prawda – VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ https://v1ncentify.prohost.pl O kobietach, życiu i zdrowym do niego podejściu. Mon, 03 Jan 2022 16:05:35 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.0.2 Ty też możesz być ekspertem, czyli za co nie lubię blogerów https://v1ncentify.prohost.pl/post/tez-mozesz-byc-ekspertem-czyli-lubie-blogerow https://v1ncentify.prohost.pl/post/tez-mozesz-byc-ekspertem-czyli-lubie-blogerow#comments Mon, 22 Oct 2018 15:27:34 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=3683 Zmarnowałem dziś dobrą godzinę snu na czytanie polskich blogerów.

Artykuł Ty też możesz być ekspertem, czyli za co nie lubię blogerów pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Zmarnowałem dziś dobrą godzinę snu na czytanie polskich blogerów.

Ja pierdolę.

Wiecie, jak to jest. Wracam z imprezy, trochę zrobiony. Jeszcze nie spać, to może coś napisać? Więc siadam, odpalam edytor, skrobię trzy szkice tekstów, może coś z tego trafi na bloga. Później wciąż nie chce mi się spać. Żółta lampka z Ikei rozlewa się na ścianie pomarańczowym światłem, to światło pada na okładkę mojego Kindla. Palahniuk kusi. Chcę go czytać, wciągnąłem się. Invisible Monsters może i ma fabułę kalkowaną z Fight Clubu, ale wciąż czyta się to znakomicie.

Wtedy podejmuję najgorszą możliwą decyzję.

Zamiast wyłączyć laptop i zaszyć się w łóżku, ja wstukuję w przeglądarkę adres bardzo znanego bloga. Nie czytam blogerów (z przyczyn, o których przeczytasz niżej), ale raz na pół roku wchodzę przeklikać te bardziej znane witryny.

Do rzeczy: gościa czyta cała Polska, gość pisze o relacjach, a jak na dłoni widać, że zna się on na kobietach równie dobrze, co ursynowski menel na ekonomii. Dlaczego cała Polska nie widzi, że facet się nie zna? Bo po pierwsze dobrze pisze i działa efekt aureoli, dzięki czemu może sprzedać się w internecie jak chce, a po drugie ludzie chuja się znają na relacjach damsko-męskich, taka smutna rzeczywistość. Myślenie statystycznego człowieka wygląda tak: skoro coś mądrze brzmi i logicznie trzyma się kupy – musi być prawdą.

Prawdą jest, owszem. Konkretniej powszechną jej odmianą – gównoprawdą.

Kiedyś jeszcze częściej wchodziłem na polskie blogi poświęcone relacjom, żeby się z nich pośmiać. Dziś najzwyczajniej w świecie takie zjawisko mnie wkurwia.

Filmy, książki, blogi, wszędzie pseudoporady dotyczące spraw damsko-męskich tak dalece oderwane od rzeczywistości, że można by posądzać ich autorów o pochodzenie pozaziemskie.

Młody facet w dzisiejszych czasach nie ma absolutnie żadnego przykładu poprawnego postępowania z kobietami (czy miał kiedykolwiek?). Wszędzie dookoła kłamstwa, same kobiety tutaj ciężko winić o brak sprostowania przeróżnych bredni, bo:

Po pierwsze, same często nie wiedzą, jak działają lub powinny działać relacje.

Po drugie, muszą grać kartami rozdanymi przez społeczeństwo i głośno nie mówić o tym, jak wygląda rzeczywistość, żeby nie otrzymać stempla z najczęściej wymawianym polskim słowem w mowie potocznej.

PROSZĘ PAŃSTWA, SZAMBO WYLAŁO

Powszechny dostęp do internetu wyzwolił ludzkość. Wydobył z ciemnoty, otworzył dostęp do cyfrowego oceanu wiedzy. Jednocześnie jednak dał wszystkim narzędzie do dystrybucji informacji, więc zrobił się tu niezły burdel. W dzisiejszych czasach najcenniejszą umiejętnością jest selekcja przyjmowanych z sieci danych. Jak często oglądając film na YouTube, czytając artykuł, zadajesz sobie podstawowe pytania:

Czy autor filmu / artykułu jest kompetentny w tym, co mówi?

Jeśli uważam, że jest kompetentny, to… dlaczego tak uważam? Z powodu dobrej prezencji, doboru słownictwa, płynności wypowiedzi, przekonania, z jakim stawia puentę za puentą? Czy to wystarczające atrybuty do tego, by z całym przekonaniem stwierdzić, że podawane przez tę osobę informacje są rzetelne i niewyssane z dupy?

Znajdujemy się w erze informacyjnego chaosu. W samym epicentrum tornada danych. Albo selekcjonujesz wiedzę, starasz się krytycznie myśleć albo Twoje życie staje się wypadkową przeciętności o zabarwieniu papieru toaletowego.

W internecie publikuję od 2010 roku. Wpisy, przemyślenia, filmy. Prawdziwie dumny jestem z tego, że absolutnie nigdy nie wypowiedziałem się na temat, o którym nic nie wiem. Nigdy nie usłyszysz ode mnie “wydaje mi się”, “myślę, że”. Informacje niepoparte osobistą praktyką po prostu nie przechodzą mi przez gardło, a palce nie chcą uderzać w klawiaturę. Zastanawiające, że podobne nastawienie nie jest ogólnym standardem.

Każdego dnia, o każdej porze komuś coś się wydaje. Ktoś posiada opinię, najczęściej niepopartą niczym. I czuje niepowstrzymaną chęć, by się swoimi wydmuszko-przemyśleniami dzielić ze światem. W tym miejscu trzeba zaznaczyć, że czasem te złote porady rzeczywiście, wynikają z jakichś doświadczeń. Czyli: gość miał dwie, trzy sytuacje na podstawie których buduje generalizację i z których wyciąga objawione wnioski.

Szczerze? Nie ruszałoby mnie to w ogóle, gdyby zjawisko dotyczyło innych sfer, niż relacje damsko-męskie.

Kiedyś byłem niepewny siebie, a moje pojęcie o dobieraniu się przez ludzi w pary ograniczało się do romantycznych uniesień – czyli tego, czym nakarmiła mnie popkultura. Natomiast wiem dobrze, jak szkodliwa może być dla psychiki młodego faceta dezinformacja nie tylko dlatego, że sam jej doświadczyłem. Od ponad 5 lat spotykam się z facetami na szkoleniach i widzę na własne oczy ponure żniwo tornada nieselekcjonowanych gówno-danych. Bezsensownych porad udzielanych przez pseudotrenerów oraz blogerów, którzy pisać powinni o wszystkim, tylko nie o relacjach. W szczególności parę lat temu panował wysyp ‘ekspertów’ piszących o dupach, bo było to bardzo modne i poczytne. Goście podawali się za reinkarnację Casanovy, tylko z dwukrotnie dłuższym chujem o zwielokrotnionej sile rażenia (większość tych blogów już dawno padła, jeden trzymał się zaskakująco długo, ale jak widzę ostatnio autor zamieścił tam ostatni, pożegnalny wpis – cóż za ulga!).

Niestety, podobny wysyp wiedzy rzetelnej-inaczej panuje obecnie na YouTube.

