przygoda – VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ https://v1ncentify.prohost.pl O kobietach, życiu i zdrowym do niego podejściu. Mon, 03 Jan 2022 16:05:35 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.0.2 Nigdy więcej nie zjem oscypka https://v1ncentify.prohost.pl/post/nigdy-wiecej-zjem-oscypka https://v1ncentify.prohost.pl/post/nigdy-wiecej-zjem-oscypka#comments Wed, 26 Sep 2018 10:37:00 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=3652 Aktualnie siedzę w łóżku, całkowicie zasmarkany, z zatkanym uchem, a w żołądku od czasu do czasu jeszcze mi się coś przelewa po zatruciu pokarmowym.   Rozumiecie, w góry pojechałem. Było niesamowicie, Tatry jesienią wyglądają cudownie. Cukierkowe, kolorowe jakby pomalował je James Cameron. Z całą pewnością od teraz góry będę odwiedzał głównie o tej porze roku. […]

Artykuł Nigdy więcej nie zjem oscypka pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Aktualnie siedzę w łóżku, całkowicie zasmarkany, z zatkanym uchem, a w żołądku od czasu do czasu jeszcze mi się coś przelewa po zatruciu pokarmowym.

 

Rozumiecie, w góry pojechałem. Było niesamowicie, Tatry jesienią wyglądają cudownie. Cukierkowe, kolorowe jakby pomalował je James Cameron. Z całą pewnością od teraz góry będę odwiedzał głównie o tej porze roku. Będąc w Zakopcu nie mogłem nie przejść się Krupówkami. Ależ ta ulica jest tandetna, tania i żałosna. Chujowe jedzenie, pstrokate, góralskie ozdoby, a ulica zalana falą NPCów z serii 500+. Jakby ktoś się zastanawiał, gdzie podziewa się elektorat PiSu oraz wszystkie Grażyno-Janusze, to odpowiedź brzmi: w Zakopcu, na Krupówkach.

 

Do rzeczy: przechodzimy koło straganu z oscypkami, no jak tu oscypka będąc w górach nie opierdolić? Pytamy babkę, które są dobre. Pani nie wie, bo sama oscypków nie lubi (w tym momencie powinna zapalić się pierwsza lampka ostrzegawcza). Próbujemy z panią żartować, ale pani na żartach się nie zna. Z nudów żartuję więc w stronę wąsatego Wiesława, który stoi za mną i ma wielki dylemat: korbacze, czy tradycyjne? Na mój zgrabny tekst, Wiesław przybiera kamienny wyraz twarzy i unika kontaktu wzrokowego. Widocznie nikt mu nie dopisał więcej linii dialogowych.

 

Dobra, bierzemy te oscypki, pędzlujemy, a resztę dnia spędzamy bardzo przyjemnie w wynajętym apartamencie. O 4 budzi mnie dźwięk jak z horroru. To Michał wymiotuje w toalecie. Przekręcam się na drugi bok, coś uwiera mi w żołądku. Do 7 nie mogę zmrużyć oka, czuję dyskomfort, kręci mi się w głowie. Wychodzę z pokoju, tym razem łazienkę okupuje Rafał, też haftuje. Czujemy się wszyscy jak kto pod kim dołki kopie sam w nie wpada, ale trzeba się wymeldować i jechać do Warszawy. Wszyscy ubrani, ledwo się spakowałem tak dojechała mnie gorączka i nudności. Stoimy już w progu, kierowca pogania, że powinniśmy wyjechać, bo korki. Ja rozumiem, ale potrzebuję czasu. Wbiegam to toalety i zwracam zawartość żołądka.

 

Dedukcją Sherlocka Holmesa dochodzimy do wniosku, że wszystkie osoby, które jadły plugawe oscypki są teraz chore, a nieliczni, którzy sobie tej wątpliwej przyjemności odmówili, czują się świetnie. Żeby te oscypki jeszcze chociaż, kurwa, dobre były…

 

W tak radosnej atmosferze opuszczamy Zakopiec. Jednak najbardziej ekscytujący moment dnia jest jeszcze przed nami. Nie wiem, czy to już za Krakowem, ale nagle nasz kierowca mówi, że źle się czuje, że słabo, że wzrok mu się rozmazuje. Ledwo zjeżdża na pobocze, wybiega z auta, nie zaciągając nawet ręcznego. Hamulec zaciąga Michał, wychodzimy sprawdzić, co się dzieje – nasz kierowca wpierw na kolanach, następnie kładzie się na ziemi, blady jak papier. Kontaktu z nim zero, oczy podkrążone, nie rozumie co się do niego mówi. Bierzemy go z Rafałem za ramiona, zarzucamy sobie i prowadzimy do auta, żeby nie leżał na zimnej glebie, chociaż blady jest jak trup i w dziwnie niepokojący sposób do tych krzaków pasuje. Rozkładamy fotel pasażera z przodu, kładziemy go. Podaję mu wodę, ale nie bardzo ograrnia, co miałby z nią zrobić, wzrok ma błędny, po czole ścieka mu pot. No to ładnie, man down. Rozkminiam w myślach, czy dzwonić na pogotowie, czy może przejąć kółko i sprawdzić najbliższy szpital. Sam okropnie się czuję, Michał obok też cały blady. Na szczęście w końcu nasz kierowca popija wodę z elektrolitami, przyjmuje 4-setkę ibuprofenu i po piętnastu minutach odzyskuje świadomość.

 

Do Warszawy docieramy już bez przygód, ale od tamtej pory minęły 3-4 dni, a ja wciąż czuję się jak nielimitowany internet w Play. Pomyślałem, że się z Wami podzielę moją niedolą, że tylko Wy zrozumiecie. Podrawiam ciepło i ściskam.

 

Morał dzisiejszej historii: jeśli Tatry, to tylko jesienią.

 

Jebać górali i ich oscypki.

 

<rzuca mikrofon>

Artykuł Nigdy więcej nie zjem oscypka pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/nigdy-wiecej-zjem-oscypka/feed 6
Najdziwniejsza randka z tindera https://v1ncentify.prohost.pl/post/najdziwniejsza-randka-z-tindera https://v1ncentify.prohost.pl/post/najdziwniejsza-randka-z-tindera#respond Sun, 26 Nov 2017 15:40:32 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=3204 Postanowiłem podzielić się zabawną sytuacją, jaka miała miejsce w Tajlandii i przy okazji pokazać, jak potrafi wyglądać rzeczywistość niektórych kobiet.   Nie, tekst nie zawiera bliskich spotkań trzeciego stopnia z dziewczynami posiadającymi dodatkowe oprzyrządowanie.   Przepraszam, jeśli zawiodłem.   *   Teraz   Morze łoskocze falami o brzeg. Mam przepoconą koszulkę mimo, że słońce zaszło […]

Artykuł Najdziwniejsza randka z tindera pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>

Postanowiłem podzielić się zabawną sytuacją, jaka miała miejsce w Tajlandii i przy okazji pokazać, jak potrafi wyglądać rzeczywistość niektórych kobiet.

