pasja – VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ https://v1ncentify.prohost.pl O kobietach, życiu i zdrowym do niego podejściu. Mon, 03 Jan 2022 16:05:35 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.0.2 Jak odnaleźć siebie w betonowej dżungli? https://v1ncentify.prohost.pl/post/jak-odnalezc-siebie-w-betonowej-dzungli https://v1ncentify.prohost.pl/post/jak-odnalezc-siebie-w-betonowej-dzungli#respond Thu, 07 Sep 2017 14:08:24 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=3083 Podstawą szczęścia jest się realizować. Podstawą depresji i dołków emocjonalnych jest robić niezbędne minimum.

Artykuł Jak odnaleźć siebie w betonowej dżungli? pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Podstawą szczęścia jest się realizować. Podstawą depresji i dołków emocjonalnych jest robić niezbędne minimum.

Realizować się możesz w pracy na etacie – jeśli to, co robisz napełnia Cię dumą, pozwala rozwinąć skrzydła i daje duży zwrot w postaci satysfakcji. Jeśli nie daje, to musisz znaleźć coś poza pracą, coś co będzie regularnie aplikować Ci energetyzujący zastrzyk. Możesz też tego nie robić i powoli dawać się ogryzać, jak sucha kromka chleba wrzucona do wody, mięknąca i rozszarpywana przez ryby.

Jeśli człowiek byłby rośliną, to satysfakcja byłaby jego słońcem. Bez słońca “usychasz”, rośnie niezadowolenie, pojawiają się ubytki w szczęściu i duże wahania nastroju. Lekarstwa na dołki emocjonalne są w dzisiejszych czasach oczywiste – alkohol, thc, mdma. To jak naklejanie plastra na urwaną, postrzępioną kończynę.

Halo, nie masz ręki, kikut do wesela się nie zagoi.

Jasne, wyrzucić problemy przez okno, na chwilę o nich zapomnieć – jakaś taktyka. Tylko, że później rozlega się pukanie do drzwi.

Puk.

Puk.

A głowa pęka od wypitego alkoholu, kiszki skręca, serce łomocze ociężale. Zwlekasz się z łóżka i otwierasz. Dzień dobry – uderzają Cię w mordę:

problemy,

niezadowolenie,

smutek.

Trzeba przyznać, daleko uciekłeś.

Brak celu w życiu, realizowania się w nim sprawia, że obijasz się o ściany codzienności, kręcisz w kółko, bez sensu i większych emocji.

Cel, realizacja, satysfakcja, szczęście

Gdybym nie pisał, gdybym nie podróżował i nie rozwijał firmy szkoleniowej, to zapewne wracałbym ze skurwiałej roboty (nie mówię, że każdy etat to zło, zaznaczam jedynie, że w moim wypadku absolutnie nie wchodzi w rachubę), kręcił jointa, walił konia i szedł spać puszczając po raz pięćsetny Californication do poduszki.

To spełnienie daje mi – oraz wszystkim szczęśliwym osobom, jakie znam – siłę. Moc dążenia do wymarzonego celu, satysfakcja z bycia kreatywnym, urzeczywistnianie pomysłów i zwrot w postaci szczęścia. Wolałbym wąchać kwiatki od dupy strony, niż nie móc pisać, kręcić vlogów, podróżować i pomagać facetom na szkoleniach. Znalazłem swoją niszę, własne źródełko ze szczęściem – przerażające jest to, że mógłbym nie znaleźć. Dlatego jestem wdzięczny, bo to przywilej – wiedzieć, co kochasz, co chcesz robić z własnym życiem.

