relacje – VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ https://v1ncentify.prohost.pl O kobietach, życiu i zdrowym do niego podejściu. Mon, 03 Jan 2022 16:05:35 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.0.2 Uczucia bez nazwy https://v1ncentify.prohost.pl/post/uczucia-bez-nazwy https://v1ncentify.prohost.pl/post/uczucia-bez-nazwy#comments Mon, 09 Jul 2018 12:17:46 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=3556 Jadę motorem, szeleszczą mijane palmy, w oczy razi mnie sztylet pomarańczowego zachodu słońca. Mam pełen bak, brak celu i chęć, by docisnąć manetkę. Mknę trasą, która wije się jak wąż. Kręcę nadgarstkiem, więc maszyna wyrywa spod tyłka, chce rzucić się gwałtownie do przodu. Po prawej owcze chmury kąpią się w swoim odbiciu, horyzont zalany jest pomarszczoną wodą.

Artykuł Uczucia bez nazwy pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Jadę motorem, szeleszczą mijane palmy, w oczy razi mnie sztylet pomarańczowego zachodu słońca. Mam pełen bak, brak celu i chęć, by docisnąć manetkę. Mknę trasą, która wije się jak wąż. Kręcę nadgarstkiem, więc maszyna wyrywa spod tyłka, chce rzucić się gwałtownie do przodu. Po prawej owcze chmury kąpią się w swoim odbiciu, horyzont zalany jest pomarszczoną wodą.

 

Sprawdzam: nie mam problemów. Jestem wolny.

 

Moim jedynym zmartwieniem jest benzyna.

 

Jak nazwać to uczucie?

 

“Wolność”?

 

Wolność to czułem, gdy po raz ostatni opuściłem gmach uczelni wiedząc, że więcej nie muszę tam wracać, ani już nigdy uczyć się czegoś, czego nie chcę. Była to inna “wolność” od tej, którą czuję leżąc latem na łące i pijąc zimne wino. Obie “wolności” są zdecydowanie różne od tej, która ogarnia mnie, gdy mknę motorem po tropikalnej wyspie, na tyle daleko od Polski i na tyle szybko, że nie mają szans dogonić mnie żadne obowiązki, żadne problemy. Rzeczywistość wokół jest tak obca, że odklejają się ode mnie schematy myślowe, schodzą całymi płatami jak stara farba. Ciepły deszcz zalewa koleiny, w które wpadał mózg, nagły powiew ciepłego, ale rześkiego wiatru odrywa skostniałe przekonania, zostawiając sam miąższ. Jestem ja i motor, otoczenie jak ze snu, zupełnie jakbym kiedyś już tu był lub po prostu miał tutaj trafić.

 

Nie da się takiego doświadczenia po prostu zgnieść i skompresować w jedno słowo. Moja “wolność” przeżywana w tamtym momencie dla Ciebie jest zupełnie inną “wolnością”, powiązaną z Twoimi doświadczeniami, pragnieniami. To tylko słowo, etykieta, arbitraż.

 

Dlaczego w XXI używamy czegoś tak niedoskonałego jak język? Latamy na Marsa, modyfikujemy własne geny, a wciąż potykamy się o błąd w interpretacji. Używamy topornego, obarczonego ogromną stratą i śmiesznie niską przepustowością narzędzia przekazywania informacji, które po prostu nie jest efektywne.

 

Gdybym mógł Cię dotknąć i tym dotykiem przekazać wszystko, co odczuwam, natężenie, zapach i barwę. Całą intensywność i cały sens osadzony w ramach mojej rzeczywistości. Bezstratny przekaz, pełne zrozumienie, brak miejsca na błąd. Jeden dotyk i już wiesz.

 

Jeden Twój dotyk i ja wiem.

 

Z drugiej strony, czy wtedy wszystko nie byłoby zbyt oczywiste? Czy to nie w tej niepewności i wolności interpretacji leży prawdziwa wartość słów, którymi się dzielimy? Może te najsłodsze uczucia, najlepsze momenty i najbardziej intensywne chwile są tak wyjątkowe i słodkie właśnie dlatego, że tylko my możemy je poczuć? Może właśnie dlatego coś nieznośnie uciska nas w gardle, gdy spada na nas kaskada emocji i zostajemy z nimi sami? To nasz moment. Niepodzielny, zachłanny. Zanurza nas, tuli do siebie nie dzieląc się z nikim innym.

 

Gdy aktor musi wzruszyć się na planie filmowym, nie wczuwa się on w tragedię przeżywaną przez postać, którą ma odgrywać – szuka raczej osobistej tragedii, otwiera własne, stare rany i przypomina sobie, jak go bolało. Zmusza się, by znów to poczuć. Wtedy pojawiają się łzy.

 

Dzięki słowom podobny proces zachodzi u nas z automatu. Mózg przeszukuje nasze życie, tkając z minionych chwil kontekst do symulacji.

 

Może tak właśnie jest lepiej?

 

Być może w dzieleniu się historiami i emocjami z ludźmi wcale nie chodzi o to, by poczuli oni dokładnie to, co my. Może chodzi o coś więcej – zamykanie przeżyć w słowa, etykiety, które dla każdego mają inne znaczenie i pobudzają w unikalny sposób. Gdy słuchamy czyjejś opowieści, przeżywamy ją w naszym osobistym kontekście. Wyobrażamy sobie, jak my byśmy się czuli – z całym bagażem naszych doświadczeń, przeżyć, zależności i znaczeń – wrzuceni w cudzy film.

 

I właśnie dlatego historie mogą dotknąć nas tak głęboko i mocno.

 

Dlatego też, najlepsze chwile życia najlepiej przeżywa się z ludźmi, których lubisz, kochasz. Jako człowiek potrzebujesz świadomości, że ktoś wie, potrafi się z Tobą utożsamić. Chcemy iść przez życie w grupie, połączonej mocnymi doświadczeniami. Dlatego nie potrzebuję samotnych wycieczek. Dlatego niezależnie od tego, czy jadę do innego miasta, państwa, czy lecę na inny kontynent – zawsze podróżuję do kogoś ważnego dla mnie lub z kimś ważnym.

 

Po to, by później bez użycia słów móc zobaczyć na twarzy drugiej osoby zrozumienie.

 

Pędząc między drzewami kauczuku zwalniam, napawam euforią i patrzę przez ramię. Za sobą widzę jeszcze dwa motory.

 

Jedno słowo nie odda emocji. Jedno słowo to fragment puzzla bez podpowiedzi, jak wygląda cała reszta. Wiele słów połączonych w historię to już całkiem niezły kompas. Przeżywanie razem to komfort i zrozumienie przekazywane samym spojrzeniem, nie trzeba nic mówić.

 

Nie trzeba okaleczać momentu.

Artykuł Uczucia bez nazwy pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/uczucia-bez-nazwy/feed 4
Gdy mą poezją były Twoje nogi https://v1ncentify.prohost.pl/post/poezja-byly-nogi https://v1ncentify.prohost.pl/post/poezja-byly-nogi#respond Mon, 04 Dec 2017 17:46:05 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=3216 Kiedyś zakochiwałem się na pstryknięcie palcem

Artykuł Gdy mą poezją były Twoje nogi pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Kiedyś zakochiwałem się na pstryknięcie palcem

 

Widziałem dziewczynę w moim typie, może łapałem kontakt wzrokowy – oczywiście zrywałem go pierwszy, wlepiając oczy w chodnik, posadzkę, czubki własnych butów w autobusie – i po prostu mnie wsysało. Zapamiętywałem twarz, kolor oczu, ułożenie włosów. Linię zgrabnych nóg, które mnie hipnotyzowały i sprawiały, że nie tylko w moim brzuchu pojawiały się popkulturowe motylki, ale też zaczynałem czuć stres. Gorąco uderzało mi do głowy, kwitnąc okazałymi plamami na rozpalonych policzkach.

