szczescie – VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ https://v1ncentify.prohost.pl O kobietach, życiu i zdrowym do niego podejściu. Mon, 03 Jan 2022 16:05:35 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.0.2 (Nie)zwykły poniedziałek https://v1ncentify.prohost.pl/post/niezwykly-poniedzialek https://v1ncentify.prohost.pl/post/niezwykly-poniedzialek#comments Mon, 08 Apr 2019 10:55:18 +0000 https://www.v1ncent.pl/?p=3888 Wszyscy mamy fioła na punkcie roztrząsania własnej przeszłości, nawet jeśli się do tego nie przyznajemy.

Artykuł (Nie)zwykły poniedziałek pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Wszyscy mamy fioła na punkcie roztrząsania własnej przeszłości, nawet jeśli się do tego nie przyznajemy.

Wpierw chcemy wrócić do dzieciństwa, z nostalgią wspominając wszystkie niesamowite przygody, jakie przeżyliśmy bawiąc się plastikowymi ludzikami, przebierając za Batmana, grając w chowanego. Później tęsknimy za okresem nastoletnim. Pierwsze szczeniackie miłości i rozczarowania, poznawanie siebie, pierwsze używki. Później zaczynamy tęsknić za początkiem lat 20. Pierwsze poważne imprezy, pierwszy seks (wiem, późno zacząłem).

Widzisz tutaj pewną prawidłowość?

Im dalej przesuwamy się na linii życia, tym większa gloryfikacja i tęsknota do kolejnych okresów, które zostawiliśmy za sobą. Tak będzie zawsze. Być może za 10 lat będziesz z taką samą rozczuloną miną wracać myślami do dzisiejszego dnia. Tutaj warto zadać sobie oczywiste pytanie: czy posiadając tę wiedzę, wystarczająco go doceniasz?

Nie jest on wybitnie wyjątkowy, prawda? Być może czytasz ten wpis siedząc przed komputerem w pracy lub na telefonie, przemieszczając się autobusem. Masz jakieś luźne plany na wieczór. Słońce świeci, ale jeszcze nie jest jakoś wybitnie ciepło. Może chce Ci się jeść, może spać, może bzykać.

Nic specjalnego.

Musisz wiedzieć, że kilka lat od teraz mózg zrobi Ci fiku-miku i w retrospekcji odmaluje ten niczym niewyróżniający się poniedziałek jaskrawymi farbami. Przyprawi motylkami w brzuchu i przekręci korbę na imadle, by ścisnąć Ci gardło. Sprawi, że westchniesz i pomyślisz: to był fajny okres w moim życiu.

Ostatnio przyłapałem się na tym, że z zapalonym werteryzmem wzdycham do moich początków w Warszawie – czyli do okresu, w którym kompletnie nie miałem pieniędzy, żyłem z miesiąca na miesiąc, w Biedronce oceniałem zawartość koszyka, dziesięć razy zastanawiając się, czy rzeczywiście potrzebuję tego mięsa, na które wydam aż 8 złotych. Z rozrzewnieniem wspominam kuchnię, po której zapierdalały karaluchy i patelnię z wrzodami (gdy robiłem sobie jajka sadzone, zawsze spływały one na skraj patelni, bo na jej środku wyrastało nieznanego pochodzenia wybrzuszenie). Wracam myślami do mojego pokoju, w którym absolutnie nic nie działało. Krzesła były tylko atrapami, bo zaraz po umieszczeniu na nich swego tyłka lądowało się na ziemi, łóżko było kompletnie zdezelowane – każdej nocy i przy każdym seksie pękała jakaś nowa deska albo kompletnie wylatywało ono z zawiasów.

Rzeczywiście, jest co wspominać.

Prawda jest taka, że za nic na świecie nie chciałbym do tych czasów wrócić. To tylko mózg bawi się moim kosztem. Pozwalam mu podsuwać te obrazy, bo sprawia mi to pewną przyjemność, zachowuję jednak trzeźwy umysł i traktuję lekko.


Wyjątkiem są sytuacje, w których wyświetlane przez mój umysł wspomnienia, po odarciu ich z efektów specjalnych, rzeczywiście wypadają dużo lepiej w zestawieniu z aktualnym okresem w moim życiu. Wtedy zadaję sobie jedno pytanie: czy mam realny wpływ na rzecz/sferę życia, w której zauważam regres? Jeśli odpowiedź jest przecząca, po prostu odpuszczam.

Jeśli jednak mam kontrolę, to przygotowuję plan i wykorzystuję dane wspomnienie jako paliwo do działania.


Wydaje mi się, że w tej całej grze chodzi tylko o to, by mieć na uwadze, że każdego dnia przeżywasz momenty, które teraz wydają Ci się banalne i błahe, ale do których kiedyś zatęsknisz. Dzięki temu zaczniesz przeżywać dni, które wydają się zwykłe ze zwiększoną uważnością, czerpiąc z nich więcej satysfakcji. Wdzięczność to bardzo fajna emocja, a każda czynność, która wyrywa Cię z jazdy na autopilocie i przywraca do bycia w chwili obecnej jest wartościowa.

Dziś mamy poniedziałek. Zastanów się, jak możesz go przeżyć, by wspominanie go za kilka lat w wyjątkowych i magicznych uniesieniach było czymś więcej, niż tylko iluzją.