Co Cię nie zabije, to Cię okaleczy

Za każdym razem, gdy traciłem z oczu moją wizję, wątpiłem we własne cele lub stałem na rozstaju – stawałem się BARDZO podatny na czynniki zewnętrzne. Pogoda dyktowała, jakie miałem samopoczucie. Jeśli za oknem chlupało, a miasto przygniatały kłęby ołowianych chmur, automatycznie odechciewało mi się wstawać z łóżka. Gdy ludzie byli dla mnie niemili, szukałem przyczyny w sobie, pękałem tak, jak pęka skorupka jajka. Najmniejsze pierdoły rosły do rangi życiowych problemów, wykolejając mnie emocjonalnie.

Teraz za oknem może sypać śnieg, a ja i tak będę się uśmiechał, bo od środka grzeje mnie własny ogień – wizja, cele z nią związane, satysfakcja. Ludzie mogą pluć w moim kierunku, a ja wzruszę ramionami. To immunitet na czynniki zewnętrzne i jeśli miałbym zgadywać, co zabija osoby znane lub po prostu takie, które mają pieniędzy do porzygu, to byłby to brak celu. To stwierdzenie potwierdza też moja obserwacja ludzi, którzy zarabiają serio duży hajs, a mimo to są nieszczęśliwe, uciekają w uzależnienia od używek, a ich samopoczucie jest jak chorągiewka przy nadciągającym tajfunie.

Czynnikiem wspólnym jest tutaj brak większej wizji, brak realizowania się i satysfakcji. Wewnętrznego ognia, który Cię grzeje i daje poczucie komfortu niezależne od tego, co dzieje się na zewnątrz.

Jak odnaleźć siebie w betonowej dżungli?

Chcesz recepty? Wyjdź z domu. Zrób coś po raz pierwszy, popełnij błąd i wróć do punktu wyjścia. Spróbuj czegoś innego, zaryzykuj bardziej, niż wcześniej. Otwórz się na nowe doświadczenia i nigdy nie wmawiaj sobie, że nie możesz zacząć się realizować w jakiejś dziedzinie tylko dlatego, że się na niej nie znasz i nie masz w niej doświadczenia. Łap się różnych rzeczy i często je zmieniaj, aż coś Ci “zaklika”. A jak zaklika, zacznij napierdalać.

Nie pracować.

Nie robić z doskoku.

Napierdalać.

Gdy dokopujesz się do złota nie zabierasz jednej grudki. Kopiesz, walisz kilofem i wyciągasz tyle, ile zdołasz unieść. To Twoje źródełko.

Z drugiej strony przestań się wkurzać, że nie masz wizji, celu, jeśli nie próbujesz jej znaleźć i nie robisz nic w tym kierunku. Nie bądź roszczeniową, bezczelną dziwką, bo absolutnie nic nie należy Ci się od życia za darmo. Byłbym szczerze zniesmaczony i zazdrosny, gdybyś po prostu od samego początku miał swoje źródełko lub zaczął w jakiejkolwiek dziedzinie odnosić sukcesy bez potu, łez i krwi. Bez próbowania, wychodzenia ze strefy komfortu i doświadczania emocji takich jak wstyd, zniechęcenie, lęk.

Tak, lato się kończy, a za oknem leje deszcz. Bierz parasol i do roboty.

Artykuł Jak odnaleźć siebie w betonowej dżungli? pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/jak-odnalezc-siebie-w-betonowej-dzungli/feed 0
Jak powstaje wpis na blog? https://v1ncentify.prohost.pl/post/jak-powstaje-wpis-na-blog https://v1ncentify.prohost.pl/post/jak-powstaje-wpis-na-blog#respond Sun, 26 Mar 2017 13:57:54 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=2556 Jak łatwo jest w dzisiejszych czasach chłonąć. Filmiki, artykuły, blogi. O wiele trudniej jest content produkować, dzielić się treścią. Wiem, bo robię to od kilku dobrych lat. Zawsze jednak wolałem miejsce po drugiej stronie. Kojarzyło mi się z wyzwaniem. Nie ma żadnego wyzwania w byciu konsumentem treści, natomiast kiedy jesteś producentem...