Te ‘autorytety’ robią innym krzywdę. Mój znajomy mawia “kopałbym po ryju takich ludzi”. Zastanawia mnie, czy kopanie zmieniłoby cokolwiek. Efektem dezinformacji są mężczyźni zakompleksieni, w depresji, bez żadnych efektów na polu relacji damsko-męskich, powtarzający raz za razem te same błędy. Ludzie oszukani tak bardzo, że porównać ich można do myszy próbującej po ciemku opuścić labirynt.

Tworzący słabe związki, tkwiący w toksycznych relacjach, zachowujący się skrajnie nieatrakcyjnie.

Jak to jest, że naganna jest kradzież, (coraz częściej) zaznaczanie głośno zdania niepoprawnego politycznie, ale kłamstwo jest już jak najbardziej w porządku? Czy bohaterowie dzisiejszego wpisu, kłamiąc czują jakiekolwiek wyrzuty sumienia? Czy może przywykli do pisania / nagrywania bzdur tak bardzo, że nie robi im to żadnej różnicy?

Z drugiej strony, założę się, że w grubej większości są to osoby z rozdmuchanym ego, żyjące w wirtualnym świecie, sprintem uciekające od prawdy na swój temat.

Niech uciekają, pompują ego, wydłużają fiuta. Tylko mogliby przy okazji przestać wykorzystywać do tego innych ludzi.

Artykuł Ty też możesz być ekspertem, czyli za co nie lubię blogerów pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/tez-mozesz-byc-ekspertem-czyli-lubie-blogerow/feed 8
Zacieki na sercach https://v1ncentify.prohost.pl/post/zacieki-na-sercach https://v1ncentify.prohost.pl/post/zacieki-na-sercach#respond Thu, 29 Mar 2018 11:24:55 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=3317 Między nami jest bariera. Pole siłowe, pole minowe. Przestrzeń najeżona złamanymi obietnicami, małymi kłamstwami i bruzdami po odłamkach, które jeszcze rok temu świszczały koło uszu, zdzierały tkankę do kości.

Artykuł Zacieki na sercach pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Między nami jest bariera. Pole siłowe, pole minowe. Przestrzeń najeżona złamanymi obietnicami, małymi kłamstwami i bruzdami po odłamkach, które jeszcze rok temu świszczały koło uszu, zdzierały tkankę do kości.

 

W ustach mam posmak kawy, w nozdrzach zapach perfum, pięść pod stołem zwiniętą, zaciśniętą jak imadło. Napieram na spód stolika z całej siły, próbując powstrzymać szczypanie w oczach, zatrzymać łzy zanim przesłonią mi pole widzenia, zanim rozpuszczą jej twarz, zamienią w pastelowy obraz.

 

– Nie rób tego – poprosiła. Bo to takie łatwe. – Nie chcę dziś płakać.

 

Ma rację. Płakała przeze mnie 3 miesiące. Nie znam się, ale to chyba dosyć.

 

Chcę przesunąć wolną dłoń w stronę jej dłoni. Dzieli je zaledwie kilka centymetrów, ale nie mogę jej ruszyć. Przeszkadza pole siłowe. Kiedy je przekroczę będzie bolało, będzie parzyć, urwie mi rękę. Wszystkie miesiące rekonwalescencji rozpieprzą się na setki kawałków, jak szyba uderzona cegłą. Nie chcę tego sprzątać, wiem że nie potrafię tego posprzątać.

 

Chcę wiedzieć, czy jest szczęśliwa. Chcę zapewnienia, że potrafiła zbudować coś nowego w miejscu czarnego leja po bombie. Czy jest? Mam nadzieję, że jest.

 

– Jesteś szczęśliwa? – słyszę swój głos. Dlaczego zawsze, gdy się z nią widzę słyszę wypowiadane przez siebie słowa, chociaż nie mam zamiaru wypowiadać ich na głos?

 

Jej twarz napina się lekko, szczegół łatwy do przeoczenia, ale szczegóły to moja specjalność. Przestrzeń między nami faluje, jakby zakłócenia w eterze, jak obraz w telewizji z satelity w czasie burzy. To pole siłowe między nami, a może jednak płyn napływający do oczu. Złudzenie optyczne. Nasze maski to też złudzenie optyczne.

 

– Tak. Jestem – odpowiada. Nie muszę zauważać tego, co pod słowami, nie chcę tego zauważać, dlaczego to zauważam?

 

Teraz ściska mnie w gardle, ciężko się oddycha, kurewsko ciężko się patrzy, trzeba mrugnąć. Więc mrugam, czekam aż policzek zaswędzi od słonej, ślizgającej się po skórze kropli, ale nic takiego się nie dzieje. Nie rób tego, uprzedziła wcześniej, nie chcę tego robić i nie zrobię. Nie potrzebujemy dramatu, mieliśmy dramat i dosyć.

 

Pamiętam ten dramat

 

To nie ćwiczenia, to prawdziwy alarm. Nie pobudka przy kubku parującej kawy, to petarda na twarz, salwa z karabinu w sufit.

 

Najpierw zaciskasz pięści. To nie wybór, to odruch i nie jesteś nawet świadom tego, jak bieleją ci knykcie. Adrenalina kopie po żyłach, jakby ktoś podpiął cię do akumulatora dwoma metalowymi krokodylkami. Mniej więcej wtedy krew zaczyna szumieć w skroniach, w klatce piersiowej szalony dzwonnik tłucze bez opamiętania. Mrowienie pełznie po całym ciele, obejmuje plecy, a kończy się na palcach u dłoni, zasypując je setkami drobnych nakłuć. Włosy na potylicy unoszą się nieznośnie, stając na baczność. Czujesz moc w nogach, gdy Twoje ciało wpompowuje całe litry krwi w mięśnie.

 

Chcesz biec, biegniesz, nie możesz uciec, echo kroków i Twój cień odrysowany na bruku w świetle latarni nie pozwolą Ci uciec. Musi Cię pierdolnąć, musi boleć. Wiesz, że to nieuniknione i chcesz tylko się schować, by nikt nie musiał Cię w tym stanie oglądać.

 

Później

 

Sen ześlizguje się z Ciebie jak mokry koc, wystawiając świadomość na chłodne zderzenie z rozpędzoną codziennością. Nie chcesz tego, chcesz wrócić, zapaść się w łóżko, utaplać w śnie, ale wiesz, że on już nie wróci. Leżysz więc i gapisz się w sufit spod opuchniętych powiek, a zimny przeciąg myśli boruje dziury w czaszce. Chcesz pić, chcesz szczać i nie masz sił zwlec się z łóżka. Proste czynności są trudne, a te skomplikowane nie mają żadnego sensu. Nie sprawdzasz telefonu, bo boisz się powiadomień, boisz się ludzi, którzy zawsze czegoś chcą. Ktoś prosi Cię o przysługę, ktoś chce Cię dymać, ktoś ma oczekiwania. Ktoś zarzuca na Ciebie linki w nadziei, że zostaniesz jego osobistą pacynką i piekli się strasznie, że szarpie, a Ty ani drgniesz. Bo linki miały działać, bo jemu się należy, bo przecież miał wobec Ciebie plan. Nitki naprężają się, drżąc jak basowe struny i pękają, a Ty dostajesz za nie rachunek. Bo popsułeś. A niech wszyscy się dziś odpierdolą.

