pociag – VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ https://v1ncentify.prohost.pl O kobietach, życiu i zdrowym do niego podejściu. Mon, 03 Jan 2022 16:05:35 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.0.2 Wiosna w kraju kwitnącej cebuli https://v1ncentify.prohost.pl/post/wiosna-kraju-kwitnacej-cebuli https://v1ncentify.prohost.pl/post/wiosna-kraju-kwitnacej-cebuli#respond Wed, 04 Apr 2018 19:12:06 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=3354 Wiosna. Świecą ptaki, śpiewa słońce (czy jakoś tak). Dopijam kawę na balkonie, w koszulce. Bez kurtki, płaszcza i szalika. Wcale nie jest mi zimno. Mój wewnętrzny troglodyta nie rozumie, co się dzieje. Powietrze ma ziemisty smak, smog nie wierci w nozdrza.

Artykuł Wiosna w kraju kwitnącej cebuli pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Wiosna. Świecą ptaki, śpiewa słońce (czy jakoś tak). Dopijam kawę na balkonie, w koszulce. Bez kurtki, płaszcza i szalika. Wcale nie jest mi zimno. Mój wewnętrzny troglodyta nie rozumie, co się dzieje. Powietrze ma ziemisty smak, smog nie wierci w nozdrza.

Jakie to piękne. Stoi sobie człowiek na świeżym powietrzu i nie musi szukać schronienia przed pizgawicą i wiatrem.

 

Pan sałata uprzejmie pomaga mi w bagażnikowej odmianie Tetris. Uśmiecha się ciepło, mówi “proszę” i “dziękuję”. Uczulony jestem na taksówkarzy, a ten jakby na wiosnę mówić się nauczył, bo z reguły ci smutni panowie tylko pomrukiwać potrafią. Nie zamęcza mnie rozmową, kontakt ogranicza do uprzejmego minimum, za co w myślach dziękuję.

 

Przed peronem przepakowuję walizkę, po skórze liże mnie ciepły wiatr. Oczy zezują na dziewczyny, które po raz pierwszy od ponad pół roku zrzuciły ciężkie płaszcze – wreszcie hipnotyzują nogi i wyćwiczone tyłki w leginsach. Chodzą sobie z gracją antylopy, takie beztroskie, uśmiechnięte i seksowne. Aż chce się oddychać.

 

Uśmiechnięty wsiadam w pociąg, widzę że będę siedział z dziewczyną, na oko właśnie doświadcza 18 wiosny. Niebrzydka, trochę nerd, bo okulary i alter ciuchy z jakiegoś vege szopu. Rzucam walizki na górę. Biedna chce mi zrobić miejsce, ale podsuwając się uderza łokciem w podłokietnik.

 

Pisk rozlega się na cały wagon.

 

– Oj, chyba uderzyłaś w to miejsce w łokciu, musi boleć jak cholera – rzucam ot tak z troską, odzywa się we mnie empatia.

 

Niewieście jakby się wysypał system operacyjny, bo zastyga, przymyka na moment oczy. Myślę: aż tak ją boli?

 

– Nie przypominam sobie, żebyśmy byli na “ty” – cedzi przez zęby, nienagannie układając usta w zmanierowany wyrzut jadu. Jednocześnie otwiera oczy, ale na mnie nie patrzy. Nie zaszczyciła mnie spojrzeniem ani razu, odkąd wszedłem do wagonu.

 

Przyszła upragniona wiosna. 20 stopni, świeci słońce i śpiewają ptaszki. Chce się żyć.

 

Dla idiotów i kosmitów jak ratunku nie było, tak nie ma.

 

Artykuł Wiosna w kraju kwitnącej cebuli pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/wiosna-kraju-kwitnacej-cebuli/feed 0
Jak odczepiony wagon https://v1ncentify.prohost.pl/post/jak-odczepiony-wagon https://v1ncentify.prohost.pl/post/jak-odczepiony-wagon#respond Sun, 23 Jul 2017 09:21:51 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=2976 Cień ochoczo zlizuje światło z sufitu, powieki kleją się do siebie jak wargi upaćkane błyszczykiem.

Artykuł Jak odczepiony wagon pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Cień ochoczo zlizuje światło z sufitu, powieki kleją się do siebie jak wargi upaćkane błyszczykiem.

Znów nie mogę spać, mimo 5 gram melatoniny. Serce jest spokojne, ale czuję, że zaraz wpadnie w galop. Podnoszę się z rozgrzanego łóżka i otwieram okno. W twarz uderza mnie podmuch letniego, ciepłego i wilgotnego wiatru. Czuję deszcz, a w zasadzie zapach bakterii, które wystrzeliwują w górę przy uderzeniu kropli o ziemię.

(Dzięki nauce nawet zapach deszczu nie jest już romantyczny.)