Artykuł Jak powstaje wpis na blog? pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Jak łatwo jest w dzisiejszych czasach chłonąć. Filmiki, artykuły, blogi. O wiele trudniej jest content produkować, dzielić się treścią. Wiem, bo robię to od kilku dobrych lat. Zawsze jednak wolałem miejsce po drugiej stronie. Kojarzyło mi się z wyzwaniem. Nie ma żadnego wyzwania w byciu konsumentem treści, natomiast kiedy jesteś producentem… 

Tworzenie bloga to przywilej i przekleństwo. Przywilej, bo każdy chce mieć swoich odbiorców, wpływać na ludzi i ich inspirować. Świadomość, że miesięcznie czyta Cię kilkanaście tysięcy osób uskrzydla i sprawia, że myślisz w zupełnie innych kategoriach. Z drugiej strony, musisz regularnie produkować treść, bo jeśli nie będziesz tego robić, blog przestanie rosnąć i zacznie się kurczyć.

Ostatnio oglądałem film dokumentalny o procesie produkcji jednej z płyt solowego projektu IAMX. Chris Corner stwierdził, że po pewnym czasie nie potrafi już normalnie słuchać swoich piosenek. Traktuje je jak produkty, w których poprawia mechaniczne rzeczy, niedociągnięcia. Skojarzyło mi się to mocno z pisaniem, bo czasami, gdy stworzenie tekstu pochłania mi kilka dni z rzędu i po raz kolejny śledzę wzrokiem linijki w poszukiwaniu niespójności, błędów stylistycznych, ortografów – jestem kompletnie oderwany i nie posiadam dystansu. Nie potrafię powiedzieć, czy wpis jest diamentem, czy gównem. Czasem kompletnie mnie zaskakujecie. Publikuję tekst, na który już nie mogę patrzeć, myśląc “no słaby jest, ale co zrobić…”, a po kilku godzinach okazuje się, że poszedł viralem. Z drugiej strony, gdy mam wrażenie, że stworzyłem coś zajebistego, sprowadzacie mnie do ziemi i okazuje się, że ma o połowę słabsze osiągi, niż byle wrzuta napisana na kolanie w trzy godziny (o tym zjawisku szerzej będzie pod koniec dzisiejszego wpisu).

PROCES

 

No właśnie, ile zajmuje stworzenie tekstu? Od minimum 3-4 godzin do kilku dni. Wszystko zależy, jak długi jest, czy mam przemyślany koncept, czy formułuję wnioski z przemyśleń dopiero w trakcie pisania. Czy piszę na “flow” i jestem wkręcony, czy lecę tekst “na sucho”. Szybciej pisze mi się historie (bo już się wydarzyły i muszę je tylko spisać) mimo, że zazwyczaj są dużo dłuższe, niż standardowy tekst. W zwykłym wpisie, przedstawiającym jakieś idee sporo siedzę nad wstępem, zakończeniem i poszczególnymi “jebnięciami” w trakcie czytania. To trochę wybija z rytmu.

Oczywiście proces twórczy to zaledwie 60% czasu, jaki pochłania przygotowanie tekstu do publikacji. Cała reszta to:

  1. Formatowanie
  2. Czytanie w poszukiwaniu błędów
  3. Wymyślanie tytułu, nienawidzę
  4. Znów czytanie i poprawki
  5. Znalezienie obrazka
  6. Czytamy po raz kolejny
  7. Wybranie zajawki tekstu na Facebook
  8. Finalne czytanie tekstu i ostatnie poprawki
  9. Publikacja
  10. Jeśli wszystko jest okej, wrzuta na fanpage
  11. Jeśli nie jest okej cofnięcie publikacji
  12. Poprawki
  13. Ponowna publikacja

 

Czasami odpalam edytor, bo muszę. I to jest najlepsza sytuacja dla mnie. Wypruwam się, bo coś w moim życiu wykoleiło mnie emocjonalnie, oburzyło, czy złożyło się w zupełnie nową, ekscytującą perspektywę, którą chcę się podzielić. Tworzenie jest wtedy bezwysiłkowe, odurzające, satysfakcjonujące.