 

Nie, tekst nie zawiera bliskich spotkań trzeciego stopnia z dziewczynami posiadającymi dodatkowe oprzyrządowanie.

 

Przepraszam, jeśli zawiodłem.

 

*

 

Teraz

 

Morze łoskocze falami o brzeg. Mam przepoconą koszulkę mimo, że słońce zaszło już 5 godzin temu. Jest 30 stopni i przed momentem spadł deszcz, który nie przyniósł żadnej ulgi od wilgotnego powietrza otulającego wyspę jak ciężki koc. Na horyzoncie statki rybackie zieją w mrok surrealistycznymi, zielonymi snopami światła, wabiąc krewetki.

 

Czuję wibracje telefonu w kieszeni i nawet nie mam ochoty sprawdzać powiadomienia – postanowiłem, że nigdzie nie idę. Trochę jestem ciekaw, co napisała, jednak ten moment z chłopakami jest na tyle fajny, że nie chcę się rozpraszać. W ustach czuję cierpki posmak wina, w głowie przyjemnie przelewają się myśli po tłustym skręcie.

 

Po jakimś czasie jednak ciekawość przejmuje kontrolę. Czytam wiadomość od niej, następnie od Benza. Moje brwi szybują do góry. No dobra, tego się nie spodziewałem.

 

Szybko żegnam się z chłopakami i żwawym krokiem idę do swego domku wziąć prysznic.

 

Nie mam pojęcia, w jaki sposób ogarnę całą akcję kompletnie zjarany, ale jedno jest pewne – będzie zabawnie.

 

 

*

 

Dwa dni wcześniej

 

Czas spędzamy na małej wyspie Koh Lipe. Przylecieliśmy tu z młodą parą i wszystkimi osobami, które zaproszone były na wesele. Trzeba Benzowi przyznać, że wie jak zorganizować imprezę – na jego ślubie i weselu pojawili się znajomi z całego świata: Tajlandii, Filipin, Norwegii, Szwecji i Polski.

 

Wieczorem siedzę z rodziną na plaży, jemy kolację. W międzyczasie dosiada się do nas Henry, świeżo upieczony szwagier mojego tajskiego kumpla. Henry jest norwegiem, ma jakieś 22 lata i uśmiech na stałe przyspawany do twarzy.

– Chłopaki, ale zmaczowałem laskę na tinder, widzimy się wieczorem.

 

Podekscytowany, oczywiście puszcza telefon w obieg. Wow, jak na Azjatkę (nie kręcą mnie) jest naprawdę bardzo ładna.

 

 

*

 

Zajadam śniadanie i popijam okrutnie niedobrą kawą, która mogłaby z powodzeniem służyć jako roztwór do marynowania siekier. Na horyzoncie majaczy skacowany Henry. Dosiada się i opowiada ze szklanymi oczami o wczorajszym spotkaniu. A taka fajna, a jaka energia, jak kleiła się rozmowa i w ogóle jak było super.

 

Oho, ktoś nie poruchał.

– Bzykałeś? – przechodzę do rzeczy.
– Nie, ale się całowaliśmy, było fajnie. Wiesz, nie chcę niczego na siłę pospieszać. Dziś widzimy się znowu.

 

Z mojego doświadczenia z Azjatkami wynika, że ciężko jest z jakąś nie trafić do łóżka na pierwszym spotkaniu. Jestem przekonany, że Henry nie za bardzo ogarnia laski i po prostu nie wiedział, jak się do tego zabrać. Jeszcze parę lat temu zrobiłbym mu w tym miejscu wykład, teraz zamiast tego mówię:

– To zajebiście, gratulacje.

 

 

*

 

Henry widzi się z nią po raz drugi. Po raz drugi nie ma seksu. Tym razem jest już wjebany po uszy. Żali mi się, że gdyby tylko mógł zostałby na wyspie dłużej – do czego aktywnie zachęca go tajka.

– Gdybym tylko zarabiał własne siano, stary. Zostałbym jeszcze z dwa tygodnie, ona jest niesamowita!

 

Halo, pogotowie Pizdusiowe? Proszę natychmiast przyjechać zająć się kolegą.

 

 

*

 

Po jakimś czasie sam instaluję Tinder. Do tej pory na wyjeździe nie miałem okazji nikogo poznać, bo jestem w Tajlandii z rodzicami, co tworzy logistyczny koszmar. Co prawda, nie po to przyleciałem do Azji i tym razem nawet nie nastawiałem się na seks-turystykę, ale nic nie poradzę na to, że bardzo chce mi się bzykać.

 

Dobra, zobaczmy.

 

W lewo. W lewo. Osz kurwa, w lewo. W praw… nie no, w lewo. Lewo, lewo, lewo. O, dzień dobry. W prawo.

 

Jest match. Z Missy, laską Henry’ego. Nie mija nawet minuta i dostaję wiadomość:

„Nice match”

 

Uśmiecham się, zabawna sytuacja.

 

Odpisuję: „Does it mean, that we see each other in the evening?” – robię to specjalnie, bo wiem, że umówiła się już z Henrym. Jutro z rana wszyscy wracamy do Bangkoku, więc gościem rzuca na prawo i lewo, maksymalnie napalił się na ten wieczór. Na tym etapie jest już jak ćpun bez strzykawki.

 

Missy odpisuje mi, że wieczór ma zajęty. No tak, Henry ważniejszy – to naturalne, na tym etapie zainwestowała w niego już dwa wieczory. Piszę, że w takim razie nie uda nam się zobaczyć, bo nazajutrz wylatuję.

 

W międzyczasie idę z rodzinką wzdłuż plaży, cykamy fotki. W końcu idziemy na „główną ulicę” na wyspie, Walking Street, która łączy dwie plaże z przeciwnych stron wyspy. Poupychane są tam knajpy z żarciem, salony masażu, biura szkół nurkowania, „kluby”. Spacerując zauważam Missy – pracuje jako kelnerka w jednym z pubów. Wygląda serio fajnie. Wymieniamy spojrzenia, ona spuszcza wzrok i znika w barze. Wiem, że mnie poznała. Ja przechodząc koło pubu nawet nie szukam jej wzrokiem, zupełnie tak, jakbym jej nie rozpoznał. Nie czuję potrzeby rozmawiania z nią, mam dziwne przeczucie, że samo to, że zobaczyła mnie na żywo, zrobi robotę. Nie oszukujmy się – jestem biały w Azji, a czasem to wszystko, czego potrzebujesz, żeby przespać się tu z laską.