 

To wszystko były platoniczne uczucia, sny na jawie, którymi żyłem. Nie rozmawiałem z tymi dziewczynami, nie dotykałem ich, były całkowicie poza moim zasięgiem.

 

Wtedy po raz pierwszy się obudziłem. Po 20 latach samotności, depresyjnych myśli, obwiniania za swoje położenie wszystkich dookoła, prócz siebie. Złapałem wtyczkę Matrixa i pociągnąłem z całej siły – po raz pierwszy widząc świat takim, jaki jest naprawdę.

 

Pierwsze pocałunki, słodki smak błyszczyka na języku. Pierwszy seks i wulkan emocji, który rozchodził się po całym ciele zamiast stresu. Już nie zrywałem kontaktu wzrokowego pierwszy. Już nie żyłem w swojej głowie.

 

Podejmowałem działanie, wyhodowałem sobie parę jaj. Nazywaj to sobie, jak chcesz. Ja żyłem, po raz pierwszy czułem, jak powietrze wypełnia moje płuca. Byłem tu i teraz. Nie kiedyś. Nie kurwa 5 lat temu.

 

Pierwsze kobiety, z którymi się spotykałem pomagały mi eksplorować rzeczywistość. Moje ciało, ich ciała, naszą intymność. Emocje, których było zbyt wiele, które zalewały nas fala za falą. To było jak niekończące się tsunami, jak magiczna lampa potarta zbyt mocno, zbyt zachłannie.

 

Żyłem w filmie

 

Blady chodnik, którym szedłem i zapach własnych perfum. Guzik domofonu i rosnąca w ciele euforia. Ona otwierająca drzwi w zbyt dużej koszuli i jej długie, całkiem nagie nogi. Świeżo umyte włosy opadające na ramiona. Nerwowe gesty, atmosfera oczekiwania, zbędny film i kiczowata muzyka. Nasze złączone cienie na ścianie i świadomość, że właśnie wykroiliśmy sobie spory kawałek ciasta rzeczywistości i za moment go bezczelnie skonsumujemy. Bez lęku, konwenansów i kompletnie odcięci od świata na zewnątrz. Tu. Teraz.

 

Te chwile były jak wybuchy atomowe na horyzoncie spokojnej równiny codzienności. Podmuch tych wybuchów poruszał drzewa, bujał trawą i wprowadzał pożądany chaos do rzeczywistości. Siedziałem w znienawidzonej robocie za biurkiem i wykonywałem mechaniczne zadania z uśmiechem na ustach, czując napuchnięte sznyty na plecach, w miejscach gdzie zatopiła swe paznokcie.

 

W poszukiwaniu drugiego pierwszego zauroczenia

 

Przeżywamy nasze pierwsze miłości, pierwsze zauroczenia i eksplorujemy własną seksualność. Wszystko, co przychodzi później rzadko smakuje aż tak dobrze. Te doświadczenia są emocjonujące, niosą se sobą iskrę tych pierwszych, najważniejszych – a jednocześnie czegoś im brakuje. Jednocześnie wiesz, czego się spodziewać, a logiczny umysł odziera całość z magicznej atmosfery, trochę jak ze świętym Mikołajem i choinką. Każda kolejna Gwiazdka zawiera ułamek atmosfery, którą zapamiętałeś z dzieciństwa, a jednocześnie jest też coraz bardziej zwykła.

 

Niby dalej dostajesz od relacji to, czego chcesz, ale z tyłu głowy wiesz, że nie jest to ta sama intensywność, co kiedyś. Podnosisz kolejnym partnerom coraz wyżej poprzeczkę i zaczynasz wymagać niemożliwego – coraz łatwiej skreślając ludzi i szukając dalej.

 

/To skreślanie ludzi przychodzi nam w tych czasach zaskakująco i niepokojąco łatwo, prawda?

 

To tęsknota za drugim pierwszym razem. Równie logiczne, co próba złapania mgły w rękę, celem zabrania jej do mieszkania. Nie możesz drugi raz po raz pierwszy zapalić marihuany lub napić się piwa ukradkiem, prosząc z kumplami przypadkowego przechodnia z dowodem osobistym, by był tak uprzejmy i kupił dwie reklamówki łomży export. Możesz pójść do sklepu i sam sobie kupić alkohol. Mało ekscytujące.

 

Odstawiając na bok pretensjonalne porównania, pozostaje ostateczne pytanie.

 

Czy jesteśmy głupi, tęskniąc do naszych pierwszych, wyidealizowanych razów?

 

Wbrew pozorom i zdrowej logice, uważam, że nie jesteśmy.

 

Przez kilka ostatnich lat byłem w tym aspekcie cynikiem. Byłem, oznacza, że już nie jestem. Pewnego dnia, nie spodziewając się tego kompletnie, wpadłem pod emocjonalny pociąg, który uświadomił mi, że mogę przeżyć swój drugi, pierwszy raz.  Że mogę czuć tak intensywnie, że brakuje mi słów. Banalnie mnie zatkało, co w moim przypadku nie dzieje się dość często, jako że żyję z produkowania słów.

 

Drugi pierwszy raz jest lepszy od pierwszego, bo już znasz ten świat. Znasz siebie, swoje oczekiwania wobec drugiej osoby. Nie jesteś już nieporadny, nieporadna. Wiesz dokładnie, co zrobić, by pozwolić rzeczom się dziać. Jesteś też mądrzejszy, mądrzejsza o poprzednie sytuacje, kiedy głupota i brak doświadczenia stłukły wyjątkowy wazon.

 

/Problem jest w tym, że możesz okazję na przeżycie czegoś niesamowitego po prostu przegapić – jak już zaznaczyłem wyżej, zbyt łatwo przychodzi nam skreślanie ludzi.

 

I teraz, gdyby był to kolejny naiwny blog, czy artykuł w jakimś śmiesznym piśmie, tekst kończyłby się słowami: “po prostu czekaj, wyjątkowe uczucie samo Cię odnajdzie”. W sumie byłaby to jakaś tam prawda dla odbiorców płci żeńskiej. Kobiety w naszej kulturze rzeczywiście mogą sobie czekać i być w tym kontekście bierne (w sumie, ostatecznie to też taka umowna półprawda i jednocześnie temat na inny tekst).

 

Jeśli jesteś facetem, to czekając owszem, odnajdzie Cię uczucie – piekących odcisków na dupie.

 

Jako facet musisz być proaktywny i stwarzać sobie okazje do poznawania takich kobiet, którymi jesteś zainteresowany. Jeśli tego nie zrobisz to sorry, samo z nieba nie spadnie. Być może do tej pory żyłeś z takim przekonaniem, jeśli tak to przepraszam, że zepsułem Ci ten piękny, zimowy wieczór.

 

Na koniec mały wniosek do przemyślenia: Jeśli częściej w myślach wracasz do przeszłości i wspominasz, niż cieszysz się z życia tu i teraz, to sygnał, że powinieneś strzelić sobie z liścia, obudzić się i zająć teraźniejszością, bo właśnie przecieka Ci między palcami.

 


Tytuł dzisiejszego wpisu to fragment tekstu piosenki Pidżamy Porno – Kocięta i Szczenięta

 

Artykuł Gdy mą poezją były Twoje nogi pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/poezja-byly-nogi/feed 0
Seksualny cyrk, czyli dlaczego zachowujemy się jak idioci https://v1ncentify.prohost.pl/post/seksualny-cyrk-czyli-dlaczego-zachowujemy-sie-jak-idioci https://v1ncentify.prohost.pl/post/seksualny-cyrk-czyli-dlaczego-zachowujemy-sie-jak-idioci#respond Sun, 23 Apr 2017 18:37:04 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=2633 Wiecie, od długiego czasu żyję w bańce informacyjnej. Wszyscy znajomi, na których mi zależy i z którymi utrzymuję kontakt wiedzą, czym się zajmuję. Większość z nich ma zdrowe przekonania na temat życia, biznesu i relacji damsko-męskich, bo własnie takimi ludźmi chcę się otaczać.