Z drugiej strony, bardzo często wieczór pisania na blog wygląda u mnie tak, że siadam i tworzę kilka luźnych szkiców różnych tekstów. Tu zapiszę jedno zdanie, w drugim szkicu 3 akapity, a w trzecim tylko tytuł. Tworzę sobie “nasionka”, z których kolejnego dnia wybieram i siadam do pisania. Mam natomiast jedną cechę, która często doprowadza mnie do szaleństwa – nie potrafię pisać o czymś, czym nie jestem na dany moment “zajarany”, co emocjonalnie mi nie gra. Mógłbym zaraz usiąść i nabazgrać wpis o motywacji, ale jeśli nie czuję tematu w tej chwili, to nic z tego. Pisanie tekstu “na sucho” to dla mnie prawdziwa męczarnia (coś jak walenie konia papierem ściernym), polegająca w dużej mierze na stosowaniu różnych tricków, by w końcu “wbić się” we flow i tekst poczuć.

Najtrudniejsze chwile to takie, kiedy wiem, że powinienem coś napisać, ale zamiast tego bez końca patrzę się w przeklęty, migający kursor. Przez bardzo długi czas właśnie tak wyglądało moje każde posiedzenie przy blogu. Mam nadzieję już nigdy do tego koszmaru nie wracać (znów, dokładne wyjaśnienie pod koniec tekstu). Potrafiłem marnować 4 do 6 godzin dziennie bez zapisania nawet kilku linijek nadających się do publikacji. I tak przez kilka dni z rzędu. Produktywność zerowa przy maksymalnym wypruwaniu się emocjonalnym. Po takiej bezowocnej sesji czułem się jak zombie i ogarniało mnie obrzydzenie do wszystkiego, co związane z moim brandem.

Przykładowa historia edycji wpisu (wygląda, jakbym w trakcie ciął się żyletką, ale zapewniam, że tak wygląda proces – gdybym miał tu wkleić historię edycji “trudnego” tekstu, scroll by Wam w myszce pierdolnął). Każda linijka to moment, kiedy klikałem “zapisz szkic”:

scroll

Tak z kolei wygląda wpis stworzony na flow (Pociąg, na który zaspaliśmy):

flow

Rdzeń tekstu, wszystko co musiało się w nim znaleźć spisałem zrywając się w środku nocy do laptopa, zaledwie 35 minut pisania w transie. Cały kolejny dzień to formatowanie, poprawianie, zamienianie miejscami akapitów i inne nudne czynności.

Rekordzistą, jeśli chodzi o czas pisania jest jednak chyba Spotkajmy się głębiej:

flow2

W trakcie byłem tak pochłonięty, że nie zauważyłbym, gdyby za oknem wyrósł mi grzyb atomowy. Wpis był skończony i gotowy do publikacji w zaledwie 30 minut.

 

Wartość tekstu, czyli jak dostałem po dupie

 

Gdy tylko zaczynałem z blogowaniem, wszystko było proste. Miałem pomysł, pisałem i wrzucałem. Pięć osób lubi to. Wow, nowy rekord!

Z czasem, gdy się rozrosłem, coraz więcej osób odwiedzało witrynę, a fanpage zaczął się ładnie zaokrąglać, zacząłem bardzo dużą wagę przywiązywać do tego, jak rozchodzi się nowy tekst. Ile łapie polubień, ile komentarzy. Jaki jest stosunek polubień do zasięgu posta. Jaki stosunek polubień do czasu publikacji na Facebooku. Ile insta-likeów w ciągu pierwszych trzech minut. Wariactwo.

Byłem jak szafiarka, która w panice restartuje komputer, bo może licznik lajków na fejsie się zaciął.

