nawyki – VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ https://v1ncentify.prohost.pl O kobietach, życiu i zdrowym do niego podejściu. Mon, 03 Jan 2022 16:05:35 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.0.2 Bezkształtna breja – Poranny Dziennik #1 https://v1ncentify.prohost.pl/post/bezksztaltna-breja-poranny-dziennik-1 https://v1ncentify.prohost.pl/post/bezksztaltna-breja-poranny-dziennik-1#comments Mon, 01 Oct 2018 18:41:56 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=3662 Umysł, przekonania i samopoczucie to taka bezkształtna breja. Wszystko przelewa się w sobie, czasem się gotuje i wchodzi ze sobą w relację.

Artykuł Bezkształtna breja – Poranny Dziennik #1 pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Umysł, przekonania i samopoczucie to taka bezkształtna breja. Wszystko przelewa się w sobie, czasem się gotuje i wchodzi ze sobą w relację.

Jeśli pozostawisz breję samą sobie – co robi większość osób – nie będziesz mieć żadnej kontroli. Chluśnie na ziemię, upierdoli dywan i Twoje nogawki. Zbierając ją gołymi dłońmi tylko się ubabrasz.

Tej brei należy nadać formę. Przelać do naczynia wymuszającego na niej kształt. Naczyniem są nawyki. Dobre nawyki trzymają umysł w ryzach.

Nawyki, środowisko i cele. To, o której wstajesz rano. Jaki masz (i czy w ogóle) poranny rytuał.

Co robisz, gdy budzisz się z breją rozchlapaną po całym łóżku – spisujesz dzień na straty, czy po prostu mechanicznie egzekwujesz rutynę, upychając rozchlapane kawałki z powrotem w naczyniu?

Prysznic, dziennik, medytacja. Ulubiony napój, kawa lub herbata. 10-15 minut rozciągania – wtedy blok pracy. Wartościowa wiedza i zajebiści ludzie, którymi się otaczasz.

Nadchodzi jesień. Czy masz na tyle rozbudowaną silną wolę oraz determinację, by utrzymać błoto, breję w naczyniu – mimo wszystko?


Wpis z porannego dziennika

Artykuł Bezkształtna breja – Poranny Dziennik #1 pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/bezksztaltna-breja-poranny-dziennik-1/feed 2
Krótka bajka o tym, dlaczego nic się w naszym życiu nie zmienia https://v1ncentify.prohost.pl/post/zrob-cos-wreszcie https://v1ncentify.prohost.pl/post/zrob-cos-wreszcie#respond Sun, 30 Jul 2017 18:37:10 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=2998 Mam problem, ale może sam się rozwiąże. Jestem nieszczęśliwy, ale może jutro coś się zmieni. To nic, że od paru lat czekam na podobny cud, ale lepsze życie nadzieją, choćby naiwną, od pogodzenia się ze smutnym losem. Bo trzeciej opcji oczywiście nie widzę.

Artykuł Krótka bajka o tym, dlaczego nic się w naszym życiu nie zmienia pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Mam problem, ale może sam się rozwiąże. Jestem nieszczęśliwy, ale może jutro coś się zmieni. To nic, że od paru lat czekam na podobny cud, ale lepsze życie nadzieją, choćby naiwną, od pogodzenia się ze smutnym losem. Bo trzeciej opcji oczywiście nie widzę.

Ciarki wspinają mi się na plecy, gdy pomyślę o tym, w jaki sposób funkcjonuje większość ludzi. Mógłbym napisać “weź się, kurwa, obudź” i rzeczywiście na blogu powstał już taki tekst. Tylko, że podobny przekaz do nikogo nie trafia, bo wbrew pozorom jest zbyt miałki i niekonkretny. Chwilowy dopał, lajk wduszony podekscytowanym palcem, który po paru dniach ponownie wyląduje w dupie. Ludzie potrzebują strategii. Ludzie są nieświadomi tego, że istnieje jakakolwiek strategia – zarządzania sobą, własnymi emocjami i myślami. Dlatego mogą bez końca dryfować w Kiedyślandii i usychać z pragnienia mimo faktu, że woda wcale nie jest słona.

Wielcy kołczowie od napierdalania się po ryjach i odblokowywania ukrytego potencjału do zaciągania kredytów podtarli się rozwojem osobistym, robiąc całej branży PR godny klauna w cyrku. Dlatego dziś jakakolwiek praca nad sobą kojarzy się raczej z kaftanem bezpieczeństwa i odblokowywaniem czakr niż z realnymi, praktycznymi strategiami.

Czakra wiary w siebie. Czakra sukcesu. Czarka ciężkiego, umysłowego upośledzenia.

Realna, praktyczna zmiana istnieje. Prawdziwe narzędzia też.

Mam 28 lat, od 21 roku życia pracuję nad sobą i staram się żyć bardziej świadomie. 7 lat, a ja czuję, że dopiero zaczynam rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. To pierwszy rok, gdzie czuję się w pełni ugruntowany w moich przekonaniach, bezgranicznie sobie ufam i doskonale radzę sobie z własną głową. Tymczasem codziennie spotykam ludzi, którzy nigdy nie spróbowali w żaden sposób kontrolować tego, co dzieje się w środku. Ludzie nie wiedzą, jak żyć (nie tyczy się hip hopowców, oni zawsze wiedzą), w jaki sposób radzić sobie z problemami i jak efektywnie osiągać cele.

Świadomość vs  świadomość

 

Czytałem kiedyś, gdzieś na jakimś blogu o jednej teorii. Niestety nie pamiętam już, czego dotyczyła, w pamięć jednak wryła mi się ciekawa obserwacja. Świadomość niższego rzędu nie widzi, nie jest w stanie rozpoznać świadomości wyższego rzędu, bo nie posiada żadnych punktów odniesienia.