Artykuł Seksualny cyrk, czyli dlaczego zachowujemy się jak idioci pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Wiecie, od długiego czasu żyję w bańce informacyjnej. Wszyscy znajomi, na których mi zależy i z którymi utrzymuję kontakt wiedzą, czym się zajmuję. Większość z nich ma zdrowe przekonania na temat życia, biznesu i relacji damsko-męskich, bo własnie takimi ludźmi chcę się otaczać.

Zespół Madonny i ladacznicy – zaburzenie seksualne opisane przez psychoanalityka Renshava, polegające na ambiwalentnej postawie mężczyzny wobec natury kobiecej. W mentalności mężczyzny współistnieją dwa modele kobiety: Madonna – porządna, cnotliwa, idealna żona i matka oraz ladacznica – zmysłowa, rozpustna, dostępna, zabawowo traktująca seks.

 

Postawa ta według Renshava jest bardzo rozpowszechniona w kręgu kultury Zachodu i wynika z wychowania, lęku kastracyjnego, nieufności wobec kobiet i podwójnej moralności.

 

Wikipedia

 

W naszym świecie normalne jest zagadanie przypadkowej dziewczyny na ulicy i uprawianie z nią seksu tego samego dnia. Nie mamy kompleksu Madonny i Ladacznicy, bo prawdziwą naturę kobiet odkryliśmy już dawno temu i zrobiliśmy jedyną sensowną rzecz – zaakceptowaliśmy ją, co otworzyło nam drzwi do świata niedostępnego dla przeciętnego faceta.

Posiadając dobrze skonstruowaną bańkę możesz wyciąć ze swego życia ludzi i zachowania, których nie lubisz. Odłączyć się i przenieść do wirtualnej rzeczywistości, gdzie nie będą Cię dotyczyć myśli i przekonania osób, których w swoim świecie nie chcesz. Po jakimś czasie takiego odcięcia zapominasz, że w ogóle istnieją ludzie, którzy myślą inaczej. Twoje przekonania zapuszczają w Ciebie korzenie tak głęboko, że DZIWNY staje się fakt, że inni budują swoje tu i teraz wokół zupełnie innych systemów wartości.

Dla mnie osobiście najbardziej przerażające momenty interakcji z innymi ludźmi to te, w których przez przypadek (poznaję nowych ludzi, na przykład znajomych dziewczyny) lub z przymusu (komentarze do filmów Instynktownego na YouTube) wchodzę w patologiczne bańki i widzę, w jaki sposób myśli i funkcjonuje większość osób – szczególnie facetów.

Mam ciarki na samą myśl o zapuszczaniu się w ten niepokojący świat, ale właśnie nim się dzisiaj zajmiemy. Siostro, podaj skalpel i odsuń się proszę. Będzie krwawo.

Szpital wariatów

 

Kobiety to dla mężczyzn temat szczególnie wrażliwy, bo bezpośrednio powiązany z ego. Każdy chciałby być ekspertem i pozycjonować się na kogoś, kto nie ma problemów z płcią przeciwną. Jednocześnie wielu facetów wyrzuca do kosza entuzjazm związany z kobietami gdzieś w okolicach studiów, gdy powoli dociera do nich, że schematy, w których się poruszają są nieefektywne. Że bycie miłym, poprawnym i romantycznym nie działa (a miało działać!). Rośnie seksualna frustracja podszyta dezorientacją – negatywny szlam, który goście kierują na kobiety potwierdzające nieefektywność wpajanych od dziecka schematów zachowań.

Jeśli jakaś dziewczyna uprawia seks bez przejścia “rytuału” kilku randek, jest na celowniku. Jeśli wychodzi z nowopoznanym facetem z klubu, zostaje napiętnowana. Punktem wrzącym zagubienia jest natomiast sytuacja, w której dziewczyna uprawia seks z mężczyzną będącym kompletnym zaprzeczeniem modelu Faceta Idealnego, lansowanego przez popkulturę, mamę, tatę oraz same kobiety. Krzyś (który staje się powoli blogową maskotką – ktoś z Was powinien przygotować jego wizualizację na potrzeby takich wpisów) widzi na własne oczy, że jego wyidealizowana Asia – w której podkochuje się od lat, o której względy się stara zapraszając do kina, naprawiając komputer, robiąc za darmowego taksówkarza o każdej porze dnia i nocy – właśnie całuje się z gościem, który podszedł do niej zaledwie piętnaście minut temu. Krzyś ma blue screena. Jak to, moja Asia? Przecież to czysta Asia, z zasadami, nie jakaś dziwka. Asia by nigdy, przenigdy… może jej coś dosypał?! Ale przecież się uśmiecha, trzeźwo patrzy, dobrze się bawi. Jak to, zaraz! Przecież on nawet nie jest dla niej miły, przecież dotyka ją, jakby byli razem, dlaczego nie strzeliła mu z liścia, nie chlusnęła mu w twarz drinkiem? Dlaczego jest w niego tak wpatrzona i sama ciągnie za rękę do baru?

Wiecie, co dzieje się później?

Asia wychodzi z klubu, ale nie sama. Rozchlapane myśli kapią z rozłupanego łba Krzysia, który nie jest w stanie zracjonalizować tego, co się właśnie stało. Największą tragedią natomiast jest fakt, że pomimo nieefektywnego schematu myślowego, taki facet sam z siebie go nie zmieni, bo brakuje mu dystansu i odpowiednich informacji. Pomimo zbierania feedbacku z zewnątrz potwierdzającego, że świat relacji rządzi się innymi prawami fizyki, Krzyś będzie dalej poruszał się wytartymi ścieżkami, jak szczur w labiryncie, stając się coraz bardziej nieszczęśliwym, zagubionym człowiekiem, z rosnącym przekonaniem, że został oszukany. Zgorzknienie i frustracja zawsze muszą znaleźć ujście, więc w długoterminowej perspektywie gość zacznie nienawidzić kobiet i facetów, którym z nimi wychodzi.

Wreszcie znajdzie swoją racjonalizację: dziewczyny pokroju Asi to dziwki, a goście, którzy mają dużo seksu – smutni kolesie bzykający puste szmaty (bo jak wszyscy wiemy, te mądre różnią się biologicznie od głupich i nie odczuwają pożądania, a pieprzą się tylko w celu prokreacji). 

Same dziewczyny nie są tutaj bez winy, bo na każdym kroku utwierdzają mężczyzn w patologicznych schematach, poruszając się bezpiecznie pod społecznym płaszczykiem czystej kobiety, która do seksu potrzebuje związku. Na co dzień prezentują postawę cnotliwej córeczki tatusia, by w nocy pieprzyć się i realizować fantazje z facetami, którzy dostarczają im odpowiednich emocji i dyskrecji. Tak, wiem że lepiej udawać i z tego udawania czerpać profity, niż skazać się na ostracyzm społeczny i łatkę “łatwej dziwki”. Wiem, że bezpieczniej jest założyć, że facet, z którym się spotykasz ma równie średniowieczne przekonania, co 95% mężczyzn, niż przejechać się na szybkim i wyuzdanym seksie z nim. Ja jedynie zwracam uwagę na dokładanie cegiełki do patologicznego modelu relacji. To popieprzony łańcuch kłamstw, w którym każde kolejne ogniwo umacnia zakrzywione postrzeganie rzeczywistości, powodując zagubienie i frustrację u mężczyzn oraz wyrzuty sumienia i wstyd z powodu odczuwania naturalnych instynktów u kobiet. Niektóre z nich akceptują swoją prawdziwą naturę  i po prostu odgrywają bezpieczną szopkę, by nie nadwyrężyć swojej reputacji. Inne z kolei jej nie akceptują, więc każde działanie pod wpływem impulsu muszą sobie racjonalizować i w tę racjonalizację wierzyć. “Było dużo alkoholu… nie planowałam tego…”, “weszłam do niego na szybką herbatę i jakoś tak wyszło…”.