Doszło do tego, że wartość tekstu oceniałem na podstawie statystyk. Jeśli wpis szedł dobrze – napisałem coś dobrego. Jeśli szedł źle – zjebałem, stworzyłem chłam. Ugrzęzłem w tej pułapce myślowej na bardzo długi czas, powoli tracąc połączenie z najważniejszą funkcją pisania. Tworzenie przestało być dla mnie kanałem beztroskiej ekspresji, zamieniło się w ciężką pracę. Pisanie pod publikę, nerwy, zniechęcenie. Zostałem zakładnikiem moich fanów na Facebooku. Byliście moją jedyną wyrocznią (oddawajcie hajs za psychologa).

Wtedy nastąpił przełom. Napisałem tekst Gówno prawda, po plecach przebiegały mi ciarki na samą myśl o publikacji. Czułem, że jest dobry, że włożyłem w niego część siebie. Wrzuciłem go na fanpage i… nic. Żałosna liczba polubień, małe zainteresowanie. Poczułem się bardzo zawiedziony, pogrążyłem w drażliwym humorze i ciemnych myślach. Po jakichś dwóch godzinach na fejsie wyskoczyło mi powiadomienie, że ktoś oznaczył mój fanpage w poście. Okazało się, że Karolina ze Słowem w sedno udostępniła mój wpis. Scrolluję na dół. Kilka tysięcy polubień, kilkadziesiąt komentarzy.

To był moment, w którym się obudziłem i zrozumiałem, jak bardzo byłem głupi oddając ludziom prawo do decydowania o moich emocjach. Zrobiłem sobie detoks i rozpocząłem proces odklejania się od rezultatu. Wróciłem do przekonania, że to ja decyduję o wartości wpisu. Oczywiście skłamałbym, gdybym napisał, że mam kompletnie w dupie to, czy tekst zostaje przez Was doceniony, czy nie. W tym momencie to jednak tylko dodatek. Najbardziej liczy się moja subiektywna ocena. Dla przykładu, To zawsze był film opisuje jeden z ważniejszych, bardziej emocjonalnych i romantycznych momentów, jakie przeżyłem. Do dziś często wracam do tego wpisu i uważam, że napisany jest bezbłędnie. 50 polubień, a według mnie spokojnie wchodzi do Top5 najlepszych rzeczy, które kiedykolwiek wyszły spod moich palców.

Efektem tych spostrzeżeń są wpisy, w których dużo musicie się domyślać. Gdzie nie wykładam czarno na białym, nie uprawiam łopatologii. Używam skrótów myślowych, przedstawiam emocje w dokładnie takiej formie, w jakiej się we mnie kłębią. Zauważyłem, że kto ma zrozumieć i docenić ten i tak to zrobi, a cała reszta nieposiadająca punktów odniesienia skazana jest na niezrozumienie, błąd w interpretacji. Dzięki temu pisanie na powrót stało się dla mnie nieskażoną, wolną ekspresją.

Gdyby nie ta mentalna zmiana, nie dałbym rady opublikować książki. Po prostu nie wytrzymałbym krytyki. Moje dziecko, Płonąc w atmosferze, poradziło sobie fantastycznie, zebrałem świetne recenzje i dziesiątki maili z gratulacjami – myślę, że głównie dlatego, że powieść jest jak szot wódki: szczera, surowa i przez to mocna, uderzająca w głowę. Oczywiście było kilka osób, którym się nie podobało. Tylko, że bogatszy w doświadczenie nauczyłem się tym nie przejmować. Ja tę książkę napisałem dla siebie i osób, które podobnie jak ja kiedyś są zagubione i nie wiedzą co zrobić, by wydostać się z mentalnego więzienia. Płonąc w atmosferze ma inspirować i tchnąć nadzieję, a ponieważ opowiada o najważniejszym etapie mojego życia – spisałem tam wszystko dokładnie w taki sposób, w jaki się wydarzyło, niczego nie przekłamując. Jeśli komuś nie podobają się przedstawione w niej fakty, zawsze może wrócić do czytania fantastyki. Czasem słyszałem, że książka jest zbyt emocjonalna i przez to babska (także twardzielom jej nie polecam, spodoba się tylko innym, podobnym mi uczuciowym pizdom). Spoko, ja tak czułem i czuję, przeżywałem i przeżywam, więc tak piszę. Zastanowiłbym się gdyby ktoś skrytykował twarde rzemiosło – styl, w jakim napisałem powieść – bo tutaj mógłbym wyciągnąć konstruktywny feedback. Przekaz powieści trafił dokładnie w te osoby, w które miał trafić. Jeśli w Ciebie nie trafił, to najprawdopodobniej po prostu nie znajdujesz się w mojej grupie docelowej.

