz biec, biegniesz, nie możesz uciec, echo kroków i Twój cień odrysowany na bruku w świetle latarni nie pozwolą Ci uciec. Musi Cię pierdolnąć, musi boleć. Wiesz, że to nieuniknione i chcesz tylko się schować, by nikt nie musiał Cię w tym stanie oglądać.

 

Później

 

Sen ześlizguje się z Ciebie jak mokry koc, wystawiając świadomość na chłodne zderzenie z rozpędzoną codziennością. Nie chcesz tego, chcesz wrócić, zapaść się w łóżko, utaplać w śnie, ale wiesz, że on już nie wróci. Leżysz więc i gapisz się w sufit spod opuchniętych powiek, a zimny przeciąg myśli boruje dziury w czaszce. Chcesz pić, chcesz szczać i nie masz sił zwlec się z łóżka. Proste czynności są trudne, a te skomplikowane nie mają żadnego sensu. Nie sprawdzasz telefonu, bo boisz się powiadomień, boisz się ludzi, którzy zawsze czegoś chcą. Ktoś prosi Cię o przysługę, ktoś chce Cię dymać, ktoś ma oczekiwania. Ktoś zarzuca na Ciebie linki w nadziei, że zostaniesz jego osobistą pacynką i piekli się strasznie, że szarpie, a Ty ani drgniesz. Bo linki miały działać, bo jemu się należy, bo przecież miał wobec Ciebie plan. Nitki naprężają się, drżąc jak basowe struny i pękają, a Ty dostajesz za nie rachunek. Bo popsułeś. A niech wszyscy się dziś odpierdolą.

 

Chcesz sobie wybaczyć, musisz sobie wybaczyć, nie potrafisz sobie wybaczyć.

 

Nikomu nigdy nie zgotowałem takiego piekła, nie sądziłem że jestem do tego zdolny. Nigdy nie pomyślałbym, że w bajce o żabie i skorpionie to ja będę stroną zatapiającą żądło.

 

A teraz siedzimy

 

Rozmawiamy, otulamy się słowami, anegdotami, żartami, udając że wcale nie chodzi o to, by na siebie się patrzeć. Że samo patrzenie wystarcza, by wyciąć wszystko inne z rzeczywistości, sprawić, że przestaje mieć znaczenie. Dalej to mamy, tylko tym razem nie możemy po to sięgnąć. Możemy polizać przez papierek, wyobrazić sobie smak, nasze dłonie nie pieszczą się wzajemnie, pole siłowe pieści je prądem.

 

Jaki ja byłem głupi, kim ja właściwie byłem rok wcześniej? Rzeczy, które mi przeszkadzały, którymi sam przekonywałem się, że podjąłem jedyną słuszną decyzję, teraz wydają się być bazgrołami pięciolatka. Wstyd mi tak, jakbym zamiast rozprawki na maturze narysował kolorowe szlaczki. Wybaczyłem sobie, ona mi wybaczyła, ale został ten wstyd. Zostało “co by było gdyby”, piekące “chyba coś przegapiliśmy”, rozrywające klatkę piersiową tłustym wiertłem “co ja w ogóle sobie myślałem?”.

 

Jestem poczuciem winy i nie chcę się nad sobą użalać. Jestem obserwowany, gdy uderzam w klawiaturę w pociągu, młoda laska obok czyta, chłonie, udaje, że patrzy w telefon. Czytaj mała, mi nie przeszkadza, mało rzeczy mi przeszkadza, gdy piszę i w uszy mam wciśnięte słuchawki. Mam nadzieję, że masz wypieki na twarzy, bo mnie już pieką policzki.

 

Czekajcie, siedzę przy stoliku. Kawa się kończy, brązowe krople zamieniają się w zacieki na filiżance. My też się skończyliśmy, to co było między nami zamieniłem w zacieki na sercach.

 

Różnica taka, że serc nie wstawisz do zmywarki na tryb Eco.

 

Artykuł Zacieki na sercach pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/zacieki-na-sercach/feed 0
Gdy mą poezją były Twoje nogi https://v1ncentify.prohost.pl/post/poezja-byly-nogi https://v1ncentify.prohost.pl/post/poezja-byly-nogi#respond Mon, 04 Dec 2017 17:46:05 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=3216 Kiedyś zakochiwałem się na pstryknięcie palcem

Artykuł Gdy mą poezją były Twoje nogi pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Kiedyś zakochiwałem się na pstryknięcie palcem

 

Widziałem dziewczynę w moim typie, może łapałem kontakt wzrokowy – oczywiście zrywałem go pierwszy, wlepiając oczy w chodnik, posadzkę, czubki własnych butów w autobusie – i po prostu mnie wsysało. Zapamiętywałem twarz, kolor oczu, ułożenie włosów. Linię zgrabnych nóg, które mnie hipnotyzowały i sprawiały, że nie tylko w moim brzuchu pojawiały się popkulturowe motylki, ale też zaczynałem czuć stres. Gorąco uderzało mi do głowy, kwitnąc okazałymi plamami na rozpalonych policzkach.

 

To wszystko były platoniczne uczucia, sny na jawie, którymi żyłem. Nie rozmawiałem z tymi dziewczynami, nie dotykałem ich, były całkowicie poza moim zasięgiem.

 

Wtedy po raz pierwszy się obudziłem. Po 20 latach samotności, depresyjnych myśli, obwiniania za swoje położenie wszystkich dookoła, prócz siebie. Złapałem wtyczkę Matrixa i pociągnąłem z całej siły – po raz pierwszy widząc świat takim, jaki jest naprawdę.

 

Pierwsze pocałunki, słodki smak błyszczyka na języku. Pierwszy seks i wulkan emocji, który rozchodził się po całym ciele zamiast stresu. Już nie zrywałem kontaktu wzrokowego pierwszy. Już nie żyłem w swojej głowie.

 

Podejmowałem działanie, wyhodowałem sobie parę jaj. Nazywaj to sobie, jak chcesz. Ja żyłem, po raz pierwszy czułem, jak powietrze wypełnia moje płuca. Byłem tu i teraz. Nie kiedyś. Nie kurwa 5 lat temu.

 

Pierwsze kobiety, z którymi się spotykałem pomagały mi eksplorować rzeczywistość. Moje ciało, ich ciała, naszą intymność. Emocje, których było zbyt wiele, które zalewały nas fala za falą. To było jak niekończące się tsunami, jak magiczna lampa potarta zbyt mocno, zbyt zachłannie.

 

Żyłem w filmie

 

Blady chodnik, którym szedłem i zapach własnych perfum. Guzik domofonu i rosnąca w ciele euforia. Ona otwierająca drzwi w zbyt dużej koszuli i jej długie, całkiem nagie nogi. Świeżo umyte włosy opadające na ramiona. Nerwowe gesty, atmosfera oczekiwania, zbędny film i kiczowata muzyka. Nasze złączone cienie na ścianie i świadomość, że właśnie wykroiliśmy sobie spory kawałek ciasta rzeczywistości i za moment go bezczelnie skonsumujemy. Bez lęku, konwenansów i kompletnie odcięci od świata na zewnątrz. Tu. Teraz.

