historia – VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ https://v1ncentify.prohost.pl O kobietach, życiu i zdrowym do niego podejściu. Mon, 03 Jan 2022 16:05:35 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.0.2 Twoja łamigłówka https://v1ncentify.prohost.pl/post/twoja_lamiglowka https://v1ncentify.prohost.pl/post/twoja_lamiglowka#respond Sun, 11 Oct 2015 00:00:00 +0000 http://dev.v1ncent.pl/?p=189 Nikt poza Tobą nie ma pojęcia, w jaki sposób ją rozwiązać, a mimo to tak często ląduje w dłoniach postronnych osób. 

Artykuł Twoja łamigłówka pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Nikt poza Tobą nie ma pojęcia, w jaki sposób ją rozwiązać, a mimo to zaskakująco często ląduje w dłoniach postronnych osób. 

 

Jesteś Ty, Twoja łamigłówka i Obserwator.

 

Obserwator nie będzie widział w Twoich działaniach żadnego sensu. Dla obserwatora to, co robisz i jak się zachowujesz będzie czasem wydawało się chaotyczne, nieokrzesane, a nawet śmieszne, żałosne i absurdalne. Dlatego właśnie otoczenie będzie Cię na siłę wpychać w określone formy – nie bardzo pasujesz do układanki, a coś przecież trzeba z Tobą zrobić.

Tylko, że Obserwator nie przeżyje za Ciebie życia. Obserwator nie zna Twoich motywacji, marzeń i ambicji. Oserwator nie wie, jakie są Twoje priorytety. Co uważasz za ważne, mniej ważne i bezwartościowe. Jaką podążasz ścieżką, co znajduje się na jej końcu i w którym miejscu aktualnie jesteś.

Jeśli najdzie Cię ochota, możesz polecieć do innego kraju tylko po to, by przez kilka godzin czuć zapach kobiety, o której nie możesz zapomnieć. Nawet jeśli dla ludzi wokół będzie się to wydawało pozbawione sensu, przerysowane i głupie.

Kiedy daliśmy sobie wmówić, że wszystko co robimy musi być “racjonalne” i mieścić się w jakichś akceptowalnych przez ludzi granicach?

Kiedy staliśmy się zdalnie sterowanymi marionetkami i zapomnieliśmy o tym, co liczy się w życiu najbardziej?

Ostatecznie chodzi o Twoje szczęście, Twoje spełnienie i to, czego Ty chcesz. Nie pozwól, by ignorancja ludzi podcięła Ci skrzydła. Nie daj sobie wmówić, że inni wiedzą lepiej, co jest dla Ciebie dobre. Nie tłumacz się zbytnio. Najczęściej ludzie nie chcą rozumieć, tylko wyrazić opinię i ocenić. Nie miej im tego za złe, bo wyrażanie opinii i ocenianie to fajny sport, a także narzędzie, za pomocą którego każdy z nas kreuje i wartościuje swoją rzeczywistość.

Ludzie widzą tylko wycinek Ciebie. Nawet ci najbliżsi. Rodzice, rodzeństwo, dziewczyny z którymi sypiasz, znajomi, przyjaciele. Czasem ten wycinek jest większy, czasem mniejszy. Nigdy jednak nie ukazuje całego kontekstu, pełnej perspektywy i wszystkich niuansów. Być może za 40, 70 lat będziemy potrafili czytać sobie w myślach. Wtedy wszystko stanie się prostsze. Będzie można podejść do nieznajomej osoby, złapać za dłoń i przekazać jej wszystko. Rzeczy, których nie da się ubrać w słowa, bo język, nieważne jak rozwinięty, jest upośledzoną, koślawą i wciąż wybitnie prymitywną formą komunikacji. Nie przekazuje prawdziwych uczuć, ich intensywności, hierarchii zdarzeń na mapie naszego życia oraz pełnej genezy wniosków, których bronimy. Uczymy się ludzi przez całe lata i kiedy myślimy, że znamy daną osobę na wylot, nagle robi coś, czego kompletnie nie byliśmy w stanie przewidzieć.

Nigdy nie poznamy nikogo tak dogłębnie, jak możemy poznać siebie. Nikt za nas nie odpowie na poniższe pytania:

Czy kochasz siebie? 

Czy myślisz o sobie wystarczająco dużo? 

Czy ufasz swemu odbiciu w lustrze?

Czy jesteś w stanie sam wyznaczać sobie standardy, czy w dalszym ciągu potrzebujesz do tego autorytetów? 

Jak zachowasz się w sytuacji, w której nikt prócz Ciebie nie będzie wierzył w Twoje pomysły i plan na życie? Gdy na każdym kroku będziesz się potykał o krytykę i Wujków Dobra Rada?

