spokoj – VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ https://v1ncentify.prohost.pl O kobietach, życiu i zdrowym do niego podejściu. Mon, 03 Jan 2022 16:05:35 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.0.2 To był pierwszy taki rok https://v1ncentify.prohost.pl/post/byl-pierwszy-taki https://v1ncentify.prohost.pl/post/byl-pierwszy-taki#comments Tue, 29 Jan 2019 15:48:08 +0000 https://www.v1ncent.pl/?p=3761 Dawno nie robiłem podsumowań rocznych. Nie mam zamiaru do nich wracać, ale miniony rok był wyjątkowy. Skradnę więc nieco Twojego skupienia.

Artykuł To był pierwszy taki rok pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Dawno nie robiłem podsumowań rocznych. Nie mam zamiaru do nich wracać, ale miniony rok był wyjątkowy. Skradnę więc nieco Twojego skupienia.

2013-2017

Nie wiem, co robię z własnym życiem. Budzę się rano, patrzę w sufit i po plecach wspina się coś oślizgłego.

 

Rozpraszam się. Pracuję i się socjalizuję. Z początku mieszkam na Mokotowie, a poranki i wieczory spędzam przy laptopie produkując wpisy lub w zmiętej pościeli z dziewczynami, popijając wino i oglądając filmy. Każde krzesło w moim pokoju to rozpadająca się atrapa, każdy kolejny seks w rozklekotanym łóżku to następna połamana w nim deska. Miewam noce, kiedy budzi mnie trzask, gdy jedna część łóżka wypada z zawiasów i ląduję na ziemi.

 

Tworzę Płonąc w atmosferze, wypruwam się dla Ciebie. I ciągle się boję.

 

Wpełza po plecach, zawija wokół gardła.

 

Wychodzę na imprezę. Wynurzam się spomiędzy szarych bloków z grafitti Hemp Gru oraz Jebać Policję. Jestem jak karaluch. Czekam na odrapanym przystanku z wybitą szybą, wraz z innymi karaluchami. Wsiadam do zerdzewiałego autobusu, w którym śmierdzi menelem i jadę tak do klubu.

 

Pętla się zaciska, więc odpalam muzykę. Coś mnie dusi, więc wracam do mieszkania z kolejną dziewczyną.

 

Staram się zapomnieć, ale zapomnieć nie jest łatwo. Mówię sobie, że jeszcze jest czas. Jeszcze będzie dobrze.

 

Znajomi mają ciepłe etaty. Dobry social, służbowe auta. Stabilizację. Ja mam blog, szkolenia z uwodzenia i chrzęst ścierających się ze sobą płyt tektonicznych.

 

Wiesz, jaka jest zasada? Możesz zajmować się czymś egzotycznym i dziwnym tylko wtedy, kiedy jesteś człowiekiem sukcesu.

 

Chcesz dowodu?

 

Wyobraź sobie, że idziesz po ulicy i widzisz gościa, ubranego jak Marilyn Manson. Co sobie myślisz? No kurwa, dziwak. Ale gdyby to rzeczywiście był Manson, nie miałbyś nic przeciwko. Przecież to legendarna gwiazda rocka. Jej wolno.

 

Więc wyobraź sobie, że budzę się przez te wszystkie lata ze świadomością, że ledwo utrzymuję się w Warszawie, czas mija, a ja jestem śmiesznym “trenerem uwodzenia” i prowadzę “bloga o dupach”.

 

Bomba.

 

“Może poszukaj innego zajęcia?”, słyszę. Wpierw od ludzi, później łapię się na tym, że to samo powtarzam w myślach sam do siebie.

 

Ale ja nie chcę rezygnować z marzeń. W moim aucie nie ma hamulca. Jest tylko gaz do dechy i wiara w to, że nie wypadnę z trasy. Gdy raz poczujesz smak wolności, nie musząc stawiać się w firmie na określoną godzinę, nie mając nad sobą szefa i samemu zarządzając własnym czasem – już nigdy nie wpadniesz na pomysł powrotu na etat.