 

Czuję na sobie jej oczy. Po kilku minutach dostaję wiadomość:

„I think I saw you”.

Odpisuję krótko: “lol;)”

“I finish my work around 11, if you down to say hi”.

 

Okej, laska zmieniła zdanie. Już nie Henry? Fajnie. Nie mam nic do gościa – lubię go, ale nie jest moim bliskim znajomym, więc nie miałbym żadnych skrupułów, by ogarnąć laskę, za którą i tak zabiera się jak pies do jeża.

 

 

*

 

Ustalam, że odbiorę ją z pracy o 23. Wracam do hotelu, chilluję na plaży. O sytuacji opowiadam Tonemu, który potrafi trzymać język za zębami.

– Stary, ale jak to się z nią widzisz? Przecież właśnie rozmawiałem z Henrym, ona potwierdziła mu spotkanie o 23.

 

Wow. O co tu chodzi? Po chwili dostaję wiadomość.

„11pm sharp;) see u!”

 

Nic z tego nie rozumiem, jaki gameplan ma ta laska i o co jej chodzi? Chce, żebyśmy obaj pojawili się w tym samym miejscu i… no właśnie, i co dalej? Benz akurat jest przy Henrym, więc piszę do niego, by dla pewności wypytał go jeszcze raz o plany na wieczór.

„Man, he’s seeing this girl at 11pm, she just confirmed”.

 

Ustawiła nas obu w barze, w którym pracuje. Próbuję zmienić miejsce na plażę, żeby sprawdzić reakcję.

„Let’s just see at the bar, plz”

 

Myślę, myślę i wpadam tylko na kilka opcji:

 

1. Chce, żebyśmy przyszli obaj, bo po prostu lubi atencję, nie wie, że się z Henrym znamy. Sytuacja ją bawi i chce zobaczyć, co z tego wyniknie. W tej opcji po prostu wybrałaby lepszego z naszej dwójki.

2. Chce, żebyśmy przyszli obaj, bo zgadała się z Henrym, któremu powiedziała, że z nią piszę i oboje rozgrywają mnie.

3. Chce, żebyśmy przyszli obaj, bo w jakiś sposób dowiedziała się, że się z Henrym znamy (może np. widziała mojego brata z Henrym „na mieście”) i kompletnie nie wie o co chodzi. Ze swojej perspektywy może się zastanawiać, czy nie wymyśliliśmy sobie jakiejś głupiej zabawy. Ustawiając nas obu doprowadza do konfrontacji.

 

W każdym przypadku admirał Ackbar krzyczy, że jest to pułapka. Tym bardziej, że Henry jest szczeniacko zakochany i nie mam ochoty pakować się w jakąś zbędną, dziecinną dramę.

 

Postanawiam odpuścić. Zostać z chłopakami, napić się wina i zapalić. A Missy kłamię, że się pojawię – ciekaw tego, co się stanie, gdy będzie przekonana, że przyjdę i na zegarku wybije 23:00.

 

 

*

 

Teraz

 

Godzina 23:05

 

„Where are you?” – wiadomość od Missy.

„Be there in 15 min, sry”, odpisuję bezczelnie, nigdzie się przecież nie wybierając.

 

Wibracja. Wiadomość od Benza.

“LOL. Henry’s girl came to the bar where we sit. She just told him, that she has to go home take a shower before she can see him. He’s really pissed at her now”.

Wibracja. Missy: “Ok please be quick, I’m waiting!”.

 

Wow, dobra, tego się kompletnie nie spodziewałem. Laska chce wcisnąć quick fuck przed romantyczną randką, wiedząc że Henry i tak będzie na nią czekał jak wierny pies. Byłem przekonany, że gdyby chciała rzeczywiście się ze mną zobaczyć, odwołałaby kompletnie Henryego – okazuje się jednak, że dla tej laski nie istnieje coś takiego, jak zjeść jedno ciastko i stracić drugie. Zamiast wcisnąć „cancel” na okienku spotkania z Henrym, wybrała „postpone”. Z zimną krwią zje ciastko i jednocześnie drugie zachowa sobie na później.

 

Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jeden mankament.

 

Jestem zjarany jak tołpyga.

 

Ledwo ogarniam rozmowę z kumplami, a co dopiero mówić o podróży z buta przez dżunglę i akcję typu ninja w taki sposób, by Henry o niczym się nie dowiedział. Całość jednak zbyt mocno pachnie przygodą, nie mogę odpuścić.

 

Stealth mode ON. Bez znaczenia, co się dziś wydarzy – z pewnością będę miał co wspominać.

 

 

*

 

Wchodzę w las. Komplenie spizgany i zdezorientowany – ale pachnący, świeżo po prysznicu. Jest ciemno, więc świecę pod nogi latarką z telefonu. Przecinam wioskę, w której tajskie rodziny siedzą na werandach (w nagrzanych, blaszanych chatach jest za gorąco). Kilku tajów coś do mnie krzyczy, łapie mnie lekka krzywa pizda, więc przyspieszam.

 

Wychodzę na piaszczystą ścieżkę, w końcu beton. Jest, symbol cywilizacji, już się nie zgubię. Wiem, gdzie idę – niedługo znajdę się na Walking Street. Jeden problem z głowy.

 

Drugi problem jest dużo bardziej poważny.

 

Missy właśnie zmieniła miejsce spotkania na Pattaya Beach – jedyna droga do tej plaży prowadzi właśnie przez Walking Street, pod koniec której w jednym z barów siedzą Benz i Henry. Nie mogę przejść koło nich niezauważony. Nie mogę też przejść zauważony i przekonująco wyjaśnić (kompletnie zbombardowany), dlaczego sam idę na plażę i nie chcę do nich dołączyć na piwko. Oczywiście mogłbym powiedzieć, że mam randkę – ale mój skopcony, pogrążony w paranoi umysł podpowiada mi, że sytuacja byłaby wtedy dla Henryego nie tyle podejrzana, co dowodziłaby jawnej zbrodni.

 

Po lewej i prawej zaczynają wyrastać stragany, budy z żarciem, reklamy. Za 150 metrów dotrę do Walking Street i lepiej, żebym miał gotowy plan.