Czy potrafisz postąpić inaczej, niż nakazuje otoczenie oraz tzw. zdrowy rozsądek* tylko dlatego, że wpadłeś na świetny pomysł (w Twoim mniemaniu)?

Dla innych Twoje zachowanie będzie czasem równie niezrozumiałe i zagadkowe, co fizyka kwantowa. Pamiętaj, że poszczególne części puzzli mogą przypominać bezsensowną, niemożliwą do rozwiązania łamigłówkę tak długo, jak długo pasują do siebie z jednej, najważniejszej perspektywy.

Twojej własnej.

* Takie coś, co depcze marzenia jeszcze zanim zaczną na dobre kiełkować.

Artykuł Twoja łamigłówka pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/twoja_lamiglowka/feed 0
Już wiem, gdzie jesteś 2 https://v1ncentify.prohost.pl/post/juz_wiemgdzie_jestes_2 https://v1ncentify.prohost.pl/post/juz_wiemgdzie_jestes_2#respond Sun, 30 Aug 2015 00:00:00 +0000 http://dev.v1ncent.pl/?p=182 Mieliśmy swoje love story. Magiczną rzeczywistość z innymi prawami fizyki. Dedykowaną bajkę. I właśnie tak chciałbym wspominać te kilka spotkań, tę wyjątkową historię. Ale nie potrafię.

Artykuł Już wiem, gdzie jesteś 2 pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Mieliśmy swoje love story. Magiczną rzeczywistość z innymi prawami fizyki. Dedykowaną bajkę. I właśnie tak chciałbym wspominać te kilka spotkań, tę wyjątkową historię. Ale nie potrafię.

 

TO JEST CZĘŚĆ DRUGA HISTORII. JEŚLI NIE CZYTAŁEŚ CZĘŚCI PIERWSZEJ KONIECZNIE KLIKNIJ TUTAJ.

 

Siedzę w umówionym miejscu i popijam (zimne już) latte. Dookoła masa ludzi, centrum Warszawy. Nie wiem, czego się spodziewać po tym spotkaniu. Przez moment zastanawiam się nawet, czy przypadkiem nie popełniam piramidalnej głupoty. Nie znam człowieka, nic o nim nie wiem. Samo zdobycie kontaktu wymagało wysiłku i ryzyka większego, niż ustawa przewiduje. Jeszcze się spóźnia. Właściwie, to nie mam żadnej pewności, że w ogóle się pojawi.

A jednak. Podchodzi gość pod trzydziestkę, odsuwa krzesło. Siada naprzeciw, ale nie odpala papierosa. Nie mierzy też groźnym spojrzeniem, bo oczy w gruncie rzeczy ma łagodne. Jest uśmiech, jest jakiś small talk.

Jest zupełnie inaczej, niż na amerykańskich filmach.

Odchyla się w krześle. Chce, żebym opowiedział, więc opowiadam. Wtedy przychodzi jego kolej, a ja zamieniam się w słuch.

Po zaledwie pięciu minutach wiem już wszystko, co muszę wiedzieć.

*

Każdy kiedyś chociaż raz poczuł lęk przed ciężką chorobą. Błąkał myślami w ciemnych odmętach nowotworów, wirusów wszelkiej maści i innych gówien. Każdy też zna przynajmniej jedną historię z bliskiego otoczenia, która zakończyła się tragicznie. Normalnym odruchem jest odcięcie myśli w momencie, gdy przyłapie się mózg na zapuszczaniu w podobny syf. Przekierowanie skupienia. Jestem w tym mistrzem, bo poważnych chorób bałem się od zawsze.

A teraz – o ironio – siedzę w nich po uszy.

Napieram na oparcie fotela i biorę głęboki wdech, zupełnie tak jakbym od kilku minut zapomniał o oddychaniu. Wiem, że nie powinno się trzeć zmęczonych oczu, ale jest mi już wszystko jedno – ugniatam je, jakby jutra miało nie być. Rozprostowuję plecy i ramiona, aż chrupie.

W trzy dni przeczytałem o nowotworach cały internet. Połknąłem dziesiątki artykułów, kilka for i jedną książkę. Na biurku prócz laptopa stoją trzy puste kubki po kawie i jeden po herbacie. Blog leży odłogiem, a szkic książki kisi się w torbie odkąd wróciłem do Białegostoku. Znajomi twierdzą, że mnie pojebało. Rzeczywiście, z ich perspektywy może to tak wyglądać.