 

Wyprowadzając się z Białegostoku obiecałem sobie dwie rzeczy: od tej pory żadnej pracy dla kogoś oraz koniec brania pieniędzy od rodziców. Trzymałem się tych postanowień mocno, nawet wtedy, gdy ledwo wiązałem koniec z końcem i musiałem chodzić głodny. Jestem jednak bliski złamania drugiego postanowienia w momencie, w którym umiera babcia.

 

Moja rzeczywistość się sypie i potrzebuję czasu, by dojść do siebie. Nie jestem w stanie prowadzić szkoleń, czyli zarabiać nawet marnych pieniędzy. Moja praca to nie biuro i spokojny proces tylko czas z drugim człowiekiem, który płaci, więc wymaga. Klienta nie obchodzi, czy miałem dobry, czy chujowy tydzień. Klient oczekuje przygody życia i mnie w najwyższej formie.

 

Wracam więc do formy. Rzucam fajki, mimo że nigdy nie paliłem ich dużo. Prostuję plecy, otrzepuję bojowy kurz i idę przed siebie.

 

Źle dobieram współpracowników, poznaję się na ludziach. Zauważam, które uliczki są ślepe. Popełniam błąd za błędem, więc uczę się i betonuję jasną wizję, do której zmierzam.

 

Pracuję za dużo, skąpany w problemach innych ludzi, wciąga mnie ciemna, lepka depresja. Nic nie ma sensu, wymiotuję na myśl o szkoleniach. Ratuje mnie brat, kupując mi bilet na Filipiny.

 

“Po cholerę tam w ogóle lecę?”, myślę przed wylotem. Parę dni później jestem wdzięczny, że wyrwałem się z Polski. Nabieram dystansu, szerszej biznesowej perspektywy. Inspiruję się poznanymi tam ludźmi. To właśnie z Filipin zaczynam uploadować pierwsze vlogi, mierząc się z druzgocącą krytyką, ucząc się od podstaw zupełnie nowej umiejętności.

 

Uwierz mi, nie ma nic fajnego w świeceniu swoją mordą na YouTube, gdy pod wideo większość ocen to dislike.

 

Wracam do Polski, każde kolejne wideo jest lepsze. Mam nową energię do pracy.

 

Moja branża wymaga umiejętności: pisarskich, copywritingu, marketingu online, produkcji oraz brandowania filmów, występowania przed kamerą, występowania przed publicznością, coachingu, planowania strategicznego, zarządzania czasem.

 

Drążę skałę i w każdej z tych dziedzin jestem coraz lepszy.

 

Aha, przy okazji się wyprowadzam i wreszcie doświadczam ludzkich warunków mieszkaniowych (czytaj: kuchni bez karaluchów, pokoju ze sprawnymi meblami oraz łóżkiem, które wytrzymuje ciężar dwóch dorosłych osób bez groźby pęknięcia w pół).

 

Poznaję właściwą osobę do współpracy. Uczymy się od siebie, wymieniamy kompetencjami i tworzymy nową wizję.

 

Mijają dwa kolejne lata, kilka razy zmieniam mieszkanie.

 

2018

Kapitan, okręt i spokojne morze. Już nie żółtodziób, zbita naprędce tratwa i nadciągający tajfun.

 

Pierwszy rok, w którym się nie boję. W którym znam swoją wartość i mam wypracowaną solidną pozycję na rynku. Towarzyszy mi świadomość, że tworzę jeden z najlepszych brandów uwodzeniowych w Polsce. Już nie jestem dziwakiem, tylko profesjonalistą. Gości we mnie spokój.

 

Wiem, że nawet gdybym w jednej chwili wszystko stracił, posiadam zakorzenione głęboko umiejętności, dzięki którym byłbym w stanie rozpocząć od podstaw kolejny biznes.

 

Kosztowało mnie to wiele długich lat, które wspominam jako słodko-gorzką przygodę.

 

Pamiętasz moje wpisy o wytrwałości? Osiąganiu celów, motywacji i podnoszeniu się po porażkach? O zarządzaniu czasem? Jak myślisz, dla kogo je pisałem?

 

Na pewno tylko dla Ciebie?