Nie możesz czuć się dobrze, za model myślowy przyjmując taki, który zaprzecza Twoim naturalnym instynktom. Wszyscy jesteśmy ludźmi i wszyscy chcemy seksu, bliskości oraz dowolności w zakresie tego, z kim i w jaki sposób zrealizujemy te potrzeby. Czy w związku, czy poza nim. A teraz mamy patową sytuację, w której facet wstydzi się tego, że jest napalony na dziewczynę i nie chce jej tym urazić, a kobieta z kolei musi udawać urażoną i zgrywać trudno-dostępną, bo albo czuje wyrzuty sumienia z powodu swoich pragnień albo po prostu wie, że musi odegrać kabaret. Brzmi, jak szpital wariatów.

 

Mężczyzna albo zaakceptuje, że kobiety uwielbiają seks i nie dzielą się na te “czyste bez skazy” i “rozpustnice” albo na zawsze pozostanie zdezorientowany i zablokuje sobie dostęp do zdobywania doświadczenia. Ta sama kobieta przy dwóch różnych facetach będzie wyświetlać dwie skrajnie różne osobowości. Dla jednego będzie napaloną “zdzirą” i bzyknie się tej samej nocy lub na pierwszym spotkaniu – tylko dlatego, że zostanie dobrze poprowadzona i zobaczy, że gość jej nie ocenia. Dla drugiego z kolei, wykazującego symptomy zespołu madonny i ladacznicy, będzie czystą cnotką, mówiącą, że “za szybko”, wodzącą za nos, wymarzoną dziewczyną do związku – byle nie wdepnąć w minę i dopasować się do wizji mężczyzny.

To nie jest tak, że “faceci nie rozumieją kobiet”. Faceci nie rozumieją rzeczywistości, w której żyją, a ponieważ znajdują się w pułapce myślowej – nie mogą spojrzeć na nią z dystansu. Mężczyzna albo wyrwie się z “Matrixa” albo do końca życia będzie bardzo nieszczęśliwy, ponosząc porażkę za porażką, popełniając te same błędy w imię przyjętych (fałszywych) założeń co do otaczającego świata. Z tym, że wbrew pozorom wyrwanie się jest ekstremalnie trudne. Po pierwsze, jako ludzie mamy tendencję do fanatycznej obrony swoich przekonań (nawet wtedy, kiedy zostały nam zaszczepione i wcale takie “nasze” nie są), a po drugie społeczeństwo nieustannie bombarduje nas kłamstwami mającymi na celu zakorzenić nas w patologicznym modelu relacji. Po trzecie, porzucenie całego systemu wartości i zmiana modelu wydaje się być przerażająca. Jako ludzie potrzebujemy prostych zasad i dowodu społecznego. Najlepiej, żeby te zasady zostały narzucone z góry (bezpieczeństwo) i były powszechnie przestrzegane (potwierdzenie), w myśl zasady, że miliony much nie mogą się mylić, a jeśli tylko będziemy robić to, co one – nie grozi nam nic złego.

Facet musi zaakceptować prawdziwą naturę kobiet, by zdobywać z nimi doświadczenie, wyrobić sobie standardy, mieć porównanie. Ile razy słyszymy Krzysia mówiącego “to moja wybranka” o lasce, na którą jest skazany, bo nie posiada kompetencji, które pozwoliłyby mu poznawać inne kobiety? Jak mawia mój kumpel, wybór z jednego nie jest żadnym wyborem. Potrzebujemy wielu dziewczyn, by nauczyć się, co oznacza asertywność oraz jak pozostać niezależną jednostką w relacji, wzrastać jako mężczyzna – nie stawać się w związku czarną dziurą, która nieustannie wymaga atencji. By dojść do momentu, gdzie wchodzimy w związek nie ze strachu przed samotnością, ale z rzeczywistego WYBORU, przynosząc na podwórko swoje zabawki. Tak, to kobieta, której chcę. Byłem z Agnieszką, Kasią i Mariolą, poznałem rozpiętość osobowości kobiet, przerobiłem szybki seks, zazdrość, odrzucenie, poznałem siebie i poukładałem w głowie. Dzięki temu wiem, że TO jest kobieta, z którą chcę dalej wzrastać, stworzyć coś zajebistego. I rzeczywiście WIEM, bo posiadam doświadczenie. Nie wkręcam sobie, że oto przede mną stoi wyjątkowa laska, podczas gdy na miano wyjątkowej zasługuje w moim słowniku każda, która po zamienieniu dwóch zdań nie zaczyna spierdalać w podskokach.

Podwójne standardy

 

Takiego przekonania nie da się osiągnąć w inny sposób – facet nie będzie w pełni facetem, jeśli nie podejmuje działania. Z drugiej strony, mężczyzn “ogarniętych” w temacie relacji określa się mianem “kobieciarzy”, które niesie wydźwięk równie subtelny, co kop w jaja. Wymaga się od faceta, żeby wiedział co powiedzieć i gdzie zabrać. Jak wydrylować spojrzeniem, by zrobiło się jej gorąco, a w odpowiedniej chwili przemienić się w Rocco Siffredi, zamknąć usta pocałunkiem, pociągnąć za włosy, zsunąć majtki i dać klapsa. Zafundować emocjonalny rollercoaster, a do tego z czasem nie zamienić się w grzecznego misia i nie spiździeć. Facet powinien rozumieć, kiedy trzeba przytulić, a kiedy jednym zdaniem sprowadzić na ziemię. Być tajemniczym, słodkim, czułym i szorstkim draniem, rzeźbionym dłutem w granicie skurwielem, ale też emocjonalnym i czasem miękkim jak topione masełko ptysiem, którego nic, tylko na bułeczce rozsmarować. Musi być wirtuozem nieprzewidywalności, maszynką na żetony do fundowania orgazmów, pocieszycielem z darem telepatii, który nie da sobie wejść na głowę, a jednocześnie będzie żywo wciągał uchem – raz lewym, raz prawym – potoki smętnego pierdolenia. Do tego wszystkiego powinien być prawiczkiem, a wiedzę i doświadczenie wyssać z mlekiem matki. Zjawisko działa identycznie w kontekście oczekiwań przeciętnego faceta względem kobiet.

Ja po stokroć wolę spotykać się z kobietą, która miała dużo doświadczeń seksualnych i w relacjach w ogóle, bo oznacza to, że zna siebie, swoje ciało i oczekiwania. Przy takich dziewczynach nie czuję się jak opiekun dziecka specjalnej troski, który musi przymykać oko na potknięcia i nieporadność, tylko jak FACET. Gdy idę z taką laską po ulicy, ludzi kroję na plasterki laserem z oczu, wyższy jakiś jestem (przy moim wzroście to już przesada, wiem) i generalnie zaczynam rozważać, czy zamiast gum do żucia nie wpakować w mordę paru gwoździ. Tak samo, przy ogarniętym mężczyźnie kobieta może się poczuć prawdziwą KOBIETĄ, a nie testerką wyrobu mężczyznopodobnego.

Tylko właśnie, kobiety o doświadczenie nie muszą walczyć, bo są i mogą być w tym układzie pasywne. Niezależnie od przekonań na temat świata, otaczającej rzeczywistości, ciągle mają w swoim życiu facetów. Podchodzą, zaczepiają, piszą, proponują, się płaszczą. Dzięki temu dziewczyny mogą bez żadnych problemów uczyć się na relacjach siebie i mężczyzn, by dojść do konkluzji, czego tak naprawdę oczekują od partnera i się “wyrobić”, “otrzaskać”. Informacje spływają nieprzerwanym ciągiem, podczas gdy facet musi je sobie wyszarpywać, konfrontując się z lękiem, odrzuceniem, niepewnością i negatywnym feedbackiem otoczenia. Żadna dziewczyna nigdy nie zrozumie, ile poświęcenia, silnej woli i samozaparcia wymaga czasem od faceta wykonanie działania. Laski mówią “no patrzył się, patrzył, ale dlaczego nie podszedł?”.