Są w życiu sprawy ważne i ważniejsze. Te drugie mają to do siebie, że rządzą się swoimi prawami. Ciężko je komukolwiek wytłumaczyć bez popadania w banał i zbędny patos, więc czasem lepiej nie tłumaczyć wcale. Bo ja jestem w pełni świadom faktu, że zapewne w niczym nie pomogę Karolinie, żaden ze mnie cudotwórca przecież. Wiem również, że choroba nadała naszej relacji tragicznej, niemal filmowej głębi – co tylko potęguje moje nią zauroczenie. Należę do wąskiej grupy facetów, którzy są świadomi mechanizmów, jakie stoją za zasłoną utkaną z emocji i zawsze potrafię myśleć dwutorowo. Spojrzeć na swoje działania przez surowe zwierciadło logiki.

Jeszcze nie przeginam.

Jeszcze.

*

W teorii przyjechałem do Gdańska na weekend po to, by odebrać klucze do chaty. W praktyce wygląda to tak, że Karolina wyszła ze szpitala i mamy się zobaczyć po raz pierwszy od ponad dwóch tygodni.

Siedzę sam w pustym mieszkaniu i myślę o tym, jak bardzo boję się tego spotkania.

Przedłużenia historii, w której może zdarzyć się wszystko, prócz happy endu.

Rozmawiania o czymś tak ciężkim, jak nowotwór.

Przekazania informacji, które wydarłem z poświęceniem, a z których najpewniej ona nie będzie chciała skorzystać.

Za oknem się ściemnia, a do mieszkania niespiesznie zakrada się półmrok. Siedzę w fotelu i wsłuchuję się w niepokojące dźwięki mieszkania. Każdy dom ma swoje, do każdych trzeba się przyzwyczaić. Te konkretne oswaja za mnie Mary Jane. Wiem, że to zły wybór. Powinienem wyjść do ludzi, spotkać się z kimś, porozmawiać. Wolę jednak tkwić w tym dziwnym, mrocznym kokonie. Mózg ma to do siebie, że za wszelką cenę będzie dążył do utrzymania obecnego stanu. Pozwalam mu, bo intuicja podpowiada mi, że od jutra i tak będę musiał się od całej sprawy zdystansować, wziąć mentalny prysznic.

Odpalam Kate Bush.

Jeszcze dziś mogę się w tym taplać.

*

Patrzę w lustro i z zaskoczeniem zauważam, że noszę kilkudniowy zarost. Ostatnio ciągle odkładam golenie na później. Biorę do ręki maszynkę i słyszę wibrację telefonu.

Dźwięk smsa na godzinę przed spotkaniem jeszcze nigdy nie uszczęśliwił żadnego faceta. Wchodzę do pokoju i odczytuję wiadomość, znając jej kontekst jeszcze przed odblokowaniem klawiatury.

Przepraszam Cię bardzo, ale koszmarnie się czuję. Nie wzięłam do pracy leków i mam jakieś ataki. Pojadę prosto do domu, więc nie możemy się dziś zobaczyć.

Rozsiadam się w fotelu. W pierwszej chwili jestem zawiedziony. W drugiej kończę się golić, wrzucam na siebie ciuchy i zamawiam taxi.

*

Przechodzę koło jej sklepu. Jeszcze jest w środku. Serce wpada w galop. Spaceruję dalej i siadam przy fontannie.

V: Przyjechałem na chwilę pogadać. Możesz zrobić sobie przerwę?

K: Heeej 🙂 za moment wychodzę już z pracy. Poczekasz na mnie?

Czekam. Po kilku minutach wychodzi, wita mnie ciepłym uśmiechem.

W normalnych warunkach potrafię być elokwentny, nawet pod dużą presją. Tyle, że to nie są normalne warunki.

Moje myśli przypominają lej po bombie.

– Cześć – mówi, całując mnie czule w policzek. – Dobrze cię widzieć.

Czy wygląda inaczej? Chyba nie, może jest trochę blada. Zapomniałem już, że te oczy są aż tak wielkie. Zdążyłem sam siebie przekonać, że moja wyobraźnia zakrzywiła rzeczywistość.

Idziemy w stronę wyjścia z galerii.

– Co u ciebie, jak było w domu? – zadaje nic nie znaczące pytania. Próbuje rozmawiać o pierdołach, kompletnie unikając tematu.

Ja tak nie potrafię. Z drugiej strony, nie wiem też, w jaki sposób przejść do sedna. W szkole przecież nie uczyli dyskusji o nowotworach z człowiekiem, który jest śmiertelnie chory, do kurwy nędzy.

– Porozmawiajmy o tobie, szpitalu i wynikach – walę prosto z mostu. Najwyżej będę kalibrował później.

– Nie chcę o tym rozmawiać – reaguje ostrzej, niż się spodziewałem.

