relaks – VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ https://v1ncentify.prohost.pl O kobietach, życiu i zdrowym do niego podejściu. Mon, 03 Jan 2022 16:05:35 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.0.2 Suma wszystkich strachów https://v1ncentify.prohost.pl/post/suma-wszystkich-strachow https://v1ncentify.prohost.pl/post/suma-wszystkich-strachow#respond Tue, 14 Jun 2016 18:24:49 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=1322 Czasami myślę, że jako ludzie mamy naturalne predyspozycje do ciągłego zamartwiania się. Wszyscy sobie to robimy, przewijamy w głowie najczarniejsze scenariusze mimo, że prawie nigdy się nie spełniają.

Artykuł Suma wszystkich strachów pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Czasami myślę, że jako ludzie mamy naturalne predyspozycje do ciągłego zamartwiania się. Wszyscy sobie to robimy, przewijamy w głowie najczarniejsze scenariusze mimo, że prawie nigdy się nie spełniają. 

Na każdym kroku wmawia się nam, że musimy przejmować się drobiazgami, wszystko brać personalnie i rozdmuchiwać negatywne myśli. Sytuacja jest beznadziejna, bo bardzo silnie wzmacniana przez popkulturę. Telewizję oglądam tylko, gdy odwiedzam rodziców i za każdym razem jestem przerażony rozmiarami patologii, jaką instaluje się widzom tych wszystkich spierdolonych seriali i reklam. Nie będzie żadnej przesady, gdy napiszę, że oglądanie kablówki to dobrowolne wystawianie się na deszcz gówna i pomyj. Lecą takie Barwy (nie)Szczęścia, czy inny syf. Główna bohaterka jest tak niedojebana, że błahe problemy w pracy przenosi do domu i wyżywa się na swoim mężu i dziecku. Wspaniały wzorzec do naśladowania, rzeczywiście. Przykład typowej, polskiej rodziny. Może kiedyś doczekam się TVNowego, czy Polsatowego tasiemca o alkoholikach, byłoby spoko sobie pooglądać takie perypetie. Gość wraca po libacji i dla zabawy jak nie wypierdoli żonie taboretem w mordę! Dlaczego by nie puścić czegoś takiego? Jak już kultywujemy patologiczne zachowania, to bawmy się na całego, po co się ograniczać?

Tak sobie myślę, że my (w sensie nasze pokolenie) to jeszcze pół biedy. Mamy dostęp do sprawdzonej wiedzy, naukowych badań i mądrych głów. Coraz więcej osób nabiera świadomości i choć trochę próbuje się zmieniać, kontrolować myślenie. Współczuję natomiast pokoleniu naszych rodziców – tyle lat utwierdzania się w toksycznych przekonaniach i nawykach jest czasami już nie do odkręcenia.

Ale to temat na osobny wpis.

Zastanówmy się teraz nad następującą kwestią: jak przejmować się mniej?

Pierwszy i zarazem najważniejszy krok, to oddzielenie rzeczy, nad którymi masz kontrolę, od tych, których nie kontrolujesz. Zaczynamy od kompletnych pierdół, bo to nasza ulubiona działka. Mój ojciec potrafi wkurzyć się w pięć sekund tylko dlatego, że stoi na czerwonych światłach i jest gorąco. Znam ludzi, dla których końcem świata jest spóźnić się na autobus, a padający z nieba deszcz zobowiązuje do rzucenia soczystego kurwa mać! Już wyeliminowanie wściekania się na te małe rzeczy, których nie kontrolujemy robi wielką różnicę. To, że w głowie pojawia Ci się jakaś myśl wcale nie oznacza, że musisz ją rozwijać, a rodząca się w Tobie emocja nie obliguje Cię do podążania na nią. Możesz wziąć głęboki wdech, wyluzować. Odpuść sobie. Oszczędzaj nerwy i trenuj umysł, bo jeśli pozwalasz takim pierdom wpływać na swoje samopoczucie, to jak możesz być gotowy lub gotowa na rzeczywiście trudne i ciężkie sytuacje w życiu?