Artykuł (Nie)zwykły poniedziałek pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/niezwykly-poniedzialek/feed 3
No hej https://v1ncentify.prohost.pl/post/no-hej https://v1ncentify.prohost.pl/post/no-hej#comments Thu, 28 Feb 2019 12:42:57 +0000 https://www.v1ncent.pl/?p=3824 Pomyślałem, że powiem Ci, co u mnie słychać.

Artykuł No hej pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Pomyślałem, że powiem Ci, co u mnie słychać.

 

Od dwóch miesięcy (1 stycznia) kultywuję trzy nowe (stare) nawyki: przed pójściem spać włączam tryb samolotowy i nie dotykam telefonu aż do momentu, gdy rano jestem po wszystkich porannych rutynach. Daje mi to dużo luzu po przebudzeniu. Nie wrzucam się w wir powiadomień, nie muszę z nikim pisać, ani odczytywać maili z pracy. Nie rozpoczynam dnia od przestymulowania mózgu i zastrzyków z kortyzolu. Następnie, po prysznicu i posłaniu łóżka siadam do mojego zeszytu i robię krótką notkę z datą. Opisuję tam aktualne samopoczucie, rozterki, plany na dzień. Następnie medytuję.

 

Kiedyś już prowadziłem poranny dziennik, a medytuję z przerwami od lat. Nigdy jednak wcześniej nie odczuwałem tak namacalnie rezultatów tych dwóch czynności.

 

Po pierwsze dziennik.

 

Świetna sprawa, bo możesz zrzucić tam z głowy wszystko, co Cię trapi, dzięki czemu w resztę dnia ruszasz z czystą głową. Ponadto, dużo lepiej zapamiętujesz dni oraz wydarzenia. Ponieważ wszędzie masz daty, możesz bez problemu sprawdzić, co robiłeś, robiłaś konkretnego dnia miesiąc temu. Jak się czułeś, czułaś. To potężne narzędzie i złapałem się na tym, że często wyciągam mój zeszyt w trakcie dnia i przeglądam notatki. Pozwala to na złapanie dystansu do codzienności, a także rozpoznanie schematów. Na przykład w danym okresie odnotowałem gorsze samopoczucie – cofam się parę wpisów wstecz i widzę, co mniej więcej mogło to spowodować. Takie narzędzie do autoterapii. Polecam.

 

Bonusową zaletą dziennika jest to, że jego prowadzenie spowalnia upływ czasu. Każdy z nas ma czasem wrażenie, że dni przeciekają między palcami, że czas bardzo szybko ucieka. To dlatego, że tych dni nie pamiętamy, zlewają się one w rozmazany potok. Prowadząc poranny dziennik pamiętasz dokładnie, co każdego dnia się działo, masz w głowie klarowną oś czasu. Piszę w zeszycie już od dwóch miesięcy i były to dwa najwolniej “uciekające mi” miesiące od lat. Szczerze mówiąc, gdy przeglądam notatki zaskakuje mnie, ile może się wydarzyć w zaledwie 30 dni – zarówno na poziomie praktycznym, jak i emocjonalnym.

 

Po drugie medytacja.

 

Gdy po raz pierwszy usłyszałem o Headspace popisałem się butnością i ignorancją. Pff, będę instalował apkę do medytowania jak jakiś początkujący? Szkoda czasu.

 

Bzzzt. Błąd.

 

Aplikacja uświadomiła mi, jak wciągająca może być medytacja, gdy dołożymy do niej konkretną ścieżkę. Lektor każdego dnia wprowadza do Twoich sesji nowe elementy, więc po pierwsze nie nudzisz się samą czynnością, a po drugie masz namacalne poczucie progresowania w tej umiejętności. Gość, który szepcze Ci do ucha ma bardzo dużą wiedzę i wprowadza do medytacji techniki, o których nie miałem pojęcia, a które zwielokrotniły moje efekty.

 

Jakie to efekty? Większy spokój wewnętrzny, mniej stresu i lęku, Nawet w nagłych, nieprzyjemnych sytuacjach potrafię wrócić do równowagi dużo szybciej, niż gdy nie medytowałem. Warto zaznaczyć, że te efekty zauważam dopiero teraz, po około 60 dniach codziennej medytacji. Niestety, ten sport wymaga dużej cierpliwości w kontekście gratyfikacji – ale wymiar tej gratyfikacji wynagradza oczekiwanie z nawiązką. Żeby Cię nie zniechęcić dodam tylko, że w momencie, gdy budzisz się z dużym poziomem rozbiegania myśli, stresu czy lęku, nawet jedna sesja z Headspace pomaga te rzeczy obniżyć i zaszczepić w Ciebie nieco spokoju – więc efekt doraźny też występuje.

 

Dumny jestem z tego, że od 1 stycznia odpuściłem medytację tylko 4 razy.

 

Rzym.

 

Gdzieś w międzyczasie wywiało mnie do Rzymu, z którego zrobiłem kilka szybkich notatek – za mało, by poświęcić im cały wpis, wrzucam więc tutaj, by się nie zmarnowały.

 

Opróżniam pęcherz 10 tysięcy stóp nad ziemią. Wracam na miejsce. Światło odbijane przez chmury dźga moje oczy. Stewardessa obok po raz dziesiąty wyjaśnia Rycerzowi Cebuli, że musi umieścić swój bagaż w luku, bo zajmuje miejsce przy wyjściu awaryjnym.

 

Dlaczego jest tak, że zawsze gdy wylatuję z Polski muszę wstydzić się tego, że mówię w tym samym języku, co moi współpasażerowie? Kobieta próbuje być miła, uśmiecha się i po raz nty tłumaczy po angielsku, w czym sprawa. Na to polaczek ślini się, poci, zaraz mu żyłka pęknie.