Przykład: kwiatek na polu nie jest w stanie rozpoznać działalności człowieka, ani zwierząt. Wszystko, co odbiera kwiatek to światło, nawodnienie gleby, obecność innych kwiatów wokół. Gdy taki kwiatek zdepczesz, on nie będzie wiedział, że to ciężki but wgniótł go w błoto. Po prostu “coś się stało”, coś nierozpoznawalnego, część natury.

Teraz zwierzę, dla przykładu pies jest w stanie rozpoznać inne zwierzęta. Wie, że kot to coś jak pies, tylko szybsze i bardziej wredne, rozumie też, że kot i kwiatek to dwie osobne rzeczy. Pierwsze trzeba pogonić, a na drugie warto nasikać. Świadomość jest w stanie rozpoznać świadomość niższego rzędu.

Co się jednak dzieje, gdy pies widzi człowieka? Rozumie, że to człowiek. Żywa istota, jak kot czy wiewiórka. Pies nie widzi jednak, że człowiek posiada wyższą świadomość, zdolność do abstrakcyjnego myślenia, tworzenia wniosków i złożonych ciągów przyczynowo-skutkowych. Wytłumacz psu, dlaczego ludzie i zwierzęta się od siebie różnią. Wyjaśnij mu, że w Twoim mózgu przebiegają skomplikowane procesy. Nie będziesz w stanie tego zrobić, pies nie jest w stanie dostrzec tych rzeczy nawet wtedy, gdy na nie patrzy. Dla niego jesteś po prostu zwierzęciem. Nie jesteś kwiatkiem, to oczywiste, ale jesteś jak kot lub wiewiórka. Poruszasz się, jesz, wydajesz dźwięki. Tyle.

Powyższy koncept bardzo łatwo przenieść na ludzi i ich poziomy świadomości.

Najczęściej spotykam się ze zjawiskiem przy okazji relacji damsko-męskich. Spytaj przypadkową dziewczynę, co myśli o uczeniu się relacji, o szkoleniach w tym zakresie. Powie Ci, że to gotowe teksty na podryw i tania manipulacja, dlatego że sama nie jest świadoma tego, co na nią działa. Nie ma pojęcia, że są to rzeczy, których mężczyzna może się nauczyć i że ma to niewiele wspólnego z jakimiś tekstami na podryw. Zmierzy zjawisko własnymi doświadczeniami, czyli facetami, którzy próbowali podrywać ją w nieudolny i karykaturalny sposób. Powie Ci, że grunt to być sobą i na luzie, bo tylko tyle jest w stanie powiedzieć o mężczyznach, którymi była zainteresowana. Nie widzi tego, że “bycie sobą” i “luz” to rzeczy dające się kontrolować i rozbić na dziesiątki odrębnych czynników.

Tak samo weźmy faceta, dla którego nie do pomyślenia jest zagadać przypadkową dziewczynę na ulicy. Gdy zobaczy, jak to robisz, najczęściej skrzywi się i Cię wyśmieje. Zobaczy, że oglądasz na przykład mój kanał na YouTube i zjedzie Cię z góry na dół z drwiącym, ironicznym uśmieszkiem. Spyta, jakich nowych tekstów się nauczyłeś – bo jego całe pojęcie o uwodzeniu kobiet i byciu atrakcyjnym facetem ogranicza się do przekonania, że albo “masz to coś” albo tego nie masz. A każda próba świadomego wpłynięcia na zainteresowanie kobiety musi być jakąś “sztuczką”, czy “tekstem” – a to dlatego, że sam wielokrotnie próbował manipulować kobietą w tani sposób, po prostu nie wiedząc, że można inaczej. Dlatego teraz całe zjawisko zmierzy swoją miarą. Pies nie widzi człowieka, widzi kolejne zwierzę.

Ludzie, którzy nie zarządzają swoją głową, nie są asertywni i przejmują się falą czerwonych świateł, deszczem i byle humorem szefa w pracy zdziwią się za każdym razem, gdy zobaczą, że na Ciebie takie zjawiska nie mają wpływu. I że się nie denerwujesz bez powodu, że masz w sobie spokój i luz. Oni nie zobaczą za tym świadomej techniki, powiedzą “ten Karol to ma dobrze, co? Taki z niego luzak, ma wszystko w dupie”. Tacy ludzie nie mają pojęcia, że istnieje wybór, że bodziec A (autobus mi spierdolił) nie musi wywoływać reakcji B (wkurwiam się). Że pomiędzy A i B występuje INTERPRETACJA, historia, jaką sobie opowiadasz i że tą historią możesz zarządzać. Przypadkowy Krzysiek powie “ja tak mam, nerwowy jestem”, czyli wyjdzie z ramy, że nie ma absolutnie żadnej możliwości, by zmienić obecny stan rzeczy. Nie uwierzy także, że kiedyś również przejmowałeś się błahostkami, uzna że jest to po prostu cecha charakteru. Nerwowy i luzak. Jesteś albo jednym albo drugim, koniec. Geny czy jakieś inne czary mary.

Menel spod sklepu widząc faceta w garniturze bąknie coś o złodzieju i karierowiczu, skurwysynie i burżuazji. Nie zobaczy w tym człowieku zaradności, osiąganych celów i determinacji, bo te pojęcia są dla niego po prostu zbyt egzotyczne.

Dobra. To jakie są konkretne narzędzia i taktyki pracy nad sobą? Rozpiszę kilka najważniejszych i najbardziej ogólnych.

Cierpliwość

 

Jest to absolutny fundament, bez opanowania którego ciężko mówić o długodystansowej zmianie. Żyjemy w przestymulowanym społeczeństwie, gdzie bezustannie jesteśmy bombardowani nowymi bodźcami. Nasze mózgi zmieniły się (fantastyczny artykuł Jacka Dukaja, polecam) i żądają ciągłego rozpraszania – osią czasu na fejsie, nowymi wiadomościami, mailem, instagramem. Nowym pieskiem, śmiesznym kotkiem, nadętym pontonem w miejscu ust. Znam osoby, które nie są w stanie przeczytać trzech stron książki bez sprawdzenia telefonu.

