pisanie – VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ https://v1ncentify.prohost.pl O kobietach, życiu i zdrowym do niego podejściu. Mon, 03 Jan 2022 16:05:35 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.0.2 Zaczynasz chcieć dopiero wtedy, gdy przestajesz musieć https://v1ncentify.prohost.pl/post/zaczynasz-chciec-dopiero-wtedy-przestajesz-musiec https://v1ncentify.prohost.pl/post/zaczynasz-chciec-dopiero-wtedy-przestajesz-musiec#respond Thu, 01 Feb 2018 14:59:30 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=3259 Ostatnio miałem rekordową przerwę w pisaniu na blog. W całej historii v1ncent.pl nie było tak wielkiej dziury. Czekałem, aż zatęsknię za klawiaturą. Czekałem tydzień, drugi. Minęły trzy tygodnie, w końcu miesiąc. Nie czułem tęsknoty. Czułem ulgę, której wstydziłem się przed samym sobą.

Artykuł Zaczynasz chcieć dopiero wtedy, gdy przestajesz musieć pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Ostatnio miałem rekordową przerwę w pisaniu na blog. W całej historii v1ncent.pl nie było tak wielkiej dziury. Czekałem, aż zatęsknię za klawiaturą. Czekałem tydzień, drugi. Minęły trzy tygodnie, w końcu miesiąc. Nie czułem tęsknoty. Czułem ulgę, której wstydziłem się przed samym sobą.

 

‘Nie muszę już pisać’, obijało się po moich myślach i budziło wiele dziwnych odczuć.

 

Po pierwsze smutek, że coś, co kochałem zamieniło się w obowiązek. ‘Muszę’, serio? Ja o pisaniu? Po drugie, im dłużej nie pisałem, tym łatwiej było mi tego nie robić.

 

Ostatnio na szkoleniu powiedziałem jednemu kursantowi: zaczynasz chcieć dopiero wtedy, gdy przestajesz musieć. Uderzyło go.

Mnie też.

 

Zacząłem zastanawiać się, co mogę zrobić, by przestać musieć i zrobić miejsce na “chcę”. W historii prowadzenia bloga miałem wiele etapów.

 

Etap szokowania, gdzie byłem skrajnie kontrowersyjny, gdzie cieszyło mnie oburzenie ludzi i wojny w komentarzach.

 

Etap popularności, gdzie bardziej niż o przyjemność z pisania dbałem o statystyki, liczbę komentarzy i lajków na fejsie. Gdzie do tworzenia napędzało mnie klepanie po plecach, wyprzedzanie konkurencji i wiadomości matrymonialne od fanek z załączonymi zdjęciami.

 

Etap krzyczenia przez megafon, gdzie uważałem, że pozjadałem wszystkie rozumy, mam monopol na prawdę i nie wahałem się wpychać jej ludziom do gardeł. Czułem nieopanowaną żądzę zaznaczania mego zdania na każdy temat.

 

Z tymi wszystkimi obsesyjnymi etapami przeplatało się coś jeszcze. Wolność. Wolność wyrażania myśli, emocji. Zrzucania ciężaru z barków, układania myśli, pisania dokładnie tego, co chcę, jak czuję. I to było moje złoto, coś za co pokochałem pisanie. To była jedyna stała w całym chaosie. Reszta to biały szum, zakłócenia na łączach. Zakłócenia, w których się zagubiłem, które mnie psychicznie wykończyły.

 

Tak bardzo oddałem się szokowaniu, maksowaniu statystyk i darciu przez megafon, że straciłem w tym wszystkim przyjemność, a blogowanie zacząłem widzieć jako przykry obowiązek. Nic dziwnego, że nabrałem do tego odrazy.

 

Myślałem długo i doszedłem do wniosku, że ja nie chcę lajków, nowych czytelników, bycia na topie. Chcę pisać szczerze od siebie, dla siebie i garstki stałych czytelników. Nie chcę zastanawiać się, który tytuł będzie bardziej krzykliwy, jaki obrazek zaliczy więcej kliknięć. Na samym początku mój blog miał być miejscem osobistej terapii, gdzie mogę ułożyć myśli, wyrazić siebie. Dalej tego potrzebuję, to się nie zmieniło. Jedyna rzecz, która weszła mi w drogę to wzięcie udziału w pieprzonym, blogowym wyścigu szczurów.

 

Podjąłem decyzję, że blog przejdzie modernizację. Odcięty zostanie całkowicie od mojej działalności szkoleniowej. Proces ten zapoczątkowałem już dawno temu, nadszedł czas na wdrożenie ostatniego etapu. To miejsce będzie służyć tylko pisaniu. Podobno czytanie umiera, mnie to nie martwi, bo to naturalna kolej rzeczy. Most się zawalił, pociąg którym jadę najprawdopodobniej runie w przepaść – ale ja nie wysiadam. Pełną listę blogowych zmian ogłoszę już wkrótce.