 

Te chwile były jak wybuchy atomowe na horyzoncie spokojnej równiny codzienności. Podmuch tych wybuchów poruszał drzewa, bujał trawą i wprowadzał pożądany chaos do rzeczywistości. Siedziałem w znienawidzonej robocie za biurkiem i wykonywałem mechaniczne zadania z uśmiechem na ustach, czując napuchnięte sznyty na plecach, w miejscach gdzie zatopiła swe paznokcie.

 

W poszukiwaniu drugiego pierwszego zauroczenia

 

Przeżywamy nasze pierwsze miłości, pierwsze zauroczenia i eksplorujemy własną seksualność. Wszystko, co przychodzi później rzadko smakuje aż tak dobrze. Te doświadczenia są emocjonujące, niosą se sobą iskrę tych pierwszych, najważniejszych – a jednocześnie czegoś im brakuje. Jednocześnie wiesz, czego się spodziewać, a logiczny umysł odziera całość z magicznej atmosfery, trochę jak ze świętym Mikołajem i choinką. Każda kolejna Gwiazdka zawiera ułamek atmosfery, którą zapamiętałeś z dzieciństwa, a jednocześnie jest też coraz bardziej zwykła.

 

Niby dalej dostajesz od relacji to, czego chcesz, ale z tyłu głowy wiesz, że nie jest to ta sama intensywność, co kiedyś. Podnosisz kolejnym partnerom coraz wyżej poprzeczkę i zaczynasz wymagać niemożliwego – coraz łatwiej skreślając ludzi i szukając dalej.

 

/To skreślanie ludzi przychodzi nam w tych czasach zaskakująco i niepokojąco łatwo, prawda?

 

To tęsknota za drugim pierwszym razem. Równie logiczne, co próba złapania mgły w rękę, celem zabrania jej do mieszkania. Nie możesz drugi raz po raz pierwszy zapalić marihuany lub napić się piwa ukradkiem, prosząc z kumplami przypadkowego przechodnia z dowodem osobistym, by był tak uprzejmy i kupił dwie reklamówki łomży export. Możesz pójść do sklepu i sam sobie kupić alkohol. Mało ekscytujące.

 

Odstawiając na bok pretensjonalne porównania, pozostaje ostateczne pytanie.

 

Czy jesteśmy głupi, tęskniąc do naszych pierwszych, wyidealizowanych razów?

 

Wbrew pozorom i zdrowej logice, uważam, że nie jesteśmy.

 

Przez kilka ostatnich lat byłem w tym aspekcie cynikiem. Byłem, oznacza, że już nie jestem. Pewnego dnia, nie spodziewając się tego kompletnie, wpadłem pod emocjonalny pociąg, który uświadomił mi, że mogę przeżyć swój drugi, pierwszy raz.  Że mogę czuć tak intensywnie, że brakuje mi słów. Banalnie mnie zatkało, co w moim przypadku nie dzieje się dość często, jako że żyję z produkowania słów.

 

Drugi pierwszy raz jest lepszy od pierwszego, bo już znasz ten świat. Znasz siebie, swoje oczekiwania wobec drugiej osoby. Nie jesteś już nieporadny, nieporadna. Wiesz dokładnie, co zrobić, by pozwolić rzeczom się dziać. Jesteś też mądrzejszy, mądrzejsza o poprzednie sytuacje, kiedy głupota i brak doświadczenia stłukły wyjątkowy wazon.

 

/Problem jest w tym, że możesz okazję na przeżycie czegoś niesamowitego po prostu przegapić – jak już zaznaczyłem wyżej, zbyt łatwo przychodzi nam skreślanie ludzi.

 

I teraz, gdyby był to kolejny naiwny blog, czy artykuł w jakimś śmiesznym piśmie, tekst kończyłby się słowami: “po prostu czekaj, wyjątkowe uczucie samo Cię odnajdzie”. W sumie byłaby to jakaś tam prawda dla odbiorców płci żeńskiej. Kobiety w naszej kulturze rzeczywiście mogą sobie czekać i być w tym kontekście bierne (w sumie, ostatecznie to też taka umowna półprawda i jednocześnie temat na inny tekst).

 

Jeśli jesteś facetem, to czekając owszem, odnajdzie Cię uczucie – piekących odcisków na dupie.

 

Jako facet musisz być proaktywny i stwarzać sobie okazje do poznawania takich kobiet, którymi jesteś zainteresowany. Jeśli tego nie zrobisz to sorry, samo z nieba nie spadnie. Być może do tej pory żyłeś z takim przekonaniem, jeśli tak to przepraszam, że zepsułem Ci ten piękny, zimowy wieczór.

 

Na koniec mały wniosek do przemyślenia: Jeśli częściej w myślach wracasz do przeszłości i wspominasz, niż cieszysz się z życia tu i teraz, to sygnał, że powinieneś strzelić sobie z liścia, obudzić się i zająć teraźniejszością, bo właśnie przecieka Ci między palcami.

 


Tytuł dzisiejszego wpisu to fragment tekstu piosenki Pidżamy Porno – Kocięta i Szczenięta

 

Artykuł Gdy mą poezją były Twoje nogi pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/poezja-byly-nogi/feed 0
Już wiem, KIM jesteś https://v1ncentify.prohost.pl/post/juz-wiem-kim-jestes https://v1ncentify.prohost.pl/post/juz-wiem-kim-jestes#respond Mon, 13 Mar 2017 19:07:02 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=2503 Jeśli masz wrażenie, że piszę te słowa wprost do Ciebie, to dlatego, że tak jest. Nie odpuściłabyś kolejnej okazji do tego, by o sobie poczytać, wiem. Podekscytowana, uważnie zjadasz wzrokiem kolejne wyrazy. Mogę sobie jedynie wyobrazić, jak bardzo dowartościowały Cię poprzednie wpisy, pozwalając wygodniej umościć się na tronie. Jest tylko jeden problem, droga Księżniczko.

Twój tron ma podpiłowaną nogę i w każdej chwili może się rozlecieć.

Artykuł Już wiem, KIM jesteś pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>

You’re so vain
You probably think this song is about you
You’re so vain
I’ll bet you think this song is about you
Don’t you? Don’t you?

Marilyn Manson – You’re so vain

Jeśli masz wrażenie, że piszę te słowa wprost do Ciebie, to dlatego, że tak jest. Nie odpuściłabyś kolejnej okazji do tego, by o sobie poczytać, wiem. Podekscytowana, uważnie zjadasz wzrokiem kolejne wyrazy. Mogę sobie jedynie wyobrazić, jak bardzo dowartościowały Cię poprzednie wpisy, pozwalając wygodniej umościć się na tronie. Jest tylko jeden problem, droga Księżniczko.

Twój tron ma podpiłowaną nogę i w każdej chwili może się rozlecieć.