 

Chcesz sobie wybaczyć, musisz sobie wybaczyć, nie potrafisz sobie wybaczyć.

 

Nikomu nigdy nie zgotowałem takiego piekła, nie sądziłem że jestem do tego zdolny. Nigdy nie pomyślałbym, że w bajce o żabie i skorpionie to ja będę stroną zatapiającą żądło.

 

A teraz siedzimy

 

Rozmawiamy, otulamy się słowami, anegdotami, żartami, udając że wcale nie chodzi o to, by na siebie się patrzeć. Że samo patrzenie wystarcza, by wyciąć wszystko inne z rzeczywistości, sprawić, że przestaje mieć znaczenie. Dalej to mamy, tylko tym razem nie możemy po to sięgnąć. Możemy polizać przez papierek, wyobrazić sobie smak, nasze dłonie nie pieszczą się wzajemnie, pole siłowe pieści je prądem.

 

Jaki ja byłem głupi, kim ja właściwie byłem rok wcześniej? Rzeczy, które mi przeszkadzały, którymi sam przekonywałem się, że podjąłem jedyną słuszną decyzję, teraz wydają się być bazgrołami pięciolatka. Wstyd mi tak, jakbym zamiast rozprawki na maturze narysował kolorowe szlaczki. Wybaczyłem sobie, ona mi wybaczyła, ale został ten wstyd. Zostało “co by było gdyby”, piekące “chyba coś przegapiliśmy”, rozrywające klatkę piersiową tłustym wiertłem “co ja w ogóle sobie myślałem?”.

 

Jestem poczuciem winy i nie chcę się nad sobą użalać. Jestem obserwowany, gdy uderzam w klawiaturę w pociągu, młoda laska obok czyta, chłonie, udaje, że patrzy w telefon. Czytaj mała, mi nie przeszkadza, mało rzeczy mi przeszkadza, gdy piszę i w uszy mam wciśnięte słuchawki. Mam nadzieję, że masz wypieki na twarzy, bo mnie już pieką policzki.

 

Czekajcie, siedzę przy stoliku. Kawa się kończy, brązowe krople zamieniają się w zacieki na filiżance. My też się skończyliśmy, to co było między nami zamieniłem w zacieki na sercach.

 

Różnica taka, że serc nie wstawisz do zmywarki na tryb Eco.

 

Artykuł Zacieki na sercach pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/zacieki-na-sercach/feed 0
Tobie powiem szczerze https://v1ncentify.prohost.pl/post/tobie-powiem-szczerze https://v1ncentify.prohost.pl/post/tobie-powiem-szczerze#respond Thu, 06 Jul 2017 14:10:07 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=2955 Czasami czuję się jak poeta w podziurawionym płaszczu i wytartym notesem wystającym z tylnej kieszeni spodni - który właściwie nie pamięta, po co go w ogóle ze sobą nosi.

Artykuł Tobie powiem szczerze pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Czasami czuję się jak poeta w podziurawionym płaszczu i wytartym notesem wystającym z tylnej kieszeni spodni – który właściwie nie pamięta, po co go w ogóle ze sobą nosi.

Czasem nie mam już siły nic pisać. Nie rozumiem w tym sensu, w dzieleniu się myślami. To dziwny stan, w którym nie chodzi o to, że wydaje mi się, że wszystko co miałem do napisania już napisałem, ale raczej o to, że nie czuję potrzeby przekazywać niczego co myślę lub czuję innym ludziom. Coraz częściej odmienne lub ewidentnie błędne stanowisko kwituję uśmiechem. Odwracam wzrok lub sprawdzam telefon. Słowne batalie mnie już nie kręcą, ani udowadnianie i dochodzenie z kimś moich racji. To przeszłość. W przeszłości byłem głośny i butny, chciałem krzyczeć, mieć megafon i swoje słowa innym ludziom siłą wpychać do oczu i uszu. Kręciła mnie możliwość manifestowania swoich przekonań, wciskania każdemu na nos moich okularów. “A nie mówiłem?”, “teraz rozumiesz…” były jak sierpowy w ten nos, a ja bardzo lubiłem trzask łamanych kości. 12 tekstów w miesiącu? Czułem się jak Indiana Jones życiowych tajemnic, osoba posiadająca klucz do każdych drzwi. Była w tym pycha, było w tym chamstwo i poczucie, że jestem lepszy. Nie była to najlepsza i najczystsza motywacja, ale działała. Moje słowa dźgały w oczy, tłukły po żebrach i podcinały nogi. Leżysz na deskach, 1:0. Wygrałem.

Teraz staram się już pisać tylko dla przyjemności, jaką daje sam twórczy proces. Dlatego nie odpowiada mi wiecznie głodna forma treści, jaką jest blogowanie. To nienasycony, zachłanny stwór, dopominający się regularności. Ja nie chcę pisać regularnie, tylko wtedy, gdy czuję potrzebę. Jeśli potrzeba jest regularna, to cele moje i potwora stają się zbieżne. Jeśli nie, to powstaje problem, a wraz z nim wyrzuty sumienia. Że blog się wietrzy, że zdycha. Może niech zdechnie?

Nigdy nie myślałem o tym, że blog tak mi się rozrośnie. I pewnie by się nie rozrósł, gdyby nie Volant, jego polecenia w kilku tekstach oraz fanpage Słowem w sedno. Gdyby nie pompowanie hajsu w reklamy na fejsie, gdyby nie lekka zmiana formy i celowe zainteresowanie tekstami również kobiet, które chętniej klikają, share’ują i komentują content. Facet, zanim kliknie “lubię to” pomyśli trzy razy, podrapie się w potylicę i zamiast przy tekście, wdusi serduszko przy samojebce Joli, Małgosi czy Kasi. Takiej ze sporymi ustami przez duże C, do której ślini się od kilku wiosen. Blogowanie umiera, a lud chce wideo, żeby się ruszało i żeby gadało. Żeby nie musieć czytać, bo czytanie męczy podobno bardziej niż scrollowanie tablicy i odkręcanie słoików od mamy.

Nigdy nie chciałem być rozpoznawalny, a teraz jestem. W galerii, w barze i w klubie. Podchodzą do mnie goście i żądają, żebym został małpą w ich prywatnym cyrku. Mają duże oczekiwania lub raczej wymagania, jakby wykupili ze mną taniec prywatny. Jestem jeszcze raczej człowiekiem, na imię mam M i jeśli tego nie rozumiesz – idź precz. Rozpoznają mnie też dziewczyny, uśmiechają się tym jednym, nie dającym się pomylić z innym rodzajem uśmiechu. “Wiem kim jesteś”. Wątpię, że wiesz, bo sam choć coraz częściej bywam pewien, to miewam czasami dylemat. Zdarza się, że one też mają określone wymagania, bo w ich oczach jestem chyba jak chodzący wibrator. A kiedy zamiast “tak, pojedźmy do mnie” odpowiadam “miło było poznać”, znajduję na fanpage wiadomość o treści “idiota”. Dziękuję więc za komplement. Do tych, które mnie rozpoznają nie lubię podchodzić i raczej unikam rozmowy. Jestem dla nich jak dwuwymiarowa postać z taniej kreskówki. Pomyliłaś Looney Toones z Ghost in the shell kochanie, ale szkoda mi energii na odkręcanie Twego fałks pałks. Będąc osobą publiczną jednocześnie dla innych ludzi przestajesz być sobą, a stajesz się avatarem. Niech tak będzie, to nawet zabawne. Przecież zawsze chciałem być Batmanem.