 

V1ncent.pl przestanie też być tanią sensacją. Będę pisał tylko o tym, co czuję, co chcę napisać. Jeśli nie będę chciał, to wpis pojawi się raz w miesiącu. Innym razem chętnie naklepię 8 artykułów, ale podyktowane będzie to tylko natchnieniem. Nie statystykami, ani tym, że wszedłem na falę i coś co napisałem idzie viralem. Jeśli będę chciał napisać dwa akapity, to opublikuję dwa akapity, nie martwiąc się, że “za krótkie”.

 

Jeśli dobrze bawiliście się przy takich tekstach, jak:

 

To będziecie z równie wielką przyjemnością śledzić moje nowe wpisy. Jeśli nie, to cóż… może czas przestać tu zaglądać?

 


Statystyki to w ogóle ciekawa sprawa, bo szczerze mówiąc, po takiej przerwie aż bałem się do nich zaglądać. Zaskoczyliście mnie, bo pomimo moich usilnych prób, nie udało mi się Was pozbyć. To dobrze, zostańcie ze mną. Dalej popłyniemy razem. Wiadomo, część osób odpadła, ale to nic. Od zawsze cieszyły mnie dla przykładu unlike przy moich tekstach. Zwiędłe liście muszą odpaść, by zrobić miejsce nowym.

Jechałem pijany rowerem i wjebałem się w krzaki. Przepraszam za turbulencje, już się otrzepałem. Jedziemy dalej.

Wiosny za oknem jeszcze nie ma, ale już goszczę ją na blogu.

 

Właśnie mam publikować ten wpis i wiecie co? Wtyczka SEO krzyczy do mnie, że w tekście brakuje nagłówków, kilku słów kluczowych i tytuł jest za długi. W odpowiedzi wyciągam mój środkowy palec.

 

Przestałem cokolwiek musieć.

Zacząłem chcieć.

Brakowało mi tego uczucia.

Was też mi brakowało:)

 

Artykuł Zaczynasz chcieć dopiero wtedy, gdy przestajesz musieć pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/zaczynasz-chciec-dopiero-wtedy-przestajesz-musiec/feed 0
Tobie powiem szczerze https://v1ncentify.prohost.pl/post/tobie-powiem-szczerze https://v1ncentify.prohost.pl/post/tobie-powiem-szczerze#respond Thu, 06 Jul 2017 14:10:07 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=2955 Czasami czuję się jak poeta w podziurawionym płaszczu i wytartym notesem wystającym z tylnej kieszeni spodni - który właściwie nie pamięta, po co go w ogóle ze sobą nosi.

Artykuł Tobie powiem szczerze pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Czasami czuję się jak poeta w podziurawionym płaszczu i wytartym notesem wystającym z tylnej kieszeni spodni – który właściwie nie pamięta, po co go w ogóle ze sobą nosi.

Czasem nie mam już siły nic pisać. Nie rozumiem w tym sensu, w dzieleniu się myślami. To dziwny stan, w którym nie chodzi o to, że wydaje mi się, że wszystko co miałem do napisania już napisałem, ale raczej o to, że nie czuję potrzeby przekazywać niczego co myślę lub czuję innym ludziom. Coraz częściej odmienne lub ewidentnie błędne stanowisko kwituję uśmiechem. Odwracam wzrok lub sprawdzam telefon. Słowne batalie mnie już nie kręcą, ani udowadnianie i dochodzenie z kimś moich racji. To przeszłość. W przeszłości byłem głośny i butny, chciałem krzyczeć, mieć megafon i swoje słowa innym ludziom siłą wpychać do oczu i uszu. Kręciła mnie możliwość manifestowania swoich przekonań, wciskania każdemu na nos moich okularów. “A nie mówiłem?”, “teraz rozumiesz…” były jak sierpowy w ten nos, a ja bardzo lubiłem trzask łamanych kości. 12 tekstów w miesiącu? Czułem się jak Indiana Jones życiowych tajemnic, osoba posiadająca klucz do każdych drzwi. Była w tym pycha, było w tym chamstwo i poczucie, że jestem lepszy. Nie była to najlepsza i najczystsza motywacja, ale działała. Moje słowa dźgały w oczy, tłukły po żebrach i podcinały nogi. Leżysz na deskach, 1:0. Wygrałem.

Teraz staram się już pisać tylko dla przyjemności, jaką daje sam twórczy proces. Dlatego nie odpowiada mi wiecznie głodna forma treści, jaką jest blogowanie. To nienasycony, zachłanny stwór, dopominający się regularności. Ja nie chcę pisać regularnie, tylko wtedy, gdy czuję potrzebę. Jeśli potrzeba jest regularna, to cele moje i potwora stają się zbieżne. Jeśli nie, to powstaje problem, a wraz z nim wyrzuty sumienia. Że blog się wietrzy, że zdycha. Może niech zdechnie?