Aż boję się pomyśleć, jak wykastrowana i obrzydliwie poprawna byłaby to książka, gdybym wcześniej nie przewartościował sobie pisania i dalej na pierwszym miejscu stawiał to, by moja twórczość podobała się każdemu – zamiast skupić się na tym, jaką mam wizję i co konkretnie chcę przekazać zawężonej grupie odbiorców, brutalnie i z całą mocą uderzając w punkt.

Na sam koniec załączam statystyki dzisiejszego tekstu (tak, był gotowy już na piątek, ale oprócz soboty to najgorszy dzień na publikację tekstu – jesteście zbyt zajęci dawaniem w palnik, żeby dać się rozproszyć czemuś, czego nie można wypić, wciągnąć lub bzyknąć):

Screenshot_3

Wiecie, co macie teraz zrobić. Pod spodem jest przycisk “Lubię to”, a jeszcze niżej miejsce na komentarz. Wszystko na mój koszt 😉

Artykuł Jak powstaje wpis na blog? pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/jak-powstaje-wpis-na-blog/feed 0
Nie wiesz, co chcesz robić, bo tego nie szukasz https://v1ncentify.prohost.pl/post/nie-wiesz-co-chcesz-robic-bo-tego-nie-szukasz https://v1ncentify.prohost.pl/post/nie-wiesz-co-chcesz-robic-bo-tego-nie-szukasz#respond Mon, 30 May 2016 17:23:20 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=1470 Pracuję z ludźmi na co dzień. Konsultacje Skype, trzydniowe szkolenia, seminaria. Dostaję maile. Słucham, rozmawiam, czytam i kurwa nie rozumiem.

Artykuł Nie wiesz, co chcesz robić, bo tego nie szukasz pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Pracuję z ludźmi na co dzień. Konsultacje Skype, trzydniowe szkolenia, seminaria. Dostaję maile. Słucham, rozmawiam, czytam i kurwa nie rozumiem.

Nie rozumiem jednego, powtarzającego się problemu.

– Nie wiem, co chcę robić w życiu. Do tej pory nie udało mi się znaleźć własnej drogi.

– A ile dróg spróbowałeś?

I tutaj następuje albo “yyyy” albo rozwarcie japy i cisza.

