przemijanie – VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ https://v1ncentify.prohost.pl O kobietach, życiu i zdrowym do niego podejściu. Mon, 03 Jan 2022 16:05:35 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.0.2 Kilka rzeczy, których nie rozumiem https://v1ncentify.prohost.pl/post/rzeczy-ktorych-rozumiem https://v1ncentify.prohost.pl/post/rzeczy-ktorych-rozumiem#comments Fri, 08 Jun 2018 13:45:52 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=3476 Im starszy jestem, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że zdrowie jest w życiu absolutnym priorytetem.

Artykuł Kilka rzeczy, których nie rozumiem pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Im starszy jestem, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że zdrowie jest w życiu absolutnym priorytetem.

 

Tym bardziej nie rozumiem ludzi, którzy na codzień wpierdalają gówno, piją fantę, zamiast chodzić na siłkę, biegać, czy ćwiczyć cokolwiek – mają wyjebane. Zupełnie tak, jakby po cichu wylosowali kupon na kolejne ciało, następne życie. Już nie chodzi o to, że robią krzywdę sobie, bo nie dbając o siebie robi się krzywdę bliskim. Zaniedbując zdrowie odpalasz bombę z opóźnionym zapłonem, która rozsadzi rzeczywistość Twoich bliskich za kilkadziesiąt lat (lub szybciej). Nawet jeśli nie wykitujesz przedwcześnie, to staniesz się dla innych ciężarem. Nie myślisz o tym, robiąc z żołądka, płuc, mózgu śmietnik.

 

Twoje ciało to Twój jedyny wehikuł, jaki masz. Musi starczyć Ci na całe lata. Jeśli przestaniesz o niego dbać, to po drodze się rozleci i odpadniesz z trasy w połowie drogi. Brak szacunku do własnego ciała można śmiało porównać do sytuacji, w której kapitan kosmicznego statku wyciąga młotek i zaczyna rozpieprzać podzespoły, licząc na to, że nic złego się nie stanie. Na zewnątrz przecież tylko próżnia i zero absolutne. Kapitan ma szalik i ciepły płaszcz, styknie.

 

Albo palenie fajek, jak ja tego kurwa nie rozumiem

 

Pakujesz w ryj coś, co Cię zabija, odpalasz i wdychasz truciznę – dobrowolnie (!). Ja kumam, że to nałóg, sam paliłem szlugi. Tylko moje zdanie takie, że jeśli nie potrafisz sobie z tym poradzić, to oznacza, że coś z Tobą nie tak. Albo krótkowzroczność połączona z głupotą albo rozpieprzona silna wola i lenistwo. Bo gdyby Cię przetransportować w przyszłość do momentu, w którym będziesz zdychać z podziurawionymi płucami, żeby zobaczyć jak kolorowo może to wyglądać w najdrobniejszym detalu, to raczej z pewnością nowa paczka szlugów wylądowałaby w kiblu.

 

Gdyby otworzyć okno przyszłości, zrobić w mózgu przeciąg i sprawić, by konsekwencje decyzji o jaraniu, żarciu gówna i braku ćwiczeń liznęły czarną śliną wyobraźnię, to nagle każdy zmieniłby się w hiperaktywnego pede vege LGBT sportsmena.

 

Najbardziej to pocieszne są jednak laski. Ma taka z 20-24 wiosny i myśli, że fajne ciało otrzymane w pakiecie z genami utrzyma się samo. Mija kilka lat, spotykasz taką na ulicy i zastanawiasz się, czy to przypadkiem nie jakieś monstrum przebrało się za tamtą pannę. Chujowe żarcie + częste imprezy, alko, piguły i nos + brak ćwiczeń + GRAWITACJA = Zuzia była piękna, a teraz jest tylko wyrobem Zuziopodobnym.

 

No sorry, ale jebać poprawność polityczną, nikogo nie jara dupa jak galareta, a jeśli masz wyjebane w to jak wyglądasz to się nie dziw, że ludzie mają wyjebane w Ciebie. To, jak wyglądasz bezpośrednio świadczy o tym, jaką jesteś osobą i jakie masz priorytety. Możesz być tłusty, tłusta i wmawiać sobie najsłodsze z najsłodszych pierdoleń, wgrywać w mózg te wszystkie tęczowe slogany o pięknym wnętrzu, ale biologia szcza na Twoją tęczę, spuszcza się na wnętrze, a fiuta wyciera w firankę. Jesteśmy zwierzętami, choć tak bardzo staramy się UDAWAĆ, że jest inaczej.

 

Pytanie tylko, czy możesz wygrywać w rzeczywistość, bawiąc się, że zasady jej funkcjonowania są zupełnie inne.

 

Przecież to jest kurwa tak głupie, że bolą mi już palce od walenia w klawiaturę

 

Dlaczego tłusta większość ludzi z pokolenia naszych rodziców NIC nie robi? Żadnego roweru, nawet spaceru, już o siłowni nie wspominając? Już pierzyć nasze pokolenie, jedyna dobra rzecz, jaką przyniósł Instagram to moda na bycie fit, która oddziałowuje coraz mocniej i spoko. Ale co z naszymi rodzicami, wujkami, ciotkami? 20 minut rowera dziennie ścina prawdopodobieństwo zawału O POŁOWĘ KURWA. Połowę. I to nie zostało udowodnione jednym badaniem, ale serią niezależnych. Tylko jakoś ten argument do moich rodziców na przykład kompletnie nie trafia, ja już nie potrafię z nimi o tym gadać – może ktoś z Was na ochotnika?

 

Nie wiem nawet, jak to nazwać. Bo to ani lekkomyślność, ani głupota. Ślepota raczej i zatrważająca ignorancja. Bierze się to pewnie trochę z tego, że w naszych europejskich społeczeństwach model życia starszego człowieka opiera się na „oby do emerytury”, a jak przychodzi emerytura, to czas umierać. Termin przydatności człowieka minął, won na śmietnik.

 

Natomiast badania odnośnie długowieczności jasno wskazują, że społeczności o średniej życia 100+ charakteryzują się głównie innymi uwarunkowaniami kulturowymi. Dla przykładu Azja, gdzie starsi ludzie są szanowani i traktowani jak dobre wino. Gdzie „starość” jest czasem na to, by spędzać całe dnie ze znajomymi oraz rodziną, chillować, jeździć na rowerze i wciąż cieszyć się życiem. Starsze osoby nie są spychane na margines, ale szanowane bardziej niż młode, co tworzy przekonanie w nich samych, że wciąż, pomimo wieku, są potrzebni.

 

W Polsce schemat jest taki, że ludzie w wieku naszych rodziców nie mają za bardzo wyższego celu w życiu, bo zakodowano im głęboko, że najważniejsza jest praca. A co się dzieje, gdy nadchodzi emerytura? Brak celu, jakiejkolwiek zajawki i zjazd w otchłań. Były nawet badania jasno wiążące ze sobą moment przejścia na emeryturę ze śmiercią.

 

To nie czas nas zabija, a styl życia, uwarunkowania kulturowe i przekonania. Czas po prostu mija, proszę się od czasu odpierdolić i wziąć do roboty.

 

Artykuł Kilka rzeczy, których nie rozumiem pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/rzeczy-ktorych-rozumiem/feed 10
Zacieki na sercach https://v1ncentify.prohost.pl/post/zacieki-na-sercach https://v1ncentify.prohost.pl/post/zacieki-na-sercach#respond Thu, 29 Mar 2018 11:24:55 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=3317 Między nami jest bariera. Pole siłowe, pole minowe. Przestrzeń najeżona złamanymi obietnicami, małymi kłamstwami i bruzdami po odłamkach, które jeszcze rok temu świszczały koło uszu, zdzierały tkankę do kości.

