tajlandia – VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ https://v1ncentify.prohost.pl O kobietach, życiu i zdrowym do niego podejściu. Mon, 03 Jan 2022 16:05:35 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.0.2 Najdziwniejsza randka z tindera https://v1ncentify.prohost.pl/post/najdziwniejsza-randka-z-tindera https://v1ncentify.prohost.pl/post/najdziwniejsza-randka-z-tindera#respond Sun, 26 Nov 2017 15:40:32 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=3204 Postanowiłem podzielić się zabawną sytuacją, jaka miała miejsce w Tajlandii i przy okazji pokazać, jak potrafi wyglądać rzeczywistość niektórych kobiet.   Nie, tekst nie zawiera bliskich spotkań trzeciego stopnia z dziewczynami posiadającymi dodatkowe oprzyrządowanie.   Przepraszam, jeśli zawiodłem.   *   Teraz   Morze łoskocze falami o brzeg. Mam przepoconą koszulkę mimo, że słońce zaszło […]

Artykuł Najdziwniejsza randka z tindera pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>

Postanowiłem podzielić się zabawną sytuacją, jaka miała miejsce w Tajlandii i przy okazji pokazać, jak potrafi wyglądać rzeczywistość niektórych kobiet.

 

Nie, tekst nie zawiera bliskich spotkań trzeciego stopnia z dziewczynami posiadającymi dodatkowe oprzyrządowanie.

 

Przepraszam, jeśli zawiodłem.

 

*

 

Teraz

 

Morze łoskocze falami o brzeg. Mam przepoconą koszulkę mimo, że słońce zaszło już 5 godzin temu. Jest 30 stopni i przed momentem spadł deszcz, który nie przyniósł żadnej ulgi od wilgotnego powietrza otulającego wyspę jak ciężki koc. Na horyzoncie statki rybackie zieją w mrok surrealistycznymi, zielonymi snopami światła, wabiąc krewetki.

 

Czuję wibracje telefonu w kieszeni i nawet nie mam ochoty sprawdzać powiadomienia – postanowiłem, że nigdzie nie idę. Trochę jestem ciekaw, co napisała, jednak ten moment z chłopakami jest na tyle fajny, że nie chcę się rozpraszać. W ustach czuję cierpki posmak wina, w głowie przyjemnie przelewają się myśli po tłustym skręcie.

 

Po jakimś czasie jednak ciekawość przejmuje kontrolę. Czytam wiadomość od niej, następnie od Benza. Moje brwi szybują do góry. No dobra, tego się nie spodziewałem.

 

Szybko żegnam się z chłopakami i żwawym krokiem idę do swego domku wziąć prysznic.

 

Nie mam pojęcia, w jaki sposób ogarnę całą akcję kompletnie zjarany, ale jedno jest pewne – będzie zabawnie.

 

 

*

 

Dwa dni wcześniej

 

Czas spędzamy na małej wyspie Koh Lipe. Przylecieliśmy tu z młodą parą i wszystkimi osobami, które zaproszone były na wesele. Trzeba Benzowi przyznać, że wie jak zorganizować imprezę – na jego ślubie i weselu pojawili się znajomi z całego świata: Tajlandii, Filipin, Norwegii, Szwecji i Polski.

 

Wieczorem siedzę z rodziną na plaży, jemy kolację. W międzyczasie dosiada się do nas Henry, świeżo upieczony szwagier mojego tajskiego kumpla. Henry jest norwegiem, ma jakieś 22 lata i uśmiech na stałe przyspawany do twarzy.

– Chłopaki, ale zmaczowałem laskę na tinder, widzimy się wieczorem.

 

Podekscytowany, oczywiście puszcza telefon w obieg. Wow, jak na Azjatkę (nie kręcą mnie) jest naprawdę bardzo ładna.

 

 

*

 

Zajadam śniadanie i popijam okrutnie niedobrą kawą, która mogłaby z powodzeniem służyć jako roztwór do marynowania siekier. Na horyzoncie majaczy skacowany Henry. Dosiada się i opowiada ze szklanymi oczami o wczorajszym spotkaniu. A taka fajna, a jaka energia, jak kleiła się rozmowa i w ogóle jak było super.

 

Oho, ktoś nie poruchał.

– Bzykałeś? – przechodzę do rzeczy.
– Nie, ale się całowaliśmy, było fajnie. Wiesz, nie chcę niczego na siłę pospieszać. Dziś widzimy się znowu.