Jesteśmy przyzwyczajeni do natychmiastowej gratyfikacji, co tłumaczy dlaczego tak ciężko jest nam utrzymać regularność na przykład w siłowni. Idziesz na parę treningów, w lustrze nie widać różnicy, więc się poddajesz, tracąc z oczu banalny fakt, że ciało potrzebuje regularnej stymulacji rozłożonej w czasie, by pokazać jakikolwiek efekt.

Cierpliwość to obranie dobrego kierunku i wykonywanie pracy z wiarą, że inwestycja się zwróci, a dni, miesiące – i tak przecież miną.

Jeśli miewam częste huśtawki nastroju (problem) to na przykład zaczynam medytować, lepiej się wysypiać i jeść zdrowo (rozwiązanie). Nie biczuję się jednak, jeśli po tygodniu wciąż będzie mi się zdarzało poczuć źle. Nie zwrócę uwagi na nawroty zjawiska, ale na odstępy zjawiska w czasie. Jeśli zauważę, że zjazdy zdarzają się coraz rzadziej, to oznacza, że jestem na dobrej drodze i wystarczy jedynie utrzymać to, co aktualnie robię.

Akceptacja

 

Akceptacja czego? Wszystkiego.

Że możesz mieć gorszy dzień i słabiej wypaść na spotkaniu, egzaminie czy ważnej rozmowie w pracy. Że czasem włącza Ci się melancholijny nastrój i nie masz ochoty nigdzie iść. Że gdy masz dylemat – zostać w domu, czy iść na imprezę – i zdecydujesz się na jedną z dwóch opcji, nie będziesz żałować tej alternatywnej, zaakceptujesz swoją decyzję, zamkniesz temat, a z nim ciąg myślowy. Dzięki temu skupisz się na czerpaniu przyjemności z konkretnego wyboru, bez wyrzutów sumienia.

Że ktoś może Cię nie lubić lub nie docenić. Że jakaś kobieta może nie chcieć z Tobą rozmawiać – po prostu. Że jakiś facet może Ci nie odpisać po bardzo fajnej randce. Że zrobiłeś, zrobiłaś z siebie głupka, czasem się zdarza, normalna rzecz.

Że jeśli nie możesz czegoś zmienić natychmiast, nie ma sensu się tym biczować i o tym myśleć. Jeśli rodzice Cię wkurzają, a wyprowadzasz się dopiero za pół roku, to zaakceptuj fakt, że musisz jeszcze trochę się przemęczyć i skup na bardziej produktywnych rzeczach. Negatywnym myśleniem niczego nie przyspieszysz, a tylko pogorszysz swoje samopoczucie.

Pozytywne myślenie, trzymanie się rzeczywistości, konkrety

 

Zrobiłem sobie w maju miesięczne wyzwanie – przez 30 dni nie narzekać i myśleć pozytywnie. Spodobało mi się na tyle, że wydłużyłem sobie cel bezterminowo. Wyeliminowałem z codzienności wpędzanie się w negatywne stany oraz rozmowy bazujące na narzekaniu. Czuję ogromną poprawę w samopoczuciu.

To tylko jeden przykład ustawiania sobie głowy, bo cały temat schodzi bardzo głęboko. Moim zdaniem podstawą pozytywnego myślenia powinno być założenie, że skoro sam ze sobą spędzasz najwięcej czasu, to musisz wykształcić w głowie przyjaciela. Być dla siebie oparciem w ciężkich chwilach oraz okazywać sobie wyrozumiałość. Nie generować jazd psychicznych i mentalnego biczowania, nie dokładać sobie kłód pod nogi – życie jest w tym wystarczająco skuteczne, nie musisz mu pomagać.

Notorycznie spotykam ludzi, którzy sami na siebie wjeżdżają. Źle o sobie myślą, rozpamiętują porażki i złe decyzje. Zamiast otrzepać się po upadku i wyciągnąć wnioski, wolą wpaść w bagno narzekania i użalania się. Co więcej, niektórzy są od użalania się nad sobą uzależnieni. Tyle, że nikt nie potrzebuje męczenników, nikogo męczennicy nie absorbują.

Najbardziej ogarnięte mentalnie osoby, jakie znam lubią siebie i starają się zawsze kontrolować to, co pojawia się w głowie i trzymać się przy tym rzeczywistości. Przykład: nie udało Ci się ukończyć projektu w założonym terminie, bo zrobiłeś się leniwy i po prostu dałeś dupska. Tok myślowy “normalnej” osoby: “jestem żałosny, gdybym tylko pracował więcej, do niczego się nie nadaję, zawsze wszystko kończy się tak samo…”. Efekt: jeszcze gorsze samopoczucie, spadek poczucia własnej wartości i zaufania do samego siebie. Brak rozwiązania problemu.

Tok myślowy osoby “ogarniętej”: “okej, fakty są takie, że dałem ciała. Po raz kolejny zauważam, że staję się leniwy i prokrastynuję, zamiast regularnie pracować i bez problemu wyrobić się z deadline’m. Trudno, stało się, teraz trzeba wziąć się w garść. Przy kolejnym projekcie od razu rozpiszę sobie plan pracy i każdego dnia będę realizował konkretny blok. To będzie priorytet, wszystko inne – imprezy, spotkania, wyjazdy – zepchnę na dalszy plan”. Efekt: kontrola samopoczucia, świadomość błędu przy jednoczesnej determinacji do zmiany. Wyciągnięcie wniosków + konkretny schemat działania, by uniknąć podobnej sytuacji w przyszłości.