Artykuł Zacieki na sercach pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Między nami jest bariera. Pole siłowe, pole minowe. Przestrzeń najeżona złamanymi obietnicami, małymi kłamstwami i bruzdami po odłamkach, które jeszcze rok temu świszczały koło uszu, zdzierały tkankę do kości.

 

W ustach mam posmak kawy, w nozdrzach zapach perfum, pięść pod stołem zwiniętą, zaciśniętą jak imadło. Napieram na spód stolika z całej siły, próbując powstrzymać szczypanie w oczach, zatrzymać łzy zanim przesłonią mi pole widzenia, zanim rozpuszczą jej twarz, zamienią w pastelowy obraz.

 

– Nie rób tego – poprosiła. Bo to takie łatwe. – Nie chcę dziś płakać.

 

Ma rację. Płakała przeze mnie 3 miesiące. Nie znam się, ale to chyba dosyć.

 

Chcę przesunąć wolną dłoń w stronę jej dłoni. Dzieli je zaledwie kilka centymetrów, ale nie mogę jej ruszyć. Przeszkadza pole siłowe. Kiedy je przekroczę będzie bolało, będzie parzyć, urwie mi rękę. Wszystkie miesiące rekonwalescencji rozpieprzą się na setki kawałków, jak szyba uderzona cegłą. Nie chcę tego sprzątać, wiem że nie potrafię tego posprzątać.

 

Chcę wiedzieć, czy jest szczęśliwa. Chcę zapewnienia, że potrafiła zbudować coś nowego w miejscu czarnego leja po bombie. Czy jest? Mam nadzieję, że jest.

 

– Jesteś szczęśliwa? – słyszę swój głos. Dlaczego zawsze, gdy się z nią widzę słyszę wypowiadane przez siebie słowa, chociaż nie mam zamiaru wypowiadać ich na głos?

 

Jej twarz napina się lekko, szczegół łatwy do przeoczenia, ale szczegóły to moja specjalność. Przestrzeń między nami faluje, jakby zakłócenia w eterze, jak obraz w telewizji z satelity w czasie burzy. To pole siłowe między nami, a może jednak płyn napływający do oczu. Złudzenie optyczne. Nasze maski to też złudzenie optyczne.

 

– Tak. Jestem – odpowiada. Nie muszę zauważać tego, co pod słowami, nie chcę tego zauważać, dlaczego to zauważam?

 

Teraz ściska mnie w gardle, ciężko się oddycha, kurewsko ciężko się patrzy, trzeba mrugnąć. Więc mrugam, czekam aż policzek zaswędzi od słonej, ślizgającej się po skórze kropli, ale nic takiego się nie dzieje. Nie rób tego, uprzedziła wcześniej, nie chcę tego robić i nie zrobię. Nie potrzebujemy dramatu, mieliśmy dramat i dosyć.

 

Pamiętam ten dramat

 

To nie ćwiczenia, to prawdziwy alarm. Nie pobudka przy kubku parującej kawy, to petarda na twarz, salwa z karabinu w sufit.

 

Najpierw zaciskasz pięści. To nie wybór, to odruch i nie jesteś nawet świadom tego, jak bieleją ci knykcie. Adrenalina kopie po żyłach, jakby ktoś podpiął cię do akumulatora dwoma metalowymi krokodylkami. Mniej więcej wtedy krew zaczyna szumieć w skroniach, w klatce piersiowej szalony dzwonnik tłucze bez opamiętania. Mrowienie pełznie po całym ciele, obejmuje plecy, a kończy się na palcach u dłoni, zasypując je setkami drobnych nakłuć. Włosy na potylicy unoszą się nieznośnie, stając na baczność. Czujesz moc w nogach, gdy Twoje ciało wpompowuje całe litry krwi w mięśnie.

 

Chcesz biec, biegniesz, nie możesz uciec, echo kroków i Twój cień odrysowany na bruku w świetle latarni nie pozwolą Ci uciec. Musi Cię pierdolnąć, musi boleć. Wiesz, że to nieuniknione i chcesz tylko się schować, by nikt nie musiał Cię w tym stanie oglądać.

 

Później

 

Sen ześlizguje się z Ciebie jak mokry koc, wystawiając świadomość na chłodne zderzenie z rozpędzoną codziennością. Nie chcesz tego, chcesz wrócić, zapaść się w łóżko, utaplać w śnie, ale wiesz, że on już nie wróci. Leżysz więc i gapisz się w sufit spod opuchniętych powiek, a zimny przeciąg myśli boruje dziury w czaszce. Chcesz pić, chcesz szczać i nie masz sił zwlec się z łóżka. Proste czynności są trudne, a te skomplikowane nie mają żadnego sensu. Nie sprawdzasz telefonu, bo boisz się powiadomień, boisz się ludzi, którzy zawsze czegoś chcą. Ktoś prosi Cię o przysługę, ktoś chce Cię dymać, ktoś ma oczekiwania. Ktoś zarzuca na Ciebie linki w nadziei, że zostaniesz jego osobistą pacynką i piekli się strasznie, że szarpie, a Ty ani drgniesz. Bo linki miały działać, bo jemu się należy, bo przecież miał wobec Ciebie plan. Nitki naprężają się, drżąc jak basowe struny i pękają, a Ty dostajesz za nie rachunek. Bo popsułeś. A niech wszyscy się dziś odpierdolą.

 

Chcesz sobie wybaczyć, musisz sobie wybaczyć, nie potrafisz sobie wybaczyć.

 

Nikomu nigdy nie zgotowałem takiego piekła, nie sądziłem że jestem do tego zdolny. Nigdy nie pomyślałbym, że w bajce o żabie i skorpionie to ja będę stroną zatapiającą żądło.

 

A teraz siedzimy

 

Rozmawiamy, otulamy się słowami, anegdotami, żartami, udając że wcale nie chodzi o to, by na siebie się patrzeć. Że samo patrzenie wystarcza, by wyciąć wszystko inne z rzeczywistości, sprawić, że przestaje mieć znaczenie. Dalej to mamy, tylko tym razem nie możemy po to sięgnąć. Możemy polizać przez papierek, wyobrazić sobie smak, nasze dłonie nie pieszczą się wzajemnie, pole siłowe pieści je prądem.

 

Jaki ja byłem głupi, kim ja właściwie byłem rok wcześniej? Rzeczy, które mi przeszkadzały, którymi sam przekonywałem się, że podjąłem jedyną słuszną decyzję, teraz wydają się być bazgrołami pięciolatka. Wstyd mi tak, jakbym zamiast rozprawki na maturze narysował kolorowe szlaczki. Wybaczyłem sobie, ona mi wybaczyła, ale został ten wstyd. Zostało “co by było gdyby”, piekące “chyba coś przegapiliśmy”, rozrywające klatkę piersiową tłustym wiertłem “co ja w ogóle sobie myślałem?”.

 

Jestem poczuciem winy i nie chcę się nad sobą użalać. Jestem obserwowany, gdy uderzam w klawiaturę w pociągu, młoda laska obok czyta, chłonie, udaje, że patrzy w telefon. Czytaj mała, mi nie przeszkadza, mało rzeczy mi przeszkadza, gdy piszę i w uszy mam wciśnięte słuchawki. Mam nadzieję, że masz wypieki na twarzy, bo mnie już pieką policzki.