 

Każda zapisana na tym blogu linijka gruntowała mnie w moich postanowieniach, dodawała otuchy i pozwalała nie zbaczać z kursu. 300 wpisów popełnionych od początku istnienia tego bloga to kronika wyboistej drogi od chłopca w mężczyznę, nauki odpowiedzialności, wytrwałości i zdobywania kompetencji. Cieszę się, jeśli przy okazji mogłem Cię zainspirować do większego głodu życia, wpłynąć w pozytywny sposób na Twoje filtry, przez które postrzegasz rzeczywistość. Najwięcej jednak z tych wszystkich tekstów wyniosłem ja sam.

 

Jednocześnie, daleki jestem od otwierania szampana. Nigdy nie przestanę się uczyć. Teraz jednak, po latach, mogę wreszcie robić to spokojny o przyszłość.

 

To naprawdę znaczy wiele.

 

Dziękuję więc, że jesteś ze mną – niezależnie, od którego momentu śledzisz tę podróż. Twoje wsparcie jest nieocenione.

 

To był pierwszy taki rok, a przed nami wiele kolejnych. Zgadłeś, zgadłaś – jeszcze lepszych.

 

Artykuł To był pierwszy taki rok pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/byl-pierwszy-taki/feed 6
Zapuścić korzenie https://v1ncentify.prohost.pl/post/zapuscic-korzenie https://v1ncentify.prohost.pl/post/zapuscic-korzenie#comments Mon, 15 Oct 2018 13:26:00 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=3669 Pierwszy raz od kilku długich miesięcy jestem w jednym miejscu na dłużej.

Artykuł Zapuścić korzenie pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Pierwszy raz od kilku długich miesięcy jestem w jednym miejscu na dłużej.

 

Letnie dni poprzecinane były pakowaniem się, rozpakowywaniem, zrywaniem z rana na pociąg, jazdą na lotnisko. Byłem wszędzie. Kraków, Warszawa, Sopot, Mińsk, Praga, Zakopane, Białystok, Szklarska Poręba, Płock, Wrocław – w niektórych miastach po kilka razy. Ciągle na walizkach, raz z zajebistymi ludźmi na wyjeździe, innym razem w pracy. Ludzie tęsknią do takiego życia, ale ja uważam, że we wszystkim najważniejszy jest balans. W szczególności w ostatnim miesiącu zaczęło brakować mi stabilności, znajomych procesów, rutyny. Zapuszczenia gdzieś korzeni i spokoju. Na tym całym chaosie najgorzej wyszedł mój blog.

 

View this post on Instagram

 

Mińsk, bardzo ładne miasto duchów #minsk #białoruś #belarus #trip #journey #autumn #light

A post shared by @ v1ncent.pl on

Nawet gdy chciałem o czymś napisać, to po prostu nie miałem na to czasu. Albo byłem tuż przed wyjazdem, z miliardem rzeczy na karku albo tuż po wyjeździe, z zawalonymi deadline’ami w firmie szkoleniowej.

 

Na szczęście dla mnie oraz tych, którzy lubią czasem blog czytać – wróciłem i mam zamiar choć na chwilę osiąść w jednym miejscu. Nieuchronnie nadciąga zima, co znacznie ułatwi mi powrót do środka.

 

Ostatnie miesiące gałka z napisem “ekstrawertyzm” przekręcona była do oporu. Jak nie z przyjaciółmi, to z klientami, ciągle przeżywając, wyrzucając siebie na zewnątrz, cała masa socjalnych sytuacji. Najwyższa pora, by zająć się też zaniedbanym introwertyzmem. Troszkę odzwyczaić się od ludzi, mniej jeździć, a więcej myśleć, analizować i układać. Czytać więcej książek, więcej też pisać, powrócić do konketnej etyki pracy.

 

Na liście do zrobienia mam w tym momencie:

 

#1. Zadbać o jesienną suplementację – wszystko, co podniesie mi odporność, właśnie wychodzę z dość uciążliwego zapalenia oskrzeli i zrobię wszystko, by uniknąć ponownej infekcji.

 

#2. Przeskanować zdrowie – wszystkie badania od A do Z.