Ja kiedyś bardzo, bardzo dużo rysowałem. Gdy zostawiłem rysowanie wziąłem się za gitarę, do której miałem słomiany zapał. Później pisałem teksty piosenek i wiersze. Następnie przerzuciłem się na opowiadania. Poszedłem na bezużyteczny kierunek w Białymstoku, tylko po to, by zamienić go na bezużyteczny kierunek w Warszawie. Kręciłem amatorskie filmy, w których byłem reżyserem, scenarzystą, montażystą, a okazyjnie nawet aktorem. Myślałem, że zostanę HRowcem, by dojść do wniosku, że wszystko, co związane z branżą przyprawia mnie o mdłości. Wkręciłem się w MLM, by bardzo szybko się z niego wykręcić. Pracowałem w trzech korporacjach i z tych trzech korporacji zostałem wyrzucony – ponoć jestem niesubordynowany i nie słucham się poleceń. Założyłem bloga i zacząłem regularnie na nim pisać. Nauczyłem się występować publicznie i kręcić vlogi. Ze wspólnikiem przez rok poświęcaliśmy wolny czas na tworzenie aplikacji, która miała podbić globalny rynek. Nie podbiła. Przez parę miesięcy pracowałem nad książką, której ostatecznie zdecydowałem się nie wydawać. Wydałem dopiero następną, trzy lata później. Zacząłem prowadzić szkolenia, dzięki którym nauczyłem się pracować z ludźmi i rozwiązywać ich problemy. Stworzyłem cykl warsztatów, który upadł po trzeciej edycji. Podejmowałem współpracę z trzema lub czterema osobami, zanim poznałem tą właściwą. Pisałem dla CKMu i nie żałuję, ale była to dla mnie bardziej katorga i opad szczęki za każdym razem, gdy dostawałem z powrotem swój tekst po “korekcie” – czyli degradacji mojego stylu do “poziomu” czasopisma.

Łapałem się różnych rzeczy, próbowałem sił w wielu często “gryzących się” ze sobą dziedzinach. Dzięki temu dowiedziałem się, że moim przeznaczeniem na ten moment jest pisać bloga, książki i przekazywać wiedzę na szkoleniach. Zrozumiałem też, że nie jestem człowiekiem, który byłby w stanie pracować pod czyimś butem, bo po prostu mam zbyt dużo pomysłów i wszystko chcę robić po swojemu – co niestety kłóci się z procedurami wielkich firm.

Natomiast wspólnym mianownikiem ludzi, którzy zadają pytania pokroju tego z początku wpisu zazwyczaj jest bezczynność. Nic nierobienie. Wpadanie w bezpieczny schemat, który ich dusi. Chcieliby coś zmienić, odnaleźć własną drogę – ale ciężko jest to zrobić, jedynie przyglądając się mapie. Odkrywanie tego, co chcemy w życiu robić nie ma nic wspólnego z biernością i zadawaniem pytań. Trzeba wyjść z domu, poświęcić czas, energię i podążyć konkretną ścieżką. Co więcej, czasem szlak trzeba będzie przetrzeć, bo nie będziemy znali nikogo, na kim moglibyśmy się wzorować. I tak, czasem wybierzemy źle, co owszem – wiąże się ze straconym czasem, ale też daje nam bezcenny (bo osobisty) feedback. To nie jest tak, że ktoś nam powie: “nie nadajesz się do tego”. Sami sprawdziliśmy, więc wiemy o tym bez osób trzecich. A świadomość, czego w życiu robić nie chcemy jest równie ważna, jak dotarcie do tego, czego pragniemy i za co dalibyśmy się pokroić.

Kolejnym błędem ludzi jest to, że przestają szukać. Ja, mimo tego że odnalazłem to, co sprawia mi największą przyjemność i potrafię na tym zarabiać, cały czas otwarty jestem na nowe możliwości. To nie jest tak, że masz wąskie okno na poszukiwania, a to co robisz określa Cię na zawsze. Wiek mam za jedną z bardziej krzywdzących etykiet, a przekonanie, że nie można zacząć od nowa za bezczelny, nieprawdziwy slogan. Powinniśmy próbować wielu rzeczy, testować samych siebie w najróżniejszych rolach i dziedzinach. Dzięki temu możemy wyłuskać sfery, w których czujemy się dobrze i dalej je rozgałęziać, a nawet ze sobą łączyć.

Nic dziwnego, że nie wiesz, co chcesz robić, jeśli nie robisz nic. Lub gdy wpadasz w pętlę robienia jednej tylko rzeczy i zamykasz się na wszystko inne.

Wrastamy w swoje role, mościmy gniazda w szufladkach. Zapuszczamy korzenie i coraz ciężej jest się wyrwać.

Znam to. A znasz to?

