ludzie – VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ https://v1ncentify.prohost.pl O kobietach, życiu i zdrowym do niego podejściu. Mon, 03 Jan 2022 16:05:35 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.0.2 Uczucia bez nazwy https://v1ncentify.prohost.pl/post/uczucia-bez-nazwy https://v1ncentify.prohost.pl/post/uczucia-bez-nazwy#comments Mon, 09 Jul 2018 12:17:46 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=3556 Jadę motorem, szeleszczą mijane palmy, w oczy razi mnie sztylet pomarańczowego zachodu słońca. Mam pełen bak, brak celu i chęć, by docisnąć manetkę. Mknę trasą, która wije się jak wąż. Kręcę nadgarstkiem, więc maszyna wyrywa spod tyłka, chce rzucić się gwałtownie do przodu. Po prawej owcze chmury kąpią się w swoim odbiciu, horyzont zalany jest pomarszczoną wodą.

Artykuł Uczucia bez nazwy pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Jadę motorem, szeleszczą mijane palmy, w oczy razi mnie sztylet pomarańczowego zachodu słońca. Mam pełen bak, brak celu i chęć, by docisnąć manetkę. Mknę trasą, która wije się jak wąż. Kręcę nadgarstkiem, więc maszyna wyrywa spod tyłka, chce rzucić się gwałtownie do przodu. Po prawej owcze chmury kąpią się w swoim odbiciu, horyzont zalany jest pomarszczoną wodą.

 

Sprawdzam: nie mam problemów. Jestem wolny.

 

Moim jedynym zmartwieniem jest benzyna.

 

Jak nazwać to uczucie?

 

“Wolność”?

 

Wolność to czułem, gdy po raz ostatni opuściłem gmach uczelni wiedząc, że więcej nie muszę tam wracać, ani już nigdy uczyć się czegoś, czego nie chcę. Była to inna “wolność” od tej, którą czuję leżąc latem na łące i pijąc zimne wino. Obie “wolności” są zdecydowanie różne od tej, która ogarnia mnie, gdy mknę motorem po tropikalnej wyspie, na tyle daleko od Polski i na tyle szybko, że nie mają szans dogonić mnie żadne obowiązki, żadne problemy. Rzeczywistość wokół jest tak obca, że odklejają się ode mnie schematy myślowe, schodzą całymi płatami jak stara farba. Ciepły deszcz zalewa koleiny, w które wpadał mózg, nagły powiew ciepłego, ale rześkiego wiatru odrywa skostniałe przekonania, zostawiając sam miąższ. Jestem ja i motor, otoczenie jak ze snu, zupełnie jakbym kiedyś już tu był lub po prostu miał tutaj trafić.

 

Nie da się takiego doświadczenia po prostu zgnieść i skompresować w jedno słowo. Moja “wolność” przeżywana w tamtym momencie dla Ciebie jest zupełnie inną “wolnością”, powiązaną z Twoimi doświadczeniami, pragnieniami. To tylko słowo, etykieta, arbitraż.

 

Dlaczego w XXI używamy czegoś tak niedoskonałego jak język? Latamy na Marsa, modyfikujemy własne geny, a wciąż potykamy się o błąd w interpretacji. Używamy topornego, obarczonego ogromną stratą i śmiesznie niską przepustowością narzędzia przekazywania informacji, które po prostu nie jest efektywne.

 

Gdybym mógł Cię dotknąć i tym dotykiem przekazać wszystko, co odczuwam, natężenie, zapach i barwę. Całą intensywność i cały sens osadzony w ramach mojej rzeczywistości. Bezstratny przekaz, pełne zrozumienie, brak miejsca na błąd. Jeden dotyk i już wiesz.

 

Jeden Twój dotyk i ja wiem.

 

Z drugiej strony, czy wtedy wszystko nie byłoby zbyt oczywiste? Czy to nie w tej niepewności i wolności interpretacji leży prawdziwa wartość słów, którymi się dzielimy? Może te najsłodsze uczucia, najlepsze momenty i najbardziej intensywne chwile są tak wyjątkowe i słodkie właśnie dlatego, że tylko my możemy je poczuć? Może właśnie dlatego coś nieznośnie uciska nas w gardle, gdy spada na nas kaskada emocji i zostajemy z nimi sami? To nasz moment. Niepodzielny, zachłanny. Zanurza nas, tuli do siebie nie dzieląc się z nikim innym.

 

Gdy aktor musi wzruszyć się na planie filmowym, nie wczuwa się on w tragedię przeżywaną przez postać, którą ma odgrywać – szuka raczej osobistej tragedii, otwiera własne, stare rany i przypomina sobie, jak go bolało. Zmusza się, by znów to poczuć. Wtedy pojawiają się łzy.

 

Dzięki słowom podobny proces zachodzi u nas z automatu. Mózg przeszukuje nasze życie, tkając z minionych chwil kontekst do symulacji.

 

Może tak właśnie jest lepiej?

 

Być może w dzieleniu się historiami i emocjami z ludźmi wcale nie chodzi o to, by poczuli oni dokładnie to, co my. Może chodzi o coś więcej – zamykanie przeżyć w słowa, etykiety, które dla każdego mają inne znaczenie i pobudzają w unikalny sposób. Gdy słuchamy czyjejś opowieści, przeżywamy ją w naszym osobistym kontekście. Wyobrażamy sobie, jak my byśmy się czuli – z całym bagażem naszych doświadczeń, przeżyć, zależności i znaczeń – wrzuceni w cudzy film.