 

Czekajcie, siedzę przy stoliku. Kawa się kończy, brązowe krople zamieniają się w zacieki na filiżance. My też się skończyliśmy, to co było między nami zamieniłem w zacieki na sercach.

 

Różnica taka, że serc nie wstawisz do zmywarki na tryb Eco.

 

Artykuł Zacieki na sercach pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/zacieki-na-sercach/feed 0
Jesteśmy sami. To dobrze. Szlifuj swoje 10 procent https://v1ncentify.prohost.pl/post/jestesmy-sami-to-dobrze-szlifuj-swoje-10-procent https://v1ncentify.prohost.pl/post/jestesmy-sami-to-dobrze-szlifuj-swoje-10-procent#respond Tue, 09 May 2017 17:55:45 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=2704 To jedno z najbardziej makabrycznych odkryć młodego człowieka, który - przyzwyczajony do bliskości rodziców, bezpieczeństwa oraz iluzji trwania - w pewnym momencie zauważa, że życie jest nieco bardziej skomplikowane niż mu się wydawało i że na dobrą sprawę dopiero liznął kolorowe opakowanie z kokardką...

...które niezależnie od woli i tak będzie musiał rozerwać.

Artykuł Jesteśmy sami. To dobrze. Szlifuj swoje 10 procent pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
To jedno z najbardziej makabrycznych odkryć młodego człowieka, który – przyzwyczajony do bliskości rodziców, bezpieczeństwa oraz iluzji trwania – w pewnym momencie zauważa, że życie jest nieco bardziej skomplikowane niż mu się wydawało i że na dobrą sprawę dopiero liznął kolorowe opakowanie z kokardką…

…które niezależnie od woli i tak będzie musiał rozerwać.

(gdy piszę te słowa jest 18:43, 9 maja, za oknem pada śnieg, z głośników hipnotyzująco zawodzi Chris Corner)

Misio

Pies zdychał. Leżał przy budzie, z której płatami odchodziła zgniłozielona farba. Jego futro było wyblakłe, poszarpane, skołtunione. Pysk nosił głębokie blizny po latach zaciekłych walk z psami z sąsiedztwa. Misio nie skończył się dziś. Misio kończył się latami. Wpierw rozpędzona furgonetka i przetrącona miednica – wylizał się. Później złamana łapa, która zrosła się zaskakująco szybko, sprawiając jednak, że zaczął kuleć. Poharatany do nieprzytomności dochodził do siebie przez dwa tygodnie po tym, gdy stanął w obronie dziadka i sam – zwykły kundel – z furią zagrodził drogę dwóm owczarkom niemieckim, przyjmując głębokie, szarpane rany od kłów. Kolejne przygody zostawiały coraz głębsze ślady, Misio powoli się rozpadał i oddalał. Uwielbiałem tego psa, a teraz mogłem tylko patrzeć mu w oczy, które nie świeciły już blaskiem, słuchać jak sapie ciężko, zupełnie jakby chciał się na coś poskarżyć. I był z tym sam. Kręciłem, kręciliśmy się obok, a jednocześnie byłem, byliśmy daleko i nic nie mogliśmy z tym zrobić. W swoich ostatnich chwilach Misio stał się metaforą samotnej drogi, którą wszyscy idziemy. Jak obraz namalowany drżącymi palcami, maczanymi w smoliście czarnej farbie. I mimo, że nie byłem już szczeniakiem i oglądałem ten obraz wielokrotnie, nurzając się w nim w myślach, tracąc w ten sposób beztroskie dzieciństwo, to wciąż byłem wstrząśnięty. I jak za każdym razem, nie mogłem nie patrzeć na zjawisko w szerszej perspektywie.

Jesteśmy sami

Jesteśmy razem, a jednak osobno. Nikt za Ciebie nie podejdzie do tej fajnej dziewczyny, na którą się lampisz. Nie zdejmie z barków brzemienia straty i nie zatka podziurawionego jak sito serca. Nie pomoże przełknąć porażki, której smak wykręca Ci twarz, jakbyś próbował przełknąć miąższ wściekle gorzkich cytryn. Nie uwolni od odpowiedzialności za rzeczy, których nie zrobiłeś, zobowiązań, które ciążą jak betonowe buty, nie wyswobodzi z obietnic wobec samego siebie. Rodzice mogą przygotowywać dziecko na moment zderzenia się z prawdziwym życiem, ale nie da się z nim oswoić inaczej, niż go doświadczając. Mogłeś słyszeć o tym, żeby się nie przejmować, gdy ktoś się z Ciebie śmieje, ale w momencie, gdy zostałeś po raz pierwszy ośmieszony na forum klasy, zapiekły Cię policzki i nie wiedziałeś co zrobić z oczami. To było przytłaczające. Tak samo wystąpienie z referatem i pierwsze, rozpalające żołądek uczucie do kogoś, kto miał Cię w dupie. Maturalny stres, odpowiedzialność za uczucia osoby, z którą poszedłeś do łóżka, praca i obowiązki, płacenie rachunków. Te wszystkie dziwnie obce, strasznie głębokie uczucia powiązane ze wspomnieniami, przemijaniem, planami. Myśli, które przelatują przez głowę, gdy patrzysz w lustro. Czasem się do tego odbicia uśmiechasz, czasem nim gardzisz.

10 procent

I z tym wszystkim jesteś sam. Byłeś i będziesz.

Jesteśmy sami ze swoimi głębokimi emocjami, demonami, planami, zmartwieniami, kompleksami. Innym ludziom pokazujemy czubek góry lodowej, ledwie dziesięć procent siebie. Marne, wymuskane dziesięć procent zdatne do publikacji wysuwamy na linię frontu, w odwodach kłębiąc tsunami gotowe do tego, by w końcu uderzyć z pełną mocą. Przetoczyć się jak buldożer się przez konwenanse, zmiażdżyć plastikowe uśmiechy, powyrywać z korzeniami maski i rozszarpać wszystko, czego nie chcemy, a musimy. Albo schować się, zaszyć głęboko, uciec.

 

Ostatecznie jesteśmy sami, żyjemy sami i sami też umrzemy. Z innymi ludźmi możemy jedynie przebywać – każde z nas ma inną ścieżkę, priorytety, swój interes. Nikogo nie obchodzi Twój płacz, łkanie po nocach i złamane serce. W kolektywnej dupie mamy Twoją samotność, radość, wysokie loty i ciężkie upadki. Możesz kogoś zainteresować swoją historią, ale tylko na tyle, na ile ta osoba ma pamięci podręcznej – bo całą resztę mocy przeznacza na utrzymanie własnego, rozklekotanego życia w jakiejkolwiek zdatnej do funkcjonowania formie. Szok życia, ładna nazwa, tak będę na to mówił. Ludzie, doznając szoku życia próbują unikać tych rzeczy i wrócić do słodkiego, beztroskiego dzieciństwa – które było tylko iluzją, więc muszą stworzyć sobie kolejną iluzję, wirtualną, wolną od odpowiedzialności rzeczywistość. To generator dorosłych, bezradnych dzieci, uciekających od konsekwencji miękkich jak faja facetów i rozlazłych ciamajd – lasek, które są w stanie zgubić się na osiedlu w kwadrat i dzwonić po pomoc, lamentując przy tym, jakby właśnie straciły po pijaku dziewictwo.

 

Takie osoby nie mogą pogodzić się z tym, że jesteśmy sami, przez co odcinają sobie dalszą drogę eksploracji – skupiając się na oszukiwaniu samych siebie, unikaniu odpowiedzialności.