 

#3. Wrócić na siłownię i utrzymać jak najdłużej konkretny ciąg – infekcja wykluczyła mnie z treningów już ponad miesiąc temu, czuję się trochę sflaczały i gdyby nie codzienne rozciąganie z rana, moje samopoczucie w tym momencie byłoby już kiepskie.

 

#4. Wrócić do w miarę restrykcyjnej diety – przede wszystkim przestać jeść na mieście, znów każdego dnia gotować. Oszczędzę dzięki temu furę pieniędzy i wspomogę punkt #1.

 

#5. Znów pisać poranny dziennik – do którego będę zrzucał wszystkie poranne myśli. Kiedyś byłem dość sceptyczny i takie pisanie mi się znudziło, ale gdy niedawno odkopałem mój zeszyt, byłem zachwycony. Taki dziennik pomaga nabrać zdrowej perspektywy na codzienność oraz pozwala mierzyć progres, gdy wracam do niego po kilku miesiącach.

Mam kilka historii, które chcę Ci opowiedzieć. Parę przemyśleń, które muszą zostać ułożone w zdania. Zrobię to.

 

Ale wpierw rozpakuję walizkę.

 

Artykuł Zapuścić korzenie pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/zapuscic-korzenie/feed 4
Nostalgia uwięziona w bursztynie https://v1ncentify.prohost.pl/post/nostalgia-uwieziona-bursztynie https://v1ncentify.prohost.pl/post/nostalgia-uwieziona-bursztynie#comments Tue, 29 May 2018 12:59:06 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=3459 W chwilach takich jak ta, gdy siedzę z laptopem okryty cieniem altanki otoczonej krzewami, drzewami i kwiatami pluskającymi się w słońcu, myślę sobie: to przywilej, że mogę tak pracować.

Artykuł Nostalgia uwięziona w bursztynie pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
W chwilach takich jak ta, gdy siedzę z laptopem okryty cieniem altanki otoczonej krzewami, drzewami i kwiatami pluskającymi się w słońcu, myślę sobie: to przywilej, że mogę tak pracować.

 

Że mam możliwość wyrwać się z miasta, gdzie ludzie zalani są nie słońcem, a betonem. Tam też można odnaleźć spokój i naturę, wymaga to jednak wysiłku. W dodatku ciągle masz świadomość, że znajdujesz się w środku wielkiego, bezdusznego silnika, który nieustannie pompuje w ciasne arterie nieprzerwaną powódź samochodów, ubijając tłokami na gęstą pianę ludzkie problemy, stres, zabieganie – zupełnie tak, jak ubija się białka z jaj na ciasto. Z rury wydechowej buchają przemęczenie, szlugi spalane pod białą koszulą i przewieszką z nazwiskiem oraz rozpećkane na ścianie „jebać policję”.

 

Ktoś mówi do Ciebie per „szefie”, ktoś inny się spieszy, a zawołany biegacz wentyluje płuca lepkim smogiem. Po biegu wleje w siebie zielone smoothie za 18 złotych, tak dla zdrowia. Nie jestem pewien, co przepisują pulmunolodzy, ale z całą pewością nie jest to pietruszka.

 

Nic nie jest czarno-białe i lubię do miasta wracać, pod warunkiem że robię sobie od niego przerwy. Gdy mam ten balans nie przeszkadza mi nawet, że pod Pałacem Kultury, w samym centrum miasta mamy Park Meneli. Zamiast się dziwić, że ludzie do tych lepszych klubów chodzą bardziej się pokazać, a nie bawić, łapię do tego dystans i skupiam się na sobie.

 

Jeśli chodzi o gorsze kluby, na pierwszym planie mamy Teatro Pierdziano. Nie wiem jak to się dzieje, ale za każdym razem gdy tam jestem ludzie opróżniają kiszki z gazu bojowego. Cubano musi bardzo się starać, żeby mnie zaskoczyć – ostatnio widziałem jakiegoś erasmusa, który po oddaniu moczu do pisuaru umył w nim ręce, a następnie penisa. Oszczędność czasu, przyznam. Powinni w pisuarach jeszcze montować podajnik z mydłem, wtedy już niczego by nie brakowało.