 

Z mojego doświadczenia z Azjatkami wynika, że ciężko jest z jakąś nie trafić do łóżka na pierwszym spotkaniu. Jestem przekonany, że Henry nie za bardzo ogarnia laski i po prostu nie wiedział, jak się do tego zabrać. Jeszcze parę lat temu zrobiłbym mu w tym miejscu wykład, teraz zamiast tego mówię:

– To zajebiście, gratulacje.

 

 

*

 

Henry widzi się z nią po raz drugi. Po raz drugi nie ma seksu. Tym razem jest już wjebany po uszy. Żali mi się, że gdyby tylko mógł zostałby na wyspie dłużej – do czego aktywnie zachęca go tajka.

– Gdybym tylko zarabiał własne siano, stary. Zostałbym jeszcze z dwa tygodnie, ona jest niesamowita!

 

Halo, pogotowie Pizdusiowe? Proszę natychmiast przyjechać zająć się kolegą.

 

 

*

 

Po jakimś czasie sam instaluję Tinder. Do tej pory na wyjeździe nie miałem okazji nikogo poznać, bo jestem w Tajlandii z rodzicami, co tworzy logistyczny koszmar. Co prawda, nie po to przyleciałem do Azji i tym razem nawet nie nastawiałem się na seks-turystykę, ale nic nie poradzę na to, że bardzo chce mi się bzykać.

 

Dobra, zobaczmy.

 

W lewo. W lewo. Osz kurwa, w lewo. W praw… nie no, w lewo. Lewo, lewo, lewo. O, dzień dobry. W prawo.

 

Jest match. Z Missy, laską Henry’ego. Nie mija nawet minuta i dostaję wiadomość:

„Nice match”

 

Uśmiecham się, zabawna sytuacja.

 

Odpisuję: „Does it mean, that we see each other in the evening?” – robię to specjalnie, bo wiem, że umówiła się już z Henrym. Jutro z rana wszyscy wracamy do Bangkoku, więc gościem rzuca na prawo i lewo, maksymalnie napalił się na ten wieczór. Na tym etapie jest już jak ćpun bez strzykawki.

 

Missy odpisuje mi, że wieczór ma zajęty. No tak, Henry ważniejszy – to naturalne, na tym etapie zainwestowała w niego już dwa wieczory. Piszę, że w takim razie nie uda nam się zobaczyć, bo nazajutrz wylatuję.

 

W międzyczasie idę z rodzinką wzdłuż plaży, cykamy fotki. W końcu idziemy na „główną ulicę” na wyspie, Walking Street, która łączy dwie plaże z przeciwnych stron wyspy. Poupychane są tam knajpy z żarciem, salony masażu, biura szkół nurkowania, „kluby”. Spacerując zauważam Missy – pracuje jako kelnerka w jednym z pubów. Wygląda serio fajnie. Wymieniamy spojrzenia, ona spuszcza wzrok i znika w barze. Wiem, że mnie poznała. Ja przechodząc koło pubu nawet nie szukam jej wzrokiem, zupełnie tak, jakbym jej nie rozpoznał. Nie czuję potrzeby rozmawiania z nią, mam dziwne przeczucie, że samo to, że zobaczyła mnie na żywo, zrobi robotę. Nie oszukujmy się – jestem biały w Azji, a czasem to wszystko, czego potrzebujesz, żeby przespać się tu z laską.

 

Czuję na sobie jej oczy. Po kilku minutach dostaję wiadomość:

„I think I saw you”.

Odpisuję krótko: “lol;)”

“I finish my work around 11, if you down to say hi”.

 

Okej, laska zmieniła zdanie. Już nie Henry? Fajnie. Nie mam nic do gościa – lubię go, ale nie jest moim bliskim znajomym, więc nie miałbym żadnych skrupułów, by ogarnąć laskę, za którą i tak zabiera się jak pies do jeża.

 

 

*

 

Ustalam, że odbiorę ją z pracy o 23. Wracam do hotelu, chilluję na plaży. O sytuacji opowiadam Tonemu, który potrafi trzymać język za zębami.

– Stary, ale jak to się z nią widzisz? Przecież właśnie rozmawiałem z Henrym, ona potwierdziła mu spotkanie o 23.

 

Wow. O co tu chodzi? Po chwili dostaję wiadomość.

„11pm sharp;) see u!”

 

Nic z tego nie rozumiem, jaki gameplan ma ta laska i o co jej chodzi? Chce, żebyśmy obaj pojawili się w tym samym miejscu i… no właśnie, i co dalej? Benz akurat jest przy Henrym, więc piszę do niego, by dla pewności wypytał go jeszcze raz o plany na wieczór.