 

– Yyy, maj beg. Yyy want beg maj hir. Yyy stupied, maj beg. Kurwa, masakra jakaś ty.

 

Każdy, kto poddaje w wątpliwość teorię ewolucji powinien posłuchać tego głąba. Po kilku sekundach jasne stanie się, że jego przodkowie nie tylko bezdyskusyjnie pochodzili od małp, ale w oddzieleniu się od nich musieli mieć lekką obsuwę.

 

Żeby nie zerkać w tym kierunku, zajmuję się czymś kreatywnym i pożytecznym. Zarzucam nową płytę Danger na słuchawki.

 

Ach, właśnie. Lecę do Rzymu. Apartament mam przy samym Watykanie i zaczynam poważnie żałować, że przed lotem nie odświeżyłem sobie “Aniołów i Demonów” Dana Browna.

 

*

Z okna widzę bazylikę świętego Piotra. Szafę po lewej zawalają opasłe tomy, maszyna do szycia, stary projektor i dwie maszyny do pisania. Dokonuję uważnej inspekcji dwóch ostatnich ustrojstw, po raz pierwszy w życiu rozumiejąc cały mechanizm.

 

 

View this post on Instagram

 

#watykan #rzym #italy #trip #journey

A post shared by @ v1ncent.pl on

Włosi mili, espresso tanie. Podobno jest odgórny nakaz, by każdy Włoch mógł pozwolić sobie na kawę w drodze do pracy. Niestety, wybitna kawa to nie jest, a o speciality w Rzymie ciężko.

 

Muzeum Watykańskie roztrzaskało mi czaszkę, a ochłapy mózgu obryzgały marmurowe posadzki. Mogę powiedzieć z ręką na sercu: nigdy nie byłem w piękniejszym, bardziej przytłaczającym miejscu. Żadne słowa nie oddadzą tego, co tam zobaczyłem, więc powiem krótko. Jeśli wybierasz się do Rzymu, rezerwuj cały dzień tylko na to muzeum. Podziękujesz później.

 

Poza muzeum niesamowite bazyliki. Ale wiecie, ja jestem zboczony na punkcie architektury. Od dziecka rodzice zabierali nas (mnie i braci) na wycieczki, gdzie głównie (oprócz chodzenia po górach) zwiedzaliśmy zabytkowe zamki oraz kościoły.

 

Chociaż w sumie tu nie trzeba być wielkim smakoszem, by docenić rozmach i potęgę twórców tych wszystkich niesamowitych budowli. Wystarczy zdrowa para oczu.

 

 

View this post on Instagram

 

Wchodzisz do losowej bazyliki w Rzymie i masz szczękę na posadzce #rzym #italy #journey #trip #architecture

A post shared by @ v1ncent.pl on

 

Co mnie w Rzymie zawiodło? Jedzenie. Nie pasuje mi dieta oparta na węglowodanach. Dwa razy jadłem lasagne (raz taką z ulicy, raz w dobrej restauracji) i dużo lepszą serwują w Biedronce. Nie zgrywam się. Dorzućmy do tego średniej jakości kanapki sprzedawane na każdej ulicy oraz pizzę – to również smaczniejsze mamy u siebie. Żeby wyrobić sobie konkretną opinię specjalnie udałem się do pizzerii oddalonej od centrum, w której jadają lokalsi. Była dobra, ale dupy nie urwała.

 

U mnie tyle. A co słychać u Ciebie?

 

Artykuł No hej pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/no-hej/feed 10
Rycerze Dopaminy czyli jak wiele poświęcisz, by poczuć się dobrze? https://v1ncentify.prohost.pl/post/rycerze-dopaminy-czyli-poswiecisz-by-poczuc-sie-dobrze https://v1ncentify.prohost.pl/post/rycerze-dopaminy-czyli-poswiecisz-by-poczuc-sie-dobrze#comments Tue, 11 Dec 2018 14:38:47 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=3710 Ile razy dziennie odblokowujesz telefon? Na ile odblokowań telefonu znajdujesz nowe, wartościowe powiadomienia? Jak mocno w swoich szponach trzyma Cię kompulsywny nawyk poszukiwania łatwego zastrzyku z dopaminy?

Artykuł Rycerze Dopaminy czyli jak wiele poświęcisz, by poczuć się dobrze? pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Ile razy dziennie odblokowujesz telefon? Na ile odblokowań telefonu znajdujesz w nim nowe, wartościowe powiadomienia? Jak mocno w swoich szponach trzyma Cię kompulsywny nawyk poszukiwania łatwego zastrzyku z dopaminy?

 

Znasz ten scenariusz? Budzisz się rano i pierwszą rzeczą, jaką robisz jest sięgnięcie po telefon i sprawdzenie wszystkich powiadomień. Maili, wiadomości na fejsie. Odwlekasz wyjście z łóżka i zrobienie czegoś produktywnego. Gdy w końcu ogarniesz się na tyle, by bez głodu i po prysznicu usiąść do laptopa wkręcasz się w wir marnowania czasu, odwlekania rzeczy ważnych. Z transu budzisz się wieczorem, zdając sobie sprawę, że cały dzień minął Ci na poszukiwaniu łatwych i szybkich zastrzyków z dopaminy w postaci filmików na YT, czatów ze znajomymi i innych bezwartościowych treści – i czujesz się jak zombie.

 

Gnębi Cię wstyd oraz poczucie zmarnowanego czasu.