 

W mieście, w okresie słonecznym mamy rolki i długie nogi. Psy ganiające się po parkach, miejsca z fenomenalnym jedzeniem i Wisłę, gdzie możesz wypić piwo i zaktualiować przegląd społeczny. Jeden spacer wzdłuż rzeki i do poke-balla złapiesz dziwne gimnazjalistki z modnymi e-fajkami, korpomenów przyssanych do butelki, dresiarza z wydziaraną twarzą Jana Pateła II na łydce i ludzi w każdym możliwym stanie świadomości.

 

Lubię Żoliborz, bo jest zielony, cichy i w centrum, mimo że na spacerze (np. po Sadach Żoliborskich) w ogóle tego nie czuć. Mam sentyment do Mokotowa, ale ostatni powrót na stare śmieci uzmysłowił mi że wspomnień lepiej nie konfrontować ze stanem faktycznym, bo często kończą na deskach jeszcze przed końcem pierwszej rundy.

 

Swoją drogą, może ktoś powsadzać w kaftany tych oszołomów spod Pałacu Kultury, którzy drą ryja przez megafon o tym, że Szatan to frajer? Będę wdzięczny. Gdy ostatni raz sprawdzałem, Diabeł grał w piekle rock’n’roll i polewał cycki diablic whisky, podczas gdy aniołki w przyciasnych albach kręciły się wokół starego zgreda na fotelu. I kto tu jest frajerem? Szczerze, goście wiszą mi siano za laryngologa, bo za każdym razem gdy mijam ten stragan muszę odpalić w słuchawkach muzę na maksa, żeby nie słyszeć ich obłąkanego pierdolenia. Mam uczulenie na debili, a najbardziej niepokojące jest, że im starszy jestem tym bardziej się ono nasila i tym mniejszy mam limit cierpliwości dla tak bezczelnej demonstracji głupoty.

 

A za miastem

 

Lubię szum drzew, śpiew ptaków i słońce, które zalewa wszystko dookoła nostalgią. Pola, łąki jakby uwięzione w bursztynie, ale nie do końca przecież – zielone trawy bujają się lekko, niebo jest błękitne. To wszystko przypomina mi sytuacje, ludzi, zostawiając nieznośny posmak emocji w ustach. Oszałamiający zapach kwiatów uderza w mózg odświeżając najdrobniejsze detale przeszłych zdarzeń, widmo konkretnych myśli. Pamiętam kim byłem, jakiej słuchałem muzyki jadąc rowerem za Białystok. Nie wiedząc jeszcze kim jestem, po co i dla kogo. Głowa ściśnięta wątpliwościami, serce otwarte na oścież za sprawą naiwnych ideałów i niekończące się taplanie we własnych myślach. Szkice opowiadań, dwóch ledwo zaczętych powieści. Pobazgrane zeszyty z nieudanymi wierszami i łeb buchający kolejnymi pomysłami – których było zbyt wiele, by choć jednen z nich doprowadzić do końca.

 

Z tym kojarzy mi się lato za miastem. Nielegalne piwo za łące, jeszcze mniej legalne skręty, wpatrywanie się w smoliście czarne niebo obsypane gwiazdami i zabijanie natrętnych komarów. Rechot żab nad stawem, dyskusje do rana. Kwestionowanie reguł, religii, wpajanych zasad. Była potrzeba odcięcia się od tego, co z góry narzucone, stworzenia jakiegokolwiek, choćby chwiejnego, szkieletu własnych zasad i wartości. Tylko po to, by w kolejnych latach przejechać po nim buldożerem, polać benzyną, podpalić i zdeptać. Stworzyć kolejny, rozpieprzyć go młotkiem. Zabrać się za nowy – i tak w kółko.

 

Teraz znów jest lato. Jest miasto i jest ucieczka od miasta. Jedno i drugie lubię, doceniam równowagę i biorę to, co najlepsze.

 

A teraz zamykam laptop i idę zjeść truskawki, prosto z krzaka. Ślina napływa mi do buzi na samą myśl o chrzęszczącym w zębach piasku.

 

Do następnego.