Ten wpis jest trzecią częścią historii i nawet nie zabieraj się za nią bez znajomości poprzednich tekstów:

Część I: Już wiem, gdzie jesteś

Część II: Już wiem, gdzie jesteś 2

Ostrzegałem.


Przeciskam się przez zardzewiałą siatkę i pole widzenia przesłania mi odrapany hotel, który wyglądem przypomina raczej statek kosmiczny. Dokładniej wrak statku, z powybijanymi szybami, obrośnięty bluszczem, zachłannie wyłaniający się z pomiędzy drzew. Puste ramy okienne zieją mrokiem i nie zachęcają do eksploracji. Mimo wszystko, wchodzimy. Pod butami chrzęści szkło, podczas gdy jesienne słońce obmacuje słabymi promieniami odrapany tynk, różnokolorowe graffiti i kikuty poręczy przy schodach. Spacerujemy po zrujnowanej sali bankietowej, zaglądamy do windy gastronomicznej i zastanawiamy się, ile drogocennych, szampańskich wymiocin przepuściły zdewastowane toalety zanim hotel popadł w ruinę.

#orłowo #cyberpunk #urbanexploration

Post udostępniony przez @v1ncent.pl

W końcu wypełzamy na dach przez potężne, wyszczerbione okiennice. Przez dłuższą chwilę chłoniemy panoramę Zatoki Gdańskiej, zalanej po horyzont granatowym, niespokojnym morzem. Zaskoczony, rozglądam się, łapiąc szerszy kontekst otoczenia. Mój wzrok spoczywa na molo. Przysiągłbym, że w ustach czuję smak truskawek.

Przyjeżdżając do Trójmiasta nie myślałem o niej. W ogóle już o niej nie myślę. Naszą historię potraktowałem identycznie, jak wiele sytuacji wcześniej. Zwymiotowałem na blog, oczyściłem się i dzięki temu mogłem zostawić w spokoju. Pozostała mi po Karolinie anegdota, czterocyfrowa liczba polubień na fejsie i zwykła, ludzka ciekawość.

Przez jakiś czas po publikacji drugiej części historii wysyłałem Karolinie MMSy i SMSy. Jesienny liść. Mój kot. Różne, prowokacyjne teksty mające zmusić ją do kontaktu. Wpierw rzeczywiście miałem nadzieję, że się odezwie i zaspokoję ciekawość. Później wysyłałem jej wiadomości, bo po prostu zrobiłem sobie z tego zabawny nawyk, a okienko rozmowy traktowałem jak notatnik. Zdjęcie naleśnika, którego zjadłem na śniadanie po nocy z Aloną; koktajl luźnych myśli, wykorzystanych później w jednym z wpisów – wszystko wędrowało do Karoliny. I wciąż otrzymywałem raporty doręczenia. W końcu wysłałem jej bezpośredni link do Już wiem, gdzie jesteś, z dopiskiem: “nie wiem, kim jesteś, ale teraz już wiesz, kim ja jestem”. Byłbym naiwny, gdybym spodziewał się reakcji. Po prostu “zabawa” mi się znudziła.

Postawiłem kropkę i przestałem pisać.

Minęły dwa lata.

A teraz patrzę na pamiętne molo w Orłowie i zastanawiam się, dlaczego znalazłem się akurat tutaj. Usiłuję skupić wzrok na samym końcu pomostu – tam, gdzie się całowaliśmy – całkiem niepotrzebnie zauważając, że z dachu hotelu musieliśmy wyglądać jak dwie małe plamki.

Robię kilka zdjęć i wracamy do zwiedzania ruin. W głowie, z pogrzebanych wspomnień kiełkują myśli. Może zadzwonić? Co by było, gdyby odebrała i mógłbym dowiedzieć się wszystkiego? Uzyskać kilka odpowiedzi?

Na tym etapie jasne dla mnie jest, że Karolina kłamała. Dopiero, gdy nabrałem dystansu do całej sytuacji zrozumiałem, jak bardzo byłem zauroczony i ślepy na fakty. Ciekawi mnie jednak, jaka stała za nią motywacja. Staram się rozwijać, stawać bardziej świadomym facetem każdego dnia. Poszerzać kompetencje i sprawiać, by moje relacje z ludźmi były lepsze. W sytuacji takiej, jak z Karoliną chcę wiedzieć, czy zrobiłem coś źle, przez co zostałem opacznie odebrany (zbyt mocno okazywałem swoje nią zauroczenie? A może pomyślała, że chcę ją tylko przelecieć i stwierdziła, ze da mi nauczkę?), czy najzwyczajniej w świecie trafiłem na niezrównoważoną socjopatkę.

Chwilowo pomijam już rozważania na temat tego, jak bardzo popierdolone jest wkręcanie komuś, że chorujesz na raka – niezależnie od pobudek. 

Biorę telefon od kumpla – wiedząc, że ode mnie by nie odebrała – i wstukuję numer.

Jest sygnał.

Drugi.

Trzeci.

– Tak, słucham? – Po prostu, po dwóch latach, najzwyczajniej w świecie, banalnie odbiera telefon i mnie słucha. Głos ma energiczny, wesoły.

– Co słychać? – pytam.

– Wszystko okej. – Kolejne słowa owija niepewność. – A kto mówi?

– Mateusz.

– Hm, Mateusz. Który?

– Poznaliśmy się jakieś dwa lata temu na wakacjach.

– Mateusz? O Boże, ty mnie jeszcze pamiętasz?

A ty jeszcze żyjesz? – Cisnęło mi się na usta, ale ostatecznie się nie przecisnęło. Jest i tak wystarczająco kiczowato, notuję na marginesie myśli, by nie robić z tego mydlanej opery.

– Przy okazji jestem w Orłowie i o tobie pomyślałem. Stwierdziłem, że skoro minęło tyle czasu, to na luzie zadzwonię i spytam z ciekawości, dlaczego nasza znajomość skończyła się tak, jak się skończyła.

– Wiesz co, ja teraz prowadzę. Mogę oddzwonić do ciebie za godzinę?

– Jasne. – Odpowiadam.

– To pa. – Klik w słuchawce.

– Jasne, że nie oddzwonisz – dodaję już sam do siebie.

Gdybym okłamał kogoś, że mam raka, później już nigdy nie miałbym odwagi do tego, by skonfrontować się z tą osobą. Chyba, że byłbym nie tyle socjopatą, co psychopatą. W tym przypadku – psychopatką. O to drugie Karoliny nie podejrzewam.

Wracamy z kumplem do Sopotu. Rozwalam się na łóżku, wpadają znajomi. Koleżanka gotuje nam kolację. Dzwoni telefon. W sensie, Karolina dzwoni.

– No heeeeeeej, ale mnie zaskoczyłeś. Co robisz w Trójmieście? – Radosny, podekscytowany głos pieści moje ucho od pierwszych sekund rozmowy.

Rozmawiamy jak para dawnych znajomych. Jakbyśmy chcieli nadrobić zaległości. Kompletny luz, droczenie się. Small talk. Zupełnie, jakby między nami nic nigdy się nie wydarzyło.

Molo.

Motyle w brzuchu.