 

I właśnie dlatego historie mogą dotknąć nas tak głęboko i mocno.

 

Dlatego też, najlepsze chwile życia najlepiej przeżywa się z ludźmi, których lubisz, kochasz. Jako człowiek potrzebujesz świadomości, że ktoś wie, potrafi się z Tobą utożsamić. Chcemy iść przez życie w grupie, połączonej mocnymi doświadczeniami. Dlatego nie potrzebuję samotnych wycieczek. Dlatego niezależnie od tego, czy jadę do innego miasta, państwa, czy lecę na inny kontynent – zawsze podróżuję do kogoś ważnego dla mnie lub z kimś ważnym.

 

Po to, by później bez użycia słów móc zobaczyć na twarzy drugiej osoby zrozumienie.

 

Pędząc między drzewami kauczuku zwalniam, napawam euforią i patrzę przez ramię. Za sobą widzę jeszcze dwa motory.

 

Jedno słowo nie odda emocji. Jedno słowo to fragment puzzla bez podpowiedzi, jak wygląda cała reszta. Wiele słów połączonych w historię to już całkiem niezły kompas. Przeżywanie razem to komfort i zrozumienie przekazywane samym spojrzeniem, nie trzeba nic mówić.

 

Nie trzeba okaleczać momentu.

Artykuł Uczucia bez nazwy pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/uczucia-bez-nazwy/feed 4
Kilka rzeczy, których nie rozumiem https://v1ncentify.prohost.pl/post/rzeczy-ktorych-rozumiem https://v1ncentify.prohost.pl/post/rzeczy-ktorych-rozumiem#comments Fri, 08 Jun 2018 13:45:52 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=3476 Im starszy jestem, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że zdrowie jest w życiu absolutnym priorytetem.

Artykuł Kilka rzeczy, których nie rozumiem pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Im starszy jestem, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że zdrowie jest w życiu absolutnym priorytetem.

 

Tym bardziej nie rozumiem ludzi, którzy na codzień wpierdalają gówno, piją fantę, zamiast chodzić na siłkę, biegać, czy ćwiczyć cokolwiek – mają wyjebane. Zupełnie tak, jakby po cichu wylosowali kupon na kolejne ciało, następne życie. Już nie chodzi o to, że robią krzywdę sobie, bo nie dbając o siebie robi się krzywdę bliskim. Zaniedbując zdrowie odpalasz bombę z opóźnionym zapłonem, która rozsadzi rzeczywistość Twoich bliskich za kilkadziesiąt lat (lub szybciej). Nawet jeśli nie wykitujesz przedwcześnie, to staniesz się dla innych ciężarem. Nie myślisz o tym, robiąc z żołądka, płuc, mózgu śmietnik.

 

Twoje ciało to Twój jedyny wehikuł, jaki masz. Musi starczyć Ci na całe lata. Jeśli przestaniesz o niego dbać, to po drodze się rozleci i odpadniesz z trasy w połowie drogi. Brak szacunku do własnego ciała można śmiało porównać do sytuacji, w której kapitan kosmicznego statku wyciąga młotek i zaczyna rozpieprzać podzespoły, licząc na to, że nic złego się nie stanie. Na zewnątrz przecież tylko próżnia i zero absolutne. Kapitan ma szalik i ciepły płaszcz, styknie.

 

Albo palenie fajek, jak ja tego kurwa nie rozumiem

 

Pakujesz w ryj coś, co Cię zabija, odpalasz i wdychasz truciznę – dobrowolnie (!). Ja kumam, że to nałóg, sam paliłem szlugi. Tylko moje zdanie takie, że jeśli nie potrafisz sobie z tym poradzić, to oznacza, że coś z Tobą nie tak. Albo krótkowzroczność połączona z głupotą albo rozpieprzona silna wola i lenistwo. Bo gdyby Cię przetransportować w przyszłość do momentu, w którym będziesz zdychać z podziurawionymi płucami, żeby zobaczyć jak kolorowo może to wyglądać w najdrobniejszym detalu, to raczej z pewnością nowa paczka szlugów wylądowałaby w kiblu.

 

Gdyby otworzyć okno przyszłości, zrobić w mózgu przeciąg i sprawić, by konsekwencje decyzji o jaraniu, żarciu gówna i braku ćwiczeń liznęły czarną śliną wyobraźnię, to nagle każdy zmieniłby się w hiperaktywnego pede vege LGBT sportsmena.

 

Najbardziej to pocieszne są jednak laski. Ma taka z 20-24 wiosny i myśli, że fajne ciało otrzymane w pakiecie z genami utrzyma się samo. Mija kilka lat, spotykasz taką na ulicy i zastanawiasz się, czy to przypadkiem nie jakieś monstrum przebrało się za tamtą pannę. Chujowe żarcie + częste imprezy, alko, piguły i nos + brak ćwiczeń + GRAWITACJA = Zuzia była piękna, a teraz jest tylko wyrobem Zuziopodobnym.