Nigdy nie myślałem o tym, że blog tak mi się rozrośnie. I pewnie by się nie rozrósł, gdyby nie Volant, jego polecenia w kilku tekstach oraz fanpage Słowem w sedno. Gdyby nie pompowanie hajsu w reklamy na fejsie, gdyby nie lekka zmiana formy i celowe zainteresowanie tekstami również kobiet, które chętniej klikają, share’ują i komentują content. Facet, zanim kliknie “lubię to” pomyśli trzy razy, podrapie się w potylicę i zamiast przy tekście, wdusi serduszko przy samojebce Joli, Małgosi czy Kasi. Takiej ze sporymi ustami przez duże C, do której ślini się od kilku wiosen. Blogowanie umiera, a lud chce wideo, żeby się ruszało i żeby gadało. Żeby nie musieć czytać, bo czytanie męczy podobno bardziej niż scrollowanie tablicy i odkręcanie słoików od mamy.

Nigdy nie chciałem być rozpoznawalny, a teraz jestem. W galerii, w barze i w klubie. Podchodzą do mnie goście i żądają, żebym został małpą w ich prywatnym cyrku. Mają duże oczekiwania lub raczej wymagania, jakby wykupili ze mną taniec prywatny. Jestem jeszcze raczej człowiekiem, na imię mam M i jeśli tego nie rozumiesz – idź precz. Rozpoznają mnie też dziewczyny, uśmiechają się tym jednym, nie dającym się pomylić z innym rodzajem uśmiechu. “Wiem kim jesteś”. Wątpię, że wiesz, bo sam choć coraz częściej bywam pewien, to miewam czasami dylemat. Zdarza się, że one też mają określone wymagania, bo w ich oczach jestem chyba jak chodzący wibrator. A kiedy zamiast “tak, pojedźmy do mnie” odpowiadam “miło było poznać”, znajduję na fanpage wiadomość o treści “idiota”. Dziękuję więc za komplement. Do tych, które mnie rozpoznają nie lubię podchodzić i raczej unikam rozmowy. Jestem dla nich jak dwuwymiarowa postać z taniej kreskówki. Pomyliłaś Looney Toones z Ghost in the shell kochanie, ale szkoda mi energii na odkręcanie Twego fałks pałks. Będąc osobą publiczną jednocześnie dla innych ludzi przestajesz być sobą, a stajesz się avatarem. Niech tak będzie, to nawet zabawne. Przecież zawsze chciałem być Batmanem.

Wróćmy do pisania. Na bloga lubię z rana, po śniadaniu i z kofeiną, koniecznie mocną, koniecznie dobrą. Pisać książkę, tworzyć opowiadania wolę wieczorem. Gdy jest bardzo ciemno, ekran świeci mi w twarz. Nikt już nie pisze i nikt nie dzwoni. Nie mam już innych obowiązków, wyzerowany pośpiech, brak potrzeby bycia, czy odbycia gdzieś, z kimś, czegoś. Mogę nawrzucać, nawciskać, część siebie w tekst upuścić. Kiedyś w trakcie lubiłem jeszcze wyjść na spacer lub pobiegać. Gdy ulice i chodniki są puste, w świetle zbyt żółtych lamp, kiedy miasto pozoruje bezdech i odpoczynek. Z tłem oddalonych syren, ze szczekającym psem z przypadkowego okna i tajemniczym żarem papierosa na otulonej mrokiem ławce. Kiedyś wieczory miałem bardziej samotne i trochę mi tego brakuje. Ja z reguły wolę powoli, najlepiej w jednym miejscu i tylko ze sobą. Kiedy mogę drążyć własne myśli, ciosać z nich wnioski, stwierdzenia i zdania. Rąbać jak drewno. Nie mogę sobie jednak pozwolić, by taki stan trwał długo. Potrzebuję wychodzić do ludzi, być socjalnym i na zewnątrz. Taka praca, spora różnorodność. Za to ją lubię, że nie pozwala mi odpłynąć zbyt głęboko. Gdybym nie prowadził szkoleń, już dawno pozwoliłbym sobie na całkowitą alienację, tak mi się wydaje.

Miałem opublikować opowiadanie w Nowej Fantastyce, pamiętacie? Ja trochę zapominam, pilnujcie mnie, dobrze?

Czuję, jakbym skracał dziś z Wami dystans, choć wiem że to tylko iluzja. Choć to zawsze działa tylko w jedną stronę, gdy się spotykamy jesteście dla mnie obcy, wiecie o mnie wszystko, ja o Was… 🙂 Troszkę niesprawiedliwe, ale niech będzie, że mi pasuje. Pamiętajcie tylko, że nie będę dla Was tańczyć, dla Was lub Was podrywać i wedle Waszej woli kurczowo trzymać się przypiętego obrazka. Jeśli chcecie porozmawiać, to nie pytajcie mnie o kobiety, o pisanie i kolejną książkę. Spytajcie jak się bawię i zbijcie piątkę. Normalni po prostu bądźcie.