Wróćmy do pisania. Na bloga lubię z rana, po śniadaniu i z kofeiną, koniecznie mocną, koniecznie dobrą. Pisać książkę, tworzyć opowiadania wolę wieczorem. Gdy jest bardzo ciemno, ekran świeci mi w twarz. Nikt już nie pisze i nikt nie dzwoni. Nie mam już innych obowiązków, wyzerowany pośpiech, brak potrzeby bycia, czy odbycia gdzieś, z kimś, czegoś. Mogę nawrzucać, nawciskać, część siebie w tekst upuścić. Kiedyś w trakcie lubiłem jeszcze wyjść na spacer lub pobiegać. Gdy ulice i chodniki są puste, w świetle zbyt żółtych lamp, kiedy miasto pozoruje bezdech i odpoczynek. Z tłem oddalonych syren, ze szczekającym psem z przypadkowego okna i tajemniczym żarem papierosa na otulonej mrokiem ławce. Kiedyś wieczory miałem bardziej samotne i trochę mi tego brakuje. Ja z reguły wolę powoli, najlepiej w jednym miejscu i tylko ze sobą. Kiedy mogę drążyć własne myśli, ciosać z nich wnioski, stwierdzenia i zdania. Rąbać jak drewno. Nie mogę sobie jednak pozwolić, by taki stan trwał długo. Potrzebuję wychodzić do ludzi, być socjalnym i na zewnątrz. Taka praca, spora różnorodność. Za to ją lubię, że nie pozwala mi odpłynąć zbyt głęboko. Gdybym nie prowadził szkoleń, już dawno pozwoliłbym sobie na całkowitą alienację, tak mi się wydaje.

Miałem opublikować opowiadanie w Nowej Fantastyce, pamiętacie? Ja trochę zapominam, pilnujcie mnie, dobrze?

Czuję, jakbym skracał dziś z Wami dystans, choć wiem że to tylko iluzja. Choć to zawsze działa tylko w jedną stronę, gdy się spotykamy jesteście dla mnie obcy, wiecie o mnie wszystko, ja o Was… 🙂 Troszkę niesprawiedliwe, ale niech będzie, że mi pasuje. Pamiętajcie tylko, że nie będę dla Was tańczyć, dla Was lub Was podrywać i wedle Waszej woli kurczowo trzymać się przypiętego obrazka. Jeśli chcecie porozmawiać, to nie pytajcie mnie o kobiety, o pisanie i kolejną książkę. Spytajcie jak się bawię i zbijcie piątkę. Normalni po prostu bądźcie.

Miała być krótka notka dla mnie, ale widzę, że coś przyjemnego się tu skręciło. Kto wie, może wcisnę “opublikuj post” zanim się rozmyślę?

Artykuł Tobie powiem szczerze pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/tobie-powiem-szczerze/feed 0
Już wiem, KIM jesteś https://v1ncentify.prohost.pl/post/juz-wiem-kim-jestes https://v1ncentify.prohost.pl/post/juz-wiem-kim-jestes#respond Mon, 13 Mar 2017 19:07:02 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=2503 Jeśli masz wrażenie, że piszę te słowa wprost do Ciebie, to dlatego, że tak jest. Nie odpuściłabyś kolejnej okazji do tego, by o sobie poczytać, wiem. Podekscytowana, uważnie zjadasz wzrokiem kolejne wyrazy. Mogę sobie jedynie wyobrazić, jak bardzo dowartościowały Cię poprzednie wpisy, pozwalając wygodniej umościć się na tronie. Jest tylko jeden problem, droga Księżniczko.

Twój tron ma podpiłowaną nogę i w każdej chwili może się rozlecieć.

Artykuł Już wiem, KIM jesteś pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>

You’re so vain
You probably think this song is about you
You’re so vain
I’ll bet you think this song is about you
Don’t you? Don’t you?

Marilyn Manson – You’re so vain

Jeśli masz wrażenie, że piszę te słowa wprost do Ciebie, to dlatego, że tak jest. Nie odpuściłabyś kolejnej okazji do tego, by o sobie poczytać, wiem. Podekscytowana, uważnie zjadasz wzrokiem kolejne wyrazy. Mogę sobie jedynie wyobrazić, jak bardzo dowartościowały Cię poprzednie wpisy, pozwalając wygodniej umościć się na tronie. Jest tylko jeden problem, droga Księżniczko.

Twój tron ma podpiłowaną nogę i w każdej chwili może się rozlecieć.


Ten wpis jest trzecią częścią historii i nawet nie zabieraj się za nią bez znajomości poprzednich tekstów:

Część I: Już wiem, gdzie jesteś

Część II: Już wiem, gdzie jesteś 2

Ostrzegałem.


Przeciskam się przez zardzewiałą siatkę i pole widzenia przesłania mi odrapany hotel, który wyglądem przypomina raczej statek kosmiczny. Dokładniej wrak statku, z powybijanymi szybami, obrośnięty bluszczem, zachłannie wyłaniający się z pomiędzy drzew. Puste ramy okienne zieją mrokiem i nie zachęcają do eksploracji. Mimo wszystko, wchodzimy. Pod butami chrzęści szkło, podczas gdy jesienne słońce obmacuje słabymi promieniami odrapany tynk, różnokolorowe graffiti i kikuty poręczy przy schodach. Spacerujemy po zrujnowanej sali bankietowej, zaglądamy do windy gastronomicznej i zastanawiamy się, ile drogocennych, szampańskich wymiocin przepuściły zdewastowane toalety zanim hotel popadł w ruinę.

#orłowo #cyberpunk #urbanexploration

Post udostępniony przez @v1ncent.pl

W końcu wypełzamy na dach przez potężne, wyszczerbione okiennice. Przez dłuższą chwilę chłoniemy panoramę Zatoki Gdańskiej, zalanej po horyzont granatowym, niespokojnym morzem. Zaskoczony, rozglądam się, łapiąc szerszy kontekst otoczenia. Mój wzrok spoczywa na molo. Przysiągłbym, że w ustach czuję smak truskawek.

Przyjeżdżając do Trójmiasta nie myślałem o niej. W ogóle już o niej nie myślę. Naszą historię potraktowałem identycznie, jak wiele sytuacji wcześniej. Zwymiotowałem na blog, oczyściłem się i dzięki temu mogłem zostawić w spokoju. Pozostała mi po Karolinie anegdota, czterocyfrowa liczba polubień na fejsie i zwykła, ludzka ciekawość.

Przez jakiś czas po publikacji drugiej części historii wysyłałem Karolinie MMSy i SMSy. Jesienny liść. Mój kot. Różne, prowokacyjne teksty mające zmusić ją do kontaktu. Wpierw rzeczywiście miałem nadzieję, że się odezwie i zaspokoję ciekawość. Później wysyłałem jej wiadomości, bo po prostu zrobiłem sobie z tego zabawny nawyk, a okienko rozmowy traktowałem jak notatnik. Zdjęcie naleśnika, którego zjadłem na śniadanie po nocy z Aloną; koktajl luźnych myśli, wykorzystanych później w jednym z wpisów – wszystko wędrowało do Karoliny. I wciąż otrzymywałem raporty doręczenia. W końcu wysłałem jej bezpośredni link do Już wiem, gdzie jesteś, z dopiskiem: “nie wiem, kim jesteś, ale teraz już wiesz, kim ja jestem”. Byłbym naiwny, gdybym spodziewał się reakcji. Po prostu “zabawa” mi się znudziła.