Nie podszedł, bo czuł lęk, ale ty i tak tego nie zrozumiesz, więc szkoda klawiatury.


Ja mogę sobie tutaj pisać, stukać w klawiaturę i się mądrzyć, ale ostatecznie ani świata, ani wpajanych od dziecka prawd w ten sposób nie zmienię. Nieświadomi faceci w dalszym ciągu będą dziewczynom misiować, popychając je prosto w ramiona tych, którzy rozumieją opisane tutaj mechanizmy. Kobiety będą tkwić w nieszczęśliwych związkach ze średniowiecznymi konserwami, wcielając się w rolę madonny, a potrzeby ladacznicy spełniając na boku. 

Jaki z tego wszystkiego morał, ktoś zapyta? Cóż, zależy od tego, w jakiej bańce się znajdujesz.

Pozwólcie, że w spokoju wrócę do swojej.

Zdjęcie: Fedor Shmidt

Artykuł Seksualny cyrk, czyli dlaczego zachowujemy się jak idioci pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/seksualny-cyrk-czyli-dlaczego-zachowujemy-sie-jak-idioci/feed 0
Już wiem, KIM jesteś https://v1ncentify.prohost.pl/post/juz-wiem-kim-jestes https://v1ncentify.prohost.pl/post/juz-wiem-kim-jestes#respond Mon, 13 Mar 2017 19:07:02 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=2503 Jeśli masz wrażenie, że piszę te słowa wprost do Ciebie, to dlatego, że tak jest. Nie odpuściłabyś kolejnej okazji do tego, by o sobie poczytać, wiem. Podekscytowana, uważnie zjadasz wzrokiem kolejne wyrazy. Mogę sobie jedynie wyobrazić, jak bardzo dowartościowały Cię poprzednie wpisy, pozwalając wygodniej umościć się na tronie. Jest tylko jeden problem, droga Księżniczko.

Twój tron ma podpiłowaną nogę i w każdej chwili może się rozlecieć.

Artykuł Już wiem, KIM jesteś pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>

You’re so vain
You probably think this song is about you
You’re so vain
I’ll bet you think this song is about you
Don’t you? Don’t you?

Marilyn Manson – You’re so vain

Jeśli masz wrażenie, że piszę te słowa wprost do Ciebie, to dlatego, że tak jest. Nie odpuściłabyś kolejnej okazji do tego, by o sobie poczytać, wiem. Podekscytowana, uważnie zjadasz wzrokiem kolejne wyrazy. Mogę sobie jedynie wyobrazić, jak bardzo dowartościowały Cię poprzednie wpisy, pozwalając wygodniej umościć się na tronie. Jest tylko jeden problem, droga Księżniczko.

Twój tron ma podpiłowaną nogę i w każdej chwili może się rozlecieć.


Ten wpis jest trzecią częścią historii i nawet nie zabieraj się za nią bez znajomości poprzednich tekstów:

Część I: Już wiem, gdzie jesteś

Część II: Już wiem, gdzie jesteś 2

Ostrzegałem.


Przeciskam się przez zardzewiałą siatkę i pole widzenia przesłania mi odrapany hotel, który wyglądem przypomina raczej statek kosmiczny. Dokładniej wrak statku, z powybijanymi szybami, obrośnięty bluszczem, zachłannie wyłaniający się z pomiędzy drzew. Puste ramy okienne zieją mrokiem i nie zachęcają do eksploracji. Mimo wszystko, wchodzimy. Pod butami chrzęści szkło, podczas gdy jesienne słońce obmacuje słabymi promieniami odrapany tynk, różnokolorowe graffiti i kikuty poręczy przy schodach. Spacerujemy po zrujnowanej sali bankietowej, zaglądamy do windy gastronomicznej i zastanawiamy się, ile drogocennych, szampańskich wymiocin przepuściły zdewastowane toalety zanim hotel popadł w ruinę.

#orłowo #cyberpunk #urbanexploration

Post udostępniony przez @v1ncent.pl

W końcu wypełzamy na dach przez potężne, wyszczerbione okiennice. Przez dłuższą chwilę chłoniemy panoramę Zatoki Gdańskiej, zalanej po horyzont granatowym, niespokojnym morzem. Zaskoczony, rozglądam się, łapiąc szerszy kontekst otoczenia. Mój wzrok spoczywa na molo. Przysiągłbym, że w ustach czuję smak truskawek.

Przyjeżdżając do Trójmiasta nie myślałem o niej. W ogóle już o niej nie myślę. Naszą historię potraktowałem identycznie, jak wiele sytuacji wcześniej. Zwymiotowałem na blog, oczyściłem się i dzięki temu mogłem zostawić w spokoju. Pozostała mi po Karolinie anegdota, czterocyfrowa liczba polubień na fejsie i zwykła, ludzka ciekawość.

Przez jakiś czas po publikacji drugiej części historii wysyłałem Karolinie MMSy i SMSy. Jesienny liść. Mój kot. Różne, prowokacyjne teksty mające zmusić ją do kontaktu. Wpierw rzeczywiście miałem nadzieję, że się odezwie i zaspokoję ciekawość. Później wysyłałem jej wiadomości, bo po prostu zrobiłem sobie z tego zabawny nawyk, a okienko rozmowy traktowałem jak notatnik. Zdjęcie naleśnika, którego zjadłem na śniadanie po nocy z Aloną; koktajl luźnych myśli, wykorzystanych później w jednym z wpisów – wszystko wędrowało do Karoliny. I wciąż otrzymywałem raporty doręczenia. W końcu wysłałem jej bezpośredni link do Już wiem, gdzie jesteś, z dopiskiem: “nie wiem, kim jesteś, ale teraz już wiesz, kim ja jestem”. Byłbym naiwny, gdybym spodziewał się reakcji. Po prostu “zabawa” mi się znudziła.

Postawiłem kropkę i przestałem pisać.

Minęły dwa lata.

A teraz patrzę na pamiętne molo w Orłowie i zastanawiam się, dlaczego znalazłem się akurat tutaj. Usiłuję skupić wzrok na samym końcu pomostu – tam, gdzie się całowaliśmy – całkiem niepotrzebnie zauważając, że z dachu hotelu musieliśmy wyglądać jak dwie małe plamki.

Robię kilka zdjęć i wracamy do zwiedzania ruin. W głowie, z pogrzebanych wspomnień kiełkują myśli. Może zadzwonić? Co by było, gdyby odebrała i mógłbym dowiedzieć się wszystkiego? Uzyskać kilka odpowiedzi?

Na tym etapie jasne dla mnie jest, że Karolina kłamała. Dopiero, gdy nabrałem dystansu do całej sytuacji zrozumiałem, jak bardzo byłem zauroczony i ślepy na fakty. Ciekawi mnie jednak, jaka stała za nią motywacja. Staram się rozwijać, stawać bardziej świadomym facetem każdego dnia. Poszerzać kompetencje i sprawiać, by moje relacje z ludźmi były lepsze. W sytuacji takiej, jak z Karoliną chcę wiedzieć, czy zrobiłem coś źle, przez co zostałem opacznie odebrany (zbyt mocno okazywałem swoje nią zauroczenie? A może pomyślała, że chcę ją tylko przelecieć i stwierdziła, ze da mi nauczkę?), czy najzwyczajniej w świecie trafiłem na niezrównoważoną socjopatkę.

Chwilowo pomijam już rozważania na temat tego, jak bardzo popierdolone jest wkręcanie komuś, że chorujesz na raka – niezależnie od pobudek. 

Biorę telefon od kumpla – wiedząc, że ode mnie by nie odebrała – i wstukuję numer.

Jest sygnał.

Drugi.

Trzeci.

– Tak, słucham? – Po prostu, po dwóch latach, najzwyczajniej w świecie, banalnie odbiera telefon i mnie słucha. Głos ma energiczny, wesoły.