Miała być krótka notka dla mnie, ale widzę, że coś przyjemnego się tu skręciło. Kto wie, może wcisnę “opublikuj post” zanim się rozmyślę?

Artykuł Tobie powiem szczerze pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/tobie-powiem-szczerze/feed 0
Jak powstaje wpis na blog? https://v1ncentify.prohost.pl/post/jak-powstaje-wpis-na-blog https://v1ncentify.prohost.pl/post/jak-powstaje-wpis-na-blog#respond Sun, 26 Mar 2017 13:57:54 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=2556 Jak łatwo jest w dzisiejszych czasach chłonąć. Filmiki, artykuły, blogi. O wiele trudniej jest content produkować, dzielić się treścią. Wiem, bo robię to od kilku dobrych lat. Zawsze jednak wolałem miejsce po drugiej stronie. Kojarzyło mi się z wyzwaniem. Nie ma żadnego wyzwania w byciu konsumentem treści, natomiast kiedy jesteś producentem...

Artykuł Jak powstaje wpis na blog? pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Jak łatwo jest w dzisiejszych czasach chłonąć. Filmiki, artykuły, blogi. O wiele trudniej jest content produkować, dzielić się treścią. Wiem, bo robię to od kilku dobrych lat. Zawsze jednak wolałem miejsce po drugiej stronie. Kojarzyło mi się z wyzwaniem. Nie ma żadnego wyzwania w byciu konsumentem treści, natomiast kiedy jesteś producentem… 

Tworzenie bloga to przywilej i przekleństwo. Przywilej, bo każdy chce mieć swoich odbiorców, wpływać na ludzi i ich inspirować. Świadomość, że miesięcznie czyta Cię kilkanaście tysięcy osób uskrzydla i sprawia, że myślisz w zupełnie innych kategoriach. Z drugiej strony, musisz regularnie produkować treść, bo jeśli nie będziesz tego robić, blog przestanie rosnąć i zacznie się kurczyć.

Ostatnio oglądałem film dokumentalny o procesie produkcji jednej z płyt solowego projektu IAMX. Chris Corner stwierdził, że po pewnym czasie nie potrafi już normalnie słuchać swoich piosenek. Traktuje je jak produkty, w których poprawia mechaniczne rzeczy, niedociągnięcia. Skojarzyło mi się to mocno z pisaniem, bo czasami, gdy stworzenie tekstu pochłania mi kilka dni z rzędu i po raz kolejny śledzę wzrokiem linijki w poszukiwaniu niespójności, błędów stylistycznych, ortografów – jestem kompletnie oderwany i nie posiadam dystansu. Nie potrafię powiedzieć, czy wpis jest diamentem, czy gównem. Czasem kompletnie mnie zaskakujecie. Publikuję tekst, na który już nie mogę patrzeć, myśląc “no słaby jest, ale co zrobić…”, a po kilku godzinach okazuje się, że poszedł viralem. Z drugiej strony, gdy mam wrażenie, że stworzyłem coś zajebistego, sprowadzacie mnie do ziemi i okazuje się, że ma o połowę słabsze osiągi, niż byle wrzuta napisana na kolanie w trzy godziny (o tym zjawisku szerzej będzie pod koniec dzisiejszego wpisu).

PROCES

 

No właśnie, ile zajmuje stworzenie tekstu? Od minimum 3-4 godzin do kilku dni. Wszystko zależy, jak długi jest, czy mam przemyślany koncept, czy formułuję wnioski z przemyśleń dopiero w trakcie pisania. Czy piszę na “flow” i jestem wkręcony, czy lecę tekst “na sucho”. Szybciej pisze mi się historie (bo już się wydarzyły i muszę je tylko spisać) mimo, że zazwyczaj są dużo dłuższe, niż standardowy tekst. W zwykłym wpisie, przedstawiającym jakieś idee sporo siedzę nad wstępem, zakończeniem i poszczególnymi “jebnięciami” w trakcie czytania. To trochę wybija z rytmu.

Oczywiście proces twórczy to zaledwie 60% czasu, jaki pochłania przygotowanie tekstu do publikacji. Cała reszta to:

  1. Formatowanie
  2. Czytanie w poszukiwaniu błędów
  3. Wymyślanie tytułu, nienawidzę
  4. Znów czytanie i poprawki
  5. Znalezienie obrazka
  6. Czytamy po raz kolejny
  7. Wybranie zajawki tekstu na Facebook
  8. Finalne czytanie tekstu i ostatnie poprawki
  9. Publikacja
  10. Jeśli wszystko jest okej, wrzuta na fanpage
  11. Jeśli nie jest okej cofnięcie publikacji
  12. Poprawki
  13. Ponowna publikacja

 

Czasami odpalam edytor, bo muszę. I to jest najlepsza sytuacja dla mnie. Wypruwam się, bo coś w moim życiu wykoleiło mnie emocjonalnie, oburzyło, czy złożyło się w zupełnie nową, ekscytującą perspektywę, którą chcę się podzielić. Tworzenie jest wtedy bezwysiłkowe, odurzające, satysfakcjonujące.