Postawiłem kropkę i przestałem pisać.

Minęły dwa lata.

A teraz patrzę na pamiętne molo w Orłowie i zastanawiam się, dlaczego znalazłem się akurat tutaj. Usiłuję skupić wzrok na samym końcu pomostu – tam, gdzie się całowaliśmy – całkiem niepotrzebnie zauważając, że z dachu hotelu musieliśmy wyglądać jak dwie małe plamki.

Robię kilka zdjęć i wracamy do zwiedzania ruin. W głowie, z pogrzebanych wspomnień kiełkują myśli. Może zadzwonić? Co by było, gdyby odebrała i mógłbym dowiedzieć się wszystkiego? Uzyskać kilka odpowiedzi?

Na tym etapie jasne dla mnie jest, że Karolina kłamała. Dopiero, gdy nabrałem dystansu do całej sytuacji zrozumiałem, jak bardzo byłem zauroczony i ślepy na fakty. Ciekawi mnie jednak, jaka stała za nią motywacja. Staram się rozwijać, stawać bardziej świadomym facetem każdego dnia. Poszerzać kompetencje i sprawiać, by moje relacje z ludźmi były lepsze. W sytuacji takiej, jak z Karoliną chcę wiedzieć, czy zrobiłem coś źle, przez co zostałem opacznie odebrany (zbyt mocno okazywałem swoje nią zauroczenie? A może pomyślała, że chcę ją tylko przelecieć i stwierdziła, ze da mi nauczkę?), czy najzwyczajniej w świecie trafiłem na niezrównoważoną socjopatkę.

Chwilowo pomijam już rozważania na temat tego, jak bardzo popierdolone jest wkręcanie komuś, że chorujesz na raka – niezależnie od pobudek. 

Biorę telefon od kumpla – wiedząc, że ode mnie by nie odebrała – i wstukuję numer.

Jest sygnał.

Drugi.

Trzeci.

– Tak, słucham? – Po prostu, po dwóch latach, najzwyczajniej w świecie, banalnie odbiera telefon i mnie słucha. Głos ma energiczny, wesoły.

– Co słychać? – pytam.

– Wszystko okej. – Kolejne słowa owija niepewność. – A kto mówi?

– Mateusz.

– Hm, Mateusz. Który?

– Poznaliśmy się jakieś dwa lata temu na wakacjach.

– Mateusz? O Boże, ty mnie jeszcze pamiętasz?

A ty jeszcze żyjesz? – Cisnęło mi się na usta, ale ostatecznie się nie przecisnęło. Jest i tak wystarczająco kiczowato, notuję na marginesie myśli, by nie robić z tego mydlanej opery.

– Przy okazji jestem w Orłowie i o tobie pomyślałem. Stwierdziłem, że skoro minęło tyle czasu, to na luzie zadzwonię i spytam z ciekawości, dlaczego nasza znajomość skończyła się tak, jak się skończyła.

– Wiesz co, ja teraz prowadzę. Mogę oddzwonić do ciebie za godzinę?

– Jasne. – Odpowiadam.

– To pa. – Klik w słuchawce.

– Jasne, że nie oddzwonisz – dodaję już sam do siebie.

Gdybym okłamał kogoś, że mam raka, później już nigdy nie miałbym odwagi do tego, by skonfrontować się z tą osobą. Chyba, że byłbym nie tyle socjopatą, co psychopatą. W tym przypadku – psychopatką. O to drugie Karoliny nie podejrzewam.

Wracamy z kumplem do Sopotu. Rozwalam się na łóżku, wpadają znajomi. Koleżanka gotuje nam kolację. Dzwoni telefon. W sensie, Karolina dzwoni.

– No heeeeeeej, ale mnie zaskoczyłeś. Co robisz w Trójmieście? – Radosny, podekscytowany głos pieści moje ucho od pierwszych sekund rozmowy.

Rozmawiamy jak para dawnych znajomych. Jakbyśmy chcieli nadrobić zaległości. Kompletny luz, droczenie się. Small talk. Zupełnie, jakby między nami nic nigdy się nie wydarzyło.

Molo.

Motyle w brzuchu.

Bezczelne kłamstwo.

Wykreślone z równania. Wycięte z chirurgiczną precyzją. Ani jedna kropla emocji nie odnajduje swojej drogi przez wielką tamę, by zdradzić swoją obecność w tonie głosu, dobieranych słowach, czy idealnie wyważonych, pełnych wyczucia pauzach – nie za długich i nie za krótkich. Po prostu koniecznych. Jakbyśmy byli na podsłuchu.

Jakbyśmy rozstali się normalnie. Bez niedopowiedzeń i robienia sobie kaszy z mózgu.

– Do kiedy jesteś w Sopocie? – pyta w końcu.

– Do wtorku – odpowiadam, maskując zaskoczenie.

– To chodźmy jutro na kawę, porozmawiamy normalnie.

W ogóle nie planowałem jej widzieć. Nie czułem nawet takiej potrzeby. Nie sądziłem, że będzie chciała. Jestem zbyt zdziwiony, by odruchowo nie wgryźć się w haczyk.

– Możemy skoczyć. O 14:00 w Sopocie?

– Pasuje. Zdzwonimy się.

Spławik znika pod wodą, żyłka napręża się gwałtownie. Metal wbija się w mięso.

Truskawki w polewie poproszę.

Czy ja właśnie ustawiłem się na spotkanie z Karoliną? Po co? Chciałem tylko odpowiedzi. Zaspokoić ciekawość. Nie chciałem patrzeć jej w oczy, plan był zupełnie inny. Spytać i uzyskać odpowiedź. Dziękuję, miłego życia. A teraz już nie potrafię nie myśleć o jutrze. Łańcuch skojarzeń został odpalony, jak przewrócona kostka domino. Nie wiem po co mi to, ale być może nie wszystko w życiu musi być “po coś”. Jednak po kilku chwilach wypracowany przez lata mechanizm przejmuje kontrolę studząc emocje i uruchamia zdrowy dystans. Ani nie walczę z żyłką, ani się jej nie poddaję. Po prostu czekam, a w międzyczasie rozpraszam czymś innym, przekierowuję skupienie.