– Co słychać? – pytam.

– Wszystko okej. – Kolejne słowa owija niepewność. – A kto mówi?

– Mateusz.

– Hm, Mateusz. Który?

– Poznaliśmy się jakieś dwa lata temu na wakacjach.

– Mateusz? O Boże, ty mnie jeszcze pamiętasz?

A ty jeszcze żyjesz? – Cisnęło mi się na usta, ale ostatecznie się nie przecisnęło. Jest i tak wystarczająco kiczowato, notuję na marginesie myśli, by nie robić z tego mydlanej opery.

– Przy okazji jestem w Orłowie i o tobie pomyślałem. Stwierdziłem, że skoro minęło tyle czasu, to na luzie zadzwonię i spytam z ciekawości, dlaczego nasza znajomość skończyła się tak, jak się skończyła.

– Wiesz co, ja teraz prowadzę. Mogę oddzwonić do ciebie za godzinę?

– Jasne. – Odpowiadam.

– To pa. – Klik w słuchawce.

– Jasne, że nie oddzwonisz – dodaję już sam do siebie.

Gdybym okłamał kogoś, że mam raka, później już nigdy nie miałbym odwagi do tego, by skonfrontować się z tą osobą. Chyba, że byłbym nie tyle socjopatą, co psychopatą. W tym przypadku – psychopatką. O to drugie Karoliny nie podejrzewam.

Wracamy z kumplem do Sopotu. Rozwalam się na łóżku, wpadają znajomi. Koleżanka gotuje nam kolację. Dzwoni telefon. W sensie, Karolina dzwoni.

– No heeeeeeej, ale mnie zaskoczyłeś. Co robisz w Trójmieście? – Radosny, podekscytowany głos pieści moje ucho od pierwszych sekund rozmowy.

Rozmawiamy jak para dawnych znajomych. Jakbyśmy chcieli nadrobić zaległości. Kompletny luz, droczenie się. Small talk. Zupełnie, jakby między nami nic nigdy się nie wydarzyło.

Molo.

Motyle w brzuchu.

Bezczelne kłamstwo.

Wykreślone z równania. Wycięte z chirurgiczną precyzją. Ani jedna kropla emocji nie odnajduje swojej drogi przez wielką tamę, by zdradzić swoją obecność w tonie głosu, dobieranych słowach, czy idealnie wyważonych, pełnych wyczucia pauzach – nie za długich i nie za krótkich. Po prostu koniecznych. Jakbyśmy byli na podsłuchu.

Jakbyśmy rozstali się normalnie. Bez niedopowiedzeń i robienia sobie kaszy z mózgu.

– Do kiedy jesteś w Sopocie? – pyta w końcu.

– Do wtorku – odpowiadam, maskując zaskoczenie.

– To chodźmy jutro na kawę, porozmawiamy normalnie.

W ogóle nie planowałem jej widzieć. Nie czułem nawet takiej potrzeby. Nie sądziłem, że będzie chciała. Jestem zbyt zdziwiony, by odruchowo nie wgryźć się w haczyk.

– Możemy skoczyć. O 14:00 w Sopocie?

– Pasuje. Zdzwonimy się.

Spławik znika pod wodą, żyłka napręża się gwałtownie. Metal wbija się w mięso.

Truskawki w polewie poproszę.

Czy ja właśnie ustawiłem się na spotkanie z Karoliną? Po co? Chciałem tylko odpowiedzi. Zaspokoić ciekawość. Nie chciałem patrzeć jej w oczy, plan był zupełnie inny. Spytać i uzyskać odpowiedź. Dziękuję, miłego życia. A teraz już nie potrafię nie myśleć o jutrze. Łańcuch skojarzeń został odpalony, jak przewrócona kostka domino. Nie wiem po co mi to, ale być może nie wszystko w życiu musi być “po coś”. Jednak po kilku chwilach wypracowany przez lata mechanizm przejmuje kontrolę studząc emocje i uruchamia zdrowy dystans. Ani nie walczę z żyłką, ani się jej nie poddaję. Po prostu czekam, a w międzyczasie rozpraszam czymś innym, przekierowuję skupienie.

Biorę się za pyszny rosół, otwieram piwo. Przychodzi jeszcze więcej ludzi. Wychodzimy na miasto. Jesteśmy młodzi, a Sopot wzywa. Zakochuję się tej nocy, odrywam kompletnie. Podpieram filar, ona tańczy przede mną. Nie znam jej, ale ją kocham. Podobno ma chłopaka i wyjechał dzisiaj. Zapewne dlatego ściska mnie za tyłek. Nie będzie się całować, dlatego gdy idziemy do mnie gwałtownie przyciąga mnie za rękę. Nasze usta dzielą milimetry, a łączy mały pomost z błyszczyka, który niesfornie skleja wargi. Musi wracać do koleżanek, więc wchodzi ze mną na klatkę, gdzie dociskamy się do jednej ze ścian. Wszystko dzieje się zbyt szybko, lepi się nie tylko dolna warga, kleją się do siebie spojrzenia, nasze ciała są gotowe. Ona podejmuje decyzję, tym razem na poważnie. Nie wchodzi do mieszkania, rzeczywiście musi wracać. Otwiera już drzwi na podwórko, ja spokojnie pokonuję schody. Zastygamy tak, ona przy drzwiach, ja przy skręcie w korytarz. Obserwujemy ulotną chwilę wiedząc, że to punkt przełomu. Ona może jeszcze wrócić do środka i pójdziemy do mnie. Może też ruszyć w stronę klubu. Mam wybór – dalej tak stać albo wyjąć klucze i wejść w korytarz. Udajemy, że to prawdziwe wahanie, że coś jeszcze się wydarzy. Oboje wiemy, że będzie inaczej, ale to po prostu część przyjemnej gry.

Słodkie oczekiwanie kończymy krótką pointą.

– Może się jeszcze spotkamy – szepcze, a szept wdziera się w ciszę klatki echem.

– Wątpię – odpowiadam i znikam w korytarzu.

Budzę się rano i przypominam sobie o Karolinie. Dzwonię.

Nie odbiera. Jest 11:00. Nie czuję nic. Jestem zdystansowany.

Jest 12:00. Serio? Piszę SMS.

Jest 13:30.

Jest 14:00.

Czuję się jak gówniarz, nie pierwszy raz zresztą. Wchodzę w książkę telefoniczną, odnajduję wpis. Wygrzebuję palcem haczyk.

Karolina. Na pewno skasować? Tak.

Prawie dałem się nabrać. Nigdy więcej.

Haczyk ląduje w koszu. Spadając ciągnie za sobą maleńką, czerwoną kropelkę.

*

Telefon świeci. Podnoszę i widzę, że mam nowego SMSa. Numer nie jest zapisany. Przeciągam palcem po ekranie, odblokowując klawiaturę.

Jesteś tu?

Widzę historię wiadomości. Minęły dwa miesiące od ostatniego kontaktu. O nie, kochana. Nie tym razem. Odkładam telefon i idę spać.

Następnego dnia pracuję na laptopie, mam ważny projekt, który muszę dopiąć w ciągu dwóch godzin. SMS.

Proszę skontaktuj się ze mną.

Głęboki wdech, kładę telefon wyświetlaczem do dołu. Całkiem już ześwirowała. Czuję niepokój, sytuacja robi się creepy i wywołuje nieprzyjemne ciarki. Siłą odklejam myśli i wracam do pracy.

Po godzinie drżenie wibracji wybija mnie z rytmu. Pracuję dalej, ale nie mogę się skupić. Kurwa.

Nie każ mi jeździć po Polsce i Cię szukać, nie chcę przyjeżdżać do Białegostoku, nie chcę też wchodzić na Twoje szkolenie w Poznaniu (mimo, że terminy się zgrywają i będę na miejscu). JEDEN SMS. JEDNO SŁOWO WYSTARCZY.