Artykuł Nostalgia uwięziona w bursztynie pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/nostalgia-uwieziona-bursztynie/feed 5
Dryfując w otchłani https://v1ncentify.prohost.pl/post/dryfujac_w_otchlani https://v1ncentify.prohost.pl/post/dryfujac_w_otchlani#respond Sat, 14 Mar 2015 00:00:00 +0000 http://dev.v1ncent.pl/?p=156 Rozbieram się i biorę dokładny prysznic. Co chwilę spoglądam na uchylone drzwi kabiny i niebieskie światło rozlewające się na posadzce. Jestem podekscytowany.

Artykuł Dryfując w otchłani pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Rozbieram się i biorę dokładny prysznic. Co chwilę spoglądam na uchylone drzwi kabiny i niebieskie światło rozlewające się na posadzce. Jestem podekscytowany.

Ostrożnie wchodzę do środka. Woda ma temperaturę ciała, jest idealna. Słyszałem, że niektórzy wolą mieć w trakcie seansu uchylone drzwiczki i włączone światło. Ja zamykam się szczelnie w kabinie i klikam przycisk. Pogrążam się w ciemności.

Kładę się, a woda momentalnie wypełnia moje uszy i wypiera ciało, unosząc na powierzchni. Nic nie widzę. Rozluźniam wszystkie mięśnie w ciele, nie wkładam żadnej energii w swobodne dryfowanie – po chwili przestaję cokolwiek czuć, włączając w to grawitację. Nic też nie słyszę, bo po chwili muzyka wprowadzająca cichnie, przyzwyczajam się też do szumu krwi w skroniach.

Mam odcięte zmysły i właśnie zaczynam swój pierwszy seans w kabinie floatingowej, zwanej też kabiną deprywacji sensorycznej.

R.E.S.T. (Restricted Environmental Stimulation Therapy) – Terapia Ograniczonej Stymulacji Środowiskowej.

Terapia ta polega na ograniczeniu około 90% bodźców zewnętrznych. Warunki takie spełnia kabina deprywacyjna. Osoba korzystająca z kabiny, nie czuje przyciągania ziemskiego (dzięki unoszeniu się na wodzie w wysoko stężonym roztworze soli Epsom), nic nie widzi, prawie nic nie słyszy, temperatura wewnątrz dostosowana jest do temperatury skóry, wynosi około 35 °C. Na początek każdej sesji w tle słychać muzykę, która pomaga wejść w stan relaksu. Warunki te są predyktorami fal alfa i theta, charakterystycznych dla głębokiego relaksu. Mięśnie rozluźniają się, następuje wyrzut endorfin, prolaktyny, oksytocyny, usuwanie kortyzolu. Wystarczą już 3 sesje[1], aby organizm przyzwyczaił się do nowego środowiska, a uczestnik poczuł efekty płynące z tej formy terapii.

Okej, jestem kompletnie odcięty od 90% bodźców, które w normalnych warunkach zajmują moją uwagę. Pierwsze minuty to oswajanie się. Jest tylko głowa i jej zawartość. Myśli, które obijają się po czaszce.

Postanawiam na początek sprawdzić, gdzie zabierze mnie komora, gdy po prostu odpuszczę i przestanę kontrolować mój umysł. Po kilku minutach zaczynam odpływać. Zapadam się w siebie i nabieram przekonania, że znajduję się w próżni, na peryferiach Wszechświata. Otwieram oczy. Oczywiście patrzę w idealnie czarną otchłań, co tylko pogłębia uczucie dryfowania gdzieś w przestrzeni kosmicznej.

 

Męski głos szepcze mi do ucha. Potrzebuję całej siły woli, żeby nie zerwać się na równe nogi. Już sama myśl o ruchu fizycznym wywołuje niekontrolowane skurcze na całym ciele. Identyczne skurcze, które masz sekundy przed zapadnięciem w sen. Zastanawiam się, czy to możliwe, że moje fale mózgowe tak szybko zmieniły częstotliwość na theta. Jestem świadom tego, że odpływam. Ja jednak nie chcę zasnąć. 

 

Celem mojej pierwszej wizyty w komorze jest sprawdzenie jej potencjału jako narzędzia do prawdziwie głębokiej medytacji.