– A jednak, porozmawiamy.

– Wyjdę z tego i już. – Zupełnie, jakby mówiła o przeziębieniu. Albo o grypie. 

Myślę: Jesteś, czy chcesz być aż tak naiwna?

Mówię:

– Jasne, po prostu…

– Czy zastanawiałeś się, jakie to dla mnie trudne? – Zatrzymuje się w miejscu, robiąc groźną minę.

Nie. Wcale, głupia babo.

– Może nie chcę myśleć o tym przy każdej okazji – dodaje podniesionym głosem, rozkładając ramiona w teatralnym geście. Sądząc po wprawie, zazwyczaj się sprawdzał. Na mnie nie robi jednak większego wrażenia.

– Zadam ci kilka pytań. Następnie powiem kilka rzeczy – mówię spokojnie. Podnieś głos w takiej sytuacji, a zgotujesz sobie bezsensowną eskalację prowadzącą do kłótni. – Zrobisz z tym co zechcesz, ale wpierw mnie wysłuchasz.

Nie po to zarywałem noce i jechałem do Gdańska, żeby teraz porozmawiać o dupie Maryni i wrócić do Warszawy.

Patrzymy na siebie. Tonę w ciemnym błękicie. W tym momencie jestem  wstanie dać wiarę opowiastkom o kolorze oczu zależnym od nastroju. Karolina dochodzi do wniosku, że nie wygra tej konfrontacji.

– Dobrze – odpowiada w końcu.

Gardło, trzustka, wątroba, płuco. I brak chemii. Brak dalszej hospitalizacji. W tym momencie nie zauważam tutaj absurdu. Zaczynam mówić. Dzielę się wiedzą. Tą legalną i mniej legalną. Akceptowaną i tępioną przez środowisko onkologów. Daję też książkę. Karolina słucha z zainteresowaniem. Kończę, mam czyste sumienie – misja wykonana. Zrobiłem wszystko, co mogłem zrobić nie będąc cudotwórcą. Po prostu uważam, że osoba z tak poważną chorobą powinna znać wszystkie możliwe punkty widzenia i opcje, żeby podjąć najbardziej rozsądną i przede wszystkim świadomą decyzję.

Dochodzimy do przystanku. Jest luz. Już się do mnie przytula, już jest jak ostatnio. Mruczy mi do ucha te słodkie, bezkompromisowe rzeczy, które chłonę jak gąbka.

– Dziękuję, że przyjechałeś mimo mojego smsa. I dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Przepraszam za to, jaka byłam dziś na początku. To było kompletnie niefair z mojej strony.

– Dobra, bo się rozkleję.

Dostaję kuksańca w brzuch. Karolina uśmiecha się, po chwili przygryza wargę i wpija się w moje usta. Truskawki. W końcu odkleja się i patrzy mi w oczy.

– Sowa dopytuje się, kiedy idziemy na kawę.

– No nie wiem. Uszy odpadają mi od Kate Bush.

– Mi też. Mamy za mało wspólnych piosenek po prostu.

W tym momencie nic nie wskazywało na to, że więcej mieć już nigdy nie będziemy.

*

Coraz toporniej pisze się smsy. Nie mam w zwyczaju powielać wiadomości i nigdy nie podejmuję gier w kto pierwszy napisze. Laska przecież widzi, że się odezwałem. Teraz to od niej zależy, kiedy i czy łaskawie odpisze. Musi się jednak liczyć z tym, że im więcej czasu mija, tym bardziej mnie to wychładza. Być może ten mechanizm działa inaczej na typowego Grzesia – pamiętam przecież czasy, kiedy i ja wkręcałem się w takich sytuacjach mocniej. A teraz? Wiem, że Karolina specjalnie mnie przetrzymuje i coraz bardziej zaczyna mi to powiewać. Co parę dni pisze mi rzeczy wyrwane z kontekstu. Ostatni mms od niej to zdjęcie nowego psa – kompletnie od czapy. Zniechęcam się, bo coś zaczyna mi nie pasować do całości układanki. W tym momencie jeszcze nie wiem, co.

Zaczynam pełniej oddychać, chłód z jej strony powoduje, że nabieram dystansu i znów potrafię się skupić na innych rzeczach. Cieszy mnie to, bo balansowałem przecież na cienkiej linii.

Nie piszemy. Pozostało trochę żalu. Bo to miało trwać, być piękne, niewinne i prawdziwe. Miało być nasze.

Ta historia nie ma klamry, wyraźnego zakończenia – bo życie to nie film.

To historia z pytaniem na końcu. Pytanie brzmi: co jeśli?