 

Osobiście, gdy zaczynam dzień od sprawdzania powiadomień na telefonie, to pod wieczór jestem wrakiem człowieka, który nie potrafi skupić się na niczym dłużej niż 5 minut.

 

Ciekawe jest, że gdy kasuję messenger mój mózg zawsze znajdzie wygodną i racjonalną wymówkę, dla której muszę go „na chwilę” zainstalować. Działa to na takiej samej zasadzie, jak każde inne uzależnienie. Niestety, w dzisiejszych czasach ciężko jest na stałe odciąć się od fejsa – coraz mniej używamy tradycyjnych narzędzi komunikacyjnych jak telefon czy SMS. Większość moich znajomych do komunikacji używa już tylko messengera. Bardzo trudno jest nie wypaść z obiegu kasując tę apkę.

 

Jesteś kreatorem treści, czy jej konsumentem?

Okresy, gdy jestem kreatywny, publikuję teksty na blogu, kręcę vlogi lub pracuję nad produktami – to czas, kiedy czuję się bardziej „w kokpicie” swego życia i mam nad nim pełną kontrolę. Zdobywam dużo szacunku do samego siebie oraz ćwiczę silną wolę, co sprawia że nie uzależniam się od fejsa oraz innych prokrastynacyjnych gówien. Będąc po drugiej stronie barykady „contentowej” czuję, że serio robię to co chcę, a co złe natychmiast odcinam bez zawahania. Ale okresy, gdzie na powrót z twórcy contentu zamieniam się w biernego konsumenta są straszne i powodują wyraźny regres psychiczny na wielu poziomach.

 

Zauważyłem, że konsumowanie treści w dużych ilościach przede wszystkim niszczy moją kreatywność. Gdy dzień wypełniam chłonięciem contentu innych ludzi (w każdej formie: pisanej/wideo), nie mam czasu poprzebywać sam ze swoimi myślami – a co za tym idzie, nie generuję nowych pomysłów, wniosków. To tylko moja teoria, ale odnoszę wrażenie, że konsumując content oduczam się też myślenia, zarzynam wyobraźnię. Po co mój mózg ma przepalać energię na układanie myśli w ciekawe ciągi logiczne, skoro mogę odpalić YouTube lub artykuł i mam gotowe refleksje podane na tacy? Bez nakładu energii, w bardzo atrakcyjnej (czytaj: wyrzucającej odpowiednie hormony do mózgu) formie?

 

Jesteś ze mną na pokładzie? To teraz zejdziemy w zagadnienie jeszcze głębiej.

 

Generowanie contentu, tworzenie treści to swego rodzaju ekspresja siebie. I rozpatrując zagadnienie w tym szerszym kontekście albo dokonujesz ekspresji siebie albo chłoniesz ekspresję (treści) innych. Im więcej w życiu mam aktywności, które związane są z ekspresją mnie, tym większe moje zadowolenie z życia, poziom satysfakcji z codzienności, osiągi we wszystkich dziedzinach. Aktywności, w których dokonuję ekspresji, to przede wszystkim:

 

1. Pisanie bloga, książki i opowiadań.

 

2. Nagrywanie vlogów, tworzenie produktów.

 

3. Siłownia, bieganie, rozciąganie.

 

4. Poznawanie nieznajomych kobiet oraz flirt.

 

5. Seks.

 

6. Spotkania ze znajomymi.

 

7. Prowadzenie szkoleń indywidualnych, grupowych oraz wykładów. Poznawanie oraz praca z ludźmi.

 

Gdy łączę wiele tych aktywności ze sobą w jednym okresie – jestem jak terminator. Z dobrą energią, stabilnym poczuciem szczęścia, skupieniem na progresie i wykonywaniu jakościowej pracy.

 

Z drugiej strony, im mniej aktywności, w których ja wyrażam siebie, tym bardziej introwertyczny się staję (w tym złym sensie), zamknięty oraz przestawiony na tryb chłonięcia treści innych osób. Prowadzi to do bardzo szybkiej degradacji ogólnego samopoczucia oraz zadowolenia z życia. Dołączmy do tego kompulsywną pogoń za szybkimi zastrzykami dopaminy i zamieniam się w zombie. Moja silna wola szybko znika, a jej miejsce zajmuje zdalny kontroler mego ciała i umysłu w postaci Internetu, social media oraz innych kolorowych, domagających się atencji gówien.

 

Attention span

Uważam, że regres w częstotliwości mojego pisania na blogu oraz ogólnie pojętej kreatywności jest też bezpośrednio związany ze spadkiem czasu, w jakim jestem w stanie utrzymać uwagę.

 

Co ciekawe, moje wszystkie przemyślenia w tej materii pokrywają się z tym krótkim filmikiem z TED (tak, specjalnie użyłem słów “krótkim” oraz “filmikiem” zamiast “materiałem”, “wykładem”, by troszkę oszukać Twój przestymulowany, szybko nudzący się mózg):

 

 

Aktualnie piszę jeden-dwa wpisy na blog w miesiącu, podczas gdy kiedyś taki wynik wyrabiałem w tydzień. Lubię myśleć, że to przez brak czasu, ale prawda jest taka, że okresy mojej największej płodności twórczej wiązały się zawsze (dziwnym przypadkiem) z brakiem messengera w telefonie lub używaniem apki blokującej powiadomienia. Trzymałem się też restrykcyjnie zasady, że w trakcie pisania nie dotykam telefonu.