„Where are you? I don’t have much time…”, Missy mnie pinguje. Jestem spóźniony już 25 minut.

“Man, Henry is furious, this chick is late af, lol”, wiadomość od Benza.

 

Odpalam mapy Google. Nie ma innej drogi, muszę iść Walking Str, w którą właśnie skręcam. Obsadzona po lewej i prawej żarciem, salonami masażu, jeszcze większą ilością żarcia, restauracji, hosteli, pubów. Mijam bar za barem, aż w końcu docieram do tego, w którym pracuje Missy. Jest już zamknięty. Przed sobą mam jeszcze z pół kilometra Walking Street i gdzieś tam (dokładnie nie wiem, gdzie) siedzą Benz i Henry. Jeszcze dalej ulica wychodzi na plażę, na której czeka na mnie Missy.

 

Wygląda to jak jakiś level do przejścia w Hitmanie, czy innym Thief.

 

Jestem spóżniony już pół godziny. Nie ma czasu na plan, trzeba improwizować.

 

Skręcam w lewo, mimo że gołym okiem widać, że turyści się tu nie zapuszczają. Następnie zamieniam się w Rambo i skręcam w prawo – prosto w dżunglę i wydeptaną ścieżkę. Jeśli tylko uda mi się podążać prosto wystarczająco długo, nie ma innej opcji – dotrę do plaży alternatywną drogą.

 

Odpalam latarkę, omijam kałuże, zardzewiałe motory. Z ciemności dobiega mnie warczenie psów, niektóre z nich szczekają. Cały czas trzymam się błotnistej drogi. Nie wiem, gdzie idę, ale po chwili dociera do mnie, że poruszam się równolegle do Walking Street. To oznacza, że wkrótce ominę Henryego i Benza. To oznacza, że plan ma prawo wypalić.

 

O ile po drodze nie zeżrą mnie bezdomne psy, nie zarobię kosy pod żebro i nie rozdziewiczy mi dupska żaden ladyboy.

 

W uszach szumi mi krew, jestem mokry, ale już nie dlatego, że brałem prysznic – pot ścieka mi strugami po twarzy, tną mnie komary i właśnie wdeptuję w kałużę, która ochlapuje mi całą nogę.

 

Z oddali dobiega mnie przyduszony bas, korony drzew rozświetlają fioletowe i pomarańczowe światła. Pattaya Beach ma tylko jeden klub i to musi być właśnie ten, a to oznacza, że jestem już bardzo blisko celu. Powoli z pomiędzy drzew wynurzają się zabudowania, zaplecze klubu. Krzątają się osoby z obsługi. Ja skręcam łagodnie w lewo, bo widzę płomień świeczek. Kojarzą mi się one z wieczorami na Boracay, gdzie cała plaża nocą rozświetlana była przez dziesiątki, jeśli nie setki świec.

 

Misja Rambo zakończona powodzeniem. Wynurzam się z dżungli i wchodzę prosto na plażę. Przede mną rozpościera się nieskończona ciemność, gdzie czarne jak smoła morze miesza się z nocnym, bezgwiezdnym niebem. Wygląda to jak koniec mapy w jakiejś grze na peceta.

 

Jestem spóźniony 40-45 minut, ale widzę Missy, czekała na mnie. Przedzierając się przez dżunglę zastanawiałem się, ile sensu ma ta cała wyprawa. Podchodzi do mnie szczerząc białe zęby, które kontrastują z ciemną opalenizną. Ma długie, bardzo zgrabne nogi, na odstający tyłek zarzuciła jeansowe szorty, na górę luźną koszulkę. Z ciała podoba mi się bardzo, z twarzy z bliska, cóż, jest po prostu kolejną przeciętną Azjatką.

 

Dobra, teraz przede mną kolejne wyzwanie. Przebrnąć przez rozmowę i udawać normalnego, podczas gdy jestem ujebany jak czajnik. Ta gra jest zdecydowanie zbyt wymagająca na mój obecny stan.

 

Leci typowy small talk, jestem koszmarnie zajebany w akcji. Trochę nie wiem, co chcę powiedzieć, trochę się gubię. Mijają dwie, trzy minuty, zanim się ogarniam, łapię potrzebny luz i zauważam, że rozmowa zaczyna iść w dobrym kierunku.

 

Niestety widzę też, że Missy jest zestresowana. Mówi, że mamy bardzo mało czasu, bo musi zaraz zobaczyć się „ze znajomymi”. Gdy pytam, jacy to znajomi, odpowiada, że jej PRZYJACIEL z Tajlandii bierze ślub z laską z Norwegii. Uśmiecham się szeroko i dopytuję, czy to jakiś dobry znajomy. O tak, najlepszy, znamy się od dawna, srata-tata. Benz by się uśmiał. W trakcie ściemniania ani na chwilę nie widać po niej zawahania. No bezczelna laska.

 

Nagle czuję wibrację w kieszeni. W mniej więcej tym samym momencie Missy wyciąga swój telefon.

Benz: „Henry is pissed off and went home”.

 

Podnoszę głowę, widzę twarz Missy.

– I have to go now, sorry, my friends are very upset. If we only had more time…
– Propably we will never see each other again…
– Maybe tomorrow morning before you leave? 7am?
– Propably no, so… – podchodzę bliżej, przyciągam jej twarz i zaczynamy się całować.

 

Spacerujemy jeszcze chwilę, po czym się rozdzielamy.

 

Tej nocy Henry w końcu bzyka. Dostaje na punkcie laski pierdolca, zaczyna mówić, że obiecała przyjechać do Europy, że chcą się jak najszybciej zobaczyć. Zakochane ptaszki, kurwa ich mać. No tak, eurotrip na koszt norwega musi brzmieć dla tajki bardzo atrakcyjnie. Gdy opowiadamy mu ze znajomymi, że laska pewnie przeżywa tu prawdziwy deszcz białych fiutów, gość nie chce słuchać – woli swoją bajkę.
Całkowicie nieświadomy, że gdybym tylko docenił przebiegłość Missy i był na plaży punkt 23, podczas spotkania z nim miałaby jeszcze na sobie mój materiał genetyczny.

 

Henry wraca od niej o 6:00.

 

O 6:40 dostaję od Missy wiadomość: „Good morning…;)”. Rain of cocks. Laska robi sobie prawdziwy rampage.

 

Budzę się o 8, nie odpisuję.