Głęboki wdech. Tę ostatnią wiadomość czytam kilka razy, podziwiając tanią manipulację. “Nie każ mi jeździć po Polsce” (sprawa jest bardzo ważna, a ja mam determinację, by cię znaleźć), “nie chcę przyjeżdżać do Białegostoku” (wiem, gdzie mieszkasz), “nie chcę też wchodzić na Twoje szkolenie w Poznaniu” (wiem, czym się zajmujesz + sprawa jest na tyle ważna, że jestem w stanie przerwać twoje wystąpienie), “…będę na miejscu” (musimy się spotkać). Na koniec słowa z wielkiej litery, żeby podkręcić dramat.

Pieprzona manipulantka. Odkładam telefon.

Mijają dwie godziny. Ekran wyświetlacza pali się na zielono. Odbierz / Odrzuć.

Wybór jest prosty. Odrzuć. Tym razem odpisuję: Zajęty jestem, oddzwonię później.

W odpowiedzi otrzymuję elaborat:

[Wiadomość bez zmian, dodałem tylko przecinki i ogonki – zboczenie zawodowe].

Możesz mieć mnie za kompletną idiotkę, ale nie mogę się z tym obejść obojętnie. Wczoraj miałam chwilkę więc postanowiłam wejść na “snapa” i zobaczyłam stronę, którą podałeś, potem znalazłam filmiki na YT, a ostatecznie doszłam do Twojego bloga. Tak – po roku czasu go odkryłam. Przez noc przeczytałam wszystkie posty, przede wszystkim te związane ze mną [aż dwa z dwustu trzydziestu – dop. Vincent]. Potem weszłam w wiadomości z Tobą i zobaczyłam, że równo rok temu sam mi go wysłałeś… Chciałam napisać tylko, że jestem w ciężkim szoku, jak bardzo wartościową osobą jesteś, a to oznacza jedno, że się myliłam. No cóż, tym razem to mnie zmiażdżył mechanizm pułapki. PS. Wuthering Heights – choć może dla Ciebie już zatruta, to wciąż piękna;)

 

Okej, czyli ma wyrzuty sumienia, czuje potrzebę zrehabilitowania się i jest jej głupio.

Powinno być.

Okej, czyli prawdopodobnie myślała, że chcę ją tylko bzyknąć.

Zdarza się.

Nic nie tłumaczy jednak wkręcania drugiej osobie ciężkiej choroby.

Nic. 

Skoro mam dźwignię, postanawiam jej użyć. Karolina wykorzystała moją słabość, ja wykorzystuję jej. Piszę: podaj mi profil na fejsie, będzie łatwiej pisać. W odpowiedzi otrzymuję imię i nazwisko. Nazwisko, którego dwa lata temu szukałem godzinami, a które teraz jest dla mnie jedynie ciekawostką, spinającą całą historię klamrą. Gdy wyszukiwarka wypluwa Jej zdjęcie, z dystansu obserwuję swoją reakcję. Zimny jak kamień. Zabawne, jak z czasem emocje, ludzie i rzeczy tracą na wartości.

Wysyłam zaproszenie do znajomych. Nie przyjmuje, zamiast tego pisze do mnie. No tak, gdyby mnie przyjęła istniało ryzyko, że jej znajomi i potencjalny chłopak dowiedzą się o wyimaginowanej chorobie i socjopatycznych skłonnościach. Karolina albo przecenia swój wpływ na facetów albo rzeczywiście bierze mnie za skrzywdzonego chłopca skłonnego do “zemsty”. Nie mam do niej emocjonalnej zadry, nie zamierzam ingerować w życie prywatne. Motywuje mnie jedynie ciekawość, czy będzie w stanie poświęcić swoje ego i stawić czoła prawdzie.

Piszemy, ale z rozmowy nic nie wynika. Gdy pytam ją o powód, dla którego mnie oszukała, odbija piłeczkę i bada, kiedy będę w Trójmieście, żeby się spotkać, bo woli powiedzieć mi na żywo. Do tego prowokuje mnie, żebym przyjechał tam specjalnie dla niej. Nie, nie, koleżanko. Słaby spławik, marna przynęta. Wie, że zrobiła głupotę i boi się konfrontacji. Za wszelką cenę próbuje uniknąć tłumaczenia się, jednocześnie pragnąc, bym dobrze o niej myślał. Uważa, że słodkie słowa załatwiają sprawę, a skaza znika. Zrobi wszystko, by uspokoić sumienie i nie musieć akceptować faktu, że dwa lata temu zachowała się patologicznie.

Prawda, Karolina?

Jeśli masz wrażenie, że piszę te słowa wprost do Ciebie, to dlatego, że tak jest. Nie odpuściłabyś kolejnej okazji do tego, by o sobie poczytać, wiem. Podekscytowana, uważnie zjadasz wzrokiem kolejne wyrazy. Mogę sobie jedynie wyobrazić, jak bardzo dowartościowały Cię poprzednie wpisy, pozwalając wygodniej umościć się na tronie. Jest tylko jeden problem, droga Księżniczko.

Twój tron ma podpiłowaną nogę i w każdej chwili może się rozlecieć.

Przepraszam, że ten wpis wygląda tak, a nie inaczej, ale przecież mogłaś mieć na niego wpływ. Wiedziałaś, że piszę trzecią część, by zamknąć historię. Dałem Ci szansę wytłumaczenia mi i Czytelnikom swojej motywacji. Mogłaś po prostu przyznać się do błędu i skonfrontować z faktem, że zachowałaś się jak osoba niezrównoważona psychicznie. To mógłby być bodziec do tego, by przemyśleć pewne kwestie i zamiast uciekać od konsekwencji decyzji po prostu je zaakceptować i wykorzystać do tego, by się zmienić. Stać się lepszą osobą i zacząć inaczej traktować ludzi.

Być może faceci pompują Twoje ego do takiego stopnia, że całkiem się w tym wszystkim pogubiłaś i nawet nie widzisz, kiedy przekraczasz granice. Być może nienawidzisz mężczyzn lub trywialnie upojona swoim wpływem sprowadzasz do roli kukiełek dostarczających Ci rozrywki. Była kiedyś taka reklama: “Może to jej urok, a może to Maybelline”.

To Twoje rozpieszczenie, czy choroba psychiczna?

Koło karocy za moment się odkręci, koń w końcu padnie, a Ty nie będziesz mogła dalej uciekać. W zaciszu swego domu, spędzając ten wieczór przy ciepłej herbacie zastanów się nad naszą historią. Nad innymi też. 

Albo nie rób nic. Całe szczęście, to już nie mój problem.

Artykuł Już wiem, KIM jesteś pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/juz-wiem-kim-jestes/feed 0
Dlaczego każdy powinien mieć PASJĘ https://v1ncentify.prohost.pl/post/dlaczego-kazdy-powinien-miec-pasje https://v1ncentify.prohost.pl/post/dlaczego-kazdy-powinien-miec-pasje#respond Thu, 09 Mar 2017 19:27:30 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=2441 Bardzo często w przeróżnych gazetach, mądrych programach i na jeszcze mądrzejszych blogach pojawiają się teksty, które sugerują, że żeby być osobą atrakcyjną na rynku matrymonialnym, musisz mieć pasję. Że bez zajęć z capoeiry, nałogowej gry na gitarze, czy regularnych skoków ze spadochronem nie tylko nie utrzymasz przy sobie nikogo na dłużej, ani nawet nie poruchasz (tyczy się facetów, bo jak wiadomo atrakcyjna kobieta bzyka zawsze).

Prawda to, czy fałsz? Zależy.

Artykuł Dlaczego każdy powinien mieć PASJĘ pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Bardzo często w przeróżnych gazetach, mądrych programach i na jeszcze mądrzejszych blogach pojawiają się teksty, które sugerują, że żeby być osobą atrakcyjną na rynku matrymonialnym, musisz mieć pasję. Że bez zajęć z capoeiry, nałogowej gry na gitarze, czy regularnych skoków ze spadochronem nie tylko nie utrzymasz przy sobie nikogo na dłużej, ani nawet nie poruchasz (tyczy się facetów, bo jak wiadomo atrakcyjna kobieta bzyka zawsze).