 

Nie bez powodu pisarze tacy, jak Neil Strauss czy Tim Ferriss odcinają w trakcie pracy internet oraz wynoszą telefon do innego pokoju. Było kiedyś badanie, które pokazało, że jeśli w trakcie pracy masz swój telefon w zasięgu wzroku, znacznie obniża to Twoją produktywność. Twój mózg cały czas rozprasza się faktem, że w zasięgu dłoni masz dostęp do szybkiego zastrzyku dopaminy. Osłabiasz też swoją silną wolę, bo mózg ciągle musi walczyć z pokusą sprawdzenia nowych powiadomień. Dlatego, jeśli chcesz zwiększyć wydajność w pracy, to po pierwsze umieść telefon poza zasięgiem wzroku, po drugie poza zasięgiem ręki.

 

Jeden bodziec naraz

Czytałem kiedyś raport gościa, który przez miesiąc wykonywał tylko jedną czynność jednocześnie. Czyli w trakcie jedzenia śniadania nie słuchał muzyki, nie oglądał filmów na YT, nie sprawdzał telefonu. Z kolei, gdy słuchał muzyki, odcinał wszystko inne. Jeśli przeglądał internet, to tylko jedną zakładkę jednocześnie, w kompletnej ciszy. Najważniejszy wniosek z opisanego eksperymentu był taki, że facet miał dużo więcej głębokich, kreatywnych myśli i wniosków z wykonywanych czynności.

 

Gratyfikacja instant versus gratyfikacja długoterminowa

W dzisiejszych czasach coraz trudniej jest nam skupić się na osiąganiu długoterminowych celów i wytrwać w postanowieniach, bo natychmiastowa gratyfikacja zrobiła nam z silnej woli papkę.

Będąc w pobliżu laptopa czy telefonu, jesteśmy zawsze dwa kliknięcia od Facebooka, Instagrama, pornografii, YouTube’a. Fastfoodowe życie programuje nas na uzyskanie szybkiej satysfakcji przy jak najmniejszym wkładzie energetycznym – co jest potężnym i wysoce uzależniającym zjawiskiem, biorąc pod uwagę, że stoi ono w zgodzie z naszym wewnętrznym systemem biologicznym (oszczędzać energię, czuć się dobrze).

 

Najbardziej przejebane w tym kontekście mają z oczywistych względów osoby, które pracują z domu.

 

Dlatego niezwykle ważne dla zachowania zadowalającego poziomu produktywności jest takie ułożenie sobie życia, by na każdym kroku musztrować silną wolę. Tutaj z pomocą przychodzą aplikacje w stylu Todoist, Forest, Kalendarz Google, Google Keep oraz aktywności takie, jak sporty czy sztuki walki. Regularne bieganie lub podnoszenie ciężarów na siłowni z dodatkowym trzymaniem diety daje niesamowite rezultaty nie tylko w kontekście zdrowotnym, ale przede wszystkim mentalnym i związanym z produktywnością.

 

Przez pierwszy okres pisania książki “Płonąc w atmosferze”, toczyłem wewnętrzną, wyniszczającą walkę. Utrzymać uwagę na tworzeniu tekstu i zwrot z tej czynności w postaci wyrzutu do mózgu różnych hormonów otrzymać dopiero za ponad pół roku lub odpalić YouTube, film, Facebooka, porno, rozproszyć się czymkolwiek i poczuć się dobrze natychmiast. Bardzo szybko doszedłem do wniosku, że potrzebuję tutaj konkretnych, jasnych procedur, które utrzymają mnie każdego dnia przy biurku:

 

  1. Telefon wyciszałem i wynosiłem z pokoju.
  2. Blokowałem kartę sieciową w komputerze, by odciąć sobie możliwość połączenia się z internetem.
  3. Planowałem wcześniej posiłki, by głód i ich przygotowywanie w trakcie pracy nie wyrzucały mnie z rytmu pracy.
  4. Celem głównym było ukończenie oraz opublikowanie książki, ale wyznaczyłem mniejsze cele do osiągnięcia każdego dnia (ilość zapisanych stron lub w późniejszym okresie czas, jaki musiałem spędzić przed laptopem patrząc się w edytor tekstu niezależnie od samopoczucia i weny), dzięki czemu codziennie pod koniec pracy odczuwałem dużą satysfakcję oraz szczęście.

 

W życiu nie ma nic za darmo, a łatwe rzeczy bardzo często niosą ze sobą ukryte koszta. Możesz już za chwilę się rozproszyć i zacząć błądzić w powiadomieniach, poczuć chwilową ulgę i zadowolenie, ale bardzo szybko zamieni się ona w wyrzut sumienia, zmarnowany czas oraz ogólne roztrzepanie. Z kolei dążąc do dużych celów na długich dystansach:

 

  1. Zdobywasz stabliną satysfakcję oraz uczucie zadowolenia z siebie.
  2. Ćwiczysz silną wolę.
  3. Zaczynasz bardziej sobie ufać.
  4. Podnosisz pewność siebie, poczucie własnej wartości oraz ogólny poziom szczęścia.

 

Jako ludzie potrzebujemy długoterminowych wyzwań i trudnych rozwiązań. To one nas budują, niosą ze sobą wewnętrzne poczucie spełnienia oraz zaspokajają podstawową potrzebę zdobywania. Goniąc tylko za natychmiastową gratyfikacją zamieniamy się w chodzące wydmuszki – bandę kompulsywnie pukających w świecący ekran zombie. Oddajemy stery życia potokowi gówno-treści, walczących na każdym kroku o naszą uwagę.