Biorę się za pyszny rosół, otwieram piwo. Przychodzi jeszcze więcej ludzi. Wychodzimy na miasto. Jesteśmy młodzi, a Sopot wzywa. Zakochuję się tej nocy, odrywam kompletnie. Podpieram filar, ona tańczy przede mną. Nie znam jej, ale ją kocham. Podobno ma chłopaka i wyjechał dzisiaj. Zapewne dlatego ściska mnie za tyłek. Nie będzie się całować, dlatego gdy idziemy do mnie gwałtownie przyciąga mnie za rękę. Nasze usta dzielą milimetry, a łączy mały pomost z błyszczyka, który niesfornie skleja wargi. Musi wracać do koleżanek, więc wchodzi ze mną na klatkę, gdzie dociskamy się do jednej ze ścian. Wszystko dzieje się zbyt szybko, lepi się nie tylko dolna warga, kleją się do siebie spojrzenia, nasze ciała są gotowe. Ona podejmuje decyzję, tym razem na poważnie. Nie wchodzi do mieszkania, rzeczywiście musi wracać. Otwiera już drzwi na podwórko, ja spokojnie pokonuję schody. Zastygamy tak, ona przy drzwiach, ja przy skręcie w korytarz. Obserwujemy ulotną chwilę wiedząc, że to punkt przełomu. Ona może jeszcze wrócić do środka i pójdziemy do mnie. Może też ruszyć w stronę klubu. Mam wybór – dalej tak stać albo wyjąć klucze i wejść w korytarz. Udajemy, że to prawdziwe wahanie, że coś jeszcze się wydarzy. Oboje wiemy, że będzie inaczej, ale to po prostu część przyjemnej gry.

Słodkie oczekiwanie kończymy krótką pointą.

– Może się jeszcze spotkamy – szepcze, a szept wdziera się w ciszę klatki echem.

– Wątpię – odpowiadam i znikam w korytarzu.

Budzę się rano i przypominam sobie o Karolinie. Dzwonię.

Nie odbiera. Jest 11:00. Nie czuję nic. Jestem zdystansowany.

Jest 12:00. Serio? Piszę SMS.

Jest 13:30.

Jest 14:00.

Czuję się jak gówniarz, nie pierwszy raz zresztą. Wchodzę w książkę telefoniczną, odnajduję wpis. Wygrzebuję palcem haczyk.

Karolina. Na pewno skasować? Tak.

Prawie dałem się nabrać. Nigdy więcej.

Haczyk ląduje w koszu. Spadając ciągnie za sobą maleńką, czerwoną kropelkę.

*

Telefon świeci. Podnoszę i widzę, że mam nowego SMSa. Numer nie jest zapisany. Przeciągam palcem po ekranie, odblokowując klawiaturę.

Jesteś tu?

Widzę historię wiadomości. Minęły dwa miesiące od ostatniego kontaktu. O nie, kochana. Nie tym razem. Odkładam telefon i idę spać.

Następnego dnia pracuję na laptopie, mam ważny projekt, który muszę dopiąć w ciągu dwóch godzin. SMS.

Proszę skontaktuj się ze mną.

Głęboki wdech, kładę telefon wyświetlaczem do dołu. Całkiem już ześwirowała. Czuję niepokój, sytuacja robi się creepy i wywołuje nieprzyjemne ciarki. Siłą odklejam myśli i wracam do pracy.

Po godzinie drżenie wibracji wybija mnie z rytmu. Pracuję dalej, ale nie mogę się skupić. Kurwa.

Nie każ mi jeździć po Polsce i Cię szukać, nie chcę przyjeżdżać do Białegostoku, nie chcę też wchodzić na Twoje szkolenie w Poznaniu (mimo, że terminy się zgrywają i będę na miejscu). JEDEN SMS. JEDNO SŁOWO WYSTARCZY.

Głęboki wdech. Tę ostatnią wiadomość czytam kilka razy, podziwiając tanią manipulację. “Nie każ mi jeździć po Polsce” (sprawa jest bardzo ważna, a ja mam determinację, by cię znaleźć), “nie chcę przyjeżdżać do Białegostoku” (wiem, gdzie mieszkasz), “nie chcę też wchodzić na Twoje szkolenie w Poznaniu” (wiem, czym się zajmujesz + sprawa jest na tyle ważna, że jestem w stanie przerwać twoje wystąpienie), “…będę na miejscu” (musimy się spotkać). Na koniec słowa z wielkiej litery, żeby podkręcić dramat.

Pieprzona manipulantka. Odkładam telefon.

Mijają dwie godziny. Ekran wyświetlacza pali się na zielono. Odbierz / Odrzuć.

Wybór jest prosty. Odrzuć. Tym razem odpisuję: Zajęty jestem, oddzwonię później.

W odpowiedzi otrzymuję elaborat:

[Wiadomość bez zmian, dodałem tylko przecinki i ogonki – zboczenie zawodowe].

Możesz mieć mnie za kompletną idiotkę, ale nie mogę się z tym obejść obojętnie. Wczoraj miałam chwilkę więc postanowiłam wejść na “snapa” i zobaczyłam stronę, którą podałeś, potem znalazłam filmiki na YT, a ostatecznie doszłam do Twojego bloga. Tak – po roku czasu go odkryłam. Przez noc przeczytałam wszystkie posty, przede wszystkim te związane ze mną [aż dwa z dwustu trzydziestu – dop. Vincent]. Potem weszłam w wiadomości z Tobą i zobaczyłam, że równo rok temu sam mi go wysłałeś… Chciałam napisać tylko, że jestem w ciężkim szoku, jak bardzo wartościową osobą jesteś, a to oznacza jedno, że się myliłam. No cóż, tym razem to mnie zmiażdżył mechanizm pułapki. PS. Wuthering Heights – choć może dla Ciebie już zatruta, to wciąż piękna;)

 

Okej, czyli ma wyrzuty sumienia, czuje potrzebę zrehabilitowania się i jest jej głupio.

Powinno być.

Okej, czyli prawdopodobnie myślała, że chcę ją tylko bzyknąć.

Zdarza się.

Nic nie tłumaczy jednak wkręcania drugiej osobie ciężkiej choroby.

Nic. 

Skoro mam dźwignię, postanawiam jej użyć. Karolina wykorzystała moją słabość, ja wykorzystuję jej. Piszę: podaj mi profil na fejsie, będzie łatwiej pisać. W odpowiedzi otrzymuję imię i nazwisko. Nazwisko, którego dwa lata temu szukałem godzinami, a które teraz jest dla mnie jedynie ciekawostką, spinającą całą historię klamrą. Gdy wyszukiwarka wypluwa Jej zdjęcie, z dystansu obserwuję swoją reakcję. Zimny jak kamień. Zabawne, jak z czasem emocje, ludzie i rzeczy tracą na wartości.

Wysyłam zaproszenie do znajomych. Nie przyjmuje, zamiast tego pisze do mnie. No tak, gdyby mnie przyjęła istniało ryzyko, że jej znajomi i potencjalny chłopak dowiedzą się o wyimaginowanej chorobie i socjopatycznych skłonnościach. Karolina albo przecenia swój wpływ na facetów albo rzeczywiście bierze mnie za skrzywdzonego chłopca skłonnego do “zemsty”. Nie mam do niej emocjonalnej zadry, nie zamierzam ingerować w życie prywatne. Motywuje mnie jedynie ciekawość, czy będzie w stanie poświęcić swoje ego i stawić czoła prawdzie.

Piszemy, ale z rozmowy nic nie wynika. Gdy pytam ją o powód, dla którego mnie oszukała, odbija piłeczkę i bada, kiedy będę w Trójmieście, żeby się spotkać, bo woli powiedzieć mi na żywo. Do tego prowokuje mnie, żebym przyjechał tam specjalnie dla niej. Nie, nie, koleżanko. Słaby spławik, marna przynęta. Wie, że zrobiła głupotę i boi się konfrontacji. Za wszelką cenę próbuje uniknąć tłumaczenia się, jednocześnie pragnąc, bym dobrze o niej myślał. Uważa, że słodkie słowa załatwiają sprawę, a skaza znika. Zrobi wszystko, by uspokoić sumienie i nie musieć akceptować faktu, że dwa lata temu zachowała się patologicznie.