 

No sorry, ale jebać poprawność polityczną, nikogo nie jara dupa jak galareta, a jeśli masz wyjebane w to jak wyglądasz to się nie dziw, że ludzie mają wyjebane w Ciebie. To, jak wyglądasz bezpośrednio świadczy o tym, jaką jesteś osobą i jakie masz priorytety. Możesz być tłusty, tłusta i wmawiać sobie najsłodsze z najsłodszych pierdoleń, wgrywać w mózg te wszystkie tęczowe slogany o pięknym wnętrzu, ale biologia szcza na Twoją tęczę, spuszcza się na wnętrze, a fiuta wyciera w firankę. Jesteśmy zwierzętami, choć tak bardzo staramy się UDAWAĆ, że jest inaczej.

 

Pytanie tylko, czy możesz wygrywać w rzeczywistość, bawiąc się, że zasady jej funkcjonowania są zupełnie inne.

 

Przecież to jest kurwa tak głupie, że bolą mi już palce od walenia w klawiaturę

 

Dlaczego tłusta większość ludzi z pokolenia naszych rodziców NIC nie robi? Żadnego roweru, nawet spaceru, już o siłowni nie wspominając? Już pierzyć nasze pokolenie, jedyna dobra rzecz, jaką przyniósł Instagram to moda na bycie fit, która oddziałowuje coraz mocniej i spoko. Ale co z naszymi rodzicami, wujkami, ciotkami? 20 minut rowera dziennie ścina prawdopodobieństwo zawału O POŁOWĘ KURWA. Połowę. I to nie zostało udowodnione jednym badaniem, ale serią niezależnych. Tylko jakoś ten argument do moich rodziców na przykład kompletnie nie trafia, ja już nie potrafię z nimi o tym gadać – może ktoś z Was na ochotnika?

 

Nie wiem nawet, jak to nazwać. Bo to ani lekkomyślność, ani głupota. Ślepota raczej i zatrważająca ignorancja. Bierze się to pewnie trochę z tego, że w naszych europejskich społeczeństwach model życia starszego człowieka opiera się na „oby do emerytury”, a jak przychodzi emerytura, to czas umierać. Termin przydatności człowieka minął, won na śmietnik.

 

Natomiast badania odnośnie długowieczności jasno wskazują, że społeczności o średniej życia 100+ charakteryzują się głównie innymi uwarunkowaniami kulturowymi. Dla przykładu Azja, gdzie starsi ludzie są szanowani i traktowani jak dobre wino. Gdzie „starość” jest czasem na to, by spędzać całe dnie ze znajomymi oraz rodziną, chillować, jeździć na rowerze i wciąż cieszyć się życiem. Starsze osoby nie są spychane na margines, ale szanowane bardziej niż młode, co tworzy przekonanie w nich samych, że wciąż, pomimo wieku, są potrzebni.

 

W Polsce schemat jest taki, że ludzie w wieku naszych rodziców nie mają za bardzo wyższego celu w życiu, bo zakodowano im głęboko, że najważniejsza jest praca. A co się dzieje, gdy nadchodzi emerytura? Brak celu, jakiejkolwiek zajawki i zjazd w otchłań. Były nawet badania jasno wiążące ze sobą moment przejścia na emeryturę ze śmiercią.

 

To nie czas nas zabija, a styl życia, uwarunkowania kulturowe i przekonania. Czas po prostu mija, proszę się od czasu odpierdolić i wziąć do roboty.

 

Artykuł Kilka rzeczy, których nie rozumiem pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/rzeczy-ktorych-rozumiem/feed 10
Wiosna w kraju kwitnącej cebuli https://v1ncentify.prohost.pl/post/wiosna-kraju-kwitnacej-cebuli https://v1ncentify.prohost.pl/post/wiosna-kraju-kwitnacej-cebuli#respond Wed, 04 Apr 2018 19:12:06 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=3354 Wiosna. Świecą ptaki, śpiewa słońce (czy jakoś tak). Dopijam kawę na balkonie, w koszulce. Bez kurtki, płaszcza i szalika. Wcale nie jest mi zimno. Mój wewnętrzny troglodyta nie rozumie, co się dzieje. Powietrze ma ziemisty smak, smog nie wierci w nozdrza.

Artykuł Wiosna w kraju kwitnącej cebuli pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Wiosna. Świecą ptaki, śpiewa słońce (czy jakoś tak). Dopijam kawę na balkonie, w koszulce. Bez kurtki, płaszcza i szalika. Wcale nie jest mi zimno. Mój wewnętrzny troglodyta nie rozumie, co się dzieje. Powietrze ma ziemisty smak, smog nie wierci w nozdrza.

Jakie to piękne. Stoi sobie człowiek na świeżym powietrzu i nie musi szukać schronienia przed pizgawicą i wiatrem.

 

Pan sałata uprzejmie pomaga mi w bagażnikowej odmianie Tetris. Uśmiecha się ciepło, mówi “proszę” i “dziękuję”. Uczulony jestem na taksówkarzy, a ten jakby na wiosnę mówić się nauczył, bo z reguły ci smutni panowie tylko pomrukiwać potrafią. Nie zamęcza mnie rozmową, kontakt ogranicza do uprzejmego minimum, za co w myślach dziękuję.