 

Kobiety:)

 

Artykuł Najdziwniejsza randka z tindera pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/najdziwniejsza-randka-z-tindera/feed 0
Podróż nie kończy się nigdy https://v1ncentify.prohost.pl/post/podroz-nie-konczy-sie-nigdy https://v1ncentify.prohost.pl/post/podroz-nie-konczy-sie-nigdy#respond Tue, 10 Jan 2017 20:00:00 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=2205 Trzy rzeczy, których boję się najbardziej to ciężka choroba, śmierć i stagnacja. O ile dwie pierwsze są na tyle oczywiste, że nie trzeba zbyt długo nad nimi deliberować, o tyle stagnacja jest przebiegłą dziwką. Oślepia Cię, wpuszcza w maliny i szepcze, że wszystko jest w porządku. Bywa wygodna, bezwysiłkowa i gratyfikująca w najlepszy z możliwych, czyli natychmiastowy sposób.

Artykuł Podróż nie kończy się nigdy pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Trzy rzeczy, których boję się najbardziej to ciężka choroba, śmierć i stagnacja. O ile dwie pierwsze są na tyle oczywiste, że nie trzeba zbyt długo nad nimi deliberować, o tyle stagnacja jest przebiegłą dziwką. Oślepia Cię, wpuszcza w maliny i szepcze, że wszystko jest w porządku. Bywa wygodna, bezwysiłkowa i gratyfikująca w najlepszy z możliwych, czyli natychmiastowy sposób.

 

Chciałoby się napisać, że to przypadłość ludzi głupich, mało świadomych, generalnie tych gorszego sortu. Chciałoby się, ale byłoby to kłamstwem. Bo stagnacja dopada i zwodzi nawet tych “oświeconych”, co pozjadali wszystkie rozumy. Rozpisujących wielkie prawdy i prowadzących przed sobą całe tłumy wiernych wyznawców.

 

Ludzie chcą, żeby zostawić ich w spokoju

 

Szukasz wytchnienia, którego nie ma. Spokoju, co Cię wykończy i odpowiedniego zakończenia. Prawda jednak jest taka, że póki żyjesz zamknąć możesz rozdział, nie książkę. Podróż nie kończy się nigdy, jeśli kochasz życie i szanujesz siebie. Natomiast jeśli w pewnym momencie postanowisz przestać się starać, osiąść na laurach to wiedz, że nie kończysz historii, a jedynie sprzedajesz prawa do jej kontynuacji beznadziejnej wytwórni, która rozrobi Cię na drobne odcinając kupony od tego, co było.

Jeśli Twoja osobista podróż jest dla Ciebie brzemieniem, codzienność męczarnią, a przyszłość szarą, pustą skorupą i jedyne, czego chcesz to uwolnić się od odpowiedzialności, odizolować i zaznać “świętego spokoju” to wiedz, że problem nie tkwi w okrutnym losie, ale w Tobie. To Twoje wybory, priorytety i Twój wyrzut sumienia. Owszem, możesz tak żyć, tylko jaka z takiego życia radość? Niektóre osoby wegetują aż do upragnionej emerytury, końca pracy, jakiej nienawidzili przez całe dekady. I wiesz, co się wtedy dzieje w pierwszej kolejności? Umierają.

Bo człowiek potrzebuje celu. Potrzebuje priorytetów, marzeń i kolejnego kolorowego snu, którym wprowadza pastelowe barwy w rzeczywistość – a ta bywa szara tylko wtedy, gdy przestajesz chcieć. Potrzebujemy podróży, jej poszczególnych etapów, ale najbardziej potrzebujemy właśnie pragnąć. Więcej, lepiej, szczęśliwiej. Spakować plecak i sprawdzić, co znajduje się po drugiej stronie tęczy. Ludzie mogą mówić że nic, i że w sumie całkiem Ci odbiło – co tylko powinno przyspieszyć tempo pakowania i sprawić, że szybciej trzaśniesz drzwiami.

Osiągane cele to tylko przystanki na drodze, zielone i pachnące polany skąpane w słońcu. Nie zapuszczaj w nie korzeni, tylko wyciągaj mapę i wskazuj następny punkt. Bo pójść możesz wszędzie, życie jest jedno, a w tej zabawie chodzi o to, by w nią grać. To nie film, w którym pojawiają się napisy końcowe i nie spektakl z ciężko opadającą kurtyną. Niektórzy ludzie rzeczywiście tak myślą i w istocie właśnie wtedy się kończą. Bo kontynuacje w ich imieniu napiszą tak przebojowi ghost writerzy jak Lenistwo, Życie Przeszłością, czy Zrobię to Jutro.

Kolejne wyzwania sprawiają, że jesteśmy obecni, wybudzeni i mamy dużo energii. To świeżość, wieczna młodość i siła nie do powstrzymania. Determinacja, która zaraża i wybudza ze śpiączki innych ludzi.

Gdziekolwiek idziesz, nie przestawaj. Dokądkolwiek nie dojdziesz, szukaj dalej. Czegokolwiek nie szukasz – kochaj proces.

 

Gdy bawiłem się w chowanego nie chodziło o moment, w którym znalazłem w krzakach Asię zwiniętą w kłębek, tylko o szukanie samo w sobie.

Gdy uwodzę, niepewność, pierwsze kroki i flirt są równie ekscytujące co zsuwanie czerwonych stringów i stygnąca na ciałach ślina.

Wydając książkę cieszyłem się jej ostatecznym sukcesem, ale to jedynie wiśnia na torcie dyscypliny, przekraczania własnych granic, wiary we własne możliwości i długich godzin hartowania silnej woli.

To podróż jest kluczem do tego, by wzrastać. Podróż wymaga, uczy i nie pozwala odpuścić.

To nie jest tak, że pamiętam o tym zawsze. W tym tkwi problem. To gra, w której podświadomość próbuje dogonić świadomość, by zakomunikować jej: rusz się wreszcie, bo grzęźniemy. Lepiej obudzić się późno, niż wcale, a ostatecznie nie liczy się ile razy mieliśmy przestoje, tylko czy w ogólnym rozrachunku idziemy do przodu i szukamy nowych wyzwań.

A co z wiekiem?

 

Bardzo często przy okazji tego typu dyskusji ludzie wytaczają słuszny argument – nie wszystko przecież kontrolujemy. Dla przykładu wiek jest sporym ograniczeniem i mimo dobrych chęci skutecznie ogranicza nasze pole do popisu. Z czasem nie będziemy w stanie wykonywać pewnych czynności i w końcu zostaniemy na stagnację skazani. Brzmi rozsądnie, ale… czy do końca?