 

Proponuję zdjąć klapki z oczu i nabrać bardziej świadomego podejścia do technologii. Obecnie rozwijamy się w tak zastraszającym (żeby nie użyć słowa “patologicznym”) tempie, że bardzo łatwo jest dać się wciągnąć w wir nawyków, które owszem, dają nam szybką przyjemność, ale niosą ze sobą fatalne konsekwencje zapisane drobnym drukiem. Banalnie proste jest też opuszczenie gardy, czego jestem chodzącym przykładem.

 

Ten tekst napisałem głównie dla siebie, jako przypomnienie, że mój wewnętrzny świat, kreatywność i wyobraźnia są zbyt cenne, by bezmyślnie płacić nimi za szybkie zastrzyki dobrego samopoczucia. Łatwa dopamina nie ma startu do uczucia, które towarzyszy mi, gdy całym sobą oddaję się pisaniu tekstu, tworzeniu wideo lub publikuję projekt, nad którym spędziłem całe miesiące – rozwijając samodyscyplinę oraz mądrze organizując czas. Poczucie, że trzymam rzeczywistość za jaja i sam ustalam reguły gry jest wyzwalające i bezcenne. Pieprzyć bierność i kompulsywność, to jedynie namiastka życia, oglądanie tego życia przez szybę – gardzę tym.

 

A Ty?

 

Artykuł Rycerze Dopaminy czyli jak wiele poświęcisz, by poczuć się dobrze? pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/rycerze-dopaminy-czyli-poswiecisz-by-poczuc-sie-dobrze/feed 7
Czy chciałeś kiedyś wygrać w totka? https://v1ncentify.prohost.pl/post/chciales-kiedys-wygrac-totka https://v1ncentify.prohost.pl/post/chciales-kiedys-wygrac-totka#comments Thu, 22 Nov 2018 19:32:20 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=3677 Jak często doceniasz to, co masz?

Artykuł Czy chciałeś kiedyś wygrać w totka? pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Jak często doceniasz to, co masz?

 

Wiem, wiem – brzmię teraz jak każdy biedacoach na fejsie. Posłuchaj mnie mimo wszystko, bo to, co mam Ci dziś do powiedzenia to tylko  z pozoru banał.

 

Jeśli o mnie chodzi mam alergię na gównoporady mistrzów brandingu z serii www.imięinazwisko.pl, do takiego stopnia, że czasem wieje ode mnie ignorancją. Za przykład niech posłuży rytuał wdzięczności. Czyli wstajesz rano i wyliczasz w myślach, za co jesteś wdzięczny. Jest to sprawdzona metoda na poprawienie sobie nastroju (jej skuteczność została udowodniona za pomocą badań naukowych), a mimo to unikałem jak ognia.

 

Dlaczego?

 

Bo zbyt mocno kojarzy mi się z wcześniej wspomnianymi panami kropka pe-el, którzy rzucają wdzięcznością w mordę za każdym razem, gdy przez przypadek lub z chorej ciekawości kliniesz odnośnik, którego nie powinieneś.

 

A jednak, jestem dziś tutaj, by powiedzieć Ci: bądź, kurwa, wdzięczny.

 

Ale nie tak duchowo, czakrowo, ayahuaskowo, chujowo.

 

Bądź wdzięczny pragmatycznie i wykorzystaj to jako zasób do tego, by urosnąć, mieć większą motywację i przestać pierdolić, użalać się nad sobą.

 

Pomyśl sobie w ten sposób: jakie było prawdopodobieństwo, że urodzisz się w cywilizowanym kraju? Takim, w którym nie ma wojen, masz bezproblemowy dostęp do szkolnictwa? Zamiast w Polsce, mogłeś / mogłaś swój pierwszy krzyk wydać w dowolnym, pochłoniętym wojną państwie. Głodować w Afryce, zostać włączonym do islamskiej bojówki, walczyć o przeżycie w indyjskich slumsach.

 

Kolejna sprawa: jakie było prawdopodobieństwo tego, że nie tylko urodzisz się w cywilizowanym kraju, ale także w rodzinie, która nie musi każdego dnia walczyć o przetrwanie? Gdzie zawsze miałeś co jeść i w co się ubrać?

 

Jeśli dwie powyższe perspektywy w połączeniu nie zaserwowały Ci kopa w mordę, to mam coś na deser:

 

Zastanów się, jaka była szansa na to, że nie tylko urodzisz się w cywilizowanym kraju, w normalnej rodzinie powyżej progu biedy, ale w dodatku w tych konkretnych czasach?

 

Według mojej wiedzy żyjemy w najlepszych możliwych czasach. Nie wierzysz? Cofnij się wstecz o dowolną liczbę lat i masz przejebane.

 

Czasy prehistoryczne? Bez komentarza.

 

Średniowiecze? Średnia wieku 40 lat, ciągłe wojny, gwałty, w dodatku zabija Cię zwykłe przeziębienie. Gdy przyszedłem na świat byłem bardzo wątły, przeszedłem 3 skomplikowane operacje. W Sparcie zrzuciliby mnie ze skarpy, w średniowieczu zmarłbym po 2-3 latach od narodzin i skończył pod ziemią. A nawet, jeśli nie, to zabiłaby mnie byle grypa, najazd morderców lub (czyli) żołnierzy, ewentualnie otrzymałbym na wojnie przydział w pierwszym rzędzie pikinierów i zanim zostałbym stratowany przez nadjeżdżającą kawalerię doszczętnie osrałbym zdobyczne hajdawery. Oczywiście mógłbym urodzić się w rodzinie szlacheckiej, ale wciąż musiałbym mordować i mógłbym zostać zamordowany. Dorzućmy do tego brak antykoncepcji, śmiertelne choroby weneryczne i palenie na stosach za posiadanie innego zdania niż władza.