„Man, he’s seeing this girl at 11pm, she just confirmed”.

 

Ustawiła nas obu w barze, w którym pracuje. Próbuję zmienić miejsce na plażę, żeby sprawdzić reakcję.

„Let’s just see at the bar, plz”

 

Myślę, myślę i wpadam tylko na kilka opcji:

 

1. Chce, żebyśmy przyszli obaj, bo po prostu lubi atencję, nie wie, że się z Henrym znamy. Sytuacja ją bawi i chce zobaczyć, co z tego wyniknie. W tej opcji po prostu wybrałaby lepszego z naszej dwójki.

2. Chce, żebyśmy przyszli obaj, bo zgadała się z Henrym, któremu powiedziała, że z nią piszę i oboje rozgrywają mnie.

3. Chce, żebyśmy przyszli obaj, bo w jakiś sposób dowiedziała się, że się z Henrym znamy (może np. widziała mojego brata z Henrym „na mieście”) i kompletnie nie wie o co chodzi. Ze swojej perspektywy może się zastanawiać, czy nie wymyśliliśmy sobie jakiejś głupiej zabawy. Ustawiając nas obu doprowadza do konfrontacji.

 

W każdym przypadku admirał Ackbar krzyczy, że jest to pułapka. Tym bardziej, że Henry jest szczeniacko zakochany i nie mam ochoty pakować się w jakąś zbędną, dziecinną dramę.

 

Postanawiam odpuścić. Zostać z chłopakami, napić się wina i zapalić. A Missy kłamię, że się pojawię – ciekaw tego, co się stanie, gdy będzie przekonana, że przyjdę i na zegarku wybije 23:00.

 

 

*

 

Teraz

 

Godzina 23:05

 

„Where are you?” – wiadomość od Missy.

„Be there in 15 min, sry”, odpisuję bezczelnie, nigdzie się przecież nie wybierając.

 

Wibracja. Wiadomość od Benza.

“LOL. Henry’s girl came to the bar where we sit. She just told him, that she has to go home take a shower before she can see him. He’s really pissed at her now”.

Wibracja. Missy: “Ok please be quick, I’m waiting!”.

 

Wow, dobra, tego się kompletnie nie spodziewałem. Laska chce wcisnąć quick fuck przed romantyczną randką, wiedząc że Henry i tak będzie na nią czekał jak wierny pies. Byłem przekonany, że gdyby chciała rzeczywiście się ze mną zobaczyć, odwołałaby kompletnie Henryego – okazuje się jednak, że dla tej laski nie istnieje coś takiego, jak zjeść jedno ciastko i stracić drugie. Zamiast wcisnąć „cancel” na okienku spotkania z Henrym, wybrała „postpone”. Z zimną krwią zje ciastko i jednocześnie drugie zachowa sobie na później.

 

Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jeden mankament.

 

Jestem zjarany jak tołpyga.

 

Ledwo ogarniam rozmowę z kumplami, a co dopiero mówić o podróży z buta przez dżunglę i akcję typu ninja w taki sposób, by Henry o niczym się nie dowiedział. Całość jednak zbyt mocno pachnie przygodą, nie mogę odpuścić.

 

Stealth mode ON. Bez znaczenia, co się dziś wydarzy – z pewnością będę miał co wspominać.

 

 

*

 

Wchodzę w las. Komplenie spizgany i zdezorientowany – ale pachnący, świeżo po prysznicu. Jest ciemno, więc świecę pod nogi latarką z telefonu. Przecinam wioskę, w której tajskie rodziny siedzą na werandach (w nagrzanych, blaszanych chatach jest za gorąco). Kilku tajów coś do mnie krzyczy, łapie mnie lekka krzywa pizda, więc przyspieszam.

 

Wychodzę na piaszczystą ścieżkę, w końcu beton. Jest, symbol cywilizacji, już się nie zgubię. Wiem, gdzie idę – niedługo znajdę się na Walking Street. Jeden problem z głowy.

 

Drugi problem jest dużo bardziej poważny.

 

Missy właśnie zmieniła miejsce spotkania na Pattaya Beach – jedyna droga do tej plaży prowadzi właśnie przez Walking Street, pod koniec której w jednym z barów siedzą Benz i Henry. Nie mogę przejść koło nich niezauważony. Nie mogę też przejść zauważony i przekonująco wyjaśnić (kompletnie zbombardowany), dlaczego sam idę na plażę i nie chcę do nich dołączyć na piwko. Oczywiście mogłbym powiedzieć, że mam randkę – ale mój skopcony, pogrążony w paranoi umysł podpowiada mi, że sytuacja byłaby wtedy dla Henryego nie tyle podejrzana, co dowodziłaby jawnej zbrodni.