Natura określa wiek, ale ty określasz swój stan umysłu” – powiedział Deshun Wang, po czym w wieku prawie 80 lat przeszedł po wybiegu China Fashion Week.

maxresdefault

http://www.mundotkm.com/

W wieku 24 lat zaczął grać w teatrze. Po skończeniu czterdziestki został nauczycielem języka angielskiego. Tuż przed pięćdziesiątką stworzył grupę zajmującą się pantomimą, a gdy stuknęło mu pół wieku po raz pierwszy poszedł na siłownię. Siedem lat później opracował performance “Żywa rzeźba”, a w wieku 70 lat znów zabrał się za siłkę… ale tym razem tak na poważnie. Dzięki determinacji, dziesięć lat później przeszedł po wybiegu jako model. Każdego dnia czyta i się uczy, pływa oraz ćwiczy na pobliskiej siłowni.

I wiecie co? Wang wciąż ma wiele do zrobienia i nie zamierza przechodzić na emeryturę. To dlatego, że rozumie tytuł tego wpisu lepiej, niż ktokolwiek inny. To poczucie celu  i nowe wyzwania pchają nas do przodu, nie pozwalając zdziadzieć i zerdzewieć. Możesz zostać mentalnym starcem w wieku 20 lat lub mając cztery razy więcej zawstydzać kolejne młode pokolenie swoją pasją, wigorem i determinacją w urzeczywistnianiu kolejnych marzeń.

Podróż nie kończy się nigdy, a wartość jaką ze sobą niesie jest nieoceniona – ale tylko wtedy, kiedy zechcesz świadomie w niej uczestniczyć. W przeciwnym wypadku poturbuje Cię i zamieni w zabetonowaną w stagnacji, wypraną z nadziei kukłę.

Wybór jest oczywisty.

Artykuł Podróż nie kończy się nigdy pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/podroz-nie-konczy-sie-nigdy/feed 0
Ile kosztuje miesiąc na Filipinach? https://v1ncentify.prohost.pl/post/ile-kosztuje-miesiac-na-filipinach https://v1ncentify.prohost.pl/post/ile-kosztuje-miesiac-na-filipinach#respond Thu, 01 Dec 2016 06:37:08 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=2089 Złapał dziewczynę, szarpnął nią i wypadli na zewnątrz. W tej samej chwili gaz eksplodował, a kuchnią wstrząsnęła mała eksplozja. Kula ognia naznaczyła blaskiem pobliski basen, w którym dryfowały puszki po piwie oraz wielki posąg pandy.

Artykuł Ile kosztuje miesiąc na Filipinach? pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Złapał dziewczynę, szarpnął nią i wypadli na zewnątrz. W tej samej chwili gaz eksplodował, a kuchnią wstrząsnęła mała eksplozja. Kula ognia naznaczyła blaskiem pobliski basen, w którym dryfowały puszki po piwie oraz wielki posąg pandy.

 

Jestem oderwany od rzeczywistości. Zupełnie tak, jakby ktoś złapał mnie za głowę, wyciągnął z korzeniami, poszatkował, posypał chilli i wystrzelił w kosmos. Tydzień na Filipinach przelewa się w mojej głowie, wymieszane noce, imprezy, dziewczyny, alkohol. W kilka dni doświadczyłem więcej, niż przez ostatni rok.

 

Sunrises be like… #pool #sunrise #manila

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika @v1ncent.pl

Jest zupełnie tak, jak w moim wpisie “Spotkamy się gdzieś na końcu świata”. Przeżywam przygodę życia, którą sobie wyśniłem. Codziennie obecny, wyciskający każdy wieczór jak sok ze słodkiego mango. Tegoroczny wyjazd bije poprzedni na głowę. Wszystkiego jest więcej. Ludzi, miejsc, kobiet (figur geometrycznych), smaków, niezapomnianych momentów. Aż ciężko mi zrozumieć, że to dopiero 1/3 całego wyjazdu. Dzieją się tu rzeczy, w które ciężko uwierzyć, a co dopiero je opisać? Brakuje mi słów, a ludziom, którzy nigdy nie mieli okazji odwiedzić Azji – punktów odniesienia. Tym razem postanowiłem zrezygnować z dokładnych raportów opisujących moje perypetie. Po pierwsze są zbyt hardcore’owe nawet jak na ten blog (Californication przy tym to dobranocka), po drugie szkoda mi na to czasu. O ostatnich siedmiu dniach mógłbym napisać książkę, zmieszczenie tego w jednym wpisie byłoby niesprawiedliwe. Postanowiłem zachować te przeżycia w swoim serduszku. Nie obrazicie się, prawda?

Domóweczka #villa #poolparty #philippines

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika @v1ncent.pl

 

Powoli wprowadzam w codzienność jakiś porządek. Ostatnie 7 dni spałem po 2-3 godziny na dobę, piłem za dużo alkoholu i robiłem nieskończone cardio w sypialni. Teraz Krzysiek i Lips, dwa imprezowe zwierzaki, opuścili Manilę, więc będzie nieco spokojniej. To oni prowokowali szalone momenty, byli jak tykająca bomba. Wszystkie dopuszczalne normy arogancji zostały przekroczone wielokrotnie, a zakazy wyśmiane. Dlatego też wczorajszy dzień powitałem z ulgą. Cieszyłem się, że nie wychodzę do klubu i nie muszę spotykać się z żadną dziewczyną. Teraz planuję powrót na siłownię po złamaniu nadgarstka. Będę sprawdzał, które ćwiczenia mogę z nim wykonywać, bo pomimo długiej rekonwalescencji, wciąż mi pobolewa. 

 

Chill. #manila #philippines #trip #coast

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika @v1ncent.pl

 

Czuję obezwładniające, pozytywne zmęczenie i uśmiecham się do wszystkich niezapomnianych momentów z minionego tygodnia.

 

Do szalonej imprezy w willi z basenem, gdzie w pewnym momencie ktoś odkręcił gaz i poszedł szukać zapalniczki, podczas gdy całe pomieszczenie wypełniało się łatwopalną substancją. Wkrótce idiota z ogniem wrócił, a stojący nieopodal chłopak złapał nieświadomą dziewczynę, szarpnął nią i wypadli na zewnątrz zanim powstała iskra. Sekundę później gaz eksplodował, a kuchnią wstrząsnęła mała eksplozja. Kula ognia naznaczyła blaskiem pobliski basen, w którym dryfowały puszki po piwie oraz wielki posąg pandy (nie pytajcie proszę, co robiła tam panda). Nie wiem jak to możliwe, ale nikt nie odniósł poważnych obrażeń.

 

Do koncertu Armina, na który wprosiliśmy się omijając 3 godzinną kolejkę, listę gości oraz bramkarzy – tylko dlatego, że jesteśmy biali.