To nie są czary mary, to nie bzdura. Ustawianie myślenia działa i jeśli nauczysz się dobrze z niego korzystać, będziesz w stanie usprawnić wiele swoich procesów, być bardziej efektywnym. Fakt, że coś jest obiektywnie niemierzalne (kontrolowanie własnych myśli) nie oznacza, że nie istnieje.

Kolejny punkt to przejmowanie się pierdołami niezależnymi od Ciebie. Wolno Ci “przejmować się” tylko tym, na co masz realny wpływ. I nie chodzi o “przejmowanie się” na zasadzie lamentu i rwania włosów z głowy – raczej o konkretne, trzeźwe planowanie kroków, które należy wykonać, by wyprostować sytuację i osiągnąć cel. A po opracowaniu planu – odpuszczenie, darowanie sobie myślenia o tym.

Asertywność

 

Nigdy nie pozwól na to, by ktoś korzystał na Twojej krzywdzie i złych emocjach. Nie bądź frajerem, szanuj siebie, swoje zasoby, a w szczególności czas. Jeśli jakiś układ Ci nie pasuje, powiedz o tym głośno. Mów o tym, co myślisz, bo po pierwsze ludzie nie są tak domyślni, jak Ci się wydaje, a po drugie niektórzy z nich widząc brak Twojej asertywności bez skrupułów Cię wykorzystają.

Rysuj ludziom wyraźne granice, których nie mogą przekroczyć. Od małych rzeczy, takich, jak sposób zwracania się do Ciebie, po rzeczy duże, jak na przykład pożyczanie pieniędzy, obietnice i wspólne plany. Ludzie muszą czuć do Ciebie respekt. Żyjemy w świecie, w którym wszyscy wzajemnie siebie testują, sprawdzając, na ile można sobie pozwolić. Jak dzieci w szkole.

Pamiętam niemiecki w gimnazjum. Przyszła do nas młoda dziewczyna, od razu po studiach. Była ładna, wykształcona i bardzo miła. Jej problemem było to, że stała się zbyt miła i nie narysowała nam żadnych granic. Zaczęło się niewinnie – od głośnych rozmów, chodzenia po sali. Skończyło się na jej płaczu, latających krzesłach i rzucaniu w nią kredą. Po tygodniu poszła na zwolnienie i już do szkoły nie wróciła. Zaraz po niej przyszła żyleta, u której na lekcjach nikt nie śmiał nawet pisnąć bez wyraźnego przyzwolenia. Dzieci te same, zachowanie skrajnie inne. Rysuj granice, bo inaczej inni narysują je za Ciebie.

Tyczy się to też związków, relacji damsko-męskich. Rozmawiaj z partnerem o swoich oczekiwaniach i wszystkich rzeczach, które Ci nie pasują. Nie dawaj wchodzić sobie na głowę tylko po to, by drugiej osobie było dobrze. Kurwa, ludzie ze sobą nie rozmawiają, dlatego tyle par się sypie, a zostają tylko wspólne zdjęcia – ale to temat na oddzielny wpis.

Odnośnie trudnych rozmów, werbalizowania oczekiwań – przeczytaj sobie książkę Crucial Conversations. Jeśli nie zmieni Ci życia, stawiam skrzynkę piwa.

Nawyki

 

Człowiek bez konkretnych, świadomie ustawionych nawyków jest człowiekiem, który nigdy nie kończy tego, co zaczął, swoje cele ogląda jedynie pod powiekami i generalnie grzęźnie w nicnierobieniu.

Sukces w żadnej dziedzinie nie bierze się z próżni, a z regularnego, najczęściej codziennego i mozolnego, napierdalania. Napierdalanie z kolei bierze się z dobrze ustawionych celów i dobranych pod nie nawyków. Konkretnych godzin pracy/treningów. Codzienności ustawionej tak, by te cele, nawyki wspierała. Nadawanych rzeczom priorytetów.

Jeśli pracujesz na etacie i chcesz do tego trenować na siłowni oraz pracować po godzinach nad biznesem na boku, to musisz wiedzieć:

  1. Kiedy przygotujesz sobie jedzenie?
  2. Wrócisz do domu po pracy czy pójdziesz bezpośrednio na trening?
  3. A może trening zrobisz przed pracą (co wymaga odpuszczenia wyjścia na miasto, pójścia spać wcześniej i wstania skoro świt), by wcześniej wrócić do domu i pracować nad pobocznym biznesem?
  4. Ile będzie trwał blok pracy nad pobocznym biznesem? Jaki jest plan pracy?

 

Jeśli nie pracujesz na etacie, prowadzisz biznes i do tego chcesz trenować, to musisz wiedzieć:

  1. O której codziennie wstajesz? Jaki jest górny limit?
  2. W jaki sposób zmotywujesz się do wstania, skoro nie masz nad sobą bata w postaci szefa?
  3. Jakie ustawisz sobie bloki pracy na laptopie i przerwy? O której będziesz kończyć?
  4. Jak zamienisz każdego poranka pokój w biuro? Jak będziesz radzić sobie z rozkojarzeniem rzeczami typowo domowymi?
  5. Jak będziesz traktować spontaniczne propozycje wyjścia na miasto i telefony od znajomych? Przecież nie masz etatu, możesz sobie pozwolić?
  6. Kiedy trenujesz, kiedy gotujesz?

 

Dopiero, gdy masz ustawione cele i konkretne nawyki, gdy rozpisany jest bojowy plan – dopiero wtedy możesz prawdziwie docenić czas wolny. Bez wyrzutów sumienia wdusić tryb samolotowy w niedzielę i odsapnąć na kocu, kąpiąc się w słońcu. Bez negatywnych myśli i poczucia, że trwonisz czas – bo wiesz, że od poniedziałku wjeżdża konkretny plan, który odhaczysz od zera do setki. Bo masz nadane priorytety, stworzone procesy, a każde zadanie posiada czas oraz sposób realizacji.