 

Po lewej i prawej zaczynają wyrastać stragany, budy z żarciem, reklamy. Za 150 metrów dotrę do Walking Street i lepiej, żebym miał gotowy plan.

„Where are you? I don’t have much time…”, Missy mnie pinguje. Jestem spóźniony już 25 minut.

“Man, Henry is furious, this chick is late af, lol”, wiadomość od Benza.

 

Odpalam mapy Google. Nie ma innej drogi, muszę iść Walking Str, w którą właśnie skręcam. Obsadzona po lewej i prawej żarciem, salonami masażu, jeszcze większą ilością żarcia, restauracji, hosteli, pubów. Mijam bar za barem, aż w końcu docieram do tego, w którym pracuje Missy. Jest już zamknięty. Przed sobą mam jeszcze z pół kilometra Walking Street i gdzieś tam (dokładnie nie wiem, gdzie) siedzą Benz i Henry. Jeszcze dalej ulica wychodzi na plażę, na której czeka na mnie Missy.

 

Wygląda to jak jakiś level do przejścia w Hitmanie, czy innym Thief.

 

Jestem spóżniony już pół godziny. Nie ma czasu na plan, trzeba improwizować.

 

Skręcam w lewo, mimo że gołym okiem widać, że turyści się tu nie zapuszczają. Następnie zamieniam się w Rambo i skręcam w prawo – prosto w dżunglę i wydeptaną ścieżkę. Jeśli tylko uda mi się podążać prosto wystarczająco długo, nie ma innej opcji – dotrę do plaży alternatywną drogą.

 

Odpalam latarkę, omijam kałuże, zardzewiałe motory. Z ciemności dobiega mnie warczenie psów, niektóre z nich szczekają. Cały czas trzymam się błotnistej drogi. Nie wiem, gdzie idę, ale po chwili dociera do mnie, że poruszam się równolegle do Walking Street. To oznacza, że wkrótce ominę Henryego i Benza. To oznacza, że plan ma prawo wypalić.

 

O ile po drodze nie zeżrą mnie bezdomne psy, nie zarobię kosy pod żebro i nie rozdziewiczy mi dupska żaden ladyboy.

 

W uszach szumi mi krew, jestem mokry, ale już nie dlatego, że brałem prysznic – pot ścieka mi strugami po twarzy, tną mnie komary i właśnie wdeptuję w kałużę, która ochlapuje mi całą nogę.

 

Z oddali dobiega mnie przyduszony bas, korony drzew rozświetlają fioletowe i pomarańczowe światła. Pattaya Beach ma tylko jeden klub i to musi być właśnie ten, a to oznacza, że jestem już bardzo blisko celu. Powoli z pomiędzy drzew wynurzają się zabudowania, zaplecze klubu. Krzątają się osoby z obsługi. Ja skręcam łagodnie w lewo, bo widzę płomień świeczek. Kojarzą mi się one z wieczorami na Boracay, gdzie cała plaża nocą rozświetlana była przez dziesiątki, jeśli nie setki świec.

 

Misja Rambo zakończona powodzeniem. Wynurzam się z dżungli i wchodzę prosto na plażę. Przede mną rozpościera się nieskończona ciemność, gdzie czarne jak smoła morze miesza się z nocnym, bezgwiezdnym niebem. Wygląda to jak koniec mapy w jakiejś grze na peceta.

 

Jestem spóźniony 40-45 minut, ale widzę Missy, czekała na mnie. Przedzierając się przez dżunglę zastanawiałem się, ile sensu ma ta cała wyprawa. Podchodzi do mnie szczerząc białe zęby, które kontrastują z ciemną opalenizną. Ma długie, bardzo zgrabne nogi, na odstający tyłek zarzuciła jeansowe szorty, na górę luźną koszulkę. Z ciała podoba mi się bardzo, z twarzy z bliska, cóż, jest po prostu kolejną przeciętną Azjatką.

 

Dobra, teraz przede mną kolejne wyzwanie. Przebrnąć przez rozmowę i udawać normalnego, podczas gdy jestem ujebany jak czajnik. Ta gra jest zdecydowanie zbyt wymagająca na mój obecny stan.