 

Przed peronem przepakowuję walizkę, po skórze liże mnie ciepły wiatr. Oczy zezują na dziewczyny, które po raz pierwszy od ponad pół roku zrzuciły ciężkie płaszcze – wreszcie hipnotyzują nogi i wyćwiczone tyłki w leginsach. Chodzą sobie z gracją antylopy, takie beztroskie, uśmiechnięte i seksowne. Aż chce się oddychać.

 

Uśmiechnięty wsiadam w pociąg, widzę że będę siedział z dziewczyną, na oko właśnie doświadcza 18 wiosny. Niebrzydka, trochę nerd, bo okulary i alter ciuchy z jakiegoś vege szopu. Rzucam walizki na górę. Biedna chce mi zrobić miejsce, ale podsuwając się uderza łokciem w podłokietnik.

 

Pisk rozlega się na cały wagon.

 

– Oj, chyba uderzyłaś w to miejsce w łokciu, musi boleć jak cholera – rzucam ot tak z troską, odzywa się we mnie empatia.

 

Niewieście jakby się wysypał system operacyjny, bo zastyga, przymyka na moment oczy. Myślę: aż tak ją boli?

 

– Nie przypominam sobie, żebyśmy byli na “ty” – cedzi przez zęby, nienagannie układając usta w zmanierowany wyrzut jadu. Jednocześnie otwiera oczy, ale na mnie nie patrzy. Nie zaszczyciła mnie spojrzeniem ani razu, odkąd wszedłem do wagonu.

 

Przyszła upragniona wiosna. 20 stopni, świeci słońce i śpiewają ptaszki. Chce się żyć.

 

Dla idiotów i kosmitów jak ratunku nie było, tak nie ma.

 

Artykuł Wiosna w kraju kwitnącej cebuli pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/wiosna-kraju-kwitnacej-cebuli/feed 0
Wiecznie podlany kwiatek https://v1ncentify.prohost.pl/post/wiecznie-podlany-kwiatek https://v1ncentify.prohost.pl/post/wiecznie-podlany-kwiatek#respond Fri, 30 Sep 2016 13:28:43 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=1846 Przestań się oszukiwać. Karmić iluzją i wmawiać sobie, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym będziesz kompletny. Nie ma czegoś takiego, jak permanentna kompletność. Popkultura Ci nakłamała. Te wszystkie filmy z happy endem. Cukierkowate książki i bajki, które rodzice opowiadali Ci do poduszki. Gonisz zjawę, zrozum to wreszcie.

Artykuł Wiecznie podlany kwiatek pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Przestań się oszukiwać. Karmić iluzją i wmawiać sobie, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym będziesz kompletny. Nie ma czegoś takiego, jak permanentna kompletność. Popkultura Ci nakłamała. Te wszystkie filmy z happy endem. Cukierkowate książki i bajki, które rodzice opowiadali Ci do poduszki. Gonisz zjawę, zrozum to wreszcie.

 

Większość ludzi ma źle obrany cel. Większość ludzi myśli, że istnieje coś takiego, jak “raz na zawsze”.

Raz na zawsze ogarnąć finanse.

Raz na zawsze ogarnąć życie seksualne, miłość.

Raz na zawsze ogarnąć sylwetkę.

Czyli przejść poziom, jak w Mortal Kombat. Rozpierdolić Subzero, problem Subzero rozwiązany. Tak? Nie, wszystko jest nie tak.

W naturze nie istnieje coś takiego, jak “raz na zawsze”. Raz na zawsze to miraż i powód, dla którego większość ludzi “szczęście” czuje jedynie od święta. Przy okazji kupna nowego auta, mieszkania; zaliczenia nowej dziewczyny, czy uzyskania awansu w robocie. Później wszystko wraca do normy, czyli do gonienia następnego checkpoint’u. I coraz większych rozczarowań.

Wszystko się rozpada, wszystko się degraduje. Sadzisz kwiatek – przestaniesz go podlewać, kwiatek usycha. Dwa plus dwa, cztery. Wiesz, że wiecznie podlany kwiatek to science fiction, a mimo to wierzysz w niego, jak naiwne dziecko w Mikołaja, zapach choinki i pierwszą gwiazdkę na niebie.

Życie ma tylko dwa biegi. Rozwój lub degradację – stagnacja, stanie w miejscu, to w rzeczywistości cofanie się. Uwstecznianie sposobu myślenia, utwierdzanie się w przekonaniach, które odcięte od nowych informacji szybko się dezaktualizują. To zapuszczanie korzeni w ziemi, która jest toksyczna i w dłuższej perspektywie po prostu Cię wykończy. Pewnego dnia powiesz sobie, że już nie musisz się rozwijać. Że w danej dziedzinie osiągnąłeś wszystko. Zatrzymasz więc ten obraz w swojej głowie, w wyobraźni oprawisz w ramkę i zawsze, gdy o sobie pomyślisz, zamiast faktycznego stanu rzeczy, dostrzeżesz tę właśnie laurkę.

Rysowanie laurek bywało niezłym zajęciem, ale w przedszkolu.

Wszystko jest w porządku – usłyszysz słodki szept z tyłu głowy. Nawet nie zauważysz, kiedy się przeterminowałeś – Ty, Twój sposób myślenia, umiejętności, relacje z bliskimi Ci ludźmi. Rzeczywistość spróbuje Cię wykoleić, pierdolnąć Ci w twarz, ale odbijesz się od ego, jak głowa kierowcy odbija się od poduszki powietrznej. Zracjonalizujesz sobie lenistwo, brak działania, rozwoju i stawiania sobie nowych wyzwań.