Lwów, Brno, Praga, Zakopane, Trójmiasto, Katowice, wszystko praktycznie w jeden miesiąc. Tęsknię za stabilizacją i czasem tylko dla siebie w jakimś mieście. Podążanie za wypracowaną rutyną, trochę spokoju. Wracam z koncertu Mansona i zaszywam się w Białymstoku, dość już jazdy na przeciętych hamulcach. Dzięki temu będę miał więcej czasu na pisanie bloga i zebranie myśli. Kiedyś uważałem, że częste podróżowanie jest inspirujące – dziś wiem, że potrafi także zmęczyć.

Jestem człowiekiem, który musi ładować akumulatory. Po fazie podróżowania, prowadzenia szkoleń, poznawania ludzi, przekraczania strefy komfortu zawsze musi nastąpić u mnie moment, kiedy jedyne, czego pragnę, to pobyć trochę samemu i zapuścić korzenie w jedno, spokojne miejsce. Medytować, iść na siłownię, pojeździć na rowerze, doczytać kilka zaczętych książek. Zwolnić i skupić się na tym, co w środku. Formułować nowe wnioski i wpleść je w pracę nad nowymi wpisami, vlogami czy produktami.

Potrafię w stu procentach dzielić się z innymi tylko wtedy, kiedy sam na moment przestaję zbierać.

*

Długie nitki kropel przecinają szybę, gdy piję zimną wodę w warsie, a krajobraz za oknem rozciąga się w zielone, pastelowe pasy.

I chyba wiem już, o co chodzi.

Chodzi o to, że nie czuję się dłużej związany z żadnym konkretnym miejscem. Jakbym odczepił jakiś wagon.

*

Wracam z Patokatowic. Polecam doświadczenie, jeśli narzekasz na brak adrenaliny albo znudziły Ci się wizyty w zoo. Powinni wypuścić jakiś ilustrowany bumelancki przewodnik po centrum. Trochę w życiu widziałem, ale jeszcze nigdy straganu z zabawkami dla dzieci na głównym deptaku, który obsługiwałby spuchnięty menel, walący wódę z gwinta.

Nikt. Nigdy. Więcej. Mnie. Tam. Nie. Zaciągnie. Nie ma takiej siły. Nie przekona mnie ani darmowy bilet na Mansona, ani nawet możliwość wciągania z nim koksu na backstage’u.

A może po prostu żyję w bezpiecznej bańce i nie wiem, jak wygląda rzeczywistość? Białystok – spokojny, bo miasto policyjne. Śródmieście Warszawy też wypudrowane (może poza parkiem pod Pałacem Kultury). Centrum Lwowa regularnie czyszczone z żulerni.

 

Żeby nie było, że całe Katowice są do dupy – super bawiłem się na Porcelanowej. Świetny klimat, dobre jedzenie i muzyka.

 

Koncert Mansona niestety beznadziejnie nagłośniony (albo wina akustyki Spodka) i musiałem domyślać się, co śpiewa. Natomiast zajebiście spędziłem te 1,5 godziny szalejąc pod sceną – gość wie, jak zrobić show. Kilka razy miałem ciary. Long Hard Road Out Of Hell czytałem dwukrotnie i obiecałem sobie, że przynajmniej raz zobaczę Mansona na żywo, zanim się zaćpa. Odfajkowane.

 

Dojeżdżam do stacji.

 

Do przeczytania. Widzimy się, jak tylko zapuszczę korzenie i odeśpię ostatnie dwa tygodnie.

 

Artykuł Jak odczepiony wagon pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/jak-odczepiony-wagon/feed 0
Pociąg dokąd? https://v1ncentify.prohost.pl/post/pociag_do_ https://v1ncentify.prohost.pl/post/pociag_do_#respond Sun, 26 Jul 2015 00:00:00 +0000 http://dev.v1ncent.pl/?p=179 Nieufnie wchodzę do wagonu - nie jeździłem pociągiem od jakichś dwóch lat. Zaglądam do przedziału. Na ten moment pusty, co wywołuje przedwczesną euforię – mam konkretne miejsce, a na tak długiej trasie z pewnością nie będę podróżował sam.

Artykuł Pociąg dokąd? pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Nieufnie wchodzę do wagonu – nie jeździłem pociągiem od jakichś dwóch lat. Zaglądam do przedziału. Na ten moment pusty, co wywołuje przedwczesną euforię – mam konkretne miejsce, a na tak długiej trasie z pewnością nie będę podróżował sam.

 

Torbę wrzucam na górę. Rozsiadam się wygodnie. Mógłbym się wpieprzyć pod okno, ale po co mi jakakolwiek dyskusja ze współpasażerem, który poczułby się do tego konkretnego miejsca? Nie będę cham. Nie dziś. Dziś robimy wyjątek. Zbyt zmęczony jestem na bycie chamem, a przede mną jakieś siedem godzin jazdy.

Dobra, rozsiadam się na mej cennej miejscówce i rozglądam badawczo.

Brak gniazdek, checked.

Brak wifi, checked.

Ta sama tapicerka, co dwa lata temu. I co dwadzieścia lat temu, kiedy jechałem po raz pierwszy w życiu pociągiem. Checked.

Na korytarzu majaczy potworna postać. Wciągam powietrze. Poszła dalej. Uff. No nie, wraca. Sprawdza numery siedzeń w przedziale. Proszę, tylko nie to.

– Dzień dobry. Ja tu siedzę. – Kobieta wskazuje miejsce obok mnie, te najbliżej korytarza.

Nie wiem, po cholerę mi ta informacja, dopóki nie sadza tłustego dupska, pieszczotliwie przesuwając mnie o dobre pół metra w bok. Ja pierdolę. Grubi ludzie powinni mieć obowiązek wykupowania podwójnych miejscówek. Albo w ogóle nie powinni nigdzie jeździć, tylko biegać. Ewentualnie płacić podatek od bycia grubasem.

No trudno, przeżyję. Wciskam słuchawki w uszy. W ciągu dwóch minut do przedziału pakuje się jeszcze starsza pani, ale niegroźna. Siada sobie pod oknem, naprzeciw. Luzik, jedziemy. Sytuacja stabilna. W słuchawkach Sneaker Pimps. Przymykam oczy, nie ma mnie. Znikam. Pozycja niewygodna, ale chuj. Zasnę, zmęczony jestem.

Dwie godziny później czuję, jak ktoś depcze moje nowe buty.

Otwieram oczy i wściekłym ruchem wyszarpuję słuchawki z uszu. Jakiś gość po trzydziestce, przeprasza spojrzeniem i wraca do pakowania bagażu na półkę. Żona podaje mu kolejną torbę. I po chwili kolejną. Gdybym miał obstawiać, powiedziałbym, że skurwiel wymiata w Tetris. Zaintrygowany wychylam się na korytarz, a tam jeszcze wózek, walizka, dwie małe dziewczynki i kurwa pies. Psa wzięli do pociągu. Nie zdążam się nawet poważnie zbulwersować, bo jak zahipnotyzowany obserwuję kunszt, z jakim facet upycha bagaż i rodzinę w przedział. Raz, dwa, wózek złożony i już ląduje w ciasnej szczelinie między torbą, a lodówką turystyczną. Następnie bierze żonę, wciska blisko starszej pani. Na kolanie żony ląduje córeczka, a obok nich druga. Normalnie ludzki Winrar. Wyskakuje na korytarz, a tam ostatnia, przejebanie duża walizka. Tak duża, że trzech cyganów spokojnie wciśniesz. Omiata  ją wzrokiem, po czym wraca do przedziału, skanując zajebane do granic półki w poszukiwaniu przestrzeni do skompresowania. No chyba go pojebało. Niewzruszony, z powołaniem na twarzy próbuje jakoś przetasować układankę z bagaży. Ni chuja, walizka zostaje na korytarzu. A taki był kozak. Siada w końcu, pokonany.

Pies podbiega. Nosz kurwa, psa wzięli ze sobą. Patrzy się na mnie, łeb przekrzywia i próbuje łapę podać. Nie znam się na psach, nie wiem co to za rasa nawet. Ale brzydki okrutnie. Taki biały, z kręconą sierścią. I mały w dodatku. Małe psy najgorsze. I macha tą łapą i macha. Męczy bułę. Winrar go odciąga, wypakowuje miskę (nie wiem, skąd ją nagle wytrzasnął) i polewa mu wody. Pies chłepcze, beka i sadza kudłaty tyłek. Tyle dobrego, że chyba będzie w miarę spokojny.

Przenoszę wzrok na córy w wieku 5 i 7 lat (na oko). Te całe w tatuażach jak z gum Turbo. Na czole jednorożec, na przedramionach tulipany, niedźwiedzie, wróżki, koty i nawet kurwa chomik. Winrar tej najmłodszej cały album z tatuażami wypakowuje, a mała raz dwa dawaj je naklejać – wolne miejsce jeszcze ma na łydkach. Na pierwszy ogień idą gęsi, gwiazdka oraz słoneczko. Całość smaruje wilgotną chusteczką i odkleja. Siostra się drze, że też chce (choć i tak już cała oklejona Smerfami). Zamiast tego Winrar jej wycinanki wciska i nożyczki. Z tego, co czytam (do góry nogami), origami będzie grane.

Nie chcę tego przyznać, bo cały przedział gość zagracił (no i pies śmierdzi), ale dopisuję mu w myślach plusa. Bo w sumie dziewczynka zajarana wycina sobie coś i składa, rozwija wyobraźnię. Z tego, co zaobserwowałem, według większości rodziców najlepszy sposób, by mieć dziecko z głowy, to wcisnąć tablet lub telefon.

Jedziemy. Gruba baba podnosi dupsko.

– Ojezus – sapie ciężko, siłuje się przez chwilę z torbą na górze, po czym żegna się i wychodzi na korytarz, w miarę zgrabnie omijając walizkę z cyganami.

Winrarowi załącza się Tetrisowy Instynkt i już podrywa się na równe nogi, ściąga z góry opasłą, turystyczną lodówkę robiąc dodatkowe miejsce. Wciska tam cyganów, a lodówka ląduje na miejscu grubej baby. Winrar siada, a na jego twarzy goszczą pedantyczna satysfakcja i spokój.

Stacja jest. Do przedziału wciska się kobieta z małym synkiem. Rozkazuje mu siedzieć grzecznie, ale ten koniecznie chce na korytarz, do okna. Matka strzela minę, jakby srała. W końcu pozwala, “ale tylko na chwilę”.

Dzieciak wybiega na korytarz, po drodze depcząc psa i moje nowe buty. Najgorzej z tym psem. W sensie, nie że go zdeptał, tylko że obudził. Bo jebany już spał smacznie, a teraz znowu patrzy mi w oczy i tą łapą macha. Na szczęście Winrar wyjmuje z rękawa jakiś smakołyk i odwraca jego uwagę.

Zerkam na dzieciaka stojącego na korytarzu. Patrzy przez szybę na soczystą zieleń, która rozmazuje się w pastelowe smugi. I pisząc “patrzy” mam na myśli “chłonie”. Z otwartą buzią, oniemiały. Jakby najpiękniejszą rzecz na świecie widział. Zaintrygowany i lekko zazdrosny unoszę się lekko w siedzeniu, by również dojrzeć to cudo. Łąka po horyzont, ale nie jakaś szczególna.

– Mamo… – chłopiec zagląda do przedziału. A oczy ma, jak po grzybach. – Jakie tam kolory, mamo.

– Dobrze, wracaj już. – Kobieta nawet nie odkleja wzroku od telefonu.

Dzieciak zamiast do przedziału, wraca na korytarz. Pospiesznie, jakby nie chciał niczego przegapić.

– Mamo, ale jakie ładne kwiaty tam są! – krzyczy podekscytowany. – Widziałaś takie kiedyś?

– Krzysiek, wrócisz tu, czy nie?! – Matka wreszcie przestaje się lampić w gówniany wyświetlacz i karci dziecko wzrokiem. Chłopiec jednak (ku memu zadowoleniu), nie zwraca na nią uwagi. W dalszym ciągu napawa się pejzażem za oknem.

– Kształty chmur, jakie fajne…

Jestem zmieszany. Nie wytrzymuję i wychodzę na korytarz. Patrzę w niebo. Na chmury. No chmury no. Zerkam na chłopca. Nawet mnie nie widzi. Okej, spróbujmy raz jeszcze. Chmury. Im dłużej w nie patrzę, tym ciekawsze mi się wydają. Czasem też potrafię podziwiać konkretny widok, drzewo czy strumyk. Ale z pewnością nie na takim poziomie fascynacji, co ten chłopiec.

– Kształty? – pytam więc dzieciaka, by upewnić się, że szukam w dobrym miejscu.

– Tak, właśnie kształty głównie. Ale ogólnie to wszystko. – Z początku jest lekko zaskoczony, ale odpowiada. – I kolor łąki.

Zaczynam się zastanawiać, kiedy ostatnio widziałem tak zieloną łąkę. Lub ten konkretny kolor łąki. Nie potrafię sobie przypomnieć, ale im dłużej wpatruję się w krajobraz, tym większą przyjemność czuję. Skurwiały nastrój jakby się ulatnia. Nadchodzą błogość, spokój i smutek jednocześnie. Błogość, bo zaczynam dostrzegać piękno natury. Spokój, bo koi mnie ten widok. Smutek, bo musiałem świadomie zmusić się do tego, by to wszystko zauważyć i docenić. A dzieciak widział od razu. Oczywiście utraci to bardzo szybko. Zadba o to jego matka. Mordując to, co w nim najlepsze. Wciskając w schematy, nakładając filtry. Etykietując cały świat. Zakładając na siłę kaganiec i czarno-białe okulary.

– Krzysiek, do cholery jasnej!

Chłopak odsuwa się od szyby i przestaje się uśmiechać. Znika w przedziale.

Nie wiem, co zmiażdżyło mnie bardziej. Patrzenie na całą scenę i świadomość, że to straciłem? 

Czy może nieświadomość matki, że straciła cokolwiek?

 

Artykuł Pociąg dokąd? pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/pociag_do_/feed 0