Bezczelne kłamstwo.

Wykreślone z równania. Wycięte z chirurgiczną precyzją. Ani jedna kropla emocji nie odnajduje swojej drogi przez wielką tamę, by zdradzić swoją obecność w tonie głosu, dobieranych słowach, czy idealnie wyważonych, pełnych wyczucia pauzach – nie za długich i nie za krótkich. Po prostu koniecznych. Jakbyśmy byli na podsłuchu.

Jakbyśmy rozstali się normalnie. Bez niedopowiedzeń i robienia sobie kaszy z mózgu.

– Do kiedy jesteś w Sopocie? – pyta w końcu.

– Do wtorku – odpowiadam, maskując zaskoczenie.

– To chodźmy jutro na kawę, porozmawiamy normalnie.

W ogóle nie planowałem jej widzieć. Nie czułem nawet takiej potrzeby. Nie sądziłem, że będzie chciała. Jestem zbyt zdziwiony, by odruchowo nie wgryźć się w haczyk.

– Możemy skoczyć. O 14:00 w Sopocie?

– Pasuje. Zdzwonimy się.

Spławik znika pod wodą, żyłka napręża się gwałtownie. Metal wbija się w mięso.

Truskawki w polewie poproszę.

Czy ja właśnie ustawiłem się na spotkanie z Karoliną? Po co? Chciałem tylko odpowiedzi. Zaspokoić ciekawość. Nie chciałem patrzeć jej w oczy, plan był zupełnie inny. Spytać i uzyskać odpowiedź. Dziękuję, miłego życia. A teraz już nie potrafię nie myśleć o jutrze. Łańcuch skojarzeń został odpalony, jak przewrócona kostka domino. Nie wiem po co mi to, ale być może nie wszystko w życiu musi być “po coś”. Jednak po kilku chwilach wypracowany przez lata mechanizm przejmuje kontrolę studząc emocje i uruchamia zdrowy dystans. Ani nie walczę z żyłką, ani się jej nie poddaję. Po prostu czekam, a w międzyczasie rozpraszam czymś innym, przekierowuję skupienie.

Biorę się za pyszny rosół, otwieram piwo. Przychodzi jeszcze więcej ludzi. Wychodzimy na miasto. Jesteśmy młodzi, a Sopot wzywa. Zakochuję się tej nocy, odrywam kompletnie. Podpieram filar, ona tańczy przede mną. Nie znam jej, ale ją kocham. Podobno ma chłopaka i wyjechał dzisiaj. Zapewne dlatego ściska mnie za tyłek. Nie będzie się całować, dlatego gdy idziemy do mnie gwałtownie przyciąga mnie za rękę. Nasze usta dzielą milimetry, a łączy mały pomost z błyszczyka, który niesfornie skleja wargi. Musi wracać do koleżanek, więc wchodzi ze mną na klatkę, gdzie dociskamy się do jednej ze ścian. Wszystko dzieje się zbyt szybko, lepi się nie tylko dolna warga, kleją się do siebie spojrzenia, nasze ciała są gotowe. Ona podejmuje decyzję, tym razem na poważnie. Nie wchodzi do mieszkania, rzeczywiście musi wracać. Otwiera już drzwi na podwórko, ja spokojnie pokonuję schody. Zastygamy tak, ona przy drzwiach, ja przy skręcie w korytarz. Obserwujemy ulotną chwilę wiedząc, że to punkt przełomu. Ona może jeszcze wrócić do środka i pójdziemy do mnie. Może też ruszyć w stronę klubu. Mam wybór – dalej tak stać albo wyjąć klucze i wejść w korytarz. Udajemy, że to prawdziwe wahanie, że coś jeszcze się wydarzy. Oboje wiemy, że będzie inaczej, ale to po prostu część przyjemnej gry.

Słodkie oczekiwanie kończymy krótką pointą.

– Może się jeszcze spotkamy – szepcze, a szept wdziera się w ciszę klatki echem.

– Wątpię – odpowiadam i znikam w korytarzu.

Budzę się rano i przypominam sobie o Karolinie. Dzwonię.

Nie odbiera. Jest 11:00. Nie czuję nic. Jestem zdystansowany.

Jest 12:00. Serio? Piszę SMS.

Jest 13:30.

Jest 14:00.

Czuję się jak gówniarz, nie pierwszy raz zresztą. Wchodzę w książkę telefoniczną, odnajduję wpis. Wygrzebuję palcem haczyk.

Karolina. Na pewno skasować? Tak.

Prawie dałem się nabrać. Nigdy więcej.

Haczyk ląduje w koszu. Spadając ciągnie za sobą maleńką, czerwoną kropelkę.

*

Telefon świeci. Podnoszę i widzę, że mam nowego SMSa. Numer nie jest zapisany. Przeciągam palcem po ekranie, odblokowując klawiaturę.

Jesteś tu?

Widzę historię wiadomości. Minęły dwa miesiące od ostatniego kontaktu. O nie, kochana. Nie tym razem. Odkładam telefon i idę spać.

Następnego dnia pracuję na laptopie, mam ważny projekt, który muszę dopiąć w ciągu dwóch godzin. SMS.

Proszę skontaktuj się ze mną.

Głęboki wdech, kładę telefon wyświetlaczem do dołu. Całkiem już ześwirowała. Czuję niepokój, sytuacja robi się creepy i wywołuje nieprzyjemne ciarki. Siłą odklejam myśli i wracam do pracy.

Po godzinie drżenie wibracji wybija mnie z rytmu. Pracuję dalej, ale nie mogę się skupić. Kurwa.

Nie każ mi jeździć po Polsce i Cię szukać, nie chcę przyjeżdżać do Białegostoku, nie chcę też wchodzić na Twoje szkolenie w Poznaniu (mimo, że terminy się zgrywają i będę na miejscu). JEDEN SMS. JEDNO SŁOWO WYSTARCZY.

Głęboki wdech. Tę ostatnią wiadomość czytam kilka razy, podziwiając tanią manipulację. “Nie każ mi jeździć po Polsce” (sprawa jest bardzo ważna, a ja mam determinację, by cię znaleźć), “nie chcę przyjeżdżać do Białegostoku” (wiem, gdzie mieszkasz), “nie chcę też wchodzić na Twoje szkolenie w Poznaniu” (wiem, czym się zajmujesz + sprawa jest na tyle ważna, że jestem w stanie przerwać twoje wystąpienie), “…będę na miejscu” (musimy się spotkać). Na koniec słowa z wielkiej litery, żeby podkręcić dramat.

Pieprzona manipulantka. Odkładam telefon.

Mijają dwie godziny. Ekran wyświetlacza pali się na zielono. Odbierz / Odrzuć.

Wybór jest prosty. Odrzuć. Tym razem odpisuję: Zajęty jestem, oddzwonię później.

W odpowiedzi otrzymuję elaborat:

[Wiadomość bez zmian, dodałem tylko przecinki i ogonki – zboczenie zawodowe].