Człowiek dąży do status quo, tego co trwałe – by wydatkować jak najmniej energii, móc przełączyć mózg w Stand By mode. Przestaje być czujny i zamyka się w bańce. Tylko, że ta bańka nie zmienia podstawowych praw fizyki. Oszukiwanie samego siebie to żaden powód do dumy, wszyscy tak robią.

A teraz rozejrzyj się i sam oceń – jak na tym wychodzą “wszyscy”.

 

Weźmy na warsztat związki. Zwykle ludzie nie grają o ich jakość, ale o DEKLARACJĘ. Tak jakby “kocham cię”, “chcę być z tobą”, czy magiczne “tak” na banalne “wyjdziesz za mnie?” załatwiało sprawę. A, kochasz mnie? No to zajebiście, gdzie ten pilot od TV? Ludzie starają się, nadskakują sobie, a później nie tylko nie są w stanie długodystansowo sprostać odgrywaniu postaci, jaką wykreowali, ale po dobiegnięciu do mety (deklaracji) po prostu odpuszczają, kładą się na ziemi ciężko sapiąc – udało się. A przecież ta droga nigdy się nie kończy. W życiu nie chodzi o deklaracje, o kilka ciepłych słów. Słowa nie zastąpią właściwego uczucia i obopólnej chęci, by razem coś zbudować. Wciśnięcie drugiej osobie obrączki na palec nie powstrzyma biologii, ani nie zwolni Cię z obowiązku wkładania w relację energii – a już z pewnością nie zapewni “wierności aż po grób”.

(Przy okazji spójrzmy na wszystkie laski, które odwlekają w czasie seks z nowym facetem, byle tylko usłyszeć jakieś zapewnienie. Że tym razem po seksie będzie inaczej. Że napisze, odezwie się, będzie chciał znów się zobaczyć. Często tak bardzo na to napierają, że w końcu słyszą, co chciały usłyszeć. I po raz kolejny płaczą. Wybłaganie zapewnienia jest o wiele łatwiejsze, niż stanie się kobietą, do której facet będzie CHCIAŁ się odezwać po seksie.)

 

Podejście ludzi w wieku naszych rodziców do pracy? Jeśli nie wychowywałeś się w przedsiębiorczej rodzinie, to zwykle zamiast zachęty przy otwieraniu własnej firmy usłyszysz “normalną pracę byś znalazł”. Gdy pomyślisz o zmianie pracodawcy, bo uważasz, że stać Cię na więcej, z kolei osłuchasz się z “po co będziesz zmieniać, źle tam masz?”, “trzymać się jednej pracy trzeba”. Tak, trzeba trzymać się jednej pracy, aż po grób. Nawet za cenę zarabiania poniżej swoich kompetencji – tylko dlatego, że “pewne”.

 

Chcemy za wszelką cenę dobiec do mety i odpuścić. 

 

Nic nie jest permanentne. Twoje piękne mięśnie, przyjaźnie, biznes, kompetencje w danej dziedzinie. Permanentna i niezmienna jest jedynie konieczność “podlewania kwiatka”, w innym wypadku…

 

Spójrz na swój parapet. Policz martwe, uschnięte kwiatki. To nie ma być wyrzut sumienia, tylko lekcja. Język, którym posługiwałeś się biegle, ale przestałeś go używać. Fajna sylwetka, na którą zabrakło Ci motywacji. Dobrze prosperujący biznes, przy którym zamiast elastycznie odpowiadać na potrzeby rynku, powielałeś to, co działało na samym początku. Fotel w korpo, który miał dać Ci piękną przyszłość, a przyniósł stagnację. Niepielęgnowana, zdeptana miłość Twego życia. Relacje z przyjaciółmi, po których zostały cyferki w telefonie i “sto lat” raz do roku na Facebooku.

Zrozumienie natury rozwijania i utrzymywania jakiejkolwiek sfery w życiu pozwala oszczędzić wiele nerwów, czasu i energii.

 

Moje załamanie, upadek i strata szacunku do samego siebie były przywilejem. Dzięki temu przez lata robiłem wszystko, byle tylko nie wpaść w System. Nie poszedłem na etat, nie patrzyłem na to, co wypada i starałem się realizować własne cele – nie te sugerowane wymownym spojrzeniem rodziny, znajomych, czy piętnowane w popkulturze. Im bardziej jednak nie chciałem być częścią Systemu, tym bardziej System mnie dotyczył, bo byłem (i jestem) zmuszony stawiać mu ciągły opór. To wszystko przyniosło zrozumienie pewnych uniwersalnych mechanizmów. Niestety, nie każdy zdołał wyrwać sobie z karku wtyczkę z wgranym programem. Przeciętny Kowalski Systemu już nie widzi, bo od dawna jest jego częścią, o wiele ciężej jest więc mu dostrzec te wszystkie niuanse, kółka zębate i zależności.