 

To dobrze, że jesteśmy sami

Nie możemy do końca poznać drugiego człowieka lub sprawić, by on zrozumiał nas – to smutne, zgadzam się.

 

Musimy dokonywać wyborów w samotności, nie dzieląc się z nikim konsekwencjami – czasem może przytłaczać, racja.

 

Tylko, zamiast skupiać się na tym, co smutne, przytłaczające i poza naszą kontrolą, może skierujmy uwagę w przeciwnym kierunku? To pobite, zmiażdżone ciężkim butem szkło to była kiedyś szklanka. Kałuża wokół wypełniała ją i ta szklanka była do połowy pełna, nie pusta.

 

Pełna. Rozumiesz?

 

Ucz się uśmiechać do odpowiedzialności, bo ona sprawia, że jesteś silny i ugruntowany, trzymasz się kupy. Baw się decyzjami wiedząc, że w dłoni ściskasz swoją przyszłość – możesz popchnąć ją w dowolnym kierunku. Wyciągaj wnioski z konsekwencji swoich decyzji i pamiętaj, że błędów nie popełnia tylko ktoś, kto ucieka od życia, nie wykonuje działania, cofa się w rozwoju i zamiast korzystać z codzienności, zamienia się w bezczynną, przerażoną larwę – z której oczywiście może coś wyrosnąć, zgadzam się, ale z całą pewnością nie będzie to motyl.

 

Możesz zejść w głąb siebie. Wyjść naprzeciw życiu, akceptując wszystkie wyzwania, które wiążą się z wybraną przez Ciebie drogą. Brać je na klatę i stawać się w tym lepszym. Odkryć w sobie całą galaktykę mechanizmów, zależności. Warstw przekonań, pragnień, motywacji i utkanych z nich uczuć. Dojść do tego, co Ciebie pasjonuje i podążyć za celem, wyruszyć w podróż. Możesz poznać, zaakceptować, pokochać siebie i ukierunkować cały swój wysiłek na to, by wzrastać, czuć się dobrze i tą energią się dzielić z innymi. Na pewnym etapie, jedyne co możesz zrobić, to szlifować swoje 10 procent w taki sposób, by dawać ludziom wartość. Zamienić je w coś pozytywnego, dającego nadzieję, inspirującego innych. Dzięki temu przyciągniesz wartościowe osoby i przestaniesz otaczać się spanikowanymi dziećmi.

 

Na pewnym poziomie wciąż będziecie mieli siebie nawzajem w dupie, bo przecież żyjemy sami i sami umieramy, ale jednocześnie, pomimo tego, będziecie mogli kolektywnie wzrastać, dzielić się wiedzą, doświadczeniem, zajebistymi emocjami i determinacją. Wraz z doświadczeniem uświadomisz sobie, że nic w Twoim życiu nie musi być, “bo tak”. Nabierzesz świadomości, że możesz wszystko poruszyć, zmodyfikować, poddać działaniu swojej woli. Tak, to brzmi jak kołczingowy bullshit, ale zaczniesz rozumieć, że każde banalne, żałosne motywacyjne powiedzonko zdaje się być kupą gówna tylko do momentu, w którym staje się podstawą Twojego życia. Z perspektywy zauważysz, że tutaj chodzi o ogólne koncepty i ścieżki, a mniej o detale.

 

To będzie jak spacer w parku. Będziesz kroczyć w swoim tempie, w konkretnie obranym kierunku. Czasem zadumany, czasem zainspirowany lub podekscytowany. Zatrzymasz się na moment, by pozdrowić osobę nadchodzącą z naprzeciwka. Przekażesz jej swoje wnioski, podzielisz się energią i jeśli będzie to ktoś właściwy – te rzeczy do Ciebie wrócą. Pomnożycie swoje 10 procent. Dzięki nim, bogatszy, po krótkiej chwili ruszysz dalej sam, bez żadnego żalu. Nie możecie pójść razem, to prawda.

 

Prawdą jest też to, że wcale nie musicie. Rozumiesz?

 

Artykuł Jesteśmy sami. To dobrze. Szlifuj swoje 10 procent pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/jestesmy-sami-to-dobrze-szlifuj-swoje-10-procent/feed 0
Spotkajmy się głębiej https://v1ncentify.prohost.pl/post/spotkajmy-sie-glebiej https://v1ncentify.prohost.pl/post/spotkajmy-sie-glebiej#respond Mon, 05 Sep 2016 19:21:50 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=1816 Przeraża mnie, jak głęboko można zejść w każde zjawisko.

Artykuł Spotkajmy się głębiej pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Przeraża mnie, jak głęboko można zejść w każde zjawisko.

Dla przykładu, zaczynasz chodzić na siłownię – z pozoru prosta czynność. Wchodzisz, machasz, zarzucasz białko, wychodzisz. Tak? Nie. Prawda jest taka, że idziesz tam kilka razy i nagle okazuje się, że bez konkretnego planu nic nie zrobisz. Załatwiasz więc sobie plan, ale pojawia się następny problem, bo każdy koks na siłowni kręci z zażenowania głową widząc, jak kaleczysz po kolei każde ćwiczenie. Zaczynasz więc oglądać filmy instruktażowe, wgryzasz się głębiej. Czytasz o jedzeniu, o kaloriach, o proporcjach. Więc sobie gotujesz, więc wrzucasz tego kurczaka dwa-trzy razy dziennie, więc rośniesz (przy okazji poszerzasz świadomość na temat zdrowej żywności i tego, jak jest ważna). Pewnego dnia jednak budzisz się i boli Cię wszystko, nie masz ochoty na nic, a już z pewnością nie na siłownię. Śnieg po drodze, piździ, ugotować trzeba, niech to jasny chuj. Zaczynasz rozumieć, że to nie przelewki. Zaczynasz szanować wszystkich ludzi, którzy są w tym systematyczni (nie mylić z kłuciem dupy) i niejako zazdrościć im wyrobionego nawyku, zacięcia. Może mimo wszytko zmuszasz się do marszu przez zaspy, rozciągania obolałych mięśni i dokładania kolejnych ciężarów. Może odpuszczasz i wracasz za miesiąc, rok lub wcale – ale już nigdy nie będziesz robił sobie żartów z wysportowanych ludzi. Bo wiesz, ile poświęceń wymaga bycie wysportowanym.

Zaczynasz kręcić vlogi. Nic prostszego, kamera jest, czas jest, ochota jest. Tak? Srak. Stajesz przed kamerą i czujesz, że zamiast obiektywu mierzy w Ciebie lufa czołgu T-55. Nagrywasz, ale wychodzi gniot. Powtarzasz, ale wstydzisz się tego, co wyszło. Mówisz, ale to tak, jakbyś bez przekonania mówił, spięty się czujesz, pocisz się, nie wychodzi. Myśli jakieś w głowie są, ale bałagan w nich jak w Twoim mieszkaniu po weekendzie imprezowania. Więc się uczysz, oglądasz bez końca te wypociny. Krzywisz się zupełnie tak, jakbyś oglądał swoje miny podczas masturbacji i starasz się nie wstydzić tych wszystkich dziwnych ruchów, mimiki dziwnej, włosów źle ułożonych i w ogóle zerowego składu wypowiedzi.