Szef miał średni humor i był dla Ciebie niemiły. Czy to Twoja wina? Jeśli nie, odpuść – jego sprawa. Nie przynoś tego do domu, nie rozpamiętuj, zostaw w biurze.

Stoisz w korku i spóźnisz się na spotkanie. Zadzwoń i powiedz, że będziesz kilkanaście minut po czasie, bo tylko tyle możesz zrobić – i wyluzuj.

Egzamin poszedł Ci słabo mimo, że się uczyłeś/uczyłaś? Teraz możesz tylko spokojnie czekać na wynik, biczowanie się w myślach w niczym tutaj nie pomoże. Natomiast jeśli przygotowania do egzaminu zastąpili: facebook, znajomi i kac, to przekuj wyrzuty sumienia w determinację, wyciągnij wnioski i przyłóż się do poprawki. Obiecaj sobie, że kolejnym razem się postarasz i przestań kisić się w negatywnych emocjach. Bo przeszłości nie zmienisz, ale masz spory wpływ na to, co stanie się w przyszłości.


W stresogennych sytuacjach kontrola własnych myśli jest nieoceniona.

Ucinanie ich lub naprostowywanie w momencie, w którym zaczynają zbaczać w ciemne rejony zwiastując katastrofę. Gdy dodamy do tego pełne skupienie na tym, by wykonać daną rzecz nie perfekcyjnie, a tylko najlepiej, jak potrafimy w danej chwili – otrzymujemy przepis na sukces. W ten właśnie sposób w końcu zdałem prawo jazdy (nie pytajcie, za którym razem, proszę) i porwałem widownię moim pierwszym w życiu wystąpieniem publicznym. Byłem koszmarnie zestresowany przed – i to tak bardzo, że rozważałem nie poprowadzić wykładu wcale. Rozumiecie, za ścianą kilkadziesiąt osób; wszyscy przyjechali mnie zobaczyć, a ja myślę tylko o dwóch opcjach:

  1. Obudzić się z tego koszmaru
  2. W przypadku, gdyby się okazało, że to jednak nie koszmar, a rzeczywistość – znaleźć najbliższe wyjście ewakuacyjne i pobić rekord w sprincie na kilometr

 

Uratowało mnie, że postanowiłem na trzeźwo ocenić sytuację i być szczerym z samym sobą. Wiedziałem dobrze, że technicznie moje wystąpienie zapewne będzie słabe. Nie miałem warsztatu ani doświadczenia. Pogodziłem się z tym faktem i go zaakceptowałem. Jedyne, co mi zostało to wyjść na scenę, postarać się nie zemdleć z wrażenia i powiedzieć wszystko, co mam do powiedzenia najlepiej, jak potrafię – od serca. Gdy skończyłem mówić, otrzymałem owacje na stojąco. Najśmieszniejsze jest to, że nigdy później nie udało mi się tego powtórzyć – mimo, że już miałem warsztat i moje wystąpienia były dużo bardziej przemyślane.


Czasem czujemy się źle i zamartwiamy dlatego, że ciągle popełniamy te same błędy.

Popełnianie błędów samo w sobie nie jest złe i zdarza się każdemu. Złe natomiast jest, jeśli nie wyciągamy wniosków i po raz setny dziwimy się, że wsadzając rękę w ogień czujemy ból.

Gdy pozwalamy ludziom przekraczać pewne granice, wchodzić nam na głowę i nie ćwiczymy asertywności.

Gdy się lenimy, piętrząc rzeczy do zrobienia i przytłaczają nas terminy – a mimo to nie staramy się sprawniej organizować czasu.

Gdy chorobliwie boimy się przyszłości, nie rozumiejąc, że jest ona wynikiem tego, co robimy TERAZ. Jeśli teraz ogarniasz życie i Ci wychodzi, to będziesz ogarniać też za 5 i 15 lat. Natomiast, jeśli w życiu masz burdel i nic z tym nie robisz, to Twój strach jest uzasadnionym mechanizmem obronnym, który wyświetla wielki, czerwony napis: ZACZNIJ COŚ ZMIENIAĆ!