 

Jednak mimo tej świadomości, daleko mi do pozowania na “oświeconego”. Nie jestem żadną wyrocznią i cały czas zdarza mi się popełniać te same błędy, od tego nie ma ucieczki. Pewnych lekcji uczymy się cyklicznie przez całe życie. Nie ma czegoś takiego, jak “zrozumieć” dane zjawisko raz na zawsze. Jako ludzie zapominamy, nadpisujemy to, co już wiemy, kasujemy i ładujemy od początku.

 

Ostatecznie jednak nie liczy się to, ile kwiatków Ci uschło, ale ile nowych dzięki nim mogło zakwitnąć.

 

 

Artykuł Wiecznie podlany kwiatek pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/wiecznie-podlany-kwiatek/feed 0
Spotkajmy się głębiej https://v1ncentify.prohost.pl/post/spotkajmy-sie-glebiej https://v1ncentify.prohost.pl/post/spotkajmy-sie-glebiej#respond Mon, 05 Sep 2016 19:21:50 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=1816 Przeraża mnie, jak głęboko można zejść w każde zjawisko.

Artykuł Spotkajmy się głębiej pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Przeraża mnie, jak głęboko można zejść w każde zjawisko.

Dla przykładu, zaczynasz chodzić na siłownię – z pozoru prosta czynność. Wchodzisz, machasz, zarzucasz białko, wychodzisz. Tak? Nie. Prawda jest taka, że idziesz tam kilka razy i nagle okazuje się, że bez konkretnego planu nic nie zrobisz. Załatwiasz więc sobie plan, ale pojawia się następny problem, bo każdy koks na siłowni kręci z zażenowania głową widząc, jak kaleczysz po kolei każde ćwiczenie. Zaczynasz więc oglądać filmy instruktażowe, wgryzasz się głębiej. Czytasz o jedzeniu, o kaloriach, o proporcjach. Więc sobie gotujesz, więc wrzucasz tego kurczaka dwa-trzy razy dziennie, więc rośniesz (przy okazji poszerzasz świadomość na temat zdrowej żywności i tego, jak jest ważna). Pewnego dnia jednak budzisz się i boli Cię wszystko, nie masz ochoty na nic, a już z pewnością nie na siłownię. Śnieg po drodze, piździ, ugotować trzeba, niech to jasny chuj. Zaczynasz rozumieć, że to nie przelewki. Zaczynasz szanować wszystkich ludzi, którzy są w tym systematyczni (nie mylić z kłuciem dupy) i niejako zazdrościć im wyrobionego nawyku, zacięcia. Może mimo wszytko zmuszasz się do marszu przez zaspy, rozciągania obolałych mięśni i dokładania kolejnych ciężarów. Może odpuszczasz i wracasz za miesiąc, rok lub wcale – ale już nigdy nie będziesz robił sobie żartów z wysportowanych ludzi. Bo wiesz, ile poświęceń wymaga bycie wysportowanym.

Zaczynasz kręcić vlogi. Nic prostszego, kamera jest, czas jest, ochota jest. Tak? Srak. Stajesz przed kamerą i czujesz, że zamiast obiektywu mierzy w Ciebie lufa czołgu T-55. Nagrywasz, ale wychodzi gniot. Powtarzasz, ale wstydzisz się tego, co wyszło. Mówisz, ale to tak, jakbyś bez przekonania mówił, spięty się czujesz, pocisz się, nie wychodzi. Myśli jakieś w głowie są, ale bałagan w nich jak w Twoim mieszkaniu po weekendzie imprezowania. Więc się uczysz, oglądasz bez końca te wypociny. Krzywisz się zupełnie tak, jakbyś oglądał swoje miny podczas masturbacji i starasz się nie wstydzić tych wszystkich dziwnych ruchów, mimiki dziwnej, włosów źle ułożonych i w ogóle zerowego składu wypowiedzi.

Odpalasz filmy lepszych od siebie, zaczynasz zwracać uwagę na małe, maleńkie detale, których wcześniej nie widziałeś. Znów wychodzisz, znów nagrywasz. Jest lepiej i lepiej. Zupełnie tak, jakby w mózgu otwierały Ci się nowe szufladki, na płycie wypalały nowe ścieżki, połączenia. Chwytasz, po kilku tygodniach czujesz się już przed kamerą swobodnie. I wtedy jesteś tak głęboko, że przychodzą inne problemy. Dla przykładu mówisz na bardzo dobrej energii i płyniesz, ale płynąc nie zaplanujesz punchline’ów, mocnych uderzeń, point. W sensie, czasem wychodzą same, szczególnie jak się dobrze rozgadasz i przemyślisz temat, ale lepiej to działa, jeśli masz wcześniej przygotowany plan. Ale mając przygotowany plan nie jesteś w pełni naturalny i teraz rozdarcie. Jak bardzo planować? Troszkę tylko, czy dokładnie do każdego zdania, przecinka i pauzy? Jak jest lepiej? Sam nie wiesz, więc próbujesz, nagrywasz dalej, sprawdzasz, testujesz, mielisz, montujesz, oglądasz, oni oglądają, oceniasz, jesteś oceniany. Bierzesz feedback, bo już się nie fochasz na negatywne komentarze jak dzieciak, wiesz że jest to coś, czego musisz się nauczyć i popełniać przy tym błąd za błędem.