Prawda, Karolina?

Jeśli masz wrażenie, że piszę te słowa wprost do Ciebie, to dlatego, że tak jest. Nie odpuściłabyś kolejnej okazji do tego, by o sobie poczytać, wiem. Podekscytowana, uważnie zjadasz wzrokiem kolejne wyrazy. Mogę sobie jedynie wyobrazić, jak bardzo dowartościowały Cię poprzednie wpisy, pozwalając wygodniej umościć się na tronie. Jest tylko jeden problem, droga Księżniczko.

Twój tron ma podpiłowaną nogę i w każdej chwili może się rozlecieć.

Przepraszam, że ten wpis wygląda tak, a nie inaczej, ale przecież mogłaś mieć na niego wpływ. Wiedziałaś, że piszę trzecią część, by zamknąć historię. Dałem Ci szansę wytłumaczenia mi i Czytelnikom swojej motywacji. Mogłaś po prostu przyznać się do błędu i skonfrontować z faktem, że zachowałaś się jak osoba niezrównoważona psychicznie. To mógłby być bodziec do tego, by przemyśleć pewne kwestie i zamiast uciekać od konsekwencji decyzji po prostu je zaakceptować i wykorzystać do tego, by się zmienić. Stać się lepszą osobą i zacząć inaczej traktować ludzi.

Być może faceci pompują Twoje ego do takiego stopnia, że całkiem się w tym wszystkim pogubiłaś i nawet nie widzisz, kiedy przekraczasz granice. Być może nienawidzisz mężczyzn lub trywialnie upojona swoim wpływem sprowadzasz do roli kukiełek dostarczających Ci rozrywki. Była kiedyś taka reklama: “Może to jej urok, a może to Maybelline”.

To Twoje rozpieszczenie, czy choroba psychiczna?

Koło karocy za moment się odkręci, koń w końcu padnie, a Ty nie będziesz mogła dalej uciekać. W zaciszu swego domu, spędzając ten wieczór przy ciepłej herbacie zastanów się nad naszą historią. Nad innymi też. 

Albo nie rób nic. Całe szczęście, to już nie mój problem.

Artykuł Już wiem, KIM jesteś pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/juz-wiem-kim-jestes/feed 0
Koszmar, w którym żyjesz https://v1ncentify.prohost.pl/post/koszmar-na-jawie https://v1ncentify.prohost.pl/post/koszmar-na-jawie#respond Thu, 13 Oct 2016 15:07:44 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=1914 Gdy miałem kilkanaście lat, co jakiś czas nawiedzał mnie ten sam koszmar.

Artykuł Koszmar, w którym żyjesz pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Gdy miałem kilkanaście lat, co jakiś czas nawiedzał mnie ten sam koszmar.

Zazwyczaj zaczynał się niewinnie. Bawiłem się na podwórku dziadków – albo kopałem piłkę albo ganiałem się z psem. W pobliżu, w zasięgu wzroku miałem rodziców, braci lub jakiegoś kumpla. Byłem spokojny i beztroski. W jednej chwili jednak niebo zmieniało się, a krystaliczny błękit wypierała zgniła, szara masa ciężkich chmur. Zrywał się nieprzyjemny wiatr, gwałtownie strącając liście z pobliskiego bzu. Gdy się rozglądałem nie było już rodziców, braci czy psa. Znajome podwórko stawało się nagle dziwnie obce, postarzone jak na przedwojennej pocztówce. Już nie czułem się bezpieczny. Rozglądałem się i byłem całkiem sam, choć dobrze wiedziałem, że w pobliżu czai się ktoś jeszcze. Ciarki na całym ciele i przerażenie ściskające mój żołądek podpowiadało mi, że znam tę osobę. W tym momencie wiedziałem już, że śnię, nie było to jednak żadnym pocieszeniem.

Znajdowałem się w śnie-pułapce, w którym wszystkie pokrętła emocji przekręcone były do oporu. Gdzie scenariusz musiał zawsze zostać odegrany od początku do końca, a jedyną szansą na wybudzenie była bolesna śmierć.

Za każdym razem naiwnie powtarzałem sobie, że nic z tego, co za chwilę się wydarzy nie jest prawdziwe. Naiwnie, bo podobna mantra jeszcze nigdy mi nie pomogła. Nieznośne, ciężkie i dławiące uczucie obecności kogoś złego wlewało się we mnie przez każdy otwór w ciele, każdą komórkę. Obracałem się wokół własnej osi, żeby nie dać się zaskoczyć. Mój paniczny wzrok ślizgał się po żywopłocie, letniej kuchni, zbutwiałym płocie i zardzewiałej bramce. On nadchodził, a zła aura wypełniała powietrze do tego stopnia, że włosy stawały mi dęba. Koszmar robił się coraz bardziej fotorealistyczny. Nie był to zwykły, rozmazany i pastelowy sen. Nie tylko widziałem każdy detal otoczenia w wysokiej rozdzielczości. Czułem zapachy, lodowaty wiatr na skórze i zimny oddech szybko zasysany do gwałtownie rozkurczających się płuc. Serce zamieniło się w szaloną maszynę, z której ktoś pozdejmował wszelkie limity, zaprogramował, by dążyła do autodestrukcji przez jak najszybsze i jak najmocniejsze łomotanie w mojej klatce piersiowej.

Oczekiwanie Go pozbawiało tchu, wykańczało emocjonalnie, ale to moment, kiedy wdzierał się w pole mego widzenia był zawsze najbardziej przerażający. To strach, który przepalał receptory, powodował, że nogi zamieniały się w gumę do żucia, a moje usta zaczynały wypluwać nieartykułowane dźwięki. Wychodził zza rogu domu, wynurzał się z chlewa lub po prostu pojawiał się przy bramce. W brązowym, ciężkim płaszczu. Przepalał mnie na wylot zimnymi, błękitnymi ślepiami. Miał długie, białe wąsy, brodę i pobrużdżoną, poskręcaną ze starości skórę na bladych policzkach. W kościstych, kurczowo zaciśniętych dłoniach miętosił wielki, obrzydliwie szary worek.

Worek przygotowany na mnie.

Nie mogłem na niego patrzeć i się nie trząść. Trząść się i nie krzyczeć. Krzyczeć i nie uciekać. Nie miało znaczenia, w którym kierunku się rzucałem – wszystkie drogi zawsze prowadziły na dach. Do ostatniego wyboru. Biegłem więc, na miękkich nogach, ledwo nimi przebierając, zmuszając całą siłą woli do posłuszeństwa. Oglądałem się za siebie i najbardziej przytłaczające zawsze było to, że Jemu nigdzie się nie spieszyło. Po prostu wlókł się za mną ze stałą prędkością, spacerkiem. Nie spieszył się, a mnie doganiał. Stawiał leniwie krok za krokiem, aż prawie czułem jego brudny oddech na moich zimnych od potu plecach.