Prawda to, czy fałsz? Zależy.

Zależy, bo posiadanie pasji rzeczywiście czasem pomaga – ale stoją za tym inne mechanizmy, niż te lansowane przez popkulturę.

Wbrew obiegowej opinii, w pasji nie chodzi o to, by po prostu jakąś posiadać. Znam wiele osób, które próbują swoje niecodzienne zainteresowania wykorzystać do tego, by zabłysnąć przed kobietami. Tylko, że dziwnym trafem to nie działa. Goście zapisują się na sztuki walki, skoki spadochronowe, czy zaczynają grać w zespole. Później dziwią się, że mimo wszystko laski nie ustawiają się do nich w kolejkę. Problem w tym taki, że z podobnym nastawieniem jesteś jak menel, który przychodzi wyżebrać 2zł. Mam pasję = daj mi walidację, doceń jaki jestem fajny, no przyznaj, że zaplusowałem.

Na samym początku zaznaczmy podstawową rzecz: jeśli nie jesteś interesującą, skalibrowaną społecznie osobą, zabranie się za jakąś pasję, byle odhaczyć na liście “posiadanie zainteresowania – checked” zbyt wiele nie zmieni. Problemy, które posiadasz i kompleksy, z którymi walczysz wciąż są główną przyczyną, dla której nie wychodzi Ci w relacjach. Znam osoby, które absolutnie nie posiadają żadnych zainteresowań, a mimo to mają seks i szczęśliwe związki. Uważam natomiast, że zainteresowania stanowią niesamowicie ważną wartość dodaną.

Pasje są ważne dlatego, że wybudzają nas z marazmu i nie pozwalają ugrzęznąć w codzienności. To defibrylator przywracający nas do tego, co tu i teraz. To silne emocje, które stanowią przeciwwagę dla logicznej i poukładanej rzeczywistości. To szczęście niezależne od innych osób. Spełnienie wewnętrzne i więcej energii każdego dnia. Aura, którą promieniujesz przy innych. Właśnie TO jest atrakcyjne. Nie fakt, że posiadasz jakieś zainteresowanie, ale sposób, w jaki wzbogaca Cię ono jako osobę. 

Pasja, to coś co kochasz robić. Nie coś, za co się zabierasz, bo jest modne, bo wypada, bo podobno robi wrażenie. Możesz powiedzieć kobiecie, że lubisz jeździć motorem z nadzieją, że dostaniesz za to punkty. Z drugiej strony, jeśli rzeczywiście kochasz pruć szosą i zaczniesz z emocjami opowiadać jej, dlaczego – wciągniesz ją w swój świat. Nie będziesz próbował czegoś ukraść, zamiast tego podzielisz się z nią częścią ognia, którym płoniesz.

Robić w życiu to, co kochasz, to jak podpiąć się do nieskończonego źródła energii, z którego możesz nieustannie czerpać – i to ponad limit dostępny dla osób, które w niczym się nie realizują. I to ta energia sprawia, że ludzie lgną do Ciebie, jak ćmy do światła.

Czasem spotykam dziewczyny, które tańczą. Ta informacja jest dla mnie neutralno-pozytywna. No okej, tańczy, robi coś poza scrollowaniem fejsa, fajnie. Wszystko zmienia się w momencie, w którym widzę, jak bardzo ten taniec jest dla niej ważny. Jak zaczyna mi opowiadać o nim z zaangażowaniem, kiedy widzę, że to dla niej coś więcej, niż 3 zajęcia w tygodniu do odbębnienia. Pokazuje mi to, że dziewczyna ma głębię. Że nie jest tylko dwuwymiarową, przeciętną laską, która na przykład zapieprza na siłkę tylko po to, by nie wstydzić się przed koleżankami, a tak na serio nienawidzi ćwiczyć. Chodzi o ten błysk w oku i poświęcenie się czemuś. Tworzy to wrażenie, że dziewczyna jest samowystarczalna, posiada cel w życiu –  a to jest bardzo atrakcyjne.

Będąc osobą, która rzeczywiście realizuje się i czerpie niesamowitą przyjemność ze swojego zainteresowania wyróżniasz się na tle chodzących czarnych dziur, które potrzebują drugiego człowieka do tego, by poczuć szczęście, spełnienie i satysfakcję. Co więcej, ludzie pozbawieni tej formy ekspresji dużo częściej bywają w relacjach z innymi toksyczni i zaborczy. W końcu partner staje się dla nich całym światem, a wolny czas trzeba jakoś zagospodarować. Najgorsza sytuacja powstaje wtedy, gdy jedna osoba w związku pasję posiada, a druga nie. Ta druga często (nie mówię, że zawsze) nie ma punktów odniesienia potrzebnych do tego, by zrozumieć, dlaczego czasem trening, czy pisanie w skupieniu będzie ważniejsze od wspólnego seansu The Walking Dead (swoją drogą, nowe odcinki całkiem, całkiem).

Zainteresowanie, w którym się realizujesz i z którego czerpiesz siły witalne to Twój skarb. I właśnie dlatego warto pasję posiadać. Nie dla innych ludzi, nie dla poklasku. Dla poczucia celu, konkretnych priorytetów i staniu się osobą, która ma misję. Dla przyjemności i całkowitego oderwania od energii innych ludzi. Wtedy nie potrzebujesz jej do tego, by funkcjonować, bo generujesz jej wystarczająco dużo, by jeszcze się nią dzielić – przestajesz więc być wampirem energetycznym.

Niestety, większość osób nigdy nie znajdzie swojej niszy. Ja z pisaniem miałem szczęście, bo czytałem bardzo dużo książek, a do tego dysponowałem nieźle rozwiniętą wyobraźnią, która szukała formy ekspresji. Zacząłem więc nałogowo tworzyć opowiadania, szkice książek, scenariusze do filmów. Skończyło się na książce i blogu. Moim zdaniem największym przywilejem w życiu jest nie tylko pasję posiadać, ale móc zamienić ją w źródło dochodu. Kiedy każda czynność wykonana w kierunku zarobku jest jednocześnie zajęciem, do którego siadasz z uśmiechem. W tym kontekście czuję się, jakbym wygrał w totka.

I prawdę mówiąc, nie smuci mnie, że ludzie nie odkrywają swoich pasji. Przygniata mnie natomiast fakt, że gruba większość z nich nawet jej nie szuka.

Wiesz co jest największą tragedią tego świata? Ludzie, którzy nigdy nie odkryli, co naprawdę chcą robić i do czego mają zdolności. Synowie, którzy zostają kowalami, bo ich ojcowie byli kowalami. Ludzie, którzy mogliby fantastycznie grać na flecie, ale starzeją się i umierają, nie widząc żadnego instrumentu muzycznego, więc zostają oraczami. Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć.

– Terry Pratchett


ZMIANY NA BLOGU!

 

Od dziś żegnamy okropnego, topornego, znienawidzonego Disqusa. Jeśli jesteście zalogowani na fejsie, to już w tej chwili możecie bezwysiłkowo zostawić mi komentarz pod wpisem. Bez żadnych kont i logowania. Czekałem na tę zmianę i wiem, że Wy też – te wszystkie maile i prywatne wiadomości sprawiły, że system komentarzy już od jakiegoś czasu widniał na mojej liście do odstrzału.

Na starych wpisach zostaje Disqus, ale wszystkie nowe będą już miały zaimplementowane komentarze fejsbukowe. Jeśli cieszysz się z tej nowiny tak, jak ja, koniecznie zostaw testowy komentarz:)

Artykuł Dlaczego każdy powinien mieć PASJĘ pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/dlaczego-kazdy-powinien-miec-pasje/feed 0