Dużo do zrobienia = dużo stresu.

Sam ostatnio złapałem się na tym, że przez natłok spraw na głowie przestałem wyrabiać psychicznie. Chodziłem poddenerwowany, nie potrafiłem nawet na chwilę złapać wytchnienia. Przejmowałem się wszystkim po kolei i dodatkowo wkurwiał mnie sam fakt, że się tak przejmuję (!). W końcu przyszedł moment, w którym uświadomiłem sobie, że wszedłem w ślepą uliczkę. Wtedy zatrzymałem się i posegregowałem sprawy na:

1. Takie, na które nie mam wpływu, więc przejmowanie się nimi jest bez sensu. Pozostało tylko je zaakceptować i przestać poświęcać im uwagę.

2. Takie, na które mam wpływ i mogę załatwić od razu. Usiadłem więc i w kilka godzin ogarnąłem niewygodne rzeczy, które męczyły mnie od miesięcy. Wszystkie inne, wymagające codziennej uwagi wrzuciłem na listę, którą ogarniam zaraz po przebudzeniu rano, żeby przez resztę dnia nie musieć o nich myśleć.

3. Takie, na które mam wpływ, ale nie mogę ich załatwić od razu. W tym przypadku po prostu zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, by nadać im właściwy kurs. Teraz pozostaje cierpliwie czekać, dalej wykonywać dobrą robotę i przestać się martwić.

Efekt? Natychmiastowa ulga i wewnętrzny luz.


Grzęźniemy w naszej obsesji kontrolowania wszystkiego i nawet nie zauważamy, kiedy zaczynamy pożerać własny ogon.

To nie jest tak, że uświadomisz sobie te rzeczy raz i już nigdy nie będziesz się przejmować. Niestety, nasz mózg tak nie działa. Zapominamy, na powrót dajemy się wciągnąć w bagno i znów się z niego wydostajemy. To sinusoida. Nie piszę tego wpisu tylko dla Was, ale przede wszystkim dla siebie. By wrócić do nauki umiejętności, jaką jest odpuszczanie lub/oraz (w zależności od sytuacji) kontrola myśli. Przypomnieć sobie te z pozoru proste rzeczy, które równie łatwo pogrzebać codziennością.

Problemy były, są i będą. Gdy rozwiążesz jeden, w jego miejsce wyrośnie następny. Tak ma być i jest to dwubiegunowa esencja życia. Możemy albo to zaakceptować, nauczyć się zarządzać naszymi emocjami albo powoli się wyniszczać, serwując sobie końską dawkę kortyzolu każdego dnia. Szczęśliwi ludzie to nie ci, którzy oszukali system – i w cudowny sposób pozbyli się wszystkich mniejszych i większych spraw ciążących na karku – tylko ci, którzy mimo to potrafią cieszyć się życiem i uśmiechać. Zatrzymać na chwilę, docenić przyjemny moment lub towarzystwo znajomych. Przymknąć oczy leżąc na łące i mimo tych piętrzących się w głowie rzeczy do zrobienia po prostu odpuścić na trochę. Bo one nie uciekną, ale życie już tak – a myślenie o problemach skutecznie zabija okazję do złapania oddechu i utrzymania balansu.

Przy takiej intensywności życia i torpedowaniu informacjami potrzebujemy balansu nie mniej, niż powietrza.

Artykuł Suma wszystkich strachów pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/suma-wszystkich-strachow/feed 0
Dryfując w otchłani https://v1ncentify.prohost.pl/post/dryfujac_w_otchlani https://v1ncentify.prohost.pl/post/dryfujac_w_otchlani#respond Sat, 14 Mar 2015 00:00:00 +0000 http://dev.v1ncent.pl/?p=156 Rozbieram się i biorę dokładny prysznic. Co chwilę spoglądam na uchylone drzwi kabiny i niebieskie światło rozlewające się na posadzce. Jestem podekscytowany.