 

Czasy rewolucji przemysłowej? Brak wystarczającej kontroli nad życiem, tłuste konwenanse, prosta (prostacka) ścieżka kariery – nudy. No, chyba, że rodzisz się w magnaterii. Jakie na to szanse?

 

Czasy przed I wojną światową, dwudziestolecie międzywojenne lub II wojna światowa? Wciąż brud, smród, wojny. Podziękujesz za patriotyzm, wypniesz się i nie będziesz chciał ginąć za ojczyznę? Nie bój się, wciąż zabije Cię pandemia hiszpanki (od 50 mln do 100 mln ofiar w latach 1918-1919).

 

Pokolenie moich dziadków, którzy całe życie spędzili na roli? Eee…

 

Pokolenie moich rodziców, dorastanie w głębokim PRLu?

 

Prawda jest taka, że właśnie teraz mamy najlepsze możliwe czasy. Nie zabije Cię byle wirus, bo nie ma już niekontrolowanych, śmiertelnych wirusów wybijających 1/4 populacji. Nie musisz iść i ginąć za opasłych polityków, bo w Europie nie ma wojen. Nie potrzebujesz nazwiska, znajomości, kapitału na początek, by stworzyć swój biznes i wymyślić swoją karierę (rozumiesz? WYMYŚLIĆ – ludzie z poprzednich epok umarliby z zazdrości, gdyby dowiedzieli się o swobodzie, z jaką za kilkaset lat mogliby kreować własne życie).

 

Wystarczy, że posiadasz połączenie z internetem, a to w tym momencie równie powszechne, co wylewanie zawartości nocnika przez okno w średniowieczu.

 

Ogranicza Cię tylko Twoja wyobraźnia.

 

W swoim telefonie, czy laptopie posiadasz wszystkie informacje, jakich potrzebujesz – na każdy możliwy temat. Możesz wchłaniać wiedzę z książek, kursów, filmów na YouTube. Na wyciągnięcie ręki masz dostęp do umysłu ludzi, którzy zarabiają miliardy dolarów. Granice stoją otworem, możesz w dowolnej chwili kupić lot last minute i za kilkaset złotych znaleźć się gdzieś, gdzie jest ciepło, woda niebieska i nie ma Polaków (hehe).

 

Spytaj rodziców, czy w czasach swojej młodości też tak mogli.

 

Żeby budować swój brand, założyć biznes online i dotrzeć do ludzi też potrzebujesz właściwie tylko telefonu. Wyobraź sobie, że miałbyś markę budować bez Internetu. Nikt o Tobie nie wie. Ogłaszasz się przez gazety, klientów łapiesz z poleceń. Teraz w kilka sekund penetrujesz informacjami cały świat, stajesz się kimś z nikogo na pstryknięcie palcami.

 

Ja pierdolę, w tych czasach byle laska z cyckami i telefonem zarabia gruby hajs, tylko dlatego właśnie, że posiada… cycki oraz telefon. Jeśli to zjawisko nie mówi samo za siebie, to ja już nie wiem, jak otworzyć Ci oczy.

 

Podsumowująć: jakie są szanse na to, że rodzisz się jako biały człowiek w Polsce, bez defektów, w normalnej rodzinie, w tych konkretnych czasach?

 

Na moje oko wszyscy jesteśmy farciarzami.

 

Mam dla Ciebie wiadomość: właśnie wygrałeś w totka.

 

Co teraz?

Artykuł Czy chciałeś kiedyś wygrać w totka? pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/chciales-kiedys-wygrac-totka/feed 7
Nostalgia uwięziona w bursztynie https://v1ncentify.prohost.pl/post/nostalgia-uwieziona-bursztynie https://v1ncentify.prohost.pl/post/nostalgia-uwieziona-bursztynie#comments Tue, 29 May 2018 12:59:06 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=3459 W chwilach takich jak ta, gdy siedzę z laptopem okryty cieniem altanki otoczonej krzewami, drzewami i kwiatami pluskającymi się w słońcu, myślę sobie: to przywilej, że mogę tak pracować.

Artykuł Nostalgia uwięziona w bursztynie pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
W chwilach takich jak ta, gdy siedzę z laptopem okryty cieniem altanki otoczonej krzewami, drzewami i kwiatami pluskającymi się w słońcu, myślę sobie: to przywilej, że mogę tak pracować.

 

Że mam możliwość wyrwać się z miasta, gdzie ludzie zalani są nie słońcem, a betonem. Tam też można odnaleźć spokój i naturę, wymaga to jednak wysiłku. W dodatku ciągle masz świadomość, że znajdujesz się w środku wielkiego, bezdusznego silnika, który nieustannie pompuje w ciasne arterie nieprzerwaną powódź samochodów, ubijając tłokami na gęstą pianę ludzkie problemy, stres, zabieganie – zupełnie tak, jak ubija się białka z jaj na ciasto. Z rury wydechowej buchają przemęczenie, szlugi spalane pod białą koszulą i przewieszką z nazwiskiem oraz rozpećkane na ścianie „jebać policję”.