Nie ograniczajmy jednak nawyków tylko do pracy i treningów. Potrzebujesz też nawyków do tego, by po prostu czuć się dobrze:

  1. Regularna medytacja
  2. Czas w ciągu dnia na czytanie książki lub artykułów, które Cię interesują
  3. Sprzątanie mieszkania lub miejsca pracy
  4. Pielęgnowanie pasji

 

O moich nawykach pisałem troszkę TUTAJ.

Środowisko

 

Nie musisz przebywać z ludźmi, których nie lubisz. Nie musisz lubić każdego. Świadomie wybieraj ludzi, z którymi spędzasz czas. Nie bój się mówić “nie”, jeśli uważasz, że spędzenie czasu z drugim człowiekiem pogorszy Twoje samopoczucie lub po prostu nie będzie produktywne. Nie jesteś nikomu winien swego czasu, pamiętaj. Sam decydujesz o tym, na co go przeznaczasz.

Jeśli jesteś skazany na konkretne środowisko (ludzie na studiach lub w pracy) to świadomie ogranicz ich wpływ na Ciebie i Twoje przekonania. Znajdź przeciwwagę poza studiami i pracą – spotykaj się w wolnym czasie z ludźmi, którzy Cię wspierają, są inspirujący i przy których po prostu czujesz się dobrze. Niech Twoja bazowa “grupa” będzie wartościowa i napędza Cię do działania, stawania się lepszą osobą.

 

Po co to wszystko?

 

Okej, liznąłem tylko kilka ważnych obszarów pracy. O każdym z nich da radę napisać książkę grubości Biblii. Nie chodziło tu jednak o to, by dawać gotowe rozwiązania, ale by pokazać, że istnieją.

Teraz ustalmy sobie jedną rzecz. Te wszystkie nawyki, ustawianie myślenia, dbanie o środowisko, bycie asertywnym ma sens tylko wtedy, gdy wiesz dokładnie, czego chcesz. Problem natomiast jest taki, że większość osób kompletnie nie wie, czego oczekuje od siebie, innych osób, życia. Coś robi, coś zmienia (częściej nie), ale brakuje w tym koordynacji i konkretów.

Dopiero osoba z jasno określonymi celami będzie w stanie zrobić miażdżący użytek z codzienności, projektując ją w taki sposób, by dawała realny zwrot.

Natomiast wspólnym mianownikiem ludzi (…) zazwyczaj jest bezczynność. Nic nierobienie. Wpadanie w bezpieczny schemat, który ich dusi. Chcieliby coś zmienić, odnaleźć własną drogę – ale ciężko jest to zrobić, jedynie przyglądając się mapie. Odkrywanie tego, co chcemy w życiu robić nie ma nic wspólnego z biernością i zadawaniem pytań. Trzeba wyjść z domu, poświęcić czas, energię i podążyć konkretną ścieżką. Co więcej, czasem szlak trzeba będzie przetrzeć, bo nie będziemy znali nikogo, na kim moglibyśmy się wzorować. I tak, czasem wybierzemy źle, co owszem – wiąże się ze straconym czasem, ale też daje nam bezcenny (bo osobisty) feedback. To nie jest tak, że ktoś nam powie: „nie nadajesz się do tego”. Sami sprawdziliśmy, więc wiemy o tym bez osób trzecich. A świadomość, czego w życiu robić nie chcemy jest równie ważna, jak dotarcie do tego, czego pragniemy i za co dalibyśmy się pokroić.

Nie wiesz, co chcesz robić, bo tego nie szukasz

Ciekaw jestem, kiedy zamiast psychotropów lekarze będą przepisywać rozwiązywanie problemów, które wpędzają pacjentów w depresje. Kiedy narzekanie na rząd i niesprawiedliwy los będzie passé, a czymś oczywistym i zrozumiałym dla każdego stanie się związek przyczynowo skutkowy pomiędzy działaniem, a jakością życia. Kiedy ludzie będą bardziej szczerzy z innymi, a przede wszystkim z własnym odbiciem w lustrze. Kiedy zamiast dryfować zaczniemy intensywnie wiosłować w konkretnym kierunku, rozumiejąc, że własną rzeczywistością trzeba aktywnie zarządzać, a samych siebie możemy modelować jak plastelinę. 

Może lepszym pytaniem byłoby jednak “czy kiedyś…”?

Artykuł Krótka bajka o tym, dlaczego nic się w naszym życiu nie zmienia pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/zrob-cos-wreszcie/feed 0
Poranne rytuały, czyli jak wejść w dzień z buta https://v1ncentify.prohost.pl/post/poranne-rytualy-czyli-jak-wejsc-w-dzien-z-buta https://v1ncentify.prohost.pl/post/poranne-rytualy-czyli-jak-wejsc-w-dzien-z-buta#respond Thu, 01 Jun 2017 18:44:52 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=2886 Zostałem fanem porannych rytuałów. Wiem, że fajnie jest z rana się powyciągać i scrollować w nieskończoność fejsa w telefonie, sprawdzać wszystkie kompletnie bezużyteczne i pozbawione jakiejkolwiek wartości powiadomienia. Teraz wiem też, że jeszcze fajniej jest zacząć dzień konkretnie i w taki sposób, by podbić swoją efektywność i samopoczucie.

Artykuł Poranne rytuały, czyli jak wejść w dzień z buta pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Zostałem fanem porannych rytuałów. Wiem, że fajnie jest z rana się powyciągać i scrollować w nieskończoność fejsa w telefonie, sprawdzać wszystkie kompletnie bezużyteczne i pozbawione jakiejkolwiek wartości powiadomienia. Teraz wiem też, że jeszcze fajniej jest zacząć dzień konkretnie i w taki sposób, by podbić swoją efektywność i samopoczucie.