 

Do nieprzespanych nocy, pływania w basenie o 5 rano, drinków przed śniadaniem i rozmów na tarasie 54 piętra Gramercy.

 

Do wszystkich biforów, wspólnych wyjść i rozmów z niesamowicie zgraną ekipą. Nie do wiary, że potrafiliśmy spotkać się na drugim końcu świata po dwóch latach przerwy. Gdy tylko się zobaczyliśmy, to było tak, jakbyśmy nigdy nie opuścili Manili i przeżywali bezpośredni sequel poprzedniego wyjazdu.

 

Do sytuacji, których opisać tutaj nie mogę, ale które na zawsze będą wywoływać niespokojne łaskotanie w żołądku.

 

Przy okazji… to bardzo dziwne uczucie, słyszeć kolędy w każdym lokalu, oglądać udekorowane choinki – jednocześnie ocierając pot z czoła i znosząc 27 stopniowy upał.

 

 

Dobra, czas odpowiedzieć na pytanie, które ciągle powtarza się w mailach i prywatnych wiadomościach na fanpage:

 

Ile kosztuje miesiąc na Filipinach?

 

home, sweet home #gramercy #manila #makati #philippines

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika @v1ncent.pl

Przelot 2,5-3 tysiące złotych

Polecam wybierać linie Emirates lub Quatar Airways. Po pierwsze dlatego, że oferują najwyższy standard, posiłki na pokładzie oraz nieograniczone przekąski i drinki. Po drugie, przelot tymi liniami z międzylądowaniem w Dubaju lub Abu Dhabi trwa nie więcej, niż 21-25 godzin. Czasem możesz dorwać tańszy bilet innych linii za powiedzmy 2k, ale wtedy lecisz 30-40, a czasem nawet 50 godzin i masz 3 przesiadki. Jeśli lubisz hardcore możesz się skusić, ale te oszczędzone 500 zł nie jest warte zachodu – 20-25 godzin lotu z jednym międzylądowaniem to i tak tortury.

 

Mieszkanie 1,5-2 tysiące złotych.

Mowa o zadbanym, klimatyzowanym pokoju w samym sercu Manili. Za 300-500 złotych więcej wynajmiesz apartament w Gramercy (szukamy na airbnb) – najwyższym i najbardziej prestiżowym wieżowcu w stolicy. To właśnie tutaj mieszkam. W budynku masz siłownię, saunę, basen, galerię handlową, pralnię – jest samowystarczalny. Niestety klub na 71 piętrze jest zamknięty, a szkoda. Oprócz pięknej panoramy miasta nocą, oferował świetną logistykę. Chciałeś do klubu, wsiadałeś w windę i już.

 

 

Jedzenie, imprezy 1 tysiąc złotych na tydzień

Za 1000 PLN masz codzienny clubbing, alkohol, najlepsze restauracje i wożenie się taksówkami po całym mieście. Jeśli dużo nie imprezujesz i nie masz tak szalonej ekipy, spokojnie przeżyjesz za połowę tej kwoty.

 

 

Lokalna karta SIM z nieograniczonym transferem 100 złotych

Osobiście używam Globe. Niestety, internet jest bardzo wolny, nawet jeśli podpinasz się pod wifi.

 

 

Bilet lotniczy na Boracay 200 złotych, nocleg 50-70zł za noc

Wyspa, którą musisz odwiedzić wybierając się na Filipiny. Warto obserwować mój Instagram oraz snapchata (v1ncent.pl), bo już jutro tam lecę. Wstukajcie sobie “Boracay” na Google, a zrozumiecie, dlaczego jest to must-see. Biały piasek o konsystencji mąki, krystalicznie czysta woda, niesamowite imprezy, tłuste nietoperze i zapierające dech w piersiach widoki.

 

 

Rooftop party #rooftop #beers #trip #philippines #manila

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika @v1ncent.pl

Co jest tanie?

Lokalne jedzenie na bazarkach (około 10zł za pełny obiad), niektóre knajpy. Papierosy i alkohol, o ile kupujesz je w sklepach. Taksówki są prawie za darmo – 15 minutowy kurs kosztuje 10-15 złotych (trzeba cisnąć kierowcę, by włączał taksometr i pilnować trasy na gps). Bardzo dobrze funkcjonuje tu Uber i posiada opcję rozliczania się w gotówce, co mnie pozytywnie zaskoczyło. 

Co jest drogie?

Picie w klubach (około 50 złotych za drinka), niektóre restauracje, owoce oraz warzywa (małe pudełko truskawek lub czereśni 50 PLN). Ceny produktów spożywczych w sklepach zbliżone do tych u nas.


Gdzie mnie śledzić?

Instagram: v1ncent.pl

Snapchat: v1ncent.pl

 


Co z książkami?

 

Dostałem wiele zapytań na temat dostępności Płonąc w atmosferze. Mój wyjazd na Filipiny nie wpływa w żaden sposób na proces i płynność wysyłek. Książkę cały czas zamawiać można bezpośrednio na moim blogu.

 

Na dziś to tyle. Do następnego. Ulepcie za mnie bałwana, okej?

 

Artykuł Ile kosztuje miesiąc na Filipinach? pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/ile-kosztuje-miesiac-na-filipinach/feed 0
Znikam https://v1ncentify.prohost.pl/post/znikam https://v1ncentify.prohost.pl/post/znikam#respond Sun, 20 Nov 2016 20:54:29 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=2056 Gdy opuszczałem Manilę dwa lata temu, ktoś mi powiedział: "Publish your book and come back here". Książkę wydałem, bilety mam kupione i odliczam czas do momentu, w którym rozparty w wygodnym fotelu będę mógł uśmiechnąć się do ślicznej stewardessy i poprosić o Jamesona z sokiem jabłkowym. Tym razem obiecuję pić rozsądnie, tj. tak, żeby nie zemdleć na pokładzie samolotu.

Artykuł Znikam pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Gdy opuszczałem Manilę dwa lata temu, ktoś mi powiedział: “Publish your book and come back here”. Książkę wydałem, bilety mam kupione i odliczam czas do momentu, w którym rozparty w wygodnym fotelu będę mógł uśmiechnąć się do ślicznej stewardessy i poprosić o Jamesona z sokiem jabłkowym. Tym razem obiecuję pić rozsądnie, tj. tak, żeby nie zemdleć na pokładzie samolotu.

Jeśli miałbym powtórzyć tylko jedno doświadczenie z mego krótkiego życia, byłaby to z całą pewnością podróż na Filipiny. Manila zmieniła mnie na zawsze i mimo 24 miesięcy, jakie minęły od ostatniej podróży – nie przestałem tęsknić nawet na chwilę.