Odpalasz filmy lepszych od siebie, zaczynasz zwracać uwagę na małe, maleńkie detale, których wcześniej nie widziałeś. Znów wychodzisz, znów nagrywasz. Jest lepiej i lepiej. Zupełnie tak, jakby w mózgu otwierały Ci się nowe szufladki, na płycie wypalały nowe ścieżki, połączenia. Chwytasz, po kilku tygodniach czujesz się już przed kamerą swobodnie. I wtedy jesteś tak głęboko, że przychodzą inne problemy. Dla przykładu mówisz na bardzo dobrej energii i płyniesz, ale płynąc nie zaplanujesz punchline’ów, mocnych uderzeń, point. W sensie, czasem wychodzą same, szczególnie jak się dobrze rozgadasz i przemyślisz temat, ale lepiej to działa, jeśli masz wcześniej przygotowany plan. Ale mając przygotowany plan nie jesteś w pełni naturalny i teraz rozdarcie. Jak bardzo planować? Troszkę tylko, czy dokładnie do każdego zdania, przecinka i pauzy? Jak jest lepiej? Sam nie wiesz, więc próbujesz, nagrywasz dalej, sprawdzasz, testujesz, mielisz, montujesz, oglądasz, oni oglądają, oceniasz, jesteś oceniany. Bierzesz feedback, bo już się nie fochasz na negatywne komentarze jak dzieciak, wiesz że jest to coś, czego musisz się nauczyć i popełniać przy tym błąd za błędem.

Albo pisanie. Na bloga najczęściej z potrzeby piszę, często też muszę nieco na siłę przysiąść, ale blog to pikuś w porównaniu do pisania książki. Bo pisać umiem, prawda? To siadam, patrzę na kursor i przerażenie we mnie wstępuje. Bo jak tu plan ułożyć, jaką myśl przewodnią dać, jak powiązać to wszystko? Jak sprawić, by dobrze się czytało i nie nużyło, a jednocześnie żeby zawrzeć tam wszystko, co zawarte być musi? Jakiej narracji użyć, jaki styl? Czy ten fragment pasuje do tamtego? No ciężko jest, ale się pisze. Tylko rzadko się pisze, bo ciężko usiąść. A jak już się usiądzie, to słowa jakoś się nie lepią, więc się wstaje lub wyłącza edytor tekstu. Tylko, że myśli się sobie – tak książki nie napiszę przecież. Więc trzeba się zmuszać, to praca musi być, codziennie, od rana, minimum pięć godzin pisał będę. Więc siadam rano i pięć godzin w kursor patrzę, muzyki słucham, myślę, piszę, skreślam, no skreślaj się kurwa mać, laptop wolny, do wymiany, wysypał się program już przekleństw brakuje. Więc od nowa odpalić. I patrzeć się w ekran? Nie, inaczej trzeba, poczuć, bo pisanie samo nie starczy. Czyta się więc poprzednie strony, żeby klimat poczuć, puszcza się piosenkę odpowiednią i po 30-50 minutach męczarni palce niejako się rozsupłują i się pisze. I płynnie to leci, nie musi się, tak jak przed godziną, na każdy przecinek patrzeć, słów ważyć, bo same się ważą. I się pisze pięknie i niesie wena i okazuje się, że ta wena nie jest niezależna od woli, że przymusić ją można, by się pojawiła. Więc młody pisarz uczy się tę wenę mieć codziennie i robi sobie z wchodzenia w wenę nawyk.

Na tym poziomie wtajemniczenia już tak dziwne konstrukcje, sposoby, myśli, sposób patrzenia na pisanie, że nie da się z niepiszącą osobą o tych niuansach nawet dyskutować. Dla przykładu pisząc w określonym stylu muszę dietę czytelniczą sobie robić. Czyli nie mogę czytać w tym czasie pisarzy ze stylem dalece od mego odbiegającym, bo w moim pisaniu styl ten zacznie znajdować odbicie. Jest też bardzo pozytywny aspekt tego zjawiska – dzięki temu mogę swój styl wyostrzyć, karmiąc wenę książkami o stylu lepszym od mego. I czasem jeden rozdział dobrego pisadła przed własnym pisaniem połknąć i nagle piszę dosadniej, ostrzej, błyskotliwiej.

A relacje damsko-męskie? To już jest w ogóle kosmos. Wychodzisz na miasto, dziewczyna fajna. Ale strach jest, więc się nie podejdzie. I co ludzie powiedzą. Ale wiosna jest, lasek mnóstwo i chce się, czuje się pociąg taki wewnętrzny, w lędźwiach łaskocze. Więc idzie się za laską, ale co się do niej powie? Już się prawie zagaduje, ale się nie zagaduje, bo idź sobie albo czy się znamy i co wtedy? I więcej się myśli. A im więcej się myśli, tym trudniej zaczepić, bo za dużo śmieci w mózgu. Uczy się więc małe kroki robić, komplement powiedzieć, uśmiecha się, motylków w brzuchu setki, nawyk z podchodzenia się robi i się podchodzi, mimo że nie wychodzi. Bo się rozumie, że jak umiejętności się nie ma, to rezultatem jest sam fakt podejścia, odezwania się. Jak można rezultatów oczekiwać w postaci numeru, randki, seksu, jeśli nigdy się dziewcząt w życiu nie miało? Przecież to głupota i jeśli kto głupi, to przestanie podchodzić, bo się sfrustruje. A jak się nie sfrustruje i zrozumie, to zacznie się uczyć psychiki kobiet i swojej przede wszystkim. Jak znosić odrzucenie, jak się nie rozkleić, nie poddać. Podnieść się po raz dziesiąty, jedenasty i piętnasty, jeśli taka potrzeba. Gdy tylko ona w myślach, ale ona nie chce i już koniec i już nie chcę, ale trzeba, więc wychodzę i zapominam i kolejnej szukam. I się uczy się dalej. Jak rozmawiać, jak w rozmowie wyluzować, jak samopoczucie na samopoczucie rozmówcy wpływa. W jaki sposób numer zaproponować, co napisać, jak randka, co na randce, jak pocałować, kiedy, czy można, no można chyba, ale czy z pewnością? Więc podąża się za dobrym myśleniem, że kobiety lubią, że jakby nie chciała, to by nie przyszła, że po męsku tak. Więc się próbuje i się całuje i dobrze się całuje i jak ja mogłem tyle lat się nie całować. I dobrze się warunkuje myślenie o tej seksualności i warto to robić. I czasem się przegina i dlaczego te dziewczyny nie chcą?

A może elastycznym trzeba być? Może zamiast tak dotykania połączenie głębsze trzeba zbudować, dobry balans między wszystkim. I żarty i droczenie i seksualność i romantyczność i poważne tematy i całość po prostu. A nie kawałek tylko. I uczy się tego balansu całe życie i lepiej rozmawiać, dotykać, całować. Z własnymi emocjami sobie radzić, empatię większą wyrobić i wyczucie towarzyskie. I czasem boli w środku, bo stawia się czoła własnym lękom, kompleksom, słabości swojej całej. I buduje się odwagę, by odrzucić jak nie jest i widzieć, jak jest w rzeczywistości. Bo prawda może boleć ale pokaże obszary pracy. Więc rozwija się będąc świadomym i bardzo szybko, jeśli się wyciąga wnioski. I zauważa się, że same umiejętności towarzyskie, to nie wszystko. I trzeba holistyczne nad sobą pracować. I relacje i sport i pieniądze i wygląd, prezencja. Jest się całością, a nie kawałkiem, wycinkiem. Więc rozwija się na wszystkich płaszczyznach, lepiej rozumiejąc świat dookoła. Ma się więcej kobiet, lepszym się jest w łóżku, nadrabia się te wszystkie lata. Tworzy udane relacje nie tylko z kobietami, ale kolegami, rodzicami, pracownikami, szefami. Rozumie się to wszystko, widzi się te koła zębate mechanizmów wzajemnie się nakręcających. Samemu się je nakręca wedle woli.