Już wcześniej opracowałem własne rytuały, które jednak dopiero teraz nabrały twardej, wojskowej musztry. Pozwalają mi przede wszystkim pozbyć się głupich, zbędnych myśli z głowy; przygotować pokój do pracy oraz odpalić laserowe skupienie na zadaniach, które mnie czekają, słowem – wejść w dzień z buta.

Po pierwsze: posłać łóżko i posprzątać pokój

Ma to ogromne znaczenie w kontekście pracy z domu. Nie mam pojęcia, w jaki sposób to działa, ale kiedy mam w pokoju bałagan, poskręcane i zaśmiecone mam też myśli. Ciężko jest się skupić. Tym bardziej, jeśli do tego wszystkiego obok biurka, przy którym pracuję, nonszalancko rozpierdolona jest kołdra, w której przed chwilą spałem. Łóżko kojarzy się ze spaniem i innymi przyjemnymi rzeczami, a nie z pracą, więc rozprasza.

Priorytetem po przebudzeniu jest dla mnie posprzątać pokój (oczywiście bez przesady, to nie jest tak, że biegam dookoła jak pojebany robiąc kurze – wystarczy poodkładać rzeczy na miejsce, pozmywać kubki i posegregować ciuchy) i posłać nieszczęsne łóżko. Już po odhaczeniu tych dwóch czynności czuję się poukładany w środku i gotowy do pracy.

Po drugie: wpis w dzienniku

Ukradłem ten patent od Tima Ferrisa. Obecnie prowadzę dziennik ponad tydzień – siadam do biurka, otwieram zeszyt, wpisuję datę i piszę. Co piszę? Wszystko. O której wstałem, jaki mam plan na dzień, czego się obawiam, jak się czuję i generalnie wszystkie inne przemyślenia, których mam ochotę się pozbyć, zabazgrując kartkę za kartką.

Z początku planowałem robić to w Wordzie, ale komentarze na blogu Ferrisa przekonały mnie, żeby kupić zeszyt – i powiem Wam, że to zupełnie inna jakość pisania. Głowię się, jak to działa i… nie wiem. Jest coś niesamowitego w fizycznym prowadzeniu długopisu. Przy tej okazji dokonałem zaskakującego odkrycia, że moje pismo wygląda, jak bazgroły heroinisty na odwyku, któremu w dodatku amputowano ręce i teraz musi pisać stopą.

Pisząc ręcznie inaczej układam myśli. Zauważam nawet, że wpadam na pomysły, które nie przychodzą mi do głowy, gdy używam klawiatury. Przede wszystkim jednak dziennik to taki trochę śmietnik, gdzie bez żadnych skrupułów mogę zrzucić balast – ciężkie, niewygodne myśli, pierdoły, które tłuką się po zaspanej czaszce. Gdy zamykam zeszyt, czuję się oczyszczony i lekki. Polecam.

Ponieważ żyję głównie z pisania, dziennik w moim przypadku spełnia jeszcze jedną, dodatkową funkcję – pozwala się “odetkać” i już na starcie dnia poczuć dumę z zapisania tych kilku kartek. To znaczy bardzo, bardzo wiele.

Po trzecie: dziesięć minut medytacji

Natychmiast po zamknięciu zeszytu siadam sobie w fotelu, prostuję plecy (nie dotykam oparcia), wybieram punkt za oknem i wpatruję się w niego, skupiając się na oddechu. 8 sekund wdech, 8 sekund wydech. Przepuszczam myśli, nie skupiając się na nich. Staram się poczuć moją fizyczną obecność, dotrzeć do miejsca, w którym nie istnieje przeszłość, przyszłość. Czysta pustka i doświadczanie chwili. Medytuję już od 2-3 miesięcy, ale dopiero od 3-4 tygodni regularnie, codziennie. Powoli zaczynam zauważać prawdziwe, namacalne efekty, takie jak:

  • Ustabilizowany nastrój
  • Spokój wewnętrzny
  • Wyluzowanie w stresogennych sytuacjach i większa kontrola nad własnymi odruchami
  • Zwiększona świadomość tego, skąd biorą się konkretne myśli i emocje, poprawiona introspekcja
  • Lepszy focus, a co za tym idzie zwiększona efektywność, gdy zaraz po medytacji zabieram się do pracy

 

Niby małe rzeczy, a zwiększają moją efektywność. To takie małe cegiełki, pozwalające nabrać rozpędu i odświeżyć wiarę w to, że jestem w stanie realizować zadania, które na mnie czekają. Dzięki temu banalnie proste wydaje się zabranie za konkretne obowiązki. Jako osoba, która najczęściej pracuje z domu, nie wyobrażam sobie na ten moment lepszej procedury rozpoczęcia dnia.

 

Dodatkowo, te nawyki pozwalają mi ćwiczyć silną wolę, co ma kolosalny wpływ na takie rzeczy, jak poczucie własnej wartości, zaufanie do samego siebie czy realizację wyznaczonych celów. Więcej o silnej woli (między innymi w kontekście relacji damsko-męskich) mówię w najnowszym vlogu:

 

 

A jakie Wy macie poranne rytuały? Jak wygląda Wasz początek dnia?

Nie wstydzić się, pisać. W nagrodę rozdaję cukierki. Z kwasem.

 

Artykuł Poranne rytuały, czyli jak wejść w dzień z buta pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/poranne-rytualy-czyli-jak-wejsc-w-dzien-z-buta/feed 0
Koszmar, w którym żyjesz https://v1ncentify.prohost.pl/post/koszmar-na-jawie https://v1ncentify.prohost.pl/post/koszmar-na-jawie#respond Thu, 13 Oct 2016 15:07:44 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=1914 Gdy miałem kilkanaście lat, co jakiś czas nawiedzał mnie ten sam koszmar.

Artykuł Koszmar, w którym żyjesz pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Gdy miałem kilkanaście lat, co jakiś czas nawiedzał mnie ten sam koszmar.