Pomimo rozległych raportów, jakie spisywałem wtedy na blogu, nie zamknąłem wyprawy żadnym podsumowaniem. Zabierałem się do tego kilka razy i za każdym ostatecznie się poddawałem. Przerastało mnie, że miałbym skompresować takie przeżycia do notki na blogu. Z drugiej strony wiedziałem też, że wciąż znajduję się pod wpływem bardzo silnych emocji i mogę pewne kwestie przekoloryzować. Ponieważ już jutro z rana wsiadam w samolot, wrzucam tu na szybko mały flashback:

Wizyta w Azji była jak przejście na drugą stronę lustra, do świata z innymi prawami fizyki. Dzięki tak dalekiej podróży nabrałem dystansu do samego siebie, spraw, które zostawiłem w Polsce i przekonałem się do regularnego kręcenia vlogów. Zrozumiałem, jak bardzo tempo i intensywność skorelowane są z miejscem, w którym się żyje. Przestałem wierzyć w bajkę pt. “jeśli bardzo chcesz, możesz żyć na najwyższych obrotach niezależnie od tego, gdzie byś nie mieszkał”. Bawiąc się w warszawskim klubie nie możesz spontanicznie wyciągnąć z niego znajomych po to, by w trzy godziny później podziwiać wschód słońca na plaży rajskiej wyspy, z drinkiem mango w łapie. Co najwyżej możesz ich wyciągnąć na kebaba. Tu nie chodzi o chęci, a o możliwości. Wbrew temu, co prawią znani kołcze od samorozwojowej masturbacji, wizualizacją załatwisz sobie tylko wymarzone Ferrari.

Miesiąc, który spędziłem na Filipinach był tak skondensowany, że spokojnie zmieścił w sobie rok spędzony w Polsce, a może i lepiej. Mój mózg przebudził się z letargu, został podkręcony na najwyższe obroty i ostrzelany nieoczekiwanymi bodźcami. Każdego dnia zaskakiwały mnie nowe smaki kosmicznie pysznego jedzenia, niesamowite miejsca, niezapomniane imprezy i spontaniczne perypetie jak żywcem wyjęte z filmów pokroju Californication, czy Kac Vegas.

Nigdy nie zapomnę nocy, kiedy w wyspę, na której spędzaliśmy weekend uderzył tajfun. Byliśmy odcięci od świata, a porywisty wiatr przygniatał do ziemi wysokie palmy, które wyglądały, jakby zrobione były z pianki. Poszliśmy z Mary do pokoju obok i bzykaliśmy się tak, jakby tym razem słońce miało nie wstać, a gdy dochodziliśmy, razem z nami dochodził huragan, przerabiając pobliskie chaty na drzazgi z nieopisaną furią, zalewając wszystko hektolitrami wody. Następnego dnia musieliśmy przedzierać się przez dżunglę i góry do najbliższego miasta – bez jedzenia i wody pitnej – i przy okazji kilka razy walczyć o życie. Dowiedziałem się wtedy wiele o sobie i zrozumiałem, że takich insightów nie dołączają do żadnych wycieczek all-inclusive.

Ten wyjazd zacementował moją wiarę w siebie i przekonanie, że zawsze sobie w życiu poradzę – niezależnie od okoliczności. Pozwolił mi bardzo mocno odkleić się od opinii ludzi na mój temat. Gdy nagle wybierasz się na koniec świata, poznajesz tylu wspaniałych ludzi i doświadczasz rzeczy, które zapamiętasz do końca życia, przejmowanie się hejtem jakiegoś internetowego no-life’a wydaje się być równie rozsądnym pomysłem, co sprawienie sobie dożywotniej prenumeraty Tele Tygodnia.

Zrozumiałem, że to, czy czas płynie wolno czy szybko zależy od tego, jak spędzamy nasze dni. Jeśli żyjemy rutyną, a poniedziałek zlewa się z każdym innym dniem tygodnia, to patrząc w kalendarz złapiemy się za łeb próbując zrozumieć, gdzie przepadł nam ostatni miesiąc. Jeśli z kolei doświadczamy wielu nowych bodźców, a każdy dzień wypełniony jest czymś emocjonującym i świeżym, czas się rozciąga (a wena jest King Konga). Ja po miesiącu spędzonym na Filipinach miałem wrażenie, że minął rok i absolutnie nie uważałem, że podróż minęła mi zbyt szybko. Natomiast gdy wróciłem do Polski, słuchałem od znajomych, że te 30 dni minęło im jak z bicza strzelił.

Mniej więcej wiem, czego mogę się spodziewać się po powrocie na Filipiny. Jestem również świadom tego, że z pewnością mnie zaskoczy, po raz kolejny wybudzając z letargu. Potrzebuję tego wyjazdu, by zdjąć mgłę z mózgu i odzyskać klarowność. Chcę sobie parę rzeczy przemyśleć i naładować baterie słoneczne. Chciałbym powiedzieć, że będę tęsknił za nocą o 16:00 i pizgawicą przegryzającą nawet najgrubszy płaszcz. Za solą, która wżera się w buty i humorami kasjerek w osiedlowych sklepach. Chciałbym, ale nie mam serca Wam kłamać.

Tak jak dwa lata temu, tak i teraz będziecie mogli ten trip przeżywać razem ze mną za pośrednictwem Instagrama. Jeśli jeszcze nie klepnęliście “follow”, to lepszej okazji nie będzie. Przy okazji, od paru dni staram się zrozumieć, w jaki sposób działa Snapchat. Nie wiem, czy jestem już tak kurewsko stary, czy ta apka jest aż tak nieintuicyjna. Po rozmowie z kumplem doszliśmy do wniosku, że trzeba chyba pójść pod najbliższe gimnazjum i zastraszyć jakiegoś yolo-gówniarza, żeby nam wszystko dokładnie wytłumaczył.

Anyway, moje konto na Snapchat: v1ncent.pl. Ogarnąłem na tyle, że potrafię coś tam wrzucić. Spodziewajcie się niespodziewanego.

Tak jak przy ostatnim tripie do Manili, tak i tym razem pojawi się kilka raportów, na bieżąco komentujących moje przygody. Stay tuned!

PS. Sorry, że wpis trochę chaotyczny, ale jutro z rana wylot, a ja nie ogarnąłem jeszcze połowy spraw, które powinny być ogarnięte.

PS2. Do przeczytania, kocham Was…

…ale tylko trochę.

Artykuł Znikam pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/znikam/feed 0