Możesz mieć mnie za kompletną idiotkę, ale nie mogę się z tym obejść obojętnie. Wczoraj miałam chwilkę więc postanowiłam wejść na “snapa” i zobaczyłam stronę, którą podałeś, potem znalazłam filmiki na YT, a ostatecznie doszłam do Twojego bloga. Tak – po roku czasu go odkryłam. Przez noc przeczytałam wszystkie posty, przede wszystkim te związane ze mną [aż dwa z dwustu trzydziestu – dop. Vincent]. Potem weszłam w wiadomości z Tobą i zobaczyłam, że równo rok temu sam mi go wysłałeś… Chciałam napisać tylko, że jestem w ciężkim szoku, jak bardzo wartościową osobą jesteś, a to oznacza jedno, że się myliłam. No cóż, tym razem to mnie zmiażdżył mechanizm pułapki. PS. Wuthering Heights – choć może dla Ciebie już zatruta, to wciąż piękna;)

 

Okej, czyli ma wyrzuty sumienia, czuje potrzebę zrehabilitowania się i jest jej głupio.

Powinno być.

Okej, czyli prawdopodobnie myślała, że chcę ją tylko bzyknąć.

Zdarza się.

Nic nie tłumaczy jednak wkręcania drugiej osobie ciężkiej choroby.

Nic. 

Skoro mam dźwignię, postanawiam jej użyć. Karolina wykorzystała moją słabość, ja wykorzystuję jej. Piszę: podaj mi profil na fejsie, będzie łatwiej pisać. W odpowiedzi otrzymuję imię i nazwisko. Nazwisko, którego dwa lata temu szukałem godzinami, a które teraz jest dla mnie jedynie ciekawostką, spinającą całą historię klamrą. Gdy wyszukiwarka wypluwa Jej zdjęcie, z dystansu obserwuję swoją reakcję. Zimny jak kamień. Zabawne, jak z czasem emocje, ludzie i rzeczy tracą na wartości.

Wysyłam zaproszenie do znajomych. Nie przyjmuje, zamiast tego pisze do mnie. No tak, gdyby mnie przyjęła istniało ryzyko, że jej znajomi i potencjalny chłopak dowiedzą się o wyimaginowanej chorobie i socjopatycznych skłonnościach. Karolina albo przecenia swój wpływ na facetów albo rzeczywiście bierze mnie za skrzywdzonego chłopca skłonnego do “zemsty”. Nie mam do niej emocjonalnej zadry, nie zamierzam ingerować w życie prywatne. Motywuje mnie jedynie ciekawość, czy będzie w stanie poświęcić swoje ego i stawić czoła prawdzie.

Piszemy, ale z rozmowy nic nie wynika. Gdy pytam ją o powód, dla którego mnie oszukała, odbija piłeczkę i bada, kiedy będę w Trójmieście, żeby się spotkać, bo woli powiedzieć mi na żywo. Do tego prowokuje mnie, żebym przyjechał tam specjalnie dla niej. Nie, nie, koleżanko. Słaby spławik, marna przynęta. Wie, że zrobiła głupotę i boi się konfrontacji. Za wszelką cenę próbuje uniknąć tłumaczenia się, jednocześnie pragnąc, bym dobrze o niej myślał. Uważa, że słodkie słowa załatwiają sprawę, a skaza znika. Zrobi wszystko, by uspokoić sumienie i nie musieć akceptować faktu, że dwa lata temu zachowała się patologicznie.

Prawda, Karolina?

Jeśli masz wrażenie, że piszę te słowa wprost do Ciebie, to dlatego, że tak jest. Nie odpuściłabyś kolejnej okazji do tego, by o sobie poczytać, wiem. Podekscytowana, uważnie zjadasz wzrokiem kolejne wyrazy. Mogę sobie jedynie wyobrazić, jak bardzo dowartościowały Cię poprzednie wpisy, pozwalając wygodniej umościć się na tronie. Jest tylko jeden problem, droga Księżniczko.

Twój tron ma podpiłowaną nogę i w każdej chwili może się rozlecieć.

Przepraszam, że ten wpis wygląda tak, a nie inaczej, ale przecież mogłaś mieć na niego wpływ. Wiedziałaś, że piszę trzecią część, by zamknąć historię. Dałem Ci szansę wytłumaczenia mi i Czytelnikom swojej motywacji. Mogłaś po prostu przyznać się do błędu i skonfrontować z faktem, że zachowałaś się jak osoba niezrównoważona psychicznie. To mógłby być bodziec do tego, by przemyśleć pewne kwestie i zamiast uciekać od konsekwencji decyzji po prostu je zaakceptować i wykorzystać do tego, by się zmienić. Stać się lepszą osobą i zacząć inaczej traktować ludzi.

Być może faceci pompują Twoje ego do takiego stopnia, że całkiem się w tym wszystkim pogubiłaś i nawet nie widzisz, kiedy przekraczasz granice. Być może nienawidzisz mężczyzn lub trywialnie upojona swoim wpływem sprowadzasz do roli kukiełek dostarczających Ci rozrywki. Była kiedyś taka reklama: “Może to jej urok, a może to Maybelline”.

To Twoje rozpieszczenie, czy choroba psychiczna?

Koło karocy za moment się odkręci, koń w końcu padnie, a Ty nie będziesz mogła dalej uciekać. W zaciszu swego domu, spędzając ten wieczór przy ciepłej herbacie zastanów się nad naszą historią. Nad innymi też. 

Albo nie rób nic. Całe szczęście, to już nie mój problem.

Artykuł Już wiem, KIM jesteś pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/juz-wiem-kim-jestes/feed 0
Pociąg, na który zaspaliśmy https://v1ncentify.prohost.pl/post/pociag-na-ktory-zaspalismy https://v1ncentify.prohost.pl/post/pociag-na-ktory-zaspalismy#respond Thu, 17 Nov 2016 18:17:48 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=2064 Nienawidzę siebie za to, że ona mnie kocha, a ja nie potrafię tego uczucia oddać, choć bardzo bym chciał. Im więcej ciepła mi okazuje, tym bardziej ochładzam przestrzeń między nami, pozostawiając pustkę i przeciąg. Oddalam się, wiem o tym i nie potrafię tego procesu zatrzymać. Z osoby, która nigdy, przenigdy nie grałaby z nią w gierki, stałem się króliczkiem, który nie może przestać spierdalać. Niszczę wszystko, co między nami niewinne, szczere i piękne. Rysuję karoserię kawałkiem kanciastego metalu, choć wcale nie chcę tego robić. To jak rozdwojenie jaźni, jakaś kpina.

Artykuł Pociąg, na który zaspaliśmy pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Nienawidzę siebie za to, że ona mnie kocha, a ja nie potrafię tego uczucia oddać, choć bardzo bym chciał. Im więcej ciepła mi okazuje, tym bardziej ochładzam przestrzeń między nami, pozostawiając pustkę i przeciąg. Oddalam się, wiem o tym i nie potrafię tego procesu zatrzymać. Z osoby, która nigdy, przenigdy nie grałaby z nią w gierki, stałem się króliczkiem, który nie może przestać spierdalać. Niszczę wszystko, co między nami niewinne, szczere i piękne. Rysuję karoserię kawałkiem kanciastego metalu, choć wcale nie chcę tego robić. To jak rozdwojenie jaźni, jakaś kpina.