I wchodzi się w dłuższą, głębszą relację i znowu się nic nie wie. Bo trzeba nauczyć się rozmawiać z kobietą, nie powierzchownie, ale otwierając się, będąc szczerym, czy potrafi się być szczerym? Bo najmniejsza nieszczerość buduje piramidę nieszczerości, która prowadzi do problemów i wybuchu – a odłamki ranią głęboko wszystkich w polu rażenia. Zbiera się te ochłapy, ociera krew, buduje się coś razem i lepiej jest, ale pęknięcia na zawsze tam pozostaną. Wybaczyć je można, ale one są tam, jak na pokancerowanym, poklejonym wazonie. I kolejne dochodzą i tłucze się wazon i tłucze i się skleja i już nie ma jak posklejać, za małe kawałki. I jakichś kompromisów się uczy i trzeba pamiętać, co się obiecało i energię wkładać, poświęcać się czasem.

I jest też ciemna strona, bo się ma wiele kobiet, kilka się bardzo dobrze poznaje i się widzi ich prawdziwą naturę. I nie porcelana i nie takie słabe, tylko przebiegłe. I też seksu chcą, potrafią być chłodne, wyrachowane, okrutne. I wpierw wkurwienie, później nienawiść. Później akceptacja, no okej, skoro one takie, to i ja taki będę. Ale to wypala i niszczy i poznaje się więcej i pościel zmienia częściej. W końcu trafia się na taką jedną, która wiarę w całe plemię przywraca. Znów emocje, radość, głębia i cykl się powtarza. A mózg się uczy, wyciąga wnioski, łączy poprzednie sytuacje, nadbudowuje na doświadczeniu strzeliste wieże przekonań, filtrów, wspomnień, wspaniałych chwil. I po jakimś czasie tej podróży stwierdza się, że kobiety chciało się poznawać, ale najbardziej to poznało się samego siebie.

I się lubi siebie. I zaczyna się własne potrzeby rozumieć, drogę własną. To, że sami jesteśmy, idziemy, padamy i umieramy. Sami też się podnosimy, nikt nie pomoże i zapierdalamy i gonimy szczęście, ale szczęścia nie da się dogonić, bo ma się je w sobie. Więc stara się je w sobie odkrywać, a nie w nowych butach, projekcie nowym, słowach ciepłych. I okazuje się, że podróż jest fajna dla podróży, a nie dla jej celu. Bo celem ostatecznie jest śmierć i wszystkie te umiejętności, te pisanie, kręcenie vlogów, kobiety i ich psychika, siłownia, kalorie, tyle a tyle białka, a pszenica gówniana, niezdrowa, pszenicy to najbardziej nie jeść – na nic wszystko, ostatecznie. Bo umrzesz, a wcześniej się zestarzejesz i już nie będziesz w stanie lub ochoty nie będzie nagrywać, bzykać, pisać, ćwiczyć. Więc okazuje się, że ta jedna chwila, że teraz tylko się liczy, jak blisko jesteś z tymi, których kochasz, tymi, co ich bardzo lubisz. Więc otaczasz się tylko najbliższymi, najcieplejszymi osobami i im najważniejszy swój zasób, czyli czas, poświęcasz. Z nimi chcesz się cieszyć, ich chcesz pocieszać, najważniejsi są. Ta mała plamka na linii historii. Ja i ty i jeszcze kilkoro z nich. Nic więcej, bo im dalej tym bardziej się rozmywa – co ktoś powiedział, kto Cię lubił, kto szanował, a kto pluł na Twój widok. Pragniesz więcej czasu, ale nie ma więcej, więc dzielisz go jak tylko możesz i coraz bardziej się starasz być z kimś, a nie sam, bo wszyscy zmierzamy ku zagładzie. Więc mocniej trzeba się kochać, goręcej przytulać, ze łzami w oczach żegnać i każdym momentem ekscytować.

Bo jesteśmy tylko momentem, który przemija.

Ale potrafi przemijać pięknie, jeśli się o to postara.

Artykuł Spotkajmy się głębiej pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/spotkajmy-sie-glebiej/feed 0
Halo, wszyscy umieramy https://v1ncentify.prohost.pl/post/halo-wszyscy-umieramy https://v1ncentify.prohost.pl/post/halo-wszyscy-umieramy#respond Mon, 08 Aug 2016 13:55:24 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=1737 - Ostatnio dużo myślę o tym, że wszyscy umrzemy.

- Co kurwa? Vincent, co ty?

- No umrzemy wszyscy. Umrą wszyscy, których kochamy.

- A mi ryje banię, że czas ucieka bardzo szybko, zaraz koniec lata.

- Koniec życia. Koniec lata to chuj. Zastanawiam się nad sensem zapracowywania się i marnowania czasu w pogoni za hajsem.

Artykuł Halo, wszyscy umieramy pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
– Ostatnio dużo myślę o tym, że wszyscy umrzemy.

– Co, kurwa? Vincent, co ty?

– No umrzemy. Umrą wszyscy, których kochamy.

– A mi ryje banię, że czas ucieka bardzo szybko, zaraz koniec lata.

– Koniec życia. Koniec lata to chuj. Zastanawiam się nad sensem zapracowywania się i marnowania czasu w pogoni za hajsem.

– Hm. Ale co, żyłbyś sobie za 2k na rękę? Nie potrafię tego ocenić. Też mam ostatnio rozkminy w tym temacie, że w sumie po co robić 50k miesięcznie. 10k to już taka granica, że musisz się postarać żeby wydawać wszystko na bieżąco. Najgorsze jest to, że czasu mało.

– Myślę, że sztuką jest zbalansować pracę i ilość zarabianego hajsu w taki sposób, by nie tracić całego czasu na zarabianie, bo później zabraknie go na życie.

– No taka klasyczna, bezsensowna pogoń za sałatą. Ale z drugiej strony weź nie miej auta, domu itp.

– Kurwa stary, my umieramy. To jedyna pewna rzecz na tym świecie. Nie wiesz, czy zdążysz w swoim wymarzonym domu chociaż pomieszkać.

– Haha, jakie schopenhauerowe myśli.

– Nie no, prawdziwe. To przerażające, jak się tak zastanowić.

– Dlatego trzeba z życia maks wycisnąć.

– Tylko co to jest maks?

– Nie tylko dupy i seks, tylko coś osiągnąć, zostawić coś po sobie. Wieczne tu i teraz – yolo – jest słabe.

– Ale po co coś zostawiać?

– Dla egoistycznej pobudki, że coś zrobiłeś. Na tyle wielkiego, że zostanie na długo po tym, jak umrzesz.

– Ale jak umrzesz nie będzie to dla Ciebie miało żadnego znaczenia.

– Idąc takim tokiem rozumowania, to równie dobrze można czekać sobie na śmierć i chuj.

– Czyli chcesz coś zostawić, żeby było lżej ci odejść.

– Nie lżej. Chcę mieć poczucie, że czegoś dokonałem.

– No dobrze, czyli chcesz coś zostawić, by lżej było umrzeć. Bo jakbyś nie zostawił, to byś żałował i tyle.

– Okej, racja. To tak, jak pójść na imprezę, gdzie są super dupy i stać w kącie.

– Dobre porównanie. Natomiast ja widzę tylko jedną alternatywę. Nadzieja, że w ciągu najbliższych 20-30 lat naukowcy wynajdą nieśmiertelność*. To jedyny sensowny powód zarabiania hajsu, jaki widzę. Bo tanie to nie będzie. A wracając do tematu – chodzi o to, żeby wymyślić, jak chcesz przeżyć swoje jedyne życie jakie masz.