Zazwyczaj zaczynał się niewinnie. Bawiłem się na podwórku dziadków – albo kopałem piłkę albo ganiałem się z psem. W pobliżu, w zasięgu wzroku miałem rodziców, braci lub jakiegoś kumpla. Byłem spokojny i beztroski. W jednej chwili jednak niebo zmieniało się, a krystaliczny błękit wypierała zgniła, szara masa ciężkich chmur. Zrywał się nieprzyjemny wiatr, gwałtownie strącając liście z pobliskiego bzu. Gdy się rozglądałem nie było już rodziców, braci czy psa. Znajome podwórko stawało się nagle dziwnie obce, postarzone jak na przedwojennej pocztówce. Już nie czułem się bezpieczny. Rozglądałem się i byłem całkiem sam, choć dobrze wiedziałem, że w pobliżu czai się ktoś jeszcze. Ciarki na całym ciele i przerażenie ściskające mój żołądek podpowiadało mi, że znam tę osobę. W tym momencie wiedziałem już, że śnię, nie było to jednak żadnym pocieszeniem.

Znajdowałem się w śnie-pułapce, w którym wszystkie pokrętła emocji przekręcone były do oporu. Gdzie scenariusz musiał zawsze zostać odegrany od początku do końca, a jedyną szansą na wybudzenie była bolesna śmierć.

Za każdym razem naiwnie powtarzałem sobie, że nic z tego, co za chwilę się wydarzy nie jest prawdziwe. Naiwnie, bo podobna mantra jeszcze nigdy mi nie pomogła. Nieznośne, ciężkie i dławiące uczucie obecności kogoś złego wlewało się we mnie przez każdy otwór w ciele, każdą komórkę. Obracałem się wokół własnej osi, żeby nie dać się zaskoczyć. Mój paniczny wzrok ślizgał się po żywopłocie, letniej kuchni, zbutwiałym płocie i zardzewiałej bramce. On nadchodził, a zła aura wypełniała powietrze do tego stopnia, że włosy stawały mi dęba. Koszmar robił się coraz bardziej fotorealistyczny. Nie był to zwykły, rozmazany i pastelowy sen. Nie tylko widziałem każdy detal otoczenia w wysokiej rozdzielczości. Czułem zapachy, lodowaty wiatr na skórze i zimny oddech szybko zasysany do gwałtownie rozkurczających się płuc. Serce zamieniło się w szaloną maszynę, z której ktoś pozdejmował wszelkie limity, zaprogramował, by dążyła do autodestrukcji przez jak najszybsze i jak najmocniejsze łomotanie w mojej klatce piersiowej.

Oczekiwanie Go pozbawiało tchu, wykańczało emocjonalnie, ale to moment, kiedy wdzierał się w pole mego widzenia był zawsze najbardziej przerażający. To strach, który przepalał receptory, powodował, że nogi zamieniały się w gumę do żucia, a moje usta zaczynały wypluwać nieartykułowane dźwięki. Wychodził zza rogu domu, wynurzał się z chlewa lub po prostu pojawiał się przy bramce. W brązowym, ciężkim płaszczu. Przepalał mnie na wylot zimnymi, błękitnymi ślepiami. Miał długie, białe wąsy, brodę i pobrużdżoną, poskręcaną ze starości skórę na bladych policzkach. W kościstych, kurczowo zaciśniętych dłoniach miętosił wielki, obrzydliwie szary worek.

Worek przygotowany na mnie.

Nie mogłem na niego patrzeć i się nie trząść. Trząść się i nie krzyczeć. Krzyczeć i nie uciekać. Nie miało znaczenia, w którym kierunku się rzucałem – wszystkie drogi zawsze prowadziły na dach. Do ostatniego wyboru. Biegłem więc, na miękkich nogach, ledwo nimi przebierając, zmuszając całą siłą woli do posłuszeństwa. Oglądałem się za siebie i najbardziej przytłaczające zawsze było to, że Jemu nigdzie się nie spieszyło. Po prostu wlókł się za mną ze stałą prędkością, spacerkiem. Nie spieszył się, a mnie doganiał. Stawiał leniwie krok za krokiem, aż prawie czułem jego brudny oddech na moich zimnych od potu plecach.

Wbiegałem po schodach, które wiły się wokół domu, prowadząc na dach. Była tu tylko płaska przestrzeń, bez barierek. Ciężko dysząc zbliżałem się do krawędzi. Z tej wysokości powinienem był zobaczyć podwórko, domy sąsiadów, drogę. Zamiast tego widziałem bezkresną, białą przepaść. Po horyzont, biała nicość. Nieskończony spadek. Pewna śmierć, pewna pobudka. Okupiona jednak długim, okropnym lotem.

Obecność.

Odwracam się, On już tu jest. Wdrapał się po schodach, ściska ten worek i maszeruje na mnie. Moje ciało dygocze, tracę zmysły na niego patrząc, na czeluść worka, mój koniec w nim. Oglądam się. Przepaść, biała, pewna śmierć. Bilet do jawy, moje wyjście ewakuacyjne. Waham się, choć zawsze wybieram tak samo. Czekam do ostatniej chwili, gdy prawie czuję zbutwiały, piwniczy smród, gdy mam Go na wyciągnięcie ręki, gdy wyrzuca w moja stronę szpony, by mnie chwycić.

Wtedy robię krok w tył, a moja stopa nie znajduje oparcia. Moje ciało się przechyla, zaczynam spadać. Żołądek wypełnia nieznośne łaskotanie, które rośnie geometrycznie, poza wszelkie normy odczuwania. Nie mogę tego wytrzymać, już nie widzę Jego, ani domu. Tylko ta biel i spadek.

Spadam bez końca, a każda komórka żołądka syczy z bólu. Podrywam się z łóżka z otwartymi ustami – ktoś krzyczy.

To ja krzyczę.