W idealnych warunkach bylibyśmy dla siebie stworzeni, ale ten przywilej nas nie dotyczy. Mieliśmy czas dla siebie, to jedno przegapione okno, pociąg, na który zaspaliśmy. Teraz życie wygląda inaczej, odcisnęło na nas swoje piętno. Poturbowało nas oboje na swój własny sposób, pozostawiając blizny i jątrzące się rany, które nigdy się nie zagoją – bo nie można zamknąć raz otwartych drzwi. Nie w tej bajce.

Próbowałem udawać, że jest inaczej, mimo że prawie od samego początku widziałem te drobne pęknięcia, powiększające się rozgałęzienia prowadzące do dalszej degradacji. Sam uwierzyłem, że życie jednak może być jak film i w tę zabawę wciągnąłem ją. Nie przekalkulowałem jednak, że w tym układzie miała o wiele więcej do stracenia ode mnie. Wychodzi więc chyba na to, że jestem egoistą. Tak?

Wiele dziewczyn zwodziłem, z wieloma grałem w grę. Przecież wiedziały, na co się piszą – to wystarczyło, by pozbyć się wyrzutów sumienia. Z nią jednak jest inaczej. Ostatnią rzeczą, jakiej bym chciał, to sprawić, by była zraniona właśnie przeze mnie. Czuję się podle i jednocześnie nie mogę powstrzymać ręki, którą chwytam za obrus, zrzucając na ziemię talerze, zalewając wszystko woskiem ze świec i plamiąc czerwonym winem – niszcząc starannie przygotowaną kolację.

Może dlatego tak długo uciekałem od poważnych, głębokich relacji. Przerażała mnie odpowiedzialność za drugą osobę. Za te najgłębsze uczucia, które może Ci oddać, powiązać z Tobą, zapleść na szyi, zrobić z nich stryczek. Oczekiwania, plany, przywiązanie, uzależnienie. Przerażał mnie brak dystansu i oddawanie się komuś w pełni, zastąpienie kimś swego własnego świata. To powinien być powolny i obopólny proces, cegła, zaprawa, cegła – a nie improwizacja jednego aktora i zmuszenie drugiego, by za nim nadążał. To nie fair. Nie ma nic gorszego, niż zostać narkotykiem dla kogoś, na kim Ci zależy. Wtedy zawsze zranisz tę osobę, niezależnie od wyboru:

Będziesz dawać siebie po kawałku, nie chcąc sprawy pogorszyć – jeszcze bardziej od siebie uzależnisz.

Oddasz się w całości, połknie Cię na raz, aż się zachłyśnie i wtedy nie będzie już nawet mowy o odwrocie.

Odetniesz się – skażesz ćpuna na skrajny głód, cierpienie, ból istnienia i pustkę.

A najgorsze w tym wszystkim jest to, że na uzależnioną w taki sposób osobę nie możesz już patrzeć z szacunkiem. Fakt uzależnienia ją z tego szacunku odziera i nie da się na to nic poradzić. To niemożliwe, bo następuje coś w rodzaju biologicznego obrzydzenia, skazy. To bariera nie do przejścia.

Wiele razy sam byłem po drugiej stronie. Angażując się zbyt chaotycznie i szybko, przytłaczając sobą drugą osobę, zmuszając ją do odwrotu. Nie mówię już tutaj nawet o szczeniackich czasach – kiedy zakochiwałem się platonicznie i nic z takim uczuciem nie potrafiłem zrobić – ale znacznie późniejszych, gdy miałem już wiele kobiet. Nawet rozumiejąc te wszystkie mechanizmy, którymi rządzą się relacje, nieraz emocje oślepiały mnie do tego stopnia, że traciłem kompletnie dostęp do logicznego myślenia, traciłem kontrolę nad sytuacją. Robiłem zbyt dużo, zbyt szczerze i zachłannie, psując najlepiej zapowiadające się znajomości. Czułem żal do kobiety, która budowała między nami mur, wychładzała relację, a przecież doskonale ją rozumiałem. Wiedziałem, że popełniłem błąd, że zdjąłem pancerz odsłaniając się zbyt wcześnie. Ulegając złudzeniu, że tym razem może być inaczej. Że teraz można szczerze, bez udawania i bez gierek. Nawet czując ogromny ból, doświadczając najniższych dołków emocjonalnych, wiedziałem. Uzależniłem się, przestała mnie szanować.

Brzmi jak skrajne skurwysyństwo, ale właśnie w taki sposób działają nasze emocje, myśli.

Taki mamy wgrany program – i co z tym fantem zrobić, panie doktorze?

Kto tutaj jest winny i czy w ogóle można być winnym bycia człowiekiem?

Tak sobie myślę, że przecież naiwne jest oczekiwać od relacji tylko tych pozytywnych, słodkich i kolorowych emocji. Oczywiście, da się żyć w iluzji i to nawet przez długi czas – ale nagromadzone ciśnienie zawsze musi znaleźć ujście. Bo między ludźmi, tak jak w każdej sferze życia, zawsze bywa dwojako. Ciekawie i nudno, radośnie i smutno, tajemniczo i przewidywalnie. A na końcu zawsze ktoś cierpi i jedyną niewiadomą tutaj jest, czy będzie to tylko jedna osoba, czy obie. To nierozłączna część kontraktu, który zawsze podpisujemy wchodząc w relację. Akapit oznaczony gwiazdką i drobnym druczkiem, łatwy do przegapienia, gdy jesteśmy w uczuciowym rauszu.

Ja to wszystko rozumiem. Tylko, że ta świadomość wcale nie sprawia, że rzeczy stają się prostsze.

Artykuł Pociąg, na który zaspaliśmy pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/pociag-na-ktory-zaspalismy/feed 0
Spotkajmy się głębiej https://v1ncentify.prohost.pl/post/spotkajmy-sie-glebiej https://v1ncentify.prohost.pl/post/spotkajmy-sie-glebiej#respond Mon, 05 Sep 2016 19:21:50 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=1816 Przeraża mnie, jak głęboko można zejść w każde zjawisko.

Artykuł Spotkajmy się głębiej pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Przeraża mnie, jak głęboko można zejść w każde zjawisko.