 

Ktoś mówi do Ciebie per „szefie”, ktoś inny się spieszy, a zawołany biegacz wentyluje płuca lepkim smogiem. Po biegu wleje w siebie zielone smoothie za 18 złotych, tak dla zdrowia. Nie jestem pewien, co przepisują pulmunolodzy, ale z całą pewością nie jest to pietruszka.

 

Nic nie jest czarno-białe i lubię do miasta wracać, pod warunkiem że robię sobie od niego przerwy. Gdy mam ten balans nie przeszkadza mi nawet, że pod Pałacem Kultury, w samym centrum miasta mamy Park Meneli. Zamiast się dziwić, że ludzie do tych lepszych klubów chodzą bardziej się pokazać, a nie bawić, łapię do tego dystans i skupiam się na sobie.

 

Jeśli chodzi o gorsze kluby, na pierwszym planie mamy Teatro Pierdziano. Nie wiem jak to się dzieje, ale za każdym razem gdy tam jestem ludzie opróżniają kiszki z gazu bojowego. Cubano musi bardzo się starać, żeby mnie zaskoczyć – ostatnio widziałem jakiegoś erasmusa, który po oddaniu moczu do pisuaru umył w nim ręce, a następnie penisa. Oszczędność czasu, przyznam. Powinni w pisuarach jeszcze montować podajnik z mydłem, wtedy już niczego by nie brakowało.

 

W mieście, w okresie słonecznym mamy rolki i długie nogi. Psy ganiające się po parkach, miejsca z fenomenalnym jedzeniem i Wisłę, gdzie możesz wypić piwo i zaktualiować przegląd społeczny. Jeden spacer wzdłuż rzeki i do poke-balla złapiesz dziwne gimnazjalistki z modnymi e-fajkami, korpomenów przyssanych do butelki, dresiarza z wydziaraną twarzą Jana Pateła II na łydce i ludzi w każdym możliwym stanie świadomości.

 

Lubię Żoliborz, bo jest zielony, cichy i w centrum, mimo że na spacerze (np. po Sadach Żoliborskich) w ogóle tego nie czuć. Mam sentyment do Mokotowa, ale ostatni powrót na stare śmieci uzmysłowił mi że wspomnień lepiej nie konfrontować ze stanem faktycznym, bo często kończą na deskach jeszcze przed końcem pierwszej rundy.

 

Swoją drogą, może ktoś powsadzać w kaftany tych oszołomów spod Pałacu Kultury, którzy drą ryja przez megafon o tym, że Szatan to frajer? Będę wdzięczny. Gdy ostatni raz sprawdzałem, Diabeł grał w piekle rock’n’roll i polewał cycki diablic whisky, podczas gdy aniołki w przyciasnych albach kręciły się wokół starego zgreda na fotelu. I kto tu jest frajerem? Szczerze, goście wiszą mi siano za laryngologa, bo za każdym razem gdy mijam ten stragan muszę odpalić w słuchawkach muzę na maksa, żeby nie słyszeć ich obłąkanego pierdolenia. Mam uczulenie na debili, a najbardziej niepokojące jest, że im starszy jestem tym bardziej się ono nasila i tym mniejszy mam limit cierpliwości dla tak bezczelnej demonstracji głupoty.

 

A za miastem

 

Lubię szum drzew, śpiew ptaków i słońce, które zalewa wszystko dookoła nostalgią. Pola, łąki jakby uwięzione w bursztynie, ale nie do końca przecież – zielone trawy bujają się lekko, niebo jest błękitne. To wszystko przypomina mi sytuacje, ludzi, zostawiając nieznośny posmak emocji w ustach. Oszałamiający zapach kwiatów uderza w mózg odświeżając najdrobniejsze detale przeszłych zdarzeń, widmo konkretnych myśli. Pamiętam kim byłem, jakiej słuchałem muzyki jadąc rowerem za Białystok. Nie wiedząc jeszcze kim jestem, po co i dla kogo. Głowa ściśnięta wątpliwościami, serce otwarte na oścież za sprawą naiwnych ideałów i niekończące się taplanie we własnych myślach. Szkice opowiadań, dwóch ledwo zaczętych powieści. Pobazgrane zeszyty z nieudanymi wierszami i łeb buchający kolejnymi pomysłami – których było zbyt wiele, by choć jednen z nich doprowadzić do końca.

 

Z tym kojarzy mi się lato za miastem. Nielegalne piwo za łące, jeszcze mniej legalne skręty, wpatrywanie się w smoliście czarne niebo obsypane gwiazdami i zabijanie natrętnych komarów. Rechot żab nad stawem, dyskusje do rana. Kwestionowanie reguł, religii, wpajanych zasad. Była potrzeba odcięcia się od tego, co z góry narzucone, stworzenia jakiegokolwiek, choćby chwiejnego, szkieletu własnych zasad i wartości. Tylko po to, by w kolejnych latach przejechać po nim buldożerem, polać benzyną, podpalić i zdeptać. Stworzyć kolejny, rozpieprzyć go młotkiem. Zabrać się za nowy – i tak w kółko.

 

Teraz znów jest lato. Jest miasto i jest ucieczka od miasta. Jedno i drugie lubię, doceniam równowagę i biorę to, co najlepsze.

 

A teraz zamykam laptop i idę zjeść truskawki, prosto z krzaka. Ślina napływa mi do buzi na samą myśl o chrzęszczącym w zębach piasku.

 

Do następnego.

Artykuł Nostalgia uwięziona w bursztynie pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/nostalgia-uwieziona-bursztynie/feed 5