Każdy z nas widział kiedyś w szkole taki obrazek:

d9d322e44852e87e8489b2991abbb33c

Słońce i kręcące się wokół niego planety. Dynamika tej prezentacji wyznacza sposób, w jaki interpretujemy wszystko, co dzieje się na Ziemi. Ziemia okrąża słońce zawsze po tej samej trasie, zaliczając po drodze identyczne checkpointy: wiosna, lato, jesień, zima. Według tych stałych poszatkowaliśmy nasze życie tutaj na lata, miesiące i dni. Ponadawaliśmy każdej chwili etykiety. Co dziś mamy, poniedziałek? Poniedziałek rok temu z dużym prawdopodobieństwem był podobny. Lato nieśmiało przebijało się przez wiosnę, wyluzowani maturzyści pili tanie wina w parkach, a zieleń była puszysta – zupełnie, jak teraz, gdy piszę te słowa. Moglibyśmy wziąć długopis i na powyższej, dwuwymiarowej prezentacji zaznaczyć, gdzie byliśmy. Prawda?

Gówno prawda. Bo co się stanie, gdy do powyższego dodamy trzeci wymiar, czyli przedstawimy zjawisko takim, jakie jest naprawdę? Co, jeśli za punkt odniesienia weźmiemy nie Słońce, a naszą galaktykę i z tej perspektywy popatrzymy na nasz Układ? Przecież nie tylko Ziemia krąży wokół Słońca – Słońce krąży wokół centrum Drogi Mlecznej.

sadhu_helicalmotion1.jpg.CROP.original-original

Z tej perspektywy, nasza planeta wykonuje ruch spiralny, próbując dogonić uciekające Słońce. Niby wszyscy jesteśmy tego uczeni, ale dopiero zobaczenie wizualizacji z tej perspektywy uświadamia nam kilka rzeczy:

1. Nigdy nie znajdujemy się dwa razy w tym samym miejscu w czasoprzestrzeni

2. Wszystko, co robimy przypisane jest do zupełnie nowego punktu na trasie

3. Rzeczy, które robiliśmy w ten sam dzień rok temu są już miliony kilometrów za nami

Ludzie sami narzucili sobie schemat myślowy, efektem którego jest przekonanie, że żyjemy w pętli. Odklejenie się od pomysłu, że Ziemia cyklicznie drąży to samo miejsce całkowicie zmienia perspektywę.

Nie żyjesz w dniu świstaka. Wszystko, co robisz jest niepowtarzalne, bo przypisane do nowego miejsca galaktycznej autostrady. Kiedy kolejny raz usłyszysz, że możesz zacząć z czystą kartą, będzie to bzdura, bo każdego dnia, każdej godziny i w każdej sekundzie zaczynasz od nowa – po prostu powielasz te same zachowania, bo przyzwyczaiłeś się do konkretnego schematu. Ten schemat nie jest wiążący i możesz się z niego wyłamać w dowolnym momencie.

Nabierz perspektywy. Pomyśl o tym, że to nowy poniedziałek. Pierwszy i ostatni taki w Twoim życiu. To pierwszy taki maj, a każdy kolejny rok to niepowtarzalne 365 dni, następne 940 milionów kilometrów naszej kosmicznej wędrówki w warkoczu za Słońcem. Przeczytanie tego wpisu zajmuje jakieś pięć minut, czyli podczas, gdy umiliłem Ci czas pokonaliśmy wspólnie 9 tysięcy kilometrów (odległość jak z Warszawy do Alaski) i obecnie znajdujemy się w miejscu w czasoprzestrzeni, w którym nie byliśmy jeszcze nigdy.

Wszystko jest zawsze w ruchu. Schemat to tylko iluzja. Pętla istnieje w Twojej głowie, a możliwych dróg są tysiące.

Zacznij szukać swojej już teraz.

Artykuł Nie wiesz, co chcesz robić, bo tego nie szukasz pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/nie-wiesz-co-chcesz-robic-bo-tego-nie-szukasz/feed 0