Dla przykładu, zaczynasz chodzić na siłownię – z pozoru prosta czynność. Wchodzisz, machasz, zarzucasz białko, wychodzisz. Tak? Nie. Prawda jest taka, że idziesz tam kilka razy i nagle okazuje się, że bez konkretnego planu nic nie zrobisz. Załatwiasz więc sobie plan, ale pojawia się następny problem, bo każdy koks na siłowni kręci z zażenowania głową widząc, jak kaleczysz po kolei każde ćwiczenie. Zaczynasz więc oglądać filmy instruktażowe, wgryzasz się głębiej. Czytasz o jedzeniu, o kaloriach, o proporcjach. Więc sobie gotujesz, więc wrzucasz tego kurczaka dwa-trzy razy dziennie, więc rośniesz (przy okazji poszerzasz świadomość na temat zdrowej żywności i tego, jak jest ważna). Pewnego dnia jednak budzisz się i boli Cię wszystko, nie masz ochoty na nic, a już z pewnością nie na siłownię. Śnieg po drodze, piździ, ugotować trzeba, niech to jasny chuj. Zaczynasz rozumieć, że to nie przelewki. Zaczynasz szanować wszystkich ludzi, którzy są w tym systematyczni (nie mylić z kłuciem dupy) i niejako zazdrościć im wyrobionego nawyku, zacięcia. Może mimo wszytko zmuszasz się do marszu przez zaspy, rozciągania obolałych mięśni i dokładania kolejnych ciężarów. Może odpuszczasz i wracasz za miesiąc, rok lub wcale – ale już nigdy nie będziesz robił sobie żartów z wysportowanych ludzi. Bo wiesz, ile poświęceń wymaga bycie wysportowanym.

Zaczynasz kręcić vlogi. Nic prostszego, kamera jest, czas jest, ochota jest. Tak? Srak. Stajesz przed kamerą i czujesz, że zamiast obiektywu mierzy w Ciebie lufa czołgu T-55. Nagrywasz, ale wychodzi gniot. Powtarzasz, ale wstydzisz się tego, co wyszło. Mówisz, ale to tak, jakbyś bez przekonania mówił, spięty się czujesz, pocisz się, nie wychodzi. Myśli jakieś w głowie są, ale bałagan w nich jak w Twoim mieszkaniu po weekendzie imprezowania. Więc się uczysz, oglądasz bez końca te wypociny. Krzywisz się zupełnie tak, jakbyś oglądał swoje miny podczas masturbacji i starasz się nie wstydzić tych wszystkich dziwnych ruchów, mimiki dziwnej, włosów źle ułożonych i w ogóle zerowego składu wypowiedzi.

Odpalasz filmy lepszych od siebie, zaczynasz zwracać uwagę na małe, maleńkie detale, których wcześniej nie widziałeś. Znów wychodzisz, znów nagrywasz. Jest lepiej i lepiej. Zupełnie tak, jakby w mózgu otwierały Ci się nowe szufladki, na płycie wypalały nowe ścieżki, połączenia. Chwytasz, po kilku tygodniach czujesz się już przed kamerą swobodnie. I wtedy jesteś tak głęboko, że przychodzą inne problemy. Dla przykładu mówisz na bardzo dobrej energii i płyniesz, ale płynąc nie zaplanujesz punchline’ów, mocnych uderzeń, point. W sensie, czasem wychodzą same, szczególnie jak się dobrze rozgadasz i przemyślisz temat, ale lepiej to działa, jeśli masz wcześniej przygotowany plan. Ale mając przygotowany plan nie jesteś w pełni naturalny i teraz rozdarcie. Jak bardzo planować? Troszkę tylko, czy dokładnie do każdego zdania, przecinka i pauzy? Jak jest lepiej? Sam nie wiesz, więc próbujesz, nagrywasz dalej, sprawdzasz, testujesz, mielisz, montujesz, oglądasz, oni oglądają, oceniasz, jesteś oceniany. Bierzesz feedback, bo już się nie fochasz na negatywne komentarze jak dzieciak, wiesz że jest to coś, czego musisz się nauczyć i popełniać przy tym błąd za błędem.

Albo pisanie. Na bloga najczęściej z potrzeby piszę, często też muszę nieco na siłę przysiąść, ale blog to pikuś w porównaniu do pisania książki. Bo pisać umiem, prawda? To siadam, patrzę na kursor i przerażenie we mnie wstępuje. Bo jak tu plan ułożyć, jaką myśl przewodnią dać, jak powiązać to wszystko? Jak sprawić, by dobrze się czytało i nie nużyło, a jednocześnie żeby zawrzeć tam wszystko, co zawarte być musi? Jakiej narracji użyć, jaki styl? Czy ten fragment pasuje do tamtego? No ciężko jest, ale się pisze. Tylko rzadko się pisze, bo ciężko usiąść. A jak już się usiądzie, to słowa jakoś się nie lepią, więc się wstaje lub wyłącza edytor tekstu. Tylko, że myśli się sobie – tak książki nie napiszę przecież. Więc trzeba się zmuszać, to praca musi być, codziennie, od rana, minimum pięć godzin pisał będę. Więc siadam rano i pięć godzin w kursor patrzę, muzyki słucham, myślę, piszę, skreślam, no skreślaj się kurwa mać, laptop wolny, do wymiany, wysypał się program już przekleństw brakuje. Więc od nowa odpalić. I patrzeć się w ekran? Nie, inaczej trzeba, poczuć, bo pisanie samo nie starczy. Czyta się więc poprzednie strony, żeby klimat poczuć, puszcza się piosenkę odpowiednią i po 30-50 minutach męczarni palce niejako się rozsupłują i się pisze. I płynnie to leci, nie musi się, tak jak przed godziną, na każdy przecinek patrzeć, słów ważyć, bo same się ważą. I się pisze pięknie i niesie wena i okazuje się, że ta wena nie jest niezależna od woli, że przymusić ją można, by się pojawiła. Więc młody pisarz uczy się tę wenę mieć codziennie i robi sobie z wchodzenia w wenę nawyk.

Na tym poziomie wtajemniczenia już tak dziwne konstrukcje, sposoby, myśli, sposób patrzenia na pisanie, że nie da się z niepiszącą osobą o tych niuansach nawet dyskutować. Dla przykładu pisząc w określonym stylu muszę dietę czytelniczą sobie robić. Czyli nie mogę czytać w tym czasie pisarzy ze stylem dalece od mego odbiegającym, bo w moim pisaniu styl ten zacznie znajdować odbicie. Jest też bardzo pozytywny aspekt tego zjawiska – dzięki temu mogę swój styl wyostrzyć, karmiąc wenę książkami o stylu lepszym od mego. I czasem jeden rozdział dobrego pisadła przed własnym pisaniem połknąć i nagle piszę dosadniej, ostrzej, błyskotliwiej.