Artykuł Dryfując w otchłani pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Rozbieram się i biorę dokładny prysznic. Co chwilę spoglądam na uchylone drzwi kabiny i niebieskie światło rozlewające się na posadzce. Jestem podekscytowany.

Ostrożnie wchodzę do środka. Woda ma temperaturę ciała, jest idealna. Słyszałem, że niektórzy wolą mieć w trakcie seansu uchylone drzwiczki i włączone światło. Ja zamykam się szczelnie w kabinie i klikam przycisk. Pogrążam się w ciemności.

Kładę się, a woda momentalnie wypełnia moje uszy i wypiera ciało, unosząc na powierzchni. Nic nie widzę. Rozluźniam wszystkie mięśnie w ciele, nie wkładam żadnej energii w swobodne dryfowanie – po chwili przestaję cokolwiek czuć, włączając w to grawitację. Nic też nie słyszę, bo po chwili muzyka wprowadzająca cichnie, przyzwyczajam się też do szumu krwi w skroniach.

Mam odcięte zmysły i właśnie zaczynam swój pierwszy seans w kabinie floatingowej, zwanej też kabiną deprywacji sensorycznej.

R.E.S.T. (Restricted Environmental Stimulation Therapy) – Terapia Ograniczonej Stymulacji Środowiskowej.

Terapia ta polega na ograniczeniu około 90% bodźców zewnętrznych. Warunki takie spełnia kabina deprywacyjna. Osoba korzystająca z kabiny, nie czuje przyciągania ziemskiego (dzięki unoszeniu się na wodzie w wysoko stężonym roztworze soli Epsom), nic nie widzi, prawie nic nie słyszy, temperatura wewnątrz dostosowana jest do temperatury skóry, wynosi około 35 °C. Na początek każdej sesji w tle słychać muzykę, która pomaga wejść w stan relaksu. Warunki te są predyktorami fal alfa i theta, charakterystycznych dla głębokiego relaksu. Mięśnie rozluźniają się, następuje wyrzut endorfin, prolaktyny, oksytocyny, usuwanie kortyzolu. Wystarczą już 3 sesje[1], aby organizm przyzwyczaił się do nowego środowiska, a uczestnik poczuł efekty płynące z tej formy terapii.

Okej, jestem kompletnie odcięty od 90% bodźców, które w normalnych warunkach zajmują moją uwagę. Pierwsze minuty to oswajanie się. Jest tylko głowa i jej zawartość. Myśli, które obijają się po czaszce.

Postanawiam na początek sprawdzić, gdzie zabierze mnie komora, gdy po prostu odpuszczę i przestanę kontrolować mój umysł. Po kilku minutach zaczynam odpływać. Zapadam się w siebie i nabieram przekonania, że znajduję się w próżni, na peryferiach Wszechświata. Otwieram oczy. Oczywiście patrzę w idealnie czarną otchłań, co tylko pogłębia uczucie dryfowania gdzieś w przestrzeni kosmicznej.

 

Męski głos szepcze mi do ucha. Potrzebuję całej siły woli, żeby nie zerwać się na równe nogi. Już sama myśl o ruchu fizycznym wywołuje niekontrolowane skurcze na całym ciele. Identyczne skurcze, które masz sekundy przed zapadnięciem w sen. Zastanawiam się, czy to możliwe, że moje fale mózgowe tak szybko zmieniły częstotliwość na theta. Jestem świadom tego, że odpływam. Ja jednak nie chcę zasnąć. 

 

Celem mojej pierwszej wizyty w komorze jest sprawdzenie jej potencjału jako narzędzia do prawdziwie głębokiej medytacji.

Krótki filmik, który nagrałem w ośrodku Aura Spokoju.