Koszmar wracał do mnie co kilka miesięcy, nie pamiętam już jak długo. Pamiętam jednak dokładnie noc, kiedy przyśnił mi się po raz ostatni.

Przewijamy. Replay. Stoję przerażony, strach ugniata mi serce, On wchodzi w pole widzenia. Włączam czerwony alarm dla nóg, nogi reagują zbyt wolno. Worek chce mnie wessać, jest coraz bliżej.

Coś się zmienia. Tym razem coś jest inaczej, niż zwykle.

Odwołuję alarm, tym razem nie będę uciekać. Zamiast tego krzyczę: “Stój!”. Efekt jest taki, jakby nagle zatrzymać płytę. Strach przestaje być straszny, cała ponura, ciężka aura rozpływa się, jakby było jej głupio, że za pomocą tak tanich trików próbowała mnie zaszczuć. On jest zdziwiony – staje w miejscu, opuszcza worek, unosi brwi. “O co ci chodzi?!” – krzyczę jeszcze pewniej, bo się poczułem, odzyskałem kontrolę. Sen wraca do normy. Widzę rodziców, otoczenia nabiera kolorów. Sielanka.

Gość mi nie odpowiada, po prostu znika.

Nigdy więcej mi się nie śni.


Jak często sobie to robisz? Uciekasz przed czymś, co wydaje się być przerażające, nigdy nie analizując dlaczego i czy w ogóle jest czego się bać?

Jak często podążasz za impulsem, wypaloną w mózgu ścieżką reakcji, ani przez chwilę nie zastanawiając się nad własnym zachowaniem? Nie dociekając skąd się bierze, ani czy kontekst jest adekwatny do tego, by odpalić właśnie ten schemat?

Jak bardzo zajęty, zajęta jesteś codziennie uciekaniem? Jak długo jeszcze możesz tak pociągnąć?

Możesz albo stawić Mu czoła, gdy się pojawi albo uciec. Za każdym razem. Tylko pamiętaj, że ucieczka jest o wiele bardziej bolesna, łatwo się od niej uzależnić i popaść w automasochizm. Zrobić sobie krzywdę uważając, że robisz dobrze. Zakodować sobie tę samą reakcję na ten sam bodziec. Przestać to kontrolować, wydrążyć w sobie algorytm. Przenieść odpowiedzialność na coś, co po jakimś czasie przestaniesz kwestionować. Ale to będzie wracać. To jak z wodą, której wlejesz zbyt dużo do garnka. Gotując się, zacznie kipieć, targać pokrywą, a w końcu wylewać się, ściekać i kapać na płomień. Zaczniesz gasnąć, zamieniając się w dziwne stworzenie, przepełnione frustracją, lękiem i wyrzutami sumienia.

Kwestionuj swoje myśli, automatyczne odruchy i nawyki. Wybieraj to, co Ci się najbardziej opłaca, a nie to, co zapewni Ci chwilowy komfort, okupiony późniejszym żalem. Rozmawiaj ze sobą (tak w przenośni, ale tylko jeśli uważasz za niemodne noszenie kaftana bezpieczeństwa).

Im dłużej żyję i obserwuję świat, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że okej, ludzie mają problem w komunikacji z innymi ludźmi – to fakt. Ale najbardziej przejebane jest to, że prawie nikt nie potrafi rozmawiać sam ze sobą. Mało kto sam siebie rozumie. Swoje potrzeby, motywacje i genezę własnych zachowań.

Dlaczego w jednym momencie jesteśmy spokojni, a sekundę później następuje emocjonalny wybuch? Co jest zapalnikiem?

Dlaczego unikamy trwałych, głębokich emocjonalnie reakcji? Przed czym tak uciekamy?

Dlaczego racjonalizujemy skrajnie głupie, nieodpowiedzialne oraz niezdrowe zachowania, nawyki?

Dlaczego tak bardzo przejmujemy się opinią innych? Czy to prawidłowo obrany cel?

Dlaczego czujemy zazdrość w konkretnym kontekście? Skąd się to wzięło i o czym świadczy?

Dlaczego wybieramy życie w selektywnej rzeczywistości, gdzie obudujemy swoją codzienność szczelną bańką?

Jak infantylna jest wiara w to, że dorobienie do czegoś ideologii jest w stanie zmienić PRAWDĘ? Że zamiatanie problemów, słabości pod dywan się opłaca?

Konfrontacja ze stanem faktycznym jest nieunikniona. Jeśli stawiasz mu czoła na bieżąco, tak naprawdę nie masz czego się bać. Jeśli wolisz to odwlekać, mamić się i zwodzić – proszę bardzo. Miej jednak świadomość, że to się nawarstwia. I po jakimś czasie będzie jak czołowe zderzenie przy 200 kilometrach na godzinę. Zmiażdży Ciebie, Twoje ego i przerobi iluzję, którą utkałeś na nic niewarty, poskręcany złom.

Poturbuje Cię, posiniaczy i rzuci na beton. Oj, uwierz mi – wtedy zmiana nie będzie już kwestią wyboru.

Ponieważ mało kto siebie rozumie, mało kto jest w stanie dostrzec, że potrzebuje zmiany. Bardziej efektywnych rozwiązań, innych nawyków. Stawienia czoła prawdzie, od której pęka lustro. Z ludzi, którzy wiedzą, że muszą się zmienić zmienia się już jedynie promil. To gówno maleje wykładniczo. Żeby się w nim babrać potrzeba nie tylko świadomości, zrozumienia, odarcia się ze złudzeń, ale też wysiłku, energii włożonej w zmianę. Na to już nie stać każdego.

Lepiej uciekać. Lepiej się bać. Skoczyć w przepaść, by uciec. Przyśnić sobie miły sen.

Nie zauważyć obrzydliwych, szarych chmur wpełzających na czyste niebo.

Zapętlić.

Artykuł Koszmar, w którym żyjesz pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/koszmar-na-jawie/feed 0