Emocje opadają, więc mam większą przejrzystość. Mój umysł zaczyna łączyć z pozoru nieistotne fakty cienkimi liniami. W pierwszym momencie odrzucam ten pomysł. Wraca jednak jak bumerang. Może to moja nadinterpretacja. Może podświadomie szukam wytłumaczenia. Nie ważne, jak bardzo staram się nie myśleć w ten sposób – idea, wpierw mała jak ziarenko, zaczyna powoli kiełkować. I rozrastać się w środku, zatruwając cały ekostystem przyczynowo-skutkowy boleśnie zasadnym pytaniem: co jeśli?

Mieliśmy swoje love story. Magiczną rzeczywistość z innymi prawami fizyki. Dedykowaną bajkę. I właśnie tak chciałbym wspominać te kilka spotkań, tę wyjątkową historię. Ale nie potrafię.

Nie potrafię, bo historia posiada skazę. Tą skazą jest drzazga pod paznokciem, której nie sposób wyjąć.

Co, jeśli Karolina kłamała?

Artykuł Już wiem, gdzie jesteś 2 pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/juz_wiemgdzie_jestes_2/feed 0
Już wiem, gdzie jesteś https://v1ncentify.prohost.pl/post/niebieskooka https://v1ncentify.prohost.pl/post/niebieskooka#respond Mon, 17 Aug 2015 00:00:00 +0000 http://dev.v1ncent.pl/?p=181 Zawsze starałem się łapać chwile, wyciskać je do ostatniej kropli. Tym razem jednak, to chwila złapała mnie. Znalazłem się w potrzasku, zupełnie jak naiwna mysz, która pokusiła się o kawałek sera.

I została gwałtownie zmiażdżona przez mechanizm pułapki. 

Artykuł Już wiem, gdzie jesteś pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Zawsze starałem się łapać chwile, wyciskać je do ostatniej kropli. Tym razem jednak, to chwila złapała mnie. Znalazłem się w potrzasku, zupełnie jak naiwna mysz, która pokusiła się o kawałek sera.

I została gwałtownie zmiażdżona przez mechanizm pułapki. 

/Wszystkie szczegóły umożliwiające rozpoznanie bohaterki wpisu zostały brutalnie przemielone przez cenzurę. Niemniej jednak historia nie jest koloryzowana i wydarzyła się naprawdę./

Bad dreams in the night

You told me I was going to lose the fight

Leave behind my wuthering, wuthering

Wuthering Heights

Kate Bush, Wuthering Heights

*

Jej oczy były niebieskie jak woda rajskiej wyspy. Gdy mnie minęła poczułem ukłucie w piersi i przez moment zapomniałem o oddychaniu. Odwróciłem się i zobaczyłem, jak znika w jednym ze sklepów, kołysząc idealnymi biodrami. Nie podszedłem, tylko stałem jak osioł – o oddychaniu przypomniałem sobie po dłuższej chwili. Ruszyłem dalej przed siebie, obchodząc całą galerię. Ocknąłem się w momencie, gdy znów zobaczyłem szyld sklepu.

Stała w środku, doradzając jakiejś starszej pani w wyborze perfum. Sklep był mały, a w nim tylko ona, jej managerka i klientka. Wmaszerowałem do środka i stanąłem przy jednej z półek. Nie miałem żadnego planu. Na szczęście po chwili klientka opuściła sklep, a Niebieskooka zaczęła odstawiać flakoniki z powrotem na półkę.

Wyszedłem na dwór. Czułem się, jak wyjęty z jednej z tych historii o porwaniach przez Obcych. W drżącej z podekscytowania dłoni ściskałem telefon, na którym majaczyło 9 cyferek i podpis: Karolina. Nie wiem, jak rozpocząłem rozmowę, ani o czym gadaliśmy. Nie pytajcie mnie, w jaki sposób ustaliłem, że następnego dnia o 19:00 odbiorę ją z pracy. Spytajcie mnie, czy się zauroczyłem.

Jak czternastoletni gówniarz.

*

– Pytasz mnie pan piąty raz – sapnął wąsaty taksówkarz. – Zdążymy, mówię.

– Dobrze, już nie będę męczył. – Wiem, że byłem jak wrzód na dupie, ale musiałem mieć pewność. Serce łomotało, jak przed maturą. No bo przecież mogła skończyć wcześniej i pojechać do domu. Albo zapomnieć. Ale przecież nie zapomniała, bo pisałem z nią rano.

– Kurwa, nie wierzę – szepnąłem. Rzeczywiście zachowuję się jak rasowy gówniarz. Albo jakaś głupia cipa.

– Słucham? – Poirytowany facet aż zerknął przez ramię.

– Nie, nie. Do siebie mówię.