– Trzeba wykorzystać to, co tu i teraz, ale z drugiej strony mieć plany na przyszłość. Zawsze jest jakiś punkt odniesienia, że za rok, za dwa, za dziesięć. Bez planów życie nie miałoby sensu.

– Ja nie wiem, co będzie za dziesięć lat. Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Ty potrafisz?

– Poniekąd.

– Dawaj.

– Z pewnością będę miał rodzinę. Nie wyobrażam sobie mieć 37 lat i nakurwiać non stop na imprezach. Powoli mi się to już przewartościowuje. Chcę mieć firmę, agencję marketingową. Być jej właścicielem, zatrudnić ogarniętego managera, który będzie lwią część za mnie ogarniał – a ja będę miał z tego pasyw. Jak już będę miał rodzinę, to chcę być blisko, bo jak sięgam pamięcią to najbardziej cenię sobie momenty, w których byłem blisko ojca i matki. Jako dzieciak w dupie miałem to, ile zarabiają. Chciałem grać z ojcem w piłkę, pomagać w garażu. To samo chciałbym dać moim dzieciom.

– Super, bardzo fajnie. Ja nie mam takich planów.

– Nie chciałbyś mieć rodziny? Dzieciaka z super laską?

– Nie wiem. Nie potrafię sobie tego wyobrazić.

– Dla mnie zaczyna to nabierać coraz większego sensu. Ludzie zakładają rodziny, bo są świadomi przemijania. Dzieci dają iluzję przedłużania życia. Przekazywanie genów.

– Tak, ale to wciąż tylko iluzja, bo nie przedłużasz w ten sposób swojej świadomości.

– No nie, ale to najsensowniejsza opcja, którą możesz wybrać.

– Z pewnego punktu widzenia rzeczywiście, jest to całkiem sensowne. Tylko, że tutaj masz konflikt. Rodzina versus korzystanie z życia. Podróże, nowe miejsca, nowi ludzie. Mocne emocje. Cały świat stoi otworem. Nie ogarniesz tego mając małe dzieci, a to najlepsze lata, kiedy jeszcze jesteś sprawny fizycznie i możesz tego doświadczyć. Oczywiście możesz założyć rodzinę znacznie później, ale będziesz starym ojcem dla swoich dzieci.

– Nie potrafię znaleźć na to odpowiedzi. Wiem tylko tyle, że coraz większą wartość dostrzegam w kobiecie na stałe. Wiadomo, że nie będzie zawsze tych super emocji, ale przynajmniej coś budujesz. Brakuje mi teraz tego, w zasadzie od dłuższego czasu mam tylko powierzchowne relacje. Wkurwia mnie, że cały czas zmieniam laski.

– I tak mamy lepiej, niż one. Termin “przydatności” kobiety kończy się mniej więcej na trzydziestce. Do tego czasu muszą znaleźć stałego partnera i zbudować gniazdko. Jeśli tego nie zrobią, to później będą miały znacznie ciężej. W sumie średniowiecze nie było takie złe. Niektóre laski były wydawane za mąż nawet w wieku 12 lat.

– Bo ludzie żyli wtedy 30, czy 40 lat.

– Nie, to bzdury. Władysław Łokietek w wieku 70 lat osobiście dowodził jedną z bitew i jeszcze brał w niej udział. Ostatnio robiłem objazd po zamkach w Polsce, zazwyczaj właściciele umierali w wieku 60-80 lat. Mając w naszym wieku (27l) dziecko kilkunastoletnie, zaczynałbyś drugą młodość. W momencie, kiedy gotowe byłoby wyfrunąć z gniazdka byłbyś jeszcze w pełni sił do eksploracji świata. Mógłbyś wycisnąć to życie porządnie przed śmiercią i jeszcze przedłużyć linię genetyczną.

– Ja jak się bardzo głęboko zastanowię, to mógłbym w ciągu 5 lat mieć żonę i dzieci.

– Gratulacje, nie widzę tego kompletnie. Ale tak wcale. W sumie, to nawet ci zazdroszczę.

– Ale stary, jeśli nie to, to co? Zobacz, koło 35 będzie wyraźnie widać, że jesteś starszy. Każdy na imprezie będzie od ciebie młodszy. Znajdą się lepsi. Ciężko będzie bzykać młode laski.

– Ale po co komu małolaty, jak są dziewczyny 25-35? I to z całego świata. Tak w ogóle, to po co w Polsce siedzieć? Ja przedkładam moje własne, egoistyczne cele nad dzieci, których nie mam i nie wiadomo, czy kiedykolwiek będę miał. Chcę przeżyć moje życie jak najlepiej, a nie oddać młodość małym potworkom. W sumie, to mógłbym być nawet starym ojcem, wyjebane. Ważne, żebym żył jak mi się podoba i dużo celów realizował, zanim tych dzieci nie ma.

– Ja też, ale boję się tego, że w wieku 35 zacznę się mocno starzeć. Że mnie dopadnie kryzys wieku średniego.

– To nie jest kryzys wieku średniego. To kryzys świadomości przemijania i umierania. Dlatego mam teorię, że lepiej oswajać się codziennie z tym, że kiedyś umrzesz i cię nie będzie. Żeby być gotowym na to przemijanie. Chyba najgorsze, co można zrobić, to nie myśleć o tych rzeczach w ogóle i nagle w wieku 30 czy 40 lat dostać obuchem w łeb.

– Hm, pytanie, czy wraz z wiekiem nie zanika ta chęć korzystania z życia. Wiesz, testosteron z roku na rok spada.

– W sumie zależy jak żyjesz i co jesz. Chyba.

– Największa z moich obaw to ta, że w wieku 40 lat będę wyraźnie gorszy, niż moi konkurenci. Będzie mega ciężko pobzykać.

– Wracamy do hajsu. Jak będziesz miał pieniądze, to ciężko nie będzie.

– Co? Ruchać za hajs? To nie daje takiej frajdy. Coś jak lew w zoo, który nie musi polować. Dowartościowywanie się hajsem jest słabe.

– Nie za hajs. Po prostu posiadać status, który jest oczywistym składnikiem atrakcyjności w oczach kobiet. To nie bzykanie za kasę, tylko oznaka zaradności życiowej, element ciebie. Nie mówię, żeby wpychać laskom PLNy za stanik, ani przesadnie tym epatować. Po prostu być facetem, po którym widać, że ponadprzeciętnie ogarnia własne podwórko.

– A nie wiem, kurwa.

– To nie jest dowartościowywanie się hajsem. Laski, mimo że w wyborze stałego partnera kierują się w dużej mierze statusem nie zawsze są tego świadome. Nie można powiedzieć, że wszystkie laski lecą na kasę i tylko za nią będą cię lubić. Z pewnością jest takich wiele, ale ja tutaj mówię raczej o dziewczynach, dla których jesteś atrakcyjny jako całość – a nie tylko dlatego, że masz wypchany portfel. Wiadomo, że jeśli laska ma wybrać gościa, który dobrze wygląda, świetnie pieprzy, jest zabawny i błyskotliwy, a takiego, który posiada identyczne cechy, ale w pakiet wchodzi też siano, to wybierze opcję numer 2. Nawet wtedy, kiedy będziesz miał te 35 lat.

– Ale jeśli ktoś jest młodszy i też z hajsem, to przegrasz.