Wbiegałem po schodach, które wiły się wokół domu, prowadząc na dach. Była tu tylko płaska przestrzeń, bez barierek. Ciężko dysząc zbliżałem się do krawędzi. Z tej wysokości powinienem był zobaczyć podwórko, domy sąsiadów, drogę. Zamiast tego widziałem bezkresną, białą przepaść. Po horyzont, biała nicość. Nieskończony spadek. Pewna śmierć, pewna pobudka. Okupiona jednak długim, okropnym lotem.

Obecność.

Odwracam się, On już tu jest. Wdrapał się po schodach, ściska ten worek i maszeruje na mnie. Moje ciało dygocze, tracę zmysły na niego patrząc, na czeluść worka, mój koniec w nim. Oglądam się. Przepaść, biała, pewna śmierć. Bilet do jawy, moje wyjście ewakuacyjne. Waham się, choć zawsze wybieram tak samo. Czekam do ostatniej chwili, gdy prawie czuję zbutwiały, piwniczy smród, gdy mam Go na wyciągnięcie ręki, gdy wyrzuca w moja stronę szpony, by mnie chwycić.

Wtedy robię krok w tył, a moja stopa nie znajduje oparcia. Moje ciało się przechyla, zaczynam spadać. Żołądek wypełnia nieznośne łaskotanie, które rośnie geometrycznie, poza wszelkie normy odczuwania. Nie mogę tego wytrzymać, już nie widzę Jego, ani domu. Tylko ta biel i spadek.

Spadam bez końca, a każda komórka żołądka syczy z bólu. Podrywam się z łóżka z otwartymi ustami – ktoś krzyczy.

To ja krzyczę.


Koszmar wracał do mnie co kilka miesięcy, nie pamiętam już jak długo. Pamiętam jednak dokładnie noc, kiedy przyśnił mi się po raz ostatni.

Przewijamy. Replay. Stoję przerażony, strach ugniata mi serce, On wchodzi w pole widzenia. Włączam czerwony alarm dla nóg, nogi reagują zbyt wolno. Worek chce mnie wessać, jest coraz bliżej.

Coś się zmienia. Tym razem coś jest inaczej, niż zwykle.

Odwołuję alarm, tym razem nie będę uciekać. Zamiast tego krzyczę: “Stój!”. Efekt jest taki, jakby nagle zatrzymać płytę. Strach przestaje być straszny, cała ponura, ciężka aura rozpływa się, jakby było jej głupio, że za pomocą tak tanich trików próbowała mnie zaszczuć. On jest zdziwiony – staje w miejscu, opuszcza worek, unosi brwi. “O co ci chodzi?!” – krzyczę jeszcze pewniej, bo się poczułem, odzyskałem kontrolę. Sen wraca do normy. Widzę rodziców, otoczenia nabiera kolorów. Sielanka.

Gość mi nie odpowiada, po prostu znika.

Nigdy więcej mi się nie śni.


Jak często sobie to robisz? Uciekasz przed czymś, co wydaje się być przerażające, nigdy nie analizując dlaczego i czy w ogóle jest czego się bać?

Jak często podążasz za impulsem, wypaloną w mózgu ścieżką reakcji, ani przez chwilę nie zastanawiając się nad własnym zachowaniem? Nie dociekając skąd się bierze, ani czy kontekst jest adekwatny do tego, by odpalić właśnie ten schemat?

Jak bardzo zajęty, zajęta jesteś codziennie uciekaniem? Jak długo jeszcze możesz tak pociągnąć?

Możesz albo stawić Mu czoła, gdy się pojawi albo uciec. Za każdym razem. Tylko pamiętaj, że ucieczka jest o wiele bardziej bolesna, łatwo się od niej uzależnić i popaść w automasochizm. Zrobić sobie krzywdę uważając, że robisz dobrze. Zakodować sobie tę samą reakcję na ten sam bodziec. Przestać to kontrolować, wydrążyć w sobie algorytm. Przenieść odpowiedzialność na coś, co po jakimś czasie przestaniesz kwestionować. Ale to będzie wracać. To jak z wodą, której wlejesz zbyt dużo do garnka. Gotując się, zacznie kipieć, targać pokrywą, a w końcu wylewać się, ściekać i kapać na płomień. Zaczniesz gasnąć, zamieniając się w dziwne stworzenie, przepełnione frustracją, lękiem i wyrzutami sumienia.

Kwestionuj swoje myśli, automatyczne odruchy i nawyki. Wybieraj to, co Ci się najbardziej opłaca, a nie to, co zapewni Ci chwilowy komfort, okupiony późniejszym żalem. Rozmawiaj ze sobą (tak w przenośni, ale tylko jeśli uważasz za niemodne noszenie kaftana bezpieczeństwa).

Im dłużej żyję i obserwuję świat, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że okej, ludzie mają problem w komunikacji z innymi ludźmi – to fakt. Ale najbardziej przejebane jest to, że prawie nikt nie potrafi rozmawiać sam ze sobą. Mało kto sam siebie rozumie. Swoje potrzeby, motywacje i genezę własnych zachowań.

Dlaczego w jednym momencie jesteśmy spokojni, a sekundę później następuje emocjonalny wybuch? Co jest zapalnikiem?

Dlaczego unikamy trwałych, głębokich emocjonalnie reakcji? Przed czym tak uciekamy?

Dlaczego racjonalizujemy skrajnie głupie, nieodpowiedzialne oraz niezdrowe zachowania, nawyki?

Dlaczego tak bardzo przejmujemy się opinią innych? Czy to prawidłowo obrany cel?

Dlaczego czujemy zazdrość w konkretnym kontekście? Skąd się to wzięło i o czym świadczy?

Dlaczego wybieramy życie w selektywnej rzeczywistości, gdzie obudujemy swoją codzienność szczelną bańką?

Jak infantylna jest wiara w to, że dorobienie do czegoś ideologii jest w stanie zmienić PRAWDĘ? Że zamiatanie problemów, słabości pod dywan się opłaca?

Konfrontacja ze stanem faktycznym jest nieunikniona. Jeśli stawiasz mu czoła na bieżąco, tak naprawdę nie masz czego się bać. Jeśli wolisz to odwlekać, mamić się i zwodzić – proszę bardzo. Miej jednak świadomość, że to się nawarstwia. I po jakimś czasie będzie jak czołowe zderzenie przy 200 kilometrach na godzinę. Zmiażdży Ciebie, Twoje ego i przerobi iluzję, którą utkałeś na nic niewarty, poskręcany złom.

Poturbuje Cię, posiniaczy i rzuci na beton. Oj, uwierz mi – wtedy zmiana nie będzie już kwestią wyboru.

Ponieważ mało kto siebie rozumie, mało kto jest w stanie dostrzec, że potrzebuje zmiany. Bardziej efektywnych rozwiązań, innych nawyków. Stawienia czoła prawdzie, od której pęka lustro. Z ludzi, którzy wiedzą, że muszą się zmienić zmienia się już jedynie promil. To gówno maleje wykładniczo. Żeby się w nim babrać potrzeba nie tylko świadomości, zrozumienia, odarcia się ze złudzeń, ale też wysiłku, energii włożonej w zmianę. Na to już nie stać każdego.

Lepiej uciekać. Lepiej się bać. Skoczyć w przepaść, by uciec. Przyśnić sobie miły sen.

Nie zauważyć obrzydliwych, szarych chmur wpełzających na czyste niebo.

Zapętlić.

Artykuł Koszmar, w którym żyjesz pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/koszmar-na-jawie/feed 0