Albo pisanie. Na bloga najczęściej z potrzeby piszę, często też muszę nieco na siłę przysiąść, ale blog to pikuś w porównaniu do pisania książki. Bo pisać umiem, prawda? To siadam, patrzę na kursor i przerażenie we mnie wstępuje. Bo jak tu plan ułożyć, jaką myśl przewodnią dać, jak powiązać to wszystko? Jak sprawić, by dobrze się czytało i nie nużyło, a jednocześnie żeby zawrzeć tam wszystko, co zawarte być musi? Jakiej narracji użyć, jaki styl? Czy ten fragment pasuje do tamtego? No ciężko jest, ale się pisze. Tylko rzadko się pisze, bo ciężko usiąść. A jak już się usiądzie, to słowa jakoś się nie lepią, więc się wstaje lub wyłącza edytor tekstu. Tylko, że myśli się sobie – tak książki nie napiszę przecież. Więc trzeba się zmuszać, to praca musi być, codziennie, od rana, minimum pięć godzin pisał będę. Więc siadam rano i pięć godzin w kursor patrzę, muzyki słucham, myślę, piszę, skreślam, no skreślaj się kurwa mać, laptop wolny, do wymiany, wysypał się program już przekleństw brakuje. Więc od nowa odpalić. I patrzeć się w ekran? Nie, inaczej trzeba, poczuć, bo pisanie samo nie starczy. Czyta się więc poprzednie strony, żeby klimat poczuć, puszcza się piosenkę odpowiednią i po 30-50 minutach męczarni palce niejako się rozsupłują i się pisze. I płynnie to leci, nie musi się, tak jak przed godziną, na każdy przecinek patrzeć, słów ważyć, bo same się ważą. I się pisze pięknie i niesie wena i okazuje się, że ta wena nie jest niezależna od woli, że przymusić ją można, by się pojawiła. Więc młody pisarz uczy się tę wenę mieć codziennie i robi sobie z wchodzenia w wenę nawyk.

Na tym poziomie wtajemniczenia już tak dziwne konstrukcje, sposoby, myśli, sposób patrzenia na pisanie, że nie da się z niepiszącą osobą o tych niuansach nawet dyskutować. Dla przykładu pisząc w określonym stylu muszę dietę czytelniczą sobie robić. Czyli nie mogę czytać w tym czasie pisarzy ze stylem dalece od mego odbiegającym, bo w moim pisaniu styl ten zacznie znajdować odbicie. Jest też bardzo pozytywny aspekt tego zjawiska – dzięki temu mogę swój styl wyostrzyć, karmiąc wenę książkami o stylu lepszym od mego. I czasem jeden rozdział dobrego pisadła przed własnym pisaniem połknąć i nagle piszę dosadniej, ostrzej, błyskotliwiej.

A relacje damsko-męskie? To już jest w ogóle kosmos. Wychodzisz na miasto, dziewczyna fajna. Ale strach jest, więc się nie podejdzie. I co ludzie powiedzą. Ale wiosna jest, lasek mnóstwo i chce się, czuje się pociąg taki wewnętrzny, w lędźwiach łaskocze. Więc idzie się za laską, ale co się do niej powie? Już się prawie zagaduje, ale się nie zagaduje, bo idź sobie albo czy się znamy i co wtedy? I więcej się myśli. A im więcej się myśli, tym trudniej zaczepić, bo za dużo śmieci w mózgu. Uczy się więc małe kroki robić, komplement powiedzieć, uśmiecha się, motylków w brzuchu setki, nawyk z podchodzenia się robi i się podchodzi, mimo że nie wychodzi. Bo się rozumie, że jak umiejętności się nie ma, to rezultatem jest sam fakt podejścia, odezwania się. Jak można rezultatów oczekiwać w postaci numeru, randki, seksu, jeśli nigdy się dziewcząt w życiu nie miało? Przecież to głupota i jeśli kto głupi, to przestanie podchodzić, bo się sfrustruje. A jak się nie sfrustruje i zrozumie, to zacznie się uczyć psychiki kobiet i swojej przede wszystkim. Jak znosić odrzucenie, jak się nie rozkleić, nie poddać. Podnieść się po raz dziesiąty, jedenasty i piętnasty, jeśli taka potrzeba. Gdy tylko ona w myślach, ale ona nie chce i już koniec i już nie chcę, ale trzeba, więc wychodzę i zapominam i kolejnej szukam. I się uczy się dalej. Jak rozmawiać, jak w rozmowie wyluzować, jak samopoczucie na samopoczucie rozmówcy wpływa. W jaki sposób numer zaproponować, co napisać, jak randka, co na randce, jak pocałować, kiedy, czy można, no można chyba, ale czy z pewnością? Więc podąża się za dobrym myśleniem, że kobiety lubią, że jakby nie chciała, to by nie przyszła, że po męsku tak. Więc się próbuje i się całuje i dobrze się całuje i jak ja mogłem tyle lat się nie całować. I dobrze się warunkuje myślenie o tej seksualności i warto to robić. I czasem się przegina i dlaczego te dziewczyny nie chcą?