Wyskoczyłem z taxi i wparowałem do galerii. Ogarnij się, powtarzałem w myślach. To zwykła laska, jak każda inna.

Stanąłem przed sklepem. Nasze spojrzenia się spotkały. Prześwietliła mnie tymi swoimi ogromnymi oczami i poczęstowała słodkim uśmiechem. Przez moje ciało przetoczyła się fala gorąca.

Nie zesraj się chociaż, odezwał się zniesmaczony głos w mojej głowie.

Przywitaliśmy się buziakiem. Pachniała jak truskawki, miała spory dekolt i nieporadnie próbowała zamaskować podekscytowanie. Jak wiele dziewczyn w stresie, mówiła dużo i nieskładnie. Nie pomagałem jej, mówiąc stosunkowo mało. Wyszliśmy z galerii korytarzem dla obsługi.

– Gdzie idziemy? – spytała.

– Podobno niedaleko jest plaża i jakaś knajpa.

– Dobra.

Po drodze atmosfera się rozładowała. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. To wszystko i nic było tak fascynujące, że oddałbym za nie najlepszy seks. Karolina była uosobieniem ciepłej kobiecości, której tak często brakuje Polkom. Niczego nie udawała, na nikogo nie pozowała. Była uroczo i zaskakująco zwykła. Nie odczułem między nami żadnej tamy, od samego początku dogadywaliśmy się, jakbyśmy już byli parą lub mieli za sobą co najmniej pocałunek. W koktajlu z jej wyglądem (nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem na spotkaniu z tak śliczną dziewczyną) tworzyło to zaskakującą mieszankę, którą zamierzałem połknąć w całości – nawet gdyby ostatecznie miała okazać się trucizną.

Usiedliśmy na tarasie kawiarni, skąd rozciągał się widok na plażę i spienione morze. Kanapa była wygodna, ale dość ciasna. Nie narzekałem, bo dzięki temu od początku nasze ciała stykały się ze sobą. Karolina miała na sobie czarną bluzkę ciasno opinającą piersi i wąską talię oraz dziurawe jeansy. Dziury te odsłaniały apetyczną opaleniznę. Sięgnąłem dłonią i dotknąłem delikatnej skóry. Podniosłem wzrok i spojrzeliśmy sobie w oczy.

– Spodnie ci się porwały – powiedziałem cicho, prawie szepcząc.

– Wiem – odpowiedziała, zerkając na moje usta.

Nie słyszałem muzyki, nie widziałem innych ludzi. Mogłem ją pocałować po dwóch minutach w tej kawiarni. I właśnie dlatego tego nie zrobiłem. Od samego pocałunku bardziej podniecająca jest świadomość kobiety, że mogę to zrobić. Ja o tym wiem, ona o tym wie. Ale nie korzystam z tego, utrzymując coraz bardziej gęstniejącą atmosferę na poziomie, który doprowadza nas oboje do wrzenia.

Gęsia skórka bezwstydnie wpełzła na piersi Karoliny. Słowa zaczęły mi się plątać. Wtuliłem się w jej szyję, wdychając paraliżująco przyjemny zapach. Otarłem się swoim policzkiem o jej. Zaczęła dyszeć, zwilżyła usta językiem. Ponownie, nic z tym nie zrobiłem.

Byłem na haju. Tak było błogo. Tak było najlepiej.

Kelner pojawił się w najlepszym momencie. Zamówiliśmy kawy. Przestałem rozbierać ją spojrzeniem. Wróciliśmy do rozmowy. Ciężko w to uwierzyć, ale kleiła się jeszcze lepiej, niż w drodze do lokalu.

Wypiliśmy, zapłaciłem i wyszliśmy na powietrze. Pociągnąłem Karolinę na molo, bo to było odpowiednie miejsce na pocałunek. Banalne, popkulturowe do bólu i właśnie dlatego najlepsze.

Stałem więc przed nią. Śpiewały mewy. Dookoła nas morze i jeszcze to soczyście pomarańczowe słońce, nieśmiało kryjące się za horyzontem. Odgarnąłem włosy, które wiatr zawiewał na jej idealną twarz. Przestała mówić, zamiast tego złapała mnie w kleszcze błękitnych oczu. Nasze usta splotły się ze sobą. To było jak pierwszy pocałunek w życiu. Niewinne, oszałamiające i kompletnie nieporadne.

Po prostu idealne.

*

Z głośników sączył się histeryczny głos Kate Bush. Wypchana sowa zerkała na nas w zadumie. Karolina wciśnięta była w oficjalną czerń, w stylu korpo suki. Czułem jej zapach, usta kleiły mi się od błyszczyku. Mimo to, nic nie było takie, jak być powinno.