– Tak. Chyba, że oprócz hajsu będziesz bardzo zadbany fizycznie i po prostu super jako osoba.

– Ta, jak Tede.

– No Tede ma 40 lat. Myślisz, że go w najmniejszym stopniu jebie, że laski chodzą z nim do łóżka dlatego, że jest popularny i ma hajs? Ciężko na to pracował. Hajs i popularność nie są jego wabikiem na laski. On sam nim jest, bo to integralna część jego osoby w tym momencie. Nie ma różnicy, z jakich pobudek laska cię pieprzy jeśli nie epatuje przy tym oczywistym parciem na pieniądze, że tylko o to jej chodzi.

– Pytanie, czy samo bzykanie wystarczy. Gdzie potrzeba bliskości z drugą osobą?

– Ale możesz ją mieć! W czym problem? Tak jak mówiłem wcześniej, pieniądze, status, wygląd fizyczny, charakter to wszystko integralna część ciebie. Myślisz, że czułość laski, której dodatkowo podoba się, że posiadasz status różni się w jakimś stopniu od czułości, którą daje ci zakochana w tobie kobieta, gdy jeszcze milionów na koncie nie masz?

– Nie wiem, trudne to wszystko. Jak żyć, gdzie jest balans, jakie wybory podejmować?

– Jest po prostu zbyt wiele opcji na to, jak przeżyć jedyne życie.

– Najgorsze są koszta utraconych możliwości. Wybierając A, nie robisz B.

– To odwieczny problem. Bzykasz dużo lasek, tęsknisz do jednej. Jesteś z jedną, tęsknisz do wielu. Robisz hajs, więc nie masz wakacji. Masz wakacje, tracisz pieniądze, które mógłbyś w tym czasie zarabiać. Jak to było w jakiejś książce: mieć tysiąc i nie mieć tysiąca to razem dwa tysiące.

– Zobacz Vincent, w alternatywnej rzeczywistości być może nie byłoby tak głupie, gdybyś już teraz miał żonę i dzieci. Może byłoby ci z tym dobrze. Albo gdybyś żył, jak RJ [wspólny znajomy]. Bez kasy, żyjąc w zgodzie z naturą, zgłębiając siebie i podróżując pieszo lub rowerem przez świat. Jest wiele scenariuszy i z pewnością każdy czegoś innego uczy, każdy ma wady i zalety. Tylko, że trzeba wybrać jeden konkretny.

– I żyć ze świadomością, że wybrałeś właśnie to. Ze wszystkimi konsekwencjami.

– I to jest najgorsze. A czas jest najważniejszy i spierdala bezpowrotnie.

– Fajnie byłoby być głupkiem. Takim idiotą, który nigdy nie ma podobnych dylematów. Albo zwierzakiem, które nie wie, że umrze. Który nie rozumie umierania. Nawet byś nie wiedział, że się kończysz. Myślisz, że nie byłbyś szczęśliwszy?

– Bardzo bym był. Już dawno doszedłem do wniosku, że takie rozkminy nie mają sensu, bo nigdy nie dotrzesz do jednej właściwej odpowiedzi.

– Moim zdaniem mają sens.

– Nie mają. To pewnik, że umrzesz i tyle. Co tu rozkminiać?

– Jak już się zaczyna w tym grzebać, to trzeba grzebać dalej. Inaczej cię to zje. Trzeba starać się to lepiej zrozumieć, poznać siebie i swoje potrzeby. Jednak dokonać wyboru. Nauczyć się żyć z jego konsekwencjami. To niefair, ale kto powiedział, że życie jest fair? “Fair” to pojęcie wymyślone przez ludzi, a nie przyrodę, która leży u podstaw wszystkiego, co istnieje. Mówisz, że to pewnik: umierasz i nie trzeba tego roztrząsać. To dlaczego nie zabić się już teraz? Trzeba coś wybrać i lepiej zrobić to świadomie. By gorzka tabletka była możliwie najmniej gorzka. Poradnie psychologiczne, sale sądowe i gałęzie w lasach pełne są ludzi, którzy o tym nie myśleli lub myśleli za mało i nie byli w stanie uciągnąć konsekwencji.

– Jeśli mam być szczery, to mi to wszystko nie ryje bani tak mocno, bo jestem dopiero gdzieś w 30% życia. Ale później zacznie.

– Z drugiej strony skąd wiesz, że nie umrzesz jutro? Myślisz, że ta cała rozmowa jest bezcelowa?

– Uważam, że tak. Trzeba być świadomym faktu, że nie przeżyjesz idealnego życia i zawsze będziesz tracił opcje. Podejmowanie złych wyborów to część tej całej zabawy.

– Chodziło mi o coś innego. Opcja 1: nie myślisz w ogóle o własnej śmiertelności, konsekwencji wyborów i nagle, w wieku 50 lat cię to przygniata. Opcja 2: myślisz sobie o tym już teraz, zadajesz pytania. Oswajasz się z tym. Moim zdaniem wiedząc, że umierasz posiadasz więcej mocy do życia. Taki naturalny motywator.

– Inaczej. Sądzisz, że teraz to wszystko rozkminisz i te wnioski pozostaną niezmienne do końca twojego życia? Myślenie się zmienia, priorytety się zmieniają.

– Jasne, że tak, ale czuję potrzebę ustawienia sobie tego w głowie na teraz.

– Ja płynę na fali życia. Nie chcę o tym myśleć, bo wpadnę w depresję.

– Ja chcę płynąć na tej fali, ale jednocześnie mieć z tyłu głowy świadomość, gdzie to wszystko zmierza, by wycisnąć więcej. Skonkretyzować plany. Dzięki temu też mogę bardziej docenić poszczególne szczęśliwe chwile. Pamiętając o tym, że nie są wieczne, nie mogą spowszednieć. Małe, fajne rzeczy. Drobne gesty i przyjemności. Chwile spędzone z ludźmi, których kochasz. Nigdy wcześniej nie byłem tak obecny i skupiony na delektowaniu się chwilami, jakie mam z rodzicami. Wspólna kawa, wciąganie w intrygujące rozmowy. Wspólne przeglądanie starych zdjęć i okazywanie więcej ciepła. Kiedyś już nie będę mógł tego robić.

– Jestem tylko ciekaw, na ile rzeczywiście będziesz miał to z tyłu głowy. Może być tak, że za jakiś czas ci przejdzie, znów wpadniesz w wir wyblakłej codzienności.

– Chyba będę miał. A może nie. Nieważne, po prostu potrzebuję tego teraz.

– Mnie tylko przeraża, że czasu jest tak mało. Chciałoby się częściej ze znajomymi widywać, jeździć do rodziców, podróżować. Ale, kurwa, się nie da. Ciężko to wszystko ze sobą pogodzić, jeszcze jak masz pracę na etacie. Te wybory są ciężkie.

– Jak którego chupa-chupsa wybrać.

– Pić alkohol, jarać blanty, cieszyć się życiem, czy cisnąć pracę i zapierdalać w imię lepszej przyszłości.

– Plus nie wiesz, czy będzie jakakolwiek przyszłość. Może zginiesz w wypadku, może będzie wojna.

– No, najlepiej być debilem i nie myśleć o tym.

– Tym optymistycznym akcentem…

– Zmieniam zdanie. Potrzebna była ta rozmowa.

 


*Do poczytania:

 

 

Dodatkowo:

 

Why Cryonics Makes Sense

The AI Revolution: The Road to Superintelligence

 

 

Artykuł Halo, wszyscy umieramy pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/halo-wszyscy-umieramy/feed 0