Z drugiej strony, bardzo często wieczór pisania na blog wygląda u mnie tak, że siadam i tworzę kilka luźnych szkiców różnych tekstów. Tu zapiszę jedno zdanie, w drugim szkicu 3 akapity, a w trzecim tylko tytuł. Tworzę sobie “nasionka”, z których kolejnego dnia wybieram i siadam do pisania. Mam natomiast jedną cechę, która często doprowadza mnie do szaleństwa – nie potrafię pisać o czymś, czym nie jestem na dany moment “zajarany”, co emocjonalnie mi nie gra. Mógłbym zaraz usiąść i nabazgrać wpis o motywacji, ale jeśli nie czuję tematu w tej chwili, to nic z tego. Pisanie tekstu “na sucho” to dla mnie prawdziwa męczarnia (coś jak walenie konia papierem ściernym), polegająca w dużej mierze na stosowaniu różnych tricków, by w końcu “wbić się” we flow i tekst poczuć.

Najtrudniejsze chwile to takie, kiedy wiem, że powinienem coś napisać, ale zamiast tego bez końca patrzę się w przeklęty, migający kursor. Przez bardzo długi czas właśnie tak wyglądało moje każde posiedzenie przy blogu. Mam nadzieję już nigdy do tego koszmaru nie wracać (znów, dokładne wyjaśnienie pod koniec tekstu). Potrafiłem marnować 4 do 6 godzin dziennie bez zapisania nawet kilku linijek nadających się do publikacji. I tak przez kilka dni z rzędu. Produktywność zerowa przy maksymalnym wypruwaniu się emocjonalnym. Po takiej bezowocnej sesji czułem się jak zombie i ogarniało mnie obrzydzenie do wszystkiego, co związane z moim brandem.

Przykładowa historia edycji wpisu (wygląda, jakbym w trakcie ciął się żyletką, ale zapewniam, że tak wygląda proces – gdybym miał tu wkleić historię edycji “trudnego” tekstu, scroll by Wam w myszce pierdolnął). Każda linijka to moment, kiedy klikałem “zapisz szkic”:

scroll

Tak z kolei wygląda wpis stworzony na flow (Pociąg, na który zaspaliśmy):

flow

Rdzeń tekstu, wszystko co musiało się w nim znaleźć spisałem zrywając się w środku nocy do laptopa, zaledwie 35 minut pisania w transie. Cały kolejny dzień to formatowanie, poprawianie, zamienianie miejscami akapitów i inne nudne czynności.

Rekordzistą, jeśli chodzi o czas pisania jest jednak chyba Spotkajmy się głębiej:

flow2

W trakcie byłem tak pochłonięty, że nie zauważyłbym, gdyby za oknem wyrósł mi grzyb atomowy. Wpis był skończony i gotowy do publikacji w zaledwie 30 minut.

 

Wartość tekstu, czyli jak dostałem po dupie

 

Gdy tylko zaczynałem z blogowaniem, wszystko było proste. Miałem pomysł, pisałem i wrzucałem. Pięć osób lubi to. Wow, nowy rekord!

Z czasem, gdy się rozrosłem, coraz więcej osób odwiedzało witrynę, a fanpage zaczął się ładnie zaokrąglać, zacząłem bardzo dużą wagę przywiązywać do tego, jak rozchodzi się nowy tekst. Ile łapie polubień, ile komentarzy. Jaki jest stosunek polubień do zasięgu posta. Jaki stosunek polubień do czasu publikacji na Facebooku. Ile insta-likeów w ciągu pierwszych trzech minut. Wariactwo.

Byłem jak szafiarka, która w panice restartuje komputer, bo może licznik lajków na fejsie się zaciął.

Doszło do tego, że wartość tekstu oceniałem na podstawie statystyk. Jeśli wpis szedł dobrze – napisałem coś dobrego. Jeśli szedł źle – zjebałem, stworzyłem chłam. Ugrzęzłem w tej pułapce myślowej na bardzo długi czas, powoli tracąc połączenie z najważniejszą funkcją pisania. Tworzenie przestało być dla mnie kanałem beztroskiej ekspresji, zamieniło się w ciężką pracę. Pisanie pod publikę, nerwy, zniechęcenie. Zostałem zakładnikiem moich fanów na Facebooku. Byliście moją jedyną wyrocznią (oddawajcie hajs za psychologa).

Wtedy nastąpił przełom. Napisałem tekst Gówno prawda, po plecach przebiegały mi ciarki na samą myśl o publikacji. Czułem, że jest dobry, że włożyłem w niego część siebie. Wrzuciłem go na fanpage i… nic. Żałosna liczba polubień, małe zainteresowanie. Poczułem się bardzo zawiedziony, pogrążyłem w drażliwym humorze i ciemnych myślach. Po jakichś dwóch godzinach na fejsie wyskoczyło mi powiadomienie, że ktoś oznaczył mój fanpage w poście. Okazało się, że Karolina ze Słowem w sedno udostępniła mój wpis. Scrolluję na dół. Kilka tysięcy polubień, kilkadziesiąt komentarzy.

To był moment, w którym się obudziłem i zrozumiałem, jak bardzo byłem głupi oddając ludziom prawo do decydowania o moich emocjach. Zrobiłem sobie detoks i rozpocząłem proces odklejania się od rezultatu. Wróciłem do przekonania, że to ja decyduję o wartości wpisu. Oczywiście skłamałbym, gdybym napisał, że mam kompletnie w dupie to, czy tekst zostaje przez Was doceniony, czy nie. W tym momencie to jednak tylko dodatek. Najbardziej liczy się moja subiektywna ocena. Dla przykładu, To zawsze był film opisuje jeden z ważniejszych, bardziej emocjonalnych i romantycznych momentów, jakie przeżyłem. Do dziś często wracam do tego wpisu i uważam, że napisany jest bezbłędnie. 50 polubień, a według mnie spokojnie wchodzi do Top5 najlepszych rzeczy, które kiedykolwiek wyszły spod moich palców.

Efektem tych spostrzeżeń są wpisy, w których dużo musicie się domyślać. Gdzie nie wykładam czarno na białym, nie uprawiam łopatologii. Używam skrótów myślowych, przedstawiam emocje w dokładnie takiej formie, w jakiej się we mnie kłębią. Zauważyłem, że kto ma zrozumieć i docenić ten i tak to zrobi, a cała reszta nieposiadająca punktów odniesienia skazana jest na niezrozumienie, błąd w interpretacji. Dzięki temu pisanie na powrót stało się dla mnie nieskażoną, wolną ekspresją.

Gdyby nie ta mentalna zmiana, nie dałbym rady opublikować książki. Po prostu nie wytrzymałbym krytyki. Moje dziecko, Płonąc w atmosferze, poradziło sobie fantastycznie, zebrałem świetne recenzje i dziesiątki maili z gratulacjami – myślę, że głównie dlatego, że powieść jest jak szot wódki: szczera, surowa i przez to mocna, uderzająca w głowę. Oczywiście było kilka osób, którym się nie podobało. Tylko, że bogatszy w doświadczenie nauczyłem się tym nie przejmować. Ja tę książkę napisałem dla siebie i osób, które podobnie jak ja kiedyś są zagubione i nie wiedzą co zrobić, by wydostać się z mentalnego więzienia. Płonąc w atmosferze ma inspirować i tchnąć nadzieję, a ponieważ opowiada o najważniejszym etapie mojego życia – spisałem tam wszystko dokładnie w taki sposób, w jaki się wydarzyło, niczego nie przekłamując. Jeśli komuś nie podobają się przedstawione w niej fakty, zawsze może wrócić do czytania fantastyki. Czasem słyszałem, że książka jest zbyt emocjonalna i przez to babska (także twardzielom jej nie polecam, spodoba się tylko innym, podobnym mi uczuciowym pizdom). Spoko, ja tak czułem i czuję, przeżywałem i przeżywam, więc tak piszę. Zastanowiłbym się gdyby ktoś skrytykował twarde rzemiosło – styl, w jakim napisałem powieść – bo tutaj mógłbym wyciągnąć konstruktywny feedback. Przekaz powieści trafił dokładnie w te osoby, w które miał trafić. Jeśli w Ciebie nie trafił, to najprawdopodobniej po prostu nie znajdujesz się w mojej grupie docelowej.

Aż boję się pomyśleć, jak wykastrowana i obrzydliwie poprawna byłaby to książka, gdybym wcześniej nie przewartościował sobie pisania i dalej na pierwszym miejscu stawiał to, by moja twórczość podobała się każdemu – zamiast skupić się na tym, jaką mam wizję i co konkretnie chcę przekazać zawężonej grupie odbiorców, brutalnie i z całą mocą uderzając w punkt.

Na sam koniec załączam statystyki dzisiejszego tekstu (tak, był gotowy już na piątek, ale oprócz soboty to najgorszy dzień na publikację tekstu – jesteście zbyt zajęci dawaniem w palnik, żeby dać się rozproszyć czemuś, czego nie można wypić, wciągnąć lub bzyknąć):

Screenshot_3

Wiecie, co macie teraz zrobić. Pod spodem jest przycisk “Lubię to”, a jeszcze niżej miejsce na komentarz. Wszystko na mój koszt 😉

Artykuł Jak powstaje wpis na blog? pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/jak-powstaje-wpis-na-blog/feed 0
Twarde lądowanie https://v1ncentify.prohost.pl/post/twarde-ladowanie https://v1ncentify.prohost.pl/post/twarde-ladowanie#respond Thu, 29 Dec 2016 19:56:15 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=2152 Wróciłem z Filipin i nie było to miękkie lądowanie. Z ciepłego, przyjaznego i pozytywnego miejsca rzucony zostałem w minusowe temperatury, puste ulice i jesienno-zimowe humorki napotykanych ludzi. Na dodatek, ktoś wyłączył Słońce. Dość powiedzieć, że już jestem chory i jak każdy dorosły mężczyzna przy przeziębieniu, z trudem odpycham myśli samobójcze.

Artykuł Twarde lądowanie pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Wróciłem z Filipin i nie było to miękkie lądowanie. Z ciepłego, przyjaznego i pozytywnego miejsca rzucony zostałem w minusowe temperatury, puste ulice i jesienno-zimowe humorki napotykanych ludzi. Na dodatek, ktoś wyłączył Słońce. Dość powiedzieć, że już jestem chory i jak każdy dorosły mężczyzna przy przeziębieniu, z trudem odpycham myśli samobójcze.

Filipiny mnie zainspirowały i wskazały obszary, nad którymi muszę pracować. Mowa nie tylko o biznesie, blogu i przyszłych projektach, ale także o zdrowiu, zarówno fizycznym, jak i psychicznym. To, co najbardziej podoba mi się w tak dalekich wycieczkach, to perspektywa i dystans, których nabiera się w trakcie. You can’t see the forest for the trees / You can’t smell your own shit on your knees, śpiewał kiedyś Manson (na którego koncert mam już kupione bilety) i zupełnie się z nim zgadzam. Miesiąc w raju pozwolił mi przemyśleć priorytety i podjąć kilka ważnych dla mnie decyzji.

Mój plan na 2017?

Napisać drugą książkę

“Płonąc w atmosferze” to książka, którą musiałem napisać. Mój debiut pisarski, spełnienie marzenia i wielki sukces, którego jesteście częścią – za co bardzo Wam dziękuję. To także moje rozliczenie się z przeszłością, z kimś, kim już nie jestem. Spalenie mostu, którym nigdy nie przejdę. Przy okazji jest to hymn dla wydarzeń, które zapoczątkowały najbardziej szalony okres w moim życiu. Gdybym nie spłonął nie byłoby bloga, ani całych zastępów facetów, którzy po wspólnych szkoleniach zrozumieli, na czym polega bycie atrakcyjnym, szczęśliwym mężczyzną. Nie mógłbym uwolnić się od pracy na etacie i samemu decydować o tym, ile mam wolnego czasu i na co przeznaczam poszczególne godziny w ciągu dnia. To jedna decyzja, która zmieniła wszystko, małe pęknięcie tworzące zupełnie nowe rozgałęzienie przyszłości – ścieżkę, którą podążyłem na drugą stronę lustra.

To jednak historia, którą chcę opowiedzieć w Blasku Szminki jest najbardziej porywająca. Jeśli “Płonąc w atmosferze” ukazuje drogę od chłopca do mężczyzny, to “Blask szminki” odpowiada na bardzo niewygodne pytanie – co dzieje się z bohaterami po napisach końcowych? Co, jeśli dostaniesz w końcu to, o czym marzyłeś? To opowieść o seksie, miłości i odkrywaniu prawdziwej natury kobiet – tej niewygodnej, niepoprawnej politycznie, którą najchętniej zamiotłyby pod dywan, jak kot zmasakrowaną choinkę z potłuczonymi bombkami.

Na ten moment napisane mam jedynie zakończenie, którego poszukiwałem przez ostatnie dwa lata. Znalazłem je (lub “ją”…) zupełnym przypadkiem i spędziłem cały tydzień przed laptopem spisując to, co przeżyłem. Jest to jeden z mocniejszych tekstów, jaki wdusiłem w klawiaturę. Teraz pozostaje dopisać całą resztę. Nie będę podawać nawet przybliżonej daty premiery, wiem jednak z całą pewnością, że pierwszy szkic zamknę w 2017 roku.

Przyspieszyć proces przekształcania bloga

Ostatni rok upłynął na stopniowym odcinaniu marki v1ncent.pl od tematyki stricte związanej z relacjami damsko-męskimi. Wszystko po to, by blog stał się bardziej przystępny, mniej hermetyczny. Dla mnie to wielka ulga i kreatywna wolność, a także możliwość dotarcia do wielu nowych Czytelników. O tym, jak dobra była to decyzja świadczy sam fakt, że przez ostatni rok podwoiłem liczbę osób, które mnie śledzą.