– Nienawidzę tego spotkania – powiedziałem w końcu. Ta męczarnia trwała pół godziny. O pół godziny za długo.

– Słucham? – Spojrzała na mnie, zaskoczona.

– Dziwnie się dziś zachowujesz.

– Nieprawda. Wydaje ci się. – Próbowała się bronić.

– Nie musisz mi mówić, co się stało. Tylko nie udawaj, że jest jak ostatnio. Bo nie jest. – Podsumowałem bez uśmiechu. Nie mam piętnastu lat, żeby mi wciskać takie teksty.

– A jak jest?

– Nie wiem, gdzie jesteś. Z całą pewnością nie ze mną i nie tutaj. – Wziąłem spory łyk kawy i rozparłem się na kanapie.

– Przepraszam, mam trochę problemów w pracy. W dodatku przed spotkaniem latałam dziś na mieście, załatwiając papierologię w urzędach. Dlatego jestem trochę wybita z rytmu, zamyślona.

To również nie była prawda – Karolina nie została stworzona do kłamania – ale nie brnąłem w to. Widocznie nie chciała lub nie mogła mi czegoś powiedzieć. Nie wymagałem tego. Po prostu drażniła mnie dysproporcja między tym, a naszym pierwszym spotkaniem.

Została godzina do pociągu. Następny raz w Trójmieście będę za dwa tygodnie. Pomyślałem, że miło będzie się zobaczyć tuż przed samym wyjazdem. Pomyliłem się. Do dupy z takim spotkaniem.

– Już dobrze, już jestem. – Wzięła mnie za dłoń, zbliżyła się i pocałowała w usta. – Przepraszam.

Rzeczywiście, jakby się obudziła i odcięła myśli od czegoś nieprzyjemnego. Wyraźnie starała się ratować sytuację.

– Wiesz, z czym mi się od teraz będziesz zawsze kojarzyć? – spytała, zmieniając temat.

– Nie wiem.

– Z Kate Bush.

– I z sową?

– I z sową – uśmiechnęła się. Był to szczery uśmiech. Pierwszy, odkąd się spotkaliśmy. – Kocham tę piosenkę.

– Ja też ją lubię – powiedziałem ze świadomością, że Wuthering Heights już na zawsze będzie zatrute. Głębią błękitu, zapachem owoców i smakiem błyszczyka.

Zbliżyła się do nas kelnerka.

– Podać coś jeszcze?

– Rachunek – odpowiedziałem.

Staliśmy pod dworcem.

– Hej – pożegnałem się.

– Cześć – odpowiedziała, przygryzając wargę.

Zaczęła się odwracać. Złapałem ją za dłoń i przyciągnąłem do siebie.

– Przestań… – powiedziała bez przekonania, po czym wtuliła się we mnie jak kot. – Zadzwonisz?

– Zadzwonię.

– Dziękuję za spotkanie. Będę chyba tęsknić.

Ja też, pomyślałem. Ale zatrzymałem tę myśl dla siebie.

*

Po raz trzeci spotkaliśmy się na mieście. Po raz trzeci mieliśmy mało czasu i brak logistyki. Ona mieszkała z dziadkami, a w moim pokoju była obecnie masa ludzi. Prawdę mówiąc, miałem w dupie seks. Cieszyłem się, bo tym razem uwaga Karoliny rozbiegała się nie dalej, jak od mojej szyi do ust.

– Wiesz, sporo o tobie myślę – powiedziała w końcu, siedząc mi na kolanach. Spuściła przy tym wzrok, zawstydzona.

Zatkało mnie, a w żołądku załaskotały motyle. Zazwyczaj, gdy spotykam się z dziewczynami i słyszę podobne teksty na początku znajomości, jestem zażenowany. “Okej, już się wkręciła. Super”. Tym razem jednak nie potrafiłem wyobrazić sobie przyjemniejszego scenariusza. Nachyliła się i pocałowała mnie w policzek. Tak uroczo, tak dziewczęco.

– Jeszcze raz – poprosiłem.

Pocałowała. Przeszył mnie przyjemny dreszcz.

– Kiedy wracasz z Warszawy? – spytała.

– Za tydzień.

– Będę wtedy w szpitalu.

– Dlaczego?

– No mam cukrzycę. Muszę się położyć na rutynowe badania.

Trochę mnie zaskoczyła, ale w dzisiejszych czasach choroby cywilizacyjne dotykają osoby w każdym wieku. Szkoda, ale cóż – ludzie z tym żyją.