 

Leci typowy small talk, jestem koszmarnie zajebany w akcji. Trochę nie wiem, co chcę powiedzieć, trochę się gubię. Mijają dwie, trzy minuty, zanim się ogarniam, łapię potrzebny luz i zauważam, że rozmowa zaczyna iść w dobrym kierunku.

 

Niestety widzę też, że Missy jest zestresowana. Mówi, że mamy bardzo mało czasu, bo musi zaraz zobaczyć się „ze znajomymi”. Gdy pytam, jacy to znajomi, odpowiada, że jej PRZYJACIEL z Tajlandii bierze ślub z laską z Norwegii. Uśmiecham się szeroko i dopytuję, czy to jakiś dobry znajomy. O tak, najlepszy, znamy się od dawna, srata-tata. Benz by się uśmiał. W trakcie ściemniania ani na chwilę nie widać po niej zawahania. No bezczelna laska.

 

Nagle czuję wibrację w kieszeni. W mniej więcej tym samym momencie Missy wyciąga swój telefon.

Benz: „Henry is pissed off and went home”.

 

Podnoszę głowę, widzę twarz Missy.

– I have to go now, sorry, my friends are very upset. If we only had more time…
– Propably we will never see each other again…
– Maybe tomorrow morning before you leave? 7am?
– Propably no, so… – podchodzę bliżej, przyciągam jej twarz i zaczynamy się całować.

 

Spacerujemy jeszcze chwilę, po czym się rozdzielamy.

 

Tej nocy Henry w końcu bzyka. Dostaje na punkcie laski pierdolca, zaczyna mówić, że obiecała przyjechać do Europy, że chcą się jak najszybciej zobaczyć. Zakochane ptaszki, kurwa ich mać. No tak, eurotrip na koszt norwega musi brzmieć dla tajki bardzo atrakcyjnie. Gdy opowiadamy mu ze znajomymi, że laska pewnie przeżywa tu prawdziwy deszcz białych fiutów, gość nie chce słuchać – woli swoją bajkę.
Całkowicie nieświadomy, że gdybym tylko docenił przebiegłość Missy i był na plaży punkt 23, podczas spotkania z nim miałaby jeszcze na sobie mój materiał genetyczny.

 

Henry wraca od niej o 6:00.

 

O 6:40 dostaję od Missy wiadomość: „Good morning…;)”. Rain of cocks. Laska robi sobie prawdziwy rampage.

 

Budzę się o 8, nie odpisuję.

 

Kobiety:)

 

Artykuł Najdziwniejsza randka z tindera pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/najdziwniejsza-randka-z-tindera/feed 0
Gdyby w Polsce było słońce? https://v1ncentify.prohost.pl/post/gdyby-w-polsce-bylo-slonce https://v1ncentify.prohost.pl/post/gdyby-w-polsce-bylo-slonce#respond Sat, 18 Nov 2017 16:13:46 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=3185 Dlaczego w Azji ludzie ciągle się uśmiechają?

Artykuł Gdyby w Polsce było słońce? pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Dlaczego w Azji ludzie ciągle się uśmiechają?

Dlaczego w sklepach, restauracjach nie widzę nigdy żadnej spiny i polaczkowych kłótni? Wszyscy są tacy spokojni, wyluzowani. Nie mówię tutaj o udawanej uprzejmości, tylko takiej szczerej, nie dającej pomylić się z niczym innym. Nawet kierowca tricycla, który próbuje zdymać cię na hajs robi to w uprzejmy i zrelaksowany sposób. A gdy nie dajesz się oszwabić po prostu się uśmiecha – nie kpiąco, tylko tak normalnie. No, nie wyszło, trudno. Miłego dnia.

Pierwszy tydzień w Azji zszedł mi na mentalnym zrzucaniu Polskiego balastu. Wyrywaniu z mózgu kabli związanych ze stresem, pośpiechem, małymi problemami. Dopiero teraz, siedząc na leżaku, po lewej mając nieskazitelnie czystą, niebieską wodę i biały piasek, czuję wewnętrzny spokój. Już nie denerwuję się, gdy kelnerka poda mi nie te danie, które zamawiałem lub po raz piąty w ciągu ostatnich 3 dni zapomni do zamówienia dołączyć sztućce. Bzdety przestają mieć znaczenie, giną na tle niezmąconego spokoju. To absurd, ale zaczynam czuć się nieswojo, gdy się kompletnie niczym nie przejmuję. Jakby czegoś mi brakowało, jak gdybym robił coś nieodpowiedniego, nagannego – odpala mi się ciężkie, regularne poczucie winy. To tylko pokazuje, jak patologiczne nawyki myślowe wdrukowała mi Warszawa. Jak możemy żyć, sami siebie torturując w myślach. Co ciekawe, przed wylotem uważałem, że jestem wyluzowany. Dopiero z dystansu mogę ocenić, że w rzeczywistości sam siebie oszukiwałem – po prostu nie miałem punktu odniesienia.

PRZERAŻAJĄCE.

Nie mam tu dostępu do siłowni, ale nie stanowi to dla mnie żadnej wymówki. Dzień zaczynam od stu pompek na plaży i pływania. Długiego spaceru wzdłuż linii brzegu, podczas gdy spod moich stóp całymi stadami uciekają małe, białe kraby. Piasek jest jak mąka, powietrze czyste, a słońce pali moją skórę powoli wtłaczając w nią opaleniznę. Elektrolity uzupełniam wodą ze świeżego kokosa, ciało chłodzę sokiem z mango.

I woke up to this <3 #kohlipe #thailand #happiness #journey #trip

Post udostępniony przez @v1ncent.pl

Podoba mi się, że w Tajlandii ludzie szanują zwierzęta. Na Filipinach psy i koty były wychudzone, brudne i przeganiane przez ludzi. Na Koh Lipe wszystkie są tłuste i zadbane. Miejscowi je lubią i się nimi opiekują. House cat, house dog, tak na nie mówią. Hotel, w którym jestem zajmuje się chyba ośmioma psami, które całymi dniami wylegują się w chłodnych, wykopanych jamach pod leżakami. Bawią się w wodzie, tarzają w piasku. Czasem kładą się na plecach, pokazując dobitnie, jak bardzo mają na wszystko wyjebane jaja. Lubię to.

Na wyspie znajduje się spora wioska. Moje pierwsze myśli – ale tym ludziom musi być ciężko. Niechlujne domy sklecone z blach, które w dzień nagrzewają się tak bardzo, że tajowie z całymi rodzinami muszą czas spędzać na werandach. Szybko się jednak reflektuję. Zaraz, przecież oni są szczęśliwi. Przecież jest im dobrze. Uśmiechają się, życie spędzają na rajskiej wyspie, nigdy nie muszą znosić minusowych temperatur. Żyją z turystyki, mają dużo czasu dla swojej rodziny, a czas płynie wolno.

Bangkok trochę jak Manila (ale wolę Manilę). Na każdym rogu ktoś mnie napastuje i chce mi uszyć garnitur. Jestem odporny na teksty w stylu “great body my man, will make you a suit!”, ale nawet moja asertywność ma swoje granice. Odbieram swój custom suit za dwa dni, ciekawe co to będzie (3-4x taniej, niż w Polsce). Tajskie jedzenie lepsze, niż filipińskie. Co ciekawe, w stolicy ladyboy’ów do tej pory widziałem może trzech, czterech. Albo słabo się rozglądam albo po prostu operacje tu są tak dobre, że nawet ich nie zauważam. Do tej pory się “nie nadziałem”, żeby było jasne.

Ludzie słabiej ogarniają tu angielski, co jest pewnym minusem. To zrozumiałe, biorąc pod uwagę, że na Filipinach język królów jest tym urzędowym.

Do tej pory najmocniejszym punktem wyjazdu okazał się być główny powód, dla którego przybyłem do Tajlandii – czyli ślub i wesele Benza, taja, z którym przeżyłem filipiński tajfun dwa lata temu.

Post udostępniony przez @v1ncent.pl

Najfajniejsze wesele, na jakim byłem. Bez gorzko gorzko, żenujących zabaw i disco polo. Wino zamiast wódki, czerwone curry zamiast rosołu no i padthai zamiast dewolaja. Na głośnikach deep house i rave. Bez księdza, za to z dwoma gejami odprawiającymi ceremonię. Afterparty w klubie na dachu. Szczerze, brakowało tylko mdma w ponczu.

*

Napisałbym coś więcej, ale właśnie wróciłem do Bangkoku i wychodzę do klubu. To ostatni dzień Benza w Tajlandii, więc wypada konkretnie się pożegnać z całą ekipą. Chciałem Wam tylko dać znać, że żyję i czuję się mocno zainspirowany. Ostatnio ciągle robię notatki w telefonie, a większość z nich nosi tytuł Blask Szminki, więc…

Do następnego.

 

Artykuł Gdyby w Polsce było słońce? pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/gdyby-w-polsce-bylo-slonce/feed 0