Czasem zdarza mi się na fanpage przypominać stare teksty – wprawne oko zauważy, że większość z nich to wpisy sprzed zaledwie roku, dwóch. Z tymi sprzed 3-4 lat nie potrafię się już w większości identyfikować, co pokazuje jak ewoluowałem nie tylko jako pisarz, ale po prostu jako osoba. Nie jest wykluczone, że stare teksty znikną z bloga na zawsze, więc jest to dobry czas, by na wszelki wypadek zrobić backup tych, które lubicie najbardziej.

W tym roku będzie sporo eksperymentów, nowych tematów, które będę poruszał. Zwiększy się również ilość wpisów, szczególnie w pierwszej połowie roku – by zrównoważyć naturalny spadek, jaki nastąpi w okresie pisania kolejnej książki.

Rozbudować Instynktowne Uwodzenie

Czyli moją firmę szkoleniową, która w 2016 roku przejęła na siebie wszystko, co związane z relacjami damsko-męskimi, odciążając markę v1ncent.pl. Razem z Festem przeszkoliliśmy całą masę facetów doprowadzając do perfekcji przekazywanie wiedzy na szkoleniach w taki sposób, by kursant zaczął odnosić sukcesy. Jestem naprawdę dumny z tego, jak rozbudowany i głęboki materiał oferujemy naszym klientom. Instynktowne Uwodzenie to uporządkowanie i dopracowanie ponad 5 lat doświadczenia w pracy coachingowej oraz najwyższa dostępna jakość na rynku.

Plany na przyszłość to mały sekret, natomiast mogę powiedzieć, że zwiększy się ilość oraz jakość vlogów wypuszczanych na YT. Będzie również dużo więcej wystąpień publicznych, bo swoboda przed kamerą oraz dawanie wykładów to dla mnie dwie bardzo ważne umiejętności, które chcę maksymalnie rozwinąć, a które w drugiej połowie bieżącego roku zaniedbałem.

Jeśli jeszcze nie wiecie, to Instynktowne cieszy się nową stroną www, którą można kochać pod tym adresem.

Opublikować opowiadanie w Nowej Fantastyce

Od dawna się do tego przymierzam, 80% mam skończone i nie mogę się zabrać do finalizacji. Jeszcze jako szczeniak marzyłem o tym, by zostać wydrukowanym w NF. Nie planuję kariery pisarza fantastyki naukowej, ale cel ten jest na mojej liście od kilku lat i najwyższa pora go z niej skreślić. Tym bardziej, że nie chwaląc się napisałem kawał dobrego opowiadania, które domaga się jedynie zakończenia i szlifów. Skąd taka pewność, że mnie wydrukują? Jakkolwiek mistycznie to nie brzmi – nie pewność, a przeczucie.


Reszta planu, który powstał w mojej głowie na Filipinach to cele dotyczące sylwetki, ubioru, pogłębiania wiedzy z różnych dziedzin, czytania książek, a także… wścibscy jesteście, co? Resztę zatrzymam dla siebie, świntuchy.

Przy okazji – dzisiejszy wpis zbiegł się z noworoczną biegunką zupełnym przypadkiem:

Dla mnie cały koncept postanowień noworocznych jest poroniony. Nie mam nic do ludzi, którzy rzeczywiście stawiając sobie takie cele konsekwentnie i bez zbędnego pierdolenia je realizują. Piszę o osobach, które raz do roku przypominają sobie, że mają chujowe życie, po czym lecąc na noworocznym rozpędzie rozpisują wszystkie zmiany, jakie chcą wprowadzić. Zazwyczaj kończy się to brutalną pobudką wraz z kolejnym pierwszym stycznia – gdy okazuje się, że nic się nie zmieniło.

 

Jeśli lubicie zwyczaj wyznaczania sobie celów na nowy rok, to pamiętajcie, że żadna motywacja nie da Wam tego, co wyrobienie nawyku i konsekwentna praca. 

Pomyślałem, że zajadę Wam na koniec jak Paulo Coelho, a następnie pójdę umrzeć, bo mam katar, a oczy przestały mieścić się w czaszce.

PS. Domagam się gorącej herbaty z cytryną i cycek na Snapchacie. Nie wiem, co robię źle, ale do tej pory fotki i filmiki otrzymywałem w większości od facetów. Nie to, żebym was nie lubił, ale preferuję podglądać płeć piękną. Wiąże się to głównie z moją orientacją seksualną. Dwa plus dwa równa się kasztan. Gdy zakładałem snapa obiecywano mi zdjęcia roznegliżowanych fanek.

Wie ktoś, gdzie złożyć zażalenie?

Artykuł Twarde lądowanie pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/twarde-ladowanie/feed 0