Krótki filmik, który nagrałem w ośrodku Aura Spokoju.

Zaczynam więc oczyszczać umysł, co przychodzi mi zauważalnie prościej, niż w wypadku medytacji w domu. Skupiam się na wolnym oddychaniu. Obserwuję myśli, ale w żadną nie wchodzę. Pozwalam im przypływać i odpływać. Po kilkunastu (?) minutach osiągam kompletną pustkę. Muszę ją utrzymać – myślę. Domek z kart rozpada się, zaczynam budować od początku.

W końcu jestem. Bez dialogu wewnętrznego, bez oceniania. Czas rozciąga się jak guma do żucia, po jakimś czasie on również staje się nieistotny. Okresowo wkrada mi się jakaś myśl, ale każdy powrót do pustki przychodzi mi łatwiej. Medytując w warunkach domowych, przy odpowiednim nastroju i braku rozpraszających bodźców jestem w stanie utrzymać taki stan przez maksymalnie dwie minuty. Tutaj mam go już przez cały czas.

Zupełnie niespodziewanie gdzieś w środku zaczyna kiełkować spokój. Rozrasta się na moje całe ciało. Głęboki relaks.

Nieoczekiwanie mija godzina. Spokojna muzyka wybudza mnie z transu. Wychodzę z kabiny. Jestem całkowicie wyrzucony na zewnątrz. W głowie nie mam ani jednej myśli. Biorę prysznic i czuję każdą kroplę uderzającą w moje wypoczęte ciało. Ubieram się i wychodzę do recepcji. Rozmawiam z właścicielką ośrodka. Czuję się dobrze z każdym słowem, które wypowiadam. Nie analizuję wcześniej tego, co chcę powiedzieć. Kompletnie znika sito, za pomocą którego na co dzień filtrujemy nasze kwestie.

Wychodzę na zewnątrz, czuję ciepły wiatr i zapach powietrza. Uśmiecham się. Jestem spokojny i szczęśliwy. Uczucie radości rozlewa się falami po całym ciele.

To niesamowite, ale z głowy całkowicie zniknął śmietnik. Dialog wewnętrzny nie istnieje. Mam przyspieszone reakcje oparte na zmysłach. Jestem tu i teraz. Idę po mieście i czuję, że każdy kontakt wzrokowy z mijanymi kobietami jest zabójczy. Odnoszę też wrażenie, że dziewczyny częściej na mnie zerkają. Tak jak wtedy, gdy codziennie trenowałem uważność i wchodzenie w głębokie stany seksualne.

Łatwiej rozmawia mi się z ludźmi. Mówię, a słowa same wskakują w odpowiednie miejsce. Jestem dużo bardziej ugruntowany w tym, co robię. Moja energia jest konkretna i zbita. Błogi stan utrzymuje mi się już do końca dnia.

– A ty co taki dziś wyluzowany? – słyszę od znajomych.

To dopiero pierwszy z wielu seansów. Jestem świadom tego, że każdy kolejny raz odkryje przede mną więcej.

Nie mogę się doczekać. Mam nadzieję osiągnąć stany świadomości przedstawione w podcascie Joe Rogana (warto obejrzeć!):

 

*

Jakiś czas temu zainteresowałem się tematyką floatingu i trafiłem na stronę ośrodka Aura Spokoju (Warszawa). To właśnie tutaj rozpocząłem swoją przygodę z deprywacją sensoryczną.

Przy okazji regularnych wizyt nawiązaliśmy z ośrodkiem współpracę, której owocem jest zniżka 10% na sesje floatingu dla wszystkich Czytelników tego bloga.

 


Dzwoniąc wystarczy podać hasło: Vincent Floating.

Zniżki dotyczą sesji godzinnych oraz dwugodzinnych. Jeśli zainteresowanie będzie duże, to przy kolejnych sesjach możliwa będzie negocjacja zniżki nawet do 20%.

 

 

Już wkrótce kolejna relacja i opis efektów po kilku wizytach w kabinie.

 

Stay tuned!

Artykuł Dryfując w otchłani pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/dryfujac_w_otchlani/feed 0