A relacje damsko-męskie? To już jest w ogóle kosmos. Wychodzisz na miasto, dziewczyna fajna. Ale strach jest, więc się nie podejdzie. I co ludzie powiedzą. Ale wiosna jest, lasek mnóstwo i chce się, czuje się pociąg taki wewnętrzny, w lędźwiach łaskocze. Więc idzie się za laską, ale co się do niej powie? Już się prawie zagaduje, ale się nie zagaduje, bo idź sobie albo czy się znamy i co wtedy? I więcej się myśli. A im więcej się myśli, tym trudniej zaczepić, bo za dużo śmieci w mózgu. Uczy się więc małe kroki robić, komplement powiedzieć, uśmiecha się, motylków w brzuchu setki, nawyk z podchodzenia się robi i się podchodzi, mimo że nie wychodzi. Bo się rozumie, że jak umiejętności się nie ma, to rezultatem jest sam fakt podejścia, odezwania się. Jak można rezultatów oczekiwać w postaci numeru, randki, seksu, jeśli nigdy się dziewcząt w życiu nie miało? Przecież to głupota i jeśli kto głupi, to przestanie podchodzić, bo się sfrustruje. A jak się nie sfrustruje i zrozumie, to zacznie się uczyć psychiki kobiet i swojej przede wszystkim. Jak znosić odrzucenie, jak się nie rozkleić, nie poddać. Podnieść się po raz dziesiąty, jedenasty i piętnasty, jeśli taka potrzeba. Gdy tylko ona w myślach, ale ona nie chce i już koniec i już nie chcę, ale trzeba, więc wychodzę i zapominam i kolejnej szukam. I się uczy się dalej. Jak rozmawiać, jak w rozmowie wyluzować, jak samopoczucie na samopoczucie rozmówcy wpływa. W jaki sposób numer zaproponować, co napisać, jak randka, co na randce, jak pocałować, kiedy, czy można, no można chyba, ale czy z pewnością? Więc podąża się za dobrym myśleniem, że kobiety lubią, że jakby nie chciała, to by nie przyszła, że po męsku tak. Więc się próbuje i się całuje i dobrze się całuje i jak ja mogłem tyle lat się nie całować. I dobrze się warunkuje myślenie o tej seksualności i warto to robić. I czasem się przegina i dlaczego te dziewczyny nie chcą?

A może elastycznym trzeba być? Może zamiast tak dotykania połączenie głębsze trzeba zbudować, dobry balans między wszystkim. I żarty i droczenie i seksualność i romantyczność i poważne tematy i całość po prostu. A nie kawałek tylko. I uczy się tego balansu całe życie i lepiej rozmawiać, dotykać, całować. Z własnymi emocjami sobie radzić, empatię większą wyrobić i wyczucie towarzyskie. I czasem boli w środku, bo stawia się czoła własnym lękom, kompleksom, słabości swojej całej. I buduje się odwagę, by odrzucić jak nie jest i widzieć, jak jest w rzeczywistości. Bo prawda może boleć ale pokaże obszary pracy. Więc rozwija się będąc świadomym i bardzo szybko, jeśli się wyciąga wnioski. I zauważa się, że same umiejętności towarzyskie, to nie wszystko. I trzeba holistyczne nad sobą pracować. I relacje i sport i pieniądze i wygląd, prezencja. Jest się całością, a nie kawałkiem, wycinkiem. Więc rozwija się na wszystkich płaszczyznach, lepiej rozumiejąc świat dookoła. Ma się więcej kobiet, lepszym się jest w łóżku, nadrabia się te wszystkie lata. Tworzy udane relacje nie tylko z kobietami, ale kolegami, rodzicami, pracownikami, szefami. Rozumie się to wszystko, widzi się te koła zębate mechanizmów wzajemnie się nakręcających. Samemu się je nakręca wedle woli.

I wchodzi się w dłuższą, głębszą relację i znowu się nic nie wie. Bo trzeba nauczyć się rozmawiać z kobietą, nie powierzchownie, ale otwierając się, będąc szczerym, czy potrafi się być szczerym? Bo najmniejsza nieszczerość buduje piramidę nieszczerości, która prowadzi do problemów i wybuchu – a odłamki ranią głęboko wszystkich w polu rażenia. Zbiera się te ochłapy, ociera krew, buduje się coś razem i lepiej jest, ale pęknięcia na zawsze tam pozostaną. Wybaczyć je można, ale one są tam, jak na pokancerowanym, poklejonym wazonie. I kolejne dochodzą i tłucze się wazon i tłucze i się skleja i już nie ma jak posklejać, za małe kawałki. I jakichś kompromisów się uczy i trzeba pamiętać, co się obiecało i energię wkładać, poświęcać się czasem.

I jest też ciemna strona, bo się ma wiele kobiet, kilka się bardzo dobrze poznaje i się widzi ich prawdziwą naturę. I nie porcelana i nie takie słabe, tylko przebiegłe. I też seksu chcą, potrafią być chłodne, wyrachowane, okrutne. I wpierw wkurwienie, później nienawiść. Później akceptacja, no okej, skoro one takie, to i ja taki będę. Ale to wypala i niszczy i poznaje się więcej i pościel zmienia częściej. W końcu trafia się na taką jedną, która wiarę w całe plemię przywraca. Znów emocje, radość, głębia i cykl się powtarza. A mózg się uczy, wyciąga wnioski, łączy poprzednie sytuacje, nadbudowuje na doświadczeniu strzeliste wieże przekonań, filtrów, wspomnień, wspaniałych chwil. I po jakimś czasie tej podróży stwierdza się, że kobiety chciało się poznawać, ale najbardziej to poznało się samego siebie.

I się lubi siebie. I zaczyna się własne potrzeby rozumieć, drogę własną. To, że sami jesteśmy, idziemy, padamy i umieramy. Sami też się podnosimy, nikt nie pomoże i zapierdalamy i gonimy szczęście, ale szczęścia nie da się dogonić, bo ma się je w sobie. Więc stara się je w sobie odkrywać, a nie w nowych butach, projekcie nowym, słowach ciepłych. I okazuje się, że podróż jest fajna dla podróży, a nie dla jej celu. Bo celem ostatecznie jest śmierć i wszystkie te umiejętności, te pisanie, kręcenie vlogów, kobiety i ich psychika, siłownia, kalorie, tyle a tyle białka, a pszenica gówniana, niezdrowa, pszenicy to najbardziej nie jeść – na nic wszystko, ostatecznie. Bo umrzesz, a wcześniej się zestarzejesz i już nie będziesz w stanie lub ochoty nie będzie nagrywać, bzykać, pisać, ćwiczyć. Więc okazuje się, że ta jedna chwila, że teraz tylko się liczy, jak blisko jesteś z tymi, których kochasz, tymi, co ich bardzo lubisz. Więc otaczasz się tylko najbliższymi, najcieplejszymi osobami i im najważniejszy swój zasób, czyli czas, poświęcasz. Z nimi chcesz się cieszyć, ich chcesz pocieszać, najważniejsi są. Ta mała plamka na linii historii. Ja i ty i jeszcze kilkoro z nich. Nic więcej, bo im dalej tym bardziej się rozmywa – co ktoś powiedział, kto Cię lubił, kto szanował, a kto pluł na Twój widok. Pragniesz więcej czasu, ale nie ma więcej, więc dzielisz go jak tylko możesz i coraz bardziej się starasz być z kimś, a nie sam, bo wszyscy zmierzamy ku zagładzie. Więc mocniej trzeba się kochać, goręcej przytulać, ze łzami w oczach żegnać i każdym momentem ekscytować.

Bo jesteśmy tylko momentem, który przemija.

Ale potrafi przemijać pięknie, jeśli się o to postara.

Artykuł Spotkajmy się głębiej pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/spotkajmy-sie-glebiej/feed 0