A może elastycznym trzeba być? Może zamiast tak dotykania połączenie głębsze trzeba zbudować, dobry balans między wszystkim. I żarty i droczenie i seksualność i romantyczność i poważne tematy i całość po prostu. A nie kawałek tylko. I uczy się tego balansu całe życie i lepiej rozmawiać, dotykać, całować. Z własnymi emocjami sobie radzić, empatię większą wyrobić i wyczucie towarzyskie. I czasem boli w środku, bo stawia się czoła własnym lękom, kompleksom, słabości swojej całej. I buduje się odwagę, by odrzucić jak nie jest i widzieć, jak jest w rzeczywistości. Bo prawda może boleć ale pokaże obszary pracy. Więc rozwija się będąc świadomym i bardzo szybko, jeśli się wyciąga wnioski. I zauważa się, że same umiejętności towarzyskie, to nie wszystko. I trzeba holistyczne nad sobą pracować. I relacje i sport i pieniądze i wygląd, prezencja. Jest się całością, a nie kawałkiem, wycinkiem. Więc rozwija się na wszystkich płaszczyznach, lepiej rozumiejąc świat dookoła. Ma się więcej kobiet, lepszym się jest w łóżku, nadrabia się te wszystkie lata. Tworzy udane relacje nie tylko z kobietami, ale kolegami, rodzicami, pracownikami, szefami. Rozumie się to wszystko, widzi się te koła zębate mechanizmów wzajemnie się nakręcających. Samemu się je nakręca wedle woli.

I wchodzi się w dłuższą, głębszą relację i znowu się nic nie wie. Bo trzeba nauczyć się rozmawiać z kobietą, nie powierzchownie, ale otwierając się, będąc szczerym, czy potrafi się być szczerym? Bo najmniejsza nieszczerość buduje piramidę nieszczerości, która prowadzi do problemów i wybuchu – a odłamki ranią głęboko wszystkich w polu rażenia. Zbiera się te ochłapy, ociera krew, buduje się coś razem i lepiej jest, ale pęknięcia na zawsze tam pozostaną. Wybaczyć je można, ale one są tam, jak na pokancerowanym, poklejonym wazonie. I kolejne dochodzą i tłucze się wazon i tłucze i się skleja i już nie ma jak posklejać, za małe kawałki. I jakichś kompromisów się uczy i trzeba pamiętać, co się obiecało i energię wkładać, poświęcać się czasem.

I jest też ciemna strona, bo się ma wiele kobiet, kilka się bardzo dobrze poznaje i się widzi ich prawdziwą naturę. I nie porcelana i nie takie słabe, tylko przebiegłe. I też seksu chcą, potrafią być chłodne, wyrachowane, okrutne. I wpierw wkurwienie, później nienawiść. Później akceptacja, no okej, skoro one takie, to i ja taki będę. Ale to wypala i niszczy i poznaje się więcej i pościel zmienia częściej. W końcu trafia się na taką jedną, która wiarę w całe plemię przywraca. Znów emocje, radość, głębia i cykl się powtarza. A mózg się uczy, wyciąga wnioski, łączy poprzednie sytuacje, nadbudowuje na doświadczeniu strzeliste wieże przekonań, filtrów, wspomnień, wspaniałych chwil. I po jakimś czasie tej podróży stwierdza się, że kobiety chciało się poznawać, ale najbardziej to poznało się samego siebie.

I się lubi siebie. I zaczyna się własne potrzeby rozumieć, drogę własną. To, że sami jesteśmy, idziemy, padamy i umieramy. Sami też się podnosimy, nikt nie pomoże i zapierdalamy i gonimy szczęście, ale szczęścia nie da się dogonić, bo ma się je w sobie. Więc stara się je w sobie odkrywać, a nie w nowych butach, projekcie nowym, słowach ciepłych. I okazuje się, że podróż jest fajna dla podróży, a nie dla jej celu. Bo celem ostatecznie jest śmierć i wszystkie te umiejętności, te pisanie, kręcenie vlogów, kobiety i ich psychika, siłownia, kalorie, tyle a tyle białka, a pszenica gówniana, niezdrowa, pszenicy to najbardziej nie jeść – na nic wszystko, ostatecznie. Bo umrzesz, a wcześniej się zestarzejesz i już nie będziesz w stanie lub ochoty nie będzie nagrywać, bzykać, pisać, ćwiczyć. Więc okazuje się, że ta jedna chwila, że teraz tylko się liczy, jak blisko jesteś z tymi, których kochasz, tymi, co ich bardzo lubisz. Więc otaczasz się tylko najbliższymi, najcieplejszymi osobami i im najważniejszy swój zasób, czyli czas, poświęcasz. Z nimi chcesz się cieszyć, ich chcesz pocieszać, najważniejsi są. Ta mała plamka na linii historii. Ja i ty i jeszcze kilkoro z nich. Nic więcej, bo im dalej tym bardziej się rozmywa – co ktoś powiedział, kto Cię lubił, kto szanował, a kto pluł na Twój widok. Pragniesz więcej czasu, ale nie ma więcej, więc dzielisz go jak tylko możesz i coraz bardziej się starasz być z kimś, a nie sam, bo wszyscy zmierzamy ku zagładzie. Więc mocniej trzeba się kochać, goręcej przytulać, ze łzami w oczach żegnać i każdym momentem ekscytować.

Bo jesteśmy tylko momentem, który przemija.

Ale potrafi przemijać pięknie, jeśli się o to postara.

Artykuł Spotkajmy się głębiej pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/spotkajmy-sie-glebiej/feed 0