Nie dopytywałem o szczegóły. Chwilę ponarzekaliśmy na zimne, szpitalne kurczaki i zmieniliśmy temat. Wziąłem ją za dłoń i poszliśmy na plażę. Siedzieliśmy naprzeciw siebie, stopy zakopane w zimnym piasku. Nieopodal mały chłopiec z latawcem.

– Lubisz dzieci? – spytała Karolina.

– Podziwiam je za podejście do życia, ale generalnie za cudzymi nie przepadam. Swoje pewnie będę lubił.

– Ja nigdy nie chcę mieć dzieci.

Oderwałem wzrok od latawca i zaskoczony (kobiety rzadko tak mówią) spojrzałem na Karolinę. Niedbale grzebała patykiem w piasku.

Wciąż siedziała obok mnie. Oddalona o tysiące kilometrów.

Odprowadziłem ją na przystanek.

– Dziękuję ci za spotkanie. Nawet nie wiesz, jak mi z tobą dobrze. – Znów rzuciła prosto z mostu te zwykłe słowa, które zazwyczaj wypowiadane są za wcześnie. I znów spadły na mnie z siłą rażenia napalmu.

Chciałem spuścić emocje ze smyczy, przestać się naprostowywać. Chciałem zrzucić pancerz i otworzyć się na coś, co przecież nie zdarza się zbyt często. Byłem zauroczony, bo właśnie na zauroczenie miałem największą ochotę. Była śliczna, szczera i błyskotliwa. Przebojowa i trochę zadziorna. Kobieca i niewinna w swej uczuciowości. Pasowała mi pod każdym względem.

– Do zobaczenia za tydzień – powiedziałem, mimo wszystko zachowując dystans.

Przynajmniej na zewnątrz. Od tego spotkania myślałem już o niej codziennie.

*

-Nawet nie wiesz, jak miło usłyszeć twój głos – usłyszałem w słuchawce.

– Jak tam zimne kurczaki?

– Spadaj – zachichotała.

– Z kim leżysz?

– Sama.

– Jak to?

– No sama. Zostaję w szpitalu na dłużej.

– Dlaczego?

– Wyniki mi się trochę pogorszyły. Sprawa przedłuży się kilka dni, więc pewnie nie zobaczymy się od razu jak wrócisz.

– Mogę odwiedzić cię w szpitalu.

– Właśnie to jest największy problem, bo tylko mama może mnie odwiedzać. Umieram tu z nudów, nawet koleżanki nie mogą przyjść.

Cukrzyca. Sama na sali i tylko matka dopuszczona do wizyt? Nie brnąłem w to, najwidoczniej chciała prowadzić dalej ten teatrzyk. Porozmawialiśmy jeszcze przez chwilę i się pożegnaliśmy.

*

Sobotni, ciepły wieczór. Prowadziłem auto. Jechaliśmy z bratem i przyjaciółmi na film do kumpla. W kieszeni poczułem wibrację. Na światłach wyciągnąłem telefon i odczytałem wiadomość. Następnie odłożyłem smartfon i ruszyłem dalej. Oddychałem, a raczej sapałem jak w trakcie długodystansowego biegu. Brat coś mówił, ale słyszałem tylko szum krwi w skroniach. Jechałem za szybko, zbyt niedbale. Skrzynia biegów skrzeczała, gubiłem wyczucie auta. Zatrzymałem się na parkingu, zaciągnąłem ręczny, wysiadłem. Mówili do mnie, ale myślałem tylko o tym, żeby się nie porzygać.

– Wejdźcie do środka, dołączę do was – rzuciłem na odczepnego i zmusiłem ołowiane nogi do marszu.

Po chwili zacząłem biec. Biegłem więc pustą ulicą, w depresyjnym świetle latarni. Biegłem tak długo, aż kolka zaczęła rozsadzać mnie od środka. Pobiegłem jeszcze dalej, nie zważając na ból. Gdy się zatrzymałem, do ust napłynął mi kwas. Splunąłem, usiadłem na chodniku, próbując otrząsnąć się z szoku. Moje myśli przypominały potłuczone szkło. Wyjąłem telefon. Ręka drżała mi mocniej niż tego dnia, gdy poznałem Karolinę. Na wyświetlaczu w dalszym ciągu widniał sms.

Właśnie wykryli u mnie cztery przerzuty.

Zawsze starałem się łapać chwile, wyciskać je do ostatniej kropli. Tym razem jednak, to chwila złapała mnie. Znalazłem się w potrzasku, zupełnie jak naiwna mysz, która pokusiła się o kawałek sera.

 

I została gwałtownie zmiażdżona przez mechanizm pułapki. 

Koniec części pierwszej.

 

Artykuł Już wiem, gdzie jesteś pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/niebieskooka/feed 0