Zaczynam więc oczyszczać umysł, co przychodzi mi zauważalnie prościej, niż w wypadku medytacji w domu. Skupiam się na wolnym oddychaniu. Obserwuję myśli, ale w żadną nie wchodzę. Pozwalam im przypływać i odpływać. Po kilkunastu (?) minutach osiągam kompletną pustkę. Muszę ją utrzymać – myślę. Domek z kart rozpada się, zaczynam budować od początku.

W końcu jestem. Bez dialogu wewnętrznego, bez oceniania. Czas rozciąga się jak guma do żucia, po jakimś czasie on również staje się nieistotny. Okresowo wkrada mi się jakaś myśl, ale każdy powrót do pustki przychodzi mi łatwiej. Medytując w warunkach domowych, przy odpowiednim nastroju i braku rozpraszających bodźców jestem w stanie utrzymać taki stan przez maksymalnie dwie minuty. Tutaj mam go już przez cały czas.

Zupełnie niespodziewanie gdzieś w środku zaczyna kiełkować spokój. Rozrasta się na moje całe ciało. Głęboki relaks.

Nieoczekiwanie mija godzina. Spokojna muzyka wybudza mnie z transu. Wychodzę z kabiny. Jestem całkowicie wyrzucony na zewnątrz. W głowie nie mam ani jednej myśli. Biorę prysznic i czuję każdą kroplę uderzającą w moje wypoczęte ciało. Ubieram się i wychodzę do recepcji. Rozmawiam z właścicielką ośrodka. Czuję się dobrze z każdym słowem, które wypowiadam. Nie analizuję wcześniej tego, co chcę powiedzieć. Kompletnie znika sito, za pomocą którego na co dzień filtrujemy nasze kwestie.

Wychodzę na zewnątrz, czuję ciepły wiatr i zapach powietrza. Uśmiecham się. Jestem spokojny i szczęśliwy. Uczucie radości rozlewa się falami po całym ciele.

To niesamowite, ale z głowy całkowicie zniknął śmietnik. Dialog wewnętrzny nie istnieje. Mam przyspieszone reakcje oparte na zmysłach. Jestem tu i teraz. Idę po mieście i czuję, że każdy kontakt wzrokowy z mijanymi kobietami jest zabójczy. Odnoszę też wrażenie, że dziewczyny częściej na mnie zerkają. Tak jak wtedy, gdy codziennie trenowałem uważność i wchodzenie w głębokie stany seksualne.

Łatwiej rozmawia mi się z ludźmi. Mówię, a słowa same wskakują w odpowiednie miejsce. Jestem dużo bardziej ugruntowany w tym, co robię. Moja energia jest konkretna i zbita. Błogi stan utrzymuje mi się już do końca dnia.

– A ty co taki dziś wyluzowany? – słyszę od znajomych.

To dopiero pierwszy z wielu seansów. Jestem świadom tego, że każdy kolejny raz odkryje przede mną więcej.

Nie mogę się doczekać. Mam nadzieję osiągnąć stany świadomości przedstawione w podcascie Joe Rogana (warto obejrzeć!):

 

*

Jakiś czas temu zainteresowałem się tematyką floatingu i trafiłem na stronę ośrodka Aura Spokoju (Warszawa). To właśnie tutaj rozpocząłem swoją przygodę z deprywacją sensoryczną.

Przy okazji regularnych wizyt nawiązaliśmy z ośrodkiem współpracę, której owocem jest zniżka 10% na sesje floatingu dla wszystkich Czytelników tego bloga.

 


Dzwoniąc wystarczy podać hasło: Vincent Floating.

Zniżki dotyczą sesji godzinnych oraz dwugodzinnych. Jeśli zainteresowanie będzie duże, to przy kolejnych sesjach możliwa będzie negocjacja zniżki nawet do 20%.

 

 

Już wkrótce kolejna relacja i opis efektów po kilku wizytach w kabinie.

 

Stay tuned!

Artykuł Dryfując w otchłani pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/dryfujac_w_otchlani/feed 0