emocje – VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ https://v1ncentify.prohost.pl O kobietach, życiu i zdrowym do niego podejściu. Mon, 03 Jan 2022 16:05:35 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.0.2 W obliczu sztormu bądź kapitanem swego okrętu https://v1ncentify.prohost.pl/post/obliczu-sztormu-badz-kapitanem-swego-okretu https://v1ncentify.prohost.pl/post/obliczu-sztormu-badz-kapitanem-swego-okretu#comments Thu, 18 Apr 2019 12:10:55 +0000 https://www.v1ncent.pl/?p=3905 Wykończony po 5 dniach szkolenia, które prowadziłem, wsiadam do auta. Do bagażnika wrzucam torbę, walizkę, laptopa. Siadam w wygodnym fotelu kierowcy i marzę tylko o tym, by już znaleźć się w łóżku. Odpalam muzę, włączam nawigację i wciskam przycisk "START". Nic się nie dzieje. Próbuję ponownie.

Artykuł W obliczu sztormu bądź kapitanem swego okrętu pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Kraków, sobota, 4 w nocy.

 

Wykończony po 5 dniach szkolenia, które prowadziłem, wsiadam do auta. Do bagażnika wrzucam torbę, walizkę, laptopa. Siadam w wygodnym fotelu kierowcy i marzę tylko o tym, by już znaleźć się w łóżku. Odpalam muzę, włączam nawigację i wciskam przycisk “START”. Nic się nie dzieje. Próbuję ponownie.

 

I znowu — gówno.

 

Świetnie. Auto właśnie padło na amen, a ja:

 

1) Jestem w obcym mieście.

 

2) Na dziedzińcu osiedla, do którego wjeżdża się przez tunel — laweta się nie zmieści.

 

3) W poniedziałek mam być w Warszawie, by ogarnąć ostatnie rzeczy przed urodzinami w Zakopanem.

 

Jasne, wkurwiam się. Oczywiście, czuję się bezradny. Te uczucia przytłaczają mnie przez kilka długich minut.

 

W końcu jednak stwierdzam: dziś już nic z tym nie zrobię, więc nie ma sensu o tym myśleć. Teraz muszę dotrzeć do łóżka, położyć się spać, a jutro z rana zadzwonię w kilka miejsc i opracuję plan działania. Zamawiam Ubera i gaszę moim myślom światło.

 

Z rana wykonuję parę telefonów. Wpierw podjeżdża taksówkarz z kablami.

— Panie, a gdzie do chuja, panie. Auto mi usmaży, nie będę nawet próbował się podpinać.

 

No to fajnie. Dzwonię po pomoc drogową. Przyjeżdża gość z porządnym sprzętem — auto, tak czy siak, nie chce odpalić, więc to nie akumulator.

 

Jest niedziela, jutro mam być w Warszawie. Wiem już, że nie będę, więc zamiast karmić emocje takie, jak: zawód, wkurwienie, bezsilność i zamiast biczować się w myślach, sortuję wszystko na chłodno:

 

1) Muszę zmienić plany, na sto procent nie wyrobię się do Warszawy przed urodzinami — poproszę kogoś, by załatwił te rzeczy za mnie.

 

2) Ogarnę sobie awaryjny transport do Zakopca na wypadek, gdyby auto musiało zostać w warsztacie na dłużej.

 

3) Dziś zrobię research dobrych warsztatów w Krakowie, a jutro z samego rana ogarnę wizytę, lawetę i łamigłówkę, w jaki sposób wyciągnąć auto z dziedzińca.

 

4) Gdy już wytypuję warsztat, po prostu odpuszczę i skupię się na czymś innym, bo dziś i tak już nic nie zdziałam — warsztaty w niedzielę są pozamykane.

 

Tylko dzięki tym założeniom jestem w stanie resztę dnia spędzić na luzie i cieszyć się wspólnym wieczorem z moją dziewczyną — nie wylewając na nią moich emocji. Jasne, czasem uciekam w myśli i roztrząsam sytuację. Pozwalam sobie też trochę ponarzekać — jestem tylko człowiekiem.

 

Jednak za każdym razem, gdy łapię się na jednej z tych dwóch rzeczy — staram się na powrót znaleźć tu i teraz oraz skupić się na byciu produktywnym. Odciąć od emocji, pozwolić im się wypalić bez podsycania ognia. 

 

Kolejnego dnia sprawy potoczyły się błyskawicznie — zaklepałem dobry warsztat, laweciarz pomógł mi wypchnąć auto z dziedzińca, a już pod wieczór wiedziałem, że przepaliły się kable od rozrusznika — nie była to poważna usterka.

 

Sytuacja bardzo szybko się rozwiązała, odzyskałem moją dorożkę i na urodziny pojechałem z uśmiechem na ustach. Jestem jednak w stanie wyobrazić sobie, jak to wszystko by wyglądało jeszcze parę lat wcześniej:

 

1) Wkurwiłbym się niemiłosiernie i karmiłbym tę emocję, przez co musiałbym zacząć wypromieniowywać je na zewnątrz — odłamkami oberwaliby moi bliscy.

 

2) Przez kilka dni chodziłbym ze smolistą chmurą nad głową, przejmując się rzeczami, które są poza moją kontrolą — przez co stałbym się zestresowany, asocjalny, nieproduktywny i drażliwy.

 

3) W nieskończoność roztrząsałbym całą sytuację, podsycając mentalność ofiary (dlaczego akurat ja? Dlaczego akurat teraz?), nie mogąc pogodzić się z tym, że przy nieoczekiwanym zwrocie wydarzeń należy skorygować plan i iść dalej, a nie płakać nad tym, że uległ on zmianie.

 

Przykład powyższej historii banalny, ale zadaj sobie pytanie: jak często wkurzasz się, karmisz mentalność ofiary i w nieskończoność biczujesz w myślach, gdy przytrafia Ci się jakaś losowa sytuacja?

  • Dostajesz mandat.
  • Ucieka Ci pociąg.
  • Psuje Ci się auto.
  • Coś krzyżuje starannie dopieszczone plany.

 

Za każdym razem, gdy przytrafi Ci się coś takiego, najlepsze co możesz zrobić (dla siebie i swoich bliskich) to po prostu wyłączyć emocje, wziąć głęboki wdech i przejść w tryb działania.

 

Spytać samego siebie, na chłodno:

 

Na co konkretnie mam tutaj realny wpływ, a co znajduje się poza moją kontrolą?

 

Bardzo często, w obliczu losowych sytuacji marnujemy energię i rozdmuchujemy negatywne emocje, skupiając się na całkowicie nieproduktywnych aspektach danego zdarzenia. Wrzucamy sobie bez końca: dlaczego ja? Teraz muszę zmienić plany. Ja pierdolę. Dlaczego ten pociąg mi uciekł? Mogłem wcześniej wyjść z domu.

 

Tutaj trzeba na chłodno powiedzieć sobie: Okej, nie mam wpływu na to, że pociąg mi uciekł — to jest fakt. Nie zmienię tego w żaden sposób i muszę to zaakceptować.

 

Jakie działania dotyczące rzeczy pod moją kontrolą muszę wykonać, by problem rozwiązać?

 

Teraz powinienem usiąść w kawiarni, otworzyć laptop i kupić kolejny bilet.

 

Które plany muszę zmienić, biorąc pod uwagę obecną sytuację?

 

Muszę też wykonać parę telefonów, by przełożyć umówione spotkania. Czas oczekiwania na następny transport mogę wypełnić, odpisując na zaległe e-maile.


Brzmi jak konkretny plan? Oczywiście, tak wygląda skupianie się na byciu proaktywnym w obliczu nowej sytuacji i elastyczne dopasowanie się do chaosu rzeczywistości.

 

Odpuszczasz to, co poza Twoją kontrolą i robisz wszystko, by obecną sytuację rozwiązać, skupiając się na działaniu.

 

Nasz mózg na ustawieniach fabrycznych wcale nas w tym zadaniu nie wspiera, nic więc dziwnego, że podstawową reakcją na nieobliczalny przebieg zdarzeń są mocne uczucia, takie jak zwód, zdenerwowanie, stres, poczucie winy. Często nie mamy wpływu na inicjalny wyrzut emocji, ale mamy wpływ na to, czy będziemy je podsycać, czy przekierujemy skupienie w produktywne miejsca, takie jak działanie.

 

Karmiąc negatywne emocje, taplając się w nich, jesteś jak rozbitek na otwartym, wzburzonym morzu, którego podtapiają fale. Akceptując nowe warunki i wychodząc im naprzeciw, stajesz się kapitanem okrętu, który zarządza załogą w czasie sztormu. Łapiesz mocno ster i szukasz wyjścia z sytuacji — co sprawia, że zamiast bezradności powoli zaczynasz czuć, że kontrolujesz sytuację, a Twoje działania mogą doprowadzić do jej pomyślnego rozwiązania. Gruntuje to Twoją pewność siebie i ucina marnotrawienie energii.

 

Przestań naiwnie myśleć, że możesz przyjąć jakieś rzeczy za pewnik, że tworząc plan, otrzymujesz immunitet na losowe zdarzenia. Rzeczywistość to chaos w najczystszej formie i nie zmienisz tego, niezależnie od ilości pracy włożonej w tworzenie swojej wizji. Przestań się dziwić, że Twój domek z kart się wali, skoro budujesz go na ruchomych piaskach w trakcie wichury.

 

Zaakceptuj to i zamiast marnować energię na przeciwdziałanie zmianom — naucz się na nie skutecznie i szybko reagować.

 

Artykuł W obliczu sztormu bądź kapitanem swego okrętu pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/obliczu-sztormu-badz-kapitanem-swego-okretu/feed 8
Uczucia bez nazwy https://v1ncentify.prohost.pl/post/uczucia-bez-nazwy https://v1ncentify.prohost.pl/post/uczucia-bez-nazwy#comments Mon, 09 Jul 2018 12:17:46 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=3556 Jadę motorem, szeleszczą mijane palmy, w oczy razi mnie sztylet pomarańczowego zachodu słońca. Mam pełen bak, brak celu i chęć, by docisnąć manetkę. Mknę trasą, która wije się jak wąż. Kręcę nadgarstkiem, więc maszyna wyrywa spod tyłka, chce rzucić się gwałtownie do przodu. Po prawej owcze chmury kąpią się w swoim odbiciu, horyzont zalany jest pomarszczoną wodą.

Artykuł Uczucia bez nazwy pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Jadę motorem, szeleszczą mijane palmy, w oczy razi mnie sztylet pomarańczowego zachodu słońca. Mam pełen bak, brak celu i chęć, by docisnąć manetkę. Mknę trasą, która wije się jak wąż. Kręcę nadgarstkiem, więc maszyna wyrywa spod tyłka, chce rzucić się gwałtownie do przodu. Po prawej owcze chmury kąpią się w swoim odbiciu, horyzont zalany jest pomarszczoną wodą.

 

Sprawdzam: nie mam problemów. Jestem wolny.

 

Moim jedynym zmartwieniem jest benzyna.

 

Jak nazwać to uczucie?

 

“Wolność”?

 

Wolność to czułem, gdy po raz ostatni opuściłem gmach uczelni wiedząc, że więcej nie muszę tam wracać, ani już nigdy uczyć się czegoś, czego nie chcę. Była to inna “wolność” od tej, którą czuję leżąc latem na łące i pijąc zimne wino. Obie “wolności” są zdecydowanie różne od tej, która ogarnia mnie, gdy mknę motorem po tropikalnej wyspie, na tyle daleko od Polski i na tyle szybko, że nie mają szans dogonić mnie żadne obowiązki, żadne problemy. Rzeczywistość wokół jest tak obca, że odklejają się ode mnie schematy myślowe, schodzą całymi płatami jak stara farba. Ciepły deszcz zalewa koleiny, w które wpadał mózg, nagły powiew ciepłego, ale rześkiego wiatru odrywa skostniałe przekonania, zostawiając sam miąższ. Jestem ja i motor, otoczenie jak ze snu, zupełnie jakbym kiedyś już tu był lub po prostu miał tutaj trafić.

 

Nie da się takiego doświadczenia po prostu zgnieść i skompresować w jedno słowo. Moja “wolność” przeżywana w tamtym momencie dla Ciebie jest zupełnie inną “wolnością”, powiązaną z Twoimi doświadczeniami, pragnieniami. To tylko słowo, etykieta, arbitraż.

 

Dlaczego w XXI używamy czegoś tak niedoskonałego jak język? Latamy na Marsa, modyfikujemy własne geny, a wciąż potykamy się o błąd w interpretacji. Używamy topornego, obarczonego ogromną stratą i śmiesznie niską przepustowością narzędzia przekazywania informacji, które po prostu nie jest efektywne.

 

Gdybym mógł Cię dotknąć i tym dotykiem przekazać wszystko, co odczuwam, natężenie, zapach i barwę. Całą intensywność i cały sens osadzony w ramach mojej rzeczywistości. Bezstratny przekaz, pełne zrozumienie, brak miejsca na błąd. Jeden dotyk i już wiesz.

 

Jeden Twój dotyk i ja wiem.

 

Z drugiej strony, czy wtedy wszystko nie byłoby zbyt oczywiste? Czy to nie w tej niepewności i wolności interpretacji leży prawdziwa wartość słów, którymi się dzielimy? Może te najsłodsze uczucia, najlepsze momenty i najbardziej intensywne chwile są tak wyjątkowe i słodkie właśnie dlatego, że tylko my możemy je poczuć? Może właśnie dlatego coś nieznośnie uciska nas w gardle, gdy spada na nas kaskada emocji i zostajemy z nimi sami? To nasz moment. Niepodzielny, zachłanny. Zanurza nas, tuli do siebie nie dzieląc się z nikim innym.

 

Gdy aktor musi wzruszyć się na planie filmowym, nie wczuwa się on w tragedię przeżywaną przez postać, którą ma odgrywać – szuka raczej osobistej tragedii, otwiera własne, stare rany i przypomina sobie, jak go bolało. Zmusza się, by znów to poczuć. Wtedy pojawiają się łzy.

 

Dzięki słowom podobny proces zachodzi u nas z automatu. Mózg przeszukuje nasze życie, tkając z minionych chwil kontekst do symulacji.

 

Może tak właśnie jest lepiej?

 

Być może w dzieleniu się historiami i emocjami z ludźmi wcale nie chodzi o to, by poczuli oni dokładnie to, co my. Może chodzi o coś więcej – zamykanie przeżyć w słowa, etykiety, które dla każdego mają inne znaczenie i pobudzają w unikalny sposób. Gdy słuchamy czyjejś opowieści, przeżywamy ją w naszym osobistym kontekście. Wyobrażamy sobie, jak my byśmy się czuli – z całym bagażem naszych doświadczeń, przeżyć, zależności i znaczeń – wrzuceni w cudzy film.

 

I właśnie dlatego historie mogą dotknąć nas tak głęboko i mocno.

 

Dlatego też, najlepsze chwile życia najlepiej przeżywa się z ludźmi, których lubisz, kochasz. Jako człowiek potrzebujesz świadomości, że ktoś wie, potrafi się z Tobą utożsamić. Chcemy iść przez życie w grupie, połączonej mocnymi doświadczeniami. Dlatego nie potrzebuję samotnych wycieczek. Dlatego niezależnie od tego, czy jadę do innego miasta, państwa, czy lecę na inny kontynent – zawsze podróżuję do kogoś ważnego dla mnie lub z kimś ważnym.

 

Po to, by później bez użycia słów móc zobaczyć na twarzy drugiej osoby zrozumienie.

 

Pędząc między drzewami kauczuku zwalniam, napawam euforią i patrzę przez ramię. Za sobą widzę jeszcze dwa motory.

 

Jedno słowo nie odda emocji. Jedno słowo to fragment puzzla bez podpowiedzi, jak wygląda cała reszta. Wiele słów połączonych w historię to już całkiem niezły kompas. Przeżywanie razem to komfort i zrozumienie przekazywane samym spojrzeniem, nie trzeba nic mówić.

 

Nie trzeba okaleczać momentu.

Artykuł Uczucia bez nazwy pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/uczucia-bez-nazwy/feed 4
Zacieki na sercach https://v1ncentify.prohost.pl/post/zacieki-na-sercach https://v1ncentify.prohost.pl/post/zacieki-na-sercach#respond Thu, 29 Mar 2018 11:24:55 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=3317 Między nami jest bariera. Pole siłowe, pole minowe. Przestrzeń najeżona złamanymi obietnicami, małymi kłamstwami i bruzdami po odłamkach, które jeszcze rok temu świszczały koło uszu, zdzierały tkankę do kości.

Artykuł Zacieki na sercach pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Między nami jest bariera. Pole siłowe, pole minowe. Przestrzeń najeżona złamanymi obietnicami, małymi kłamstwami i bruzdami po odłamkach, które jeszcze rok temu świszczały koło uszu, zdzierały tkankę do kości.

 

W ustach mam posmak kawy, w nozdrzach zapach perfum, pięść pod stołem zwiniętą, zaciśniętą jak imadło. Napieram na spód stolika z całej siły, próbując powstrzymać szczypanie w oczach, zatrzymać łzy zanim przesłonią mi pole widzenia, zanim rozpuszczą jej twarz, zamienią w pastelowy obraz.

 

– Nie rób tego – poprosiła. Bo to takie łatwe. – Nie chcę dziś płakać.

 

Ma rację. Płakała przeze mnie 3 miesiące. Nie znam się, ale to chyba dosyć.

 

Chcę przesunąć wolną dłoń w stronę jej dłoni. Dzieli je zaledwie kilka centymetrów, ale nie mogę jej ruszyć. Przeszkadza pole siłowe. Kiedy je przekroczę będzie bolało, będzie parzyć, urwie mi rękę. Wszystkie miesiące rekonwalescencji rozpieprzą się na setki kawałków, jak szyba uderzona cegłą. Nie chcę tego sprzątać, wiem że nie potrafię tego posprzątać.

 

Chcę wiedzieć, czy jest szczęśliwa. Chcę zapewnienia, że potrafiła zbudować coś nowego w miejscu czarnego leja po bombie. Czy jest? Mam nadzieję, że jest.

 

– Jesteś szczęśliwa? – słyszę swój głos. Dlaczego zawsze, gdy się z nią widzę słyszę wypowiadane przez siebie słowa, chociaż nie mam zamiaru wypowiadać ich na głos?

 

Jej twarz napina się lekko, szczegół łatwy do przeoczenia, ale szczegóły to moja specjalność. Przestrzeń między nami faluje, jakby zakłócenia w eterze, jak obraz w telewizji z satelity w czasie burzy. To pole siłowe między nami, a może jednak płyn napływający do oczu. Złudzenie optyczne. Nasze maski to też złudzenie optyczne.

 

– Tak. Jestem – odpowiada. Nie muszę zauważać tego, co pod słowami, nie chcę tego zauważać, dlaczego to zauważam?

 

Teraz ściska mnie w gardle, ciężko się oddycha, kurewsko ciężko się patrzy, trzeba mrugnąć. Więc mrugam, czekam aż policzek zaswędzi od słonej, ślizgającej się po skórze kropli, ale nic takiego się nie dzieje. Nie rób tego, uprzedziła wcześniej, nie chcę tego robić i nie zrobię. Nie potrzebujemy dramatu, mieliśmy dramat i dosyć.

 

Pamiętam ten dramat

 

To nie ćwiczenia, to prawdziwy alarm. Nie pobudka przy kubku parującej kawy, to petarda na twarz, salwa z karabinu w sufit.

 

Najpierw zaciskasz pięści. To nie wybór, to odruch i nie jesteś nawet świadom tego, jak bieleją ci knykcie. Adrenalina kopie po żyłach, jakby ktoś podpiął cię do akumulatora dwoma metalowymi krokodylkami. Mniej więcej wtedy krew zaczyna szumieć w skroniach, w klatce piersiowej szalony dzwonnik tłucze bez opamiętania. Mrowienie pełznie po całym ciele, obejmuje plecy, a kończy się na palcach u dłoni, zasypując je setkami drobnych nakłuć. Włosy na potylicy unoszą się nieznośnie, stając na baczność. Czujesz moc w nogach, gdy Twoje ciało wpompowuje całe litry krwi w mięśnie.

 

Chcesz biec, biegniesz, nie możesz uciec, echo kroków i Twój cień odrysowany na bruku w świetle latarni nie pozwolą Ci uciec. Musi Cię pierdolnąć, musi boleć. Wiesz, że to nieuniknione i chcesz tylko się schować, by nikt nie musiał Cię w tym stanie oglądać.

 

Później

 

Sen ześlizguje się z Ciebie jak mokry koc, wystawiając świadomość na chłodne zderzenie z rozpędzoną codziennością. Nie chcesz tego, chcesz wrócić, zapaść się w łóżko, utaplać w śnie, ale wiesz, że on już nie wróci. Leżysz więc i gapisz się w sufit spod opuchniętych powiek, a zimny przeciąg myśli boruje dziury w czaszce. Chcesz pić, chcesz szczać i nie masz sił zwlec się z łóżka. Proste czynności są trudne, a te skomplikowane nie mają żadnego sensu. Nie sprawdzasz telefonu, bo boisz się powiadomień, boisz się ludzi, którzy zawsze czegoś chcą. Ktoś prosi Cię o przysługę, ktoś chce Cię dymać, ktoś ma oczekiwania. Ktoś zarzuca na Ciebie linki w nadziei, że zostaniesz jego osobistą pacynką i piekli się strasznie, że szarpie, a Ty ani drgniesz. Bo linki miały działać, bo jemu się należy, bo przecież miał wobec Ciebie plan. Nitki naprężają się, drżąc jak basowe struny i pękają, a Ty dostajesz za nie rachunek. Bo popsułeś. A niech wszyscy się dziś odpierdolą.

 

Chcesz sobie wybaczyć, musisz sobie wybaczyć, nie potrafisz sobie wybaczyć.

 

Nikomu nigdy nie zgotowałem takiego piekła, nie sądziłem że jestem do tego zdolny. Nigdy nie pomyślałbym, że w bajce o żabie i skorpionie to ja będę stroną zatapiającą żądło.

 

A teraz siedzimy

 

Rozmawiamy, otulamy się słowami, anegdotami, żartami, udając że wcale nie chodzi o to, by na siebie się patrzeć. Że samo patrzenie wystarcza, by wyciąć wszystko inne z rzeczywistości, sprawić, że przestaje mieć znaczenie. Dalej to mamy, tylko tym razem nie możemy po to sięgnąć. Możemy polizać przez papierek, wyobrazić sobie smak, nasze dłonie nie pieszczą się wzajemnie, pole siłowe pieści je prądem.

 

Jaki ja byłem głupi, kim ja właściwie byłem rok wcześniej? Rzeczy, które mi przeszkadzały, którymi sam przekonywałem się, że podjąłem jedyną słuszną decyzję, teraz wydają się być bazgrołami pięciolatka. Wstyd mi tak, jakbym zamiast rozprawki na maturze narysował kolorowe szlaczki. Wybaczyłem sobie, ona mi wybaczyła, ale został ten wstyd. Zostało “co by było gdyby”, piekące “chyba coś przegapiliśmy”, rozrywające klatkę piersiową tłustym wiertłem “co ja w ogóle sobie myślałem?”.

 

Jestem poczuciem winy i nie chcę się nad sobą użalać. Jestem obserwowany, gdy uderzam w klawiaturę w pociągu, młoda laska obok czyta, chłonie, udaje, że patrzy w telefon. Czytaj mała, mi nie przeszkadza, mało rzeczy mi przeszkadza, gdy piszę i w uszy mam wciśnięte słuchawki. Mam nadzieję, że masz wypieki na twarzy, bo mnie już pieką policzki.

 

Czekajcie, siedzę przy stoliku. Kawa się kończy, brązowe krople zamieniają się w zacieki na filiżance. My też się skończyliśmy, to co było między nami zamieniłem w zacieki na sercach.

 

Różnica taka, że serc nie wstawisz do zmywarki na tryb Eco.

 

Artykuł Zacieki na sercach pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/zacieki-na-sercach/feed 0
W dupie mam snapchata https://v1ncentify.prohost.pl/post/w-dupie-mam-snapchata https://v1ncentify.prohost.pl/post/w-dupie-mam-snapchata#respond Wed, 05 Jul 2017 16:01:53 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=2947 Okej, moja przygoda ze Snapchatem dobiegła końca. Po kilku miesiącach używania doszedłem do ostatecznego wniosku, że nie chcę korzystać z podobnej aplikacji

Artykuł W dupie mam snapchata pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Okej, moja przygoda ze Snapchatem dobiegła końca. Po kilku miesiącach używania doszedłem do ostatecznego wniosku, że nie chcę korzystać z podobnej aplikacji.

Moje doświadczenie ze snapem podzieliłbym na 3 etapy:

Jestem na to za stary

Był to pierwszy etap, w którym absolutnie nie rozumiałem, dlaczego jakakolwiek osoba chciałaby nagrywać snapy. Kojarzyło mi się to z niesmacznym, forsowanym ekshibicjonizmem mającym na celu dowartościowanie się. Brzydziła mnie myśl o produkowaniu snapów. Uśmiech politowania budził widok tych wszystkich lasek w klubach, które zamiast rzeczywiście się bawić, zajęte były rejestrowaniem wymuszonych, pseudoradosnych podrygów i dzióbków. Rozkładałem wtedy ręce, rozglądając się po tłumie, pytając miną: “też to widzicie? Przecież to jest żałosne i popierdolone”. Nikt jednak nie zwracał na zjawisko uwagi, byłem więc sam.

Snapa jednak da się lubić

Przełom nastąpił w momencie, kiedy wylatywałem na Filipiny. Wiedziałem, że w trakcie miesięcznego wyjazdu nie znajdę wystarczająco dużo czasu, by regularnie pisać. Mimo wszystko chciałem znaleźć sposób na prowadzenie dynamicznej relacji, żebyście wiedzieli, co się ze mną dzieje. Instagram odpadał, brakowało mu elastyczności i “dynamizmu” właśnie. Padło na snapa, który w tej roli sprawdził się świetnie. Mogliście razem ze mną imprezować, spacerować po Manili, opalać się na gorącym piasku Boracay, czy podskakiwać na koncercie Van Buuren’a. Wciągnąłem się.

Oddaj mi moje życie, szmato

Trzeci etap drastycznie zakończył moją przygodę z aplikacją. Z biegiem czasu Snapchat zaczął mnie męczyć i przytłaczać. Rozdzierał mnie zawsze ten sam dylemat: przeżywać chwilę, czy nagrać snapa? Jedno wykluczało drugie. Ciężko jest chłonąć fajny moment, jednocześnie skupiając się na tym, by poprawnie go zarejestrować i opisać. Może bym się z tym jednak pogodził, gdyby nie to, że apka zaczęła się wieszać. Doszło do sytuacji, w której rejestrowałem snapa tylko po to, by dowiedzieć się, że się nie nagrał – bo aplikacja wysypała się do pulpitu lub zamiast video zarejestrowała mi zdjęcie. Wtedy nie miałem ani snapa, ani chwili, która przepadła. Poczucie straty i złe emocje są mi w życiu zbędne, więc przestałem z aplikacji korzystać. I wiecie co? Czuję się teraz dużo lepiej.

Wierzę, że ludziom aplikacja może się podobać. Mnie osobiście męczyła. Może być tak, że rzeczywiście jestem na to po prostu zbyt zramolały i z przesadnym patosem podchodzę do bycia tu i teraz, kiedy dzieją się ważne dla mnie rzeczy. Z tym, że każdy samodzielnie wartościuje wszystkie składowe codzienności. Mój czas, moje wspomnienia i przeżycia przedkładam nad walidację, liczbę wyświetleń, serduszka i lajki.

Tym bardziej doceniłem Instagram – który pozwala mi wrzucać content wtedy, kiedy mam na to czas i ochotę. Jeśli jeszcze mnie nie śledzicie, to wpadajcie: v1ncent.pl. Ostatnio kupiłem aparat i uczę się produkować wysokiej jakości fotorelacje – już czuję, że znalazłem nową pasję:

Lwowski foodporn-cheat-week <3 #lviv #pornfood #travel

Post udostępniony przez @v1ncent.pl

#lwow #lviv #trip #city #oldtown #beautiful

Post udostępniony przez @v1ncent.pl


Nie wykluczam, że od czasu do czasu coś na snapie się pojawi – informacja o nowym wpisie, vlogu, czy produkcie. Z całą pewnością jednak nie będzie to stała narracja. To ciekawe, bo z marketingowego punktu widzenia powinienem z apki w dalszym ciągu korzystać. >>Powinienem<<. Tym bardziej zastanawiają mnie wszyscy ludzie, którzy używają jej dobrowolnie.

 

Może rzeczywiście zbyt zdziadziały jestem, by to zrozumieć.

Artykuł W dupie mam snapchata pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/w-dupie-mam-snapchata/feed 0
Czy zagrasz we własnym filmie? https://v1ncentify.prohost.pl/post/czy-zagrasz-we-wlasnym-filmie https://v1ncentify.prohost.pl/post/czy-zagrasz-we-wlasnym-filmie#respond Wed, 14 Jun 2017 15:02:44 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=2913 Życie, które nie jest filmem nudzi. Bycie sobą bez poczucia, że jesteś gwiazdą własnego filmu to przeciętność. Nie o to chodzi.

Artykuł Czy zagrasz we własnym filmie? pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Życie, które nie jest filmem nudzi. Bycie sobą bez poczucia, że jesteś gwiazdą własnego filmu to przeciętność. Nie o to chodzi.

Powiem Ci, o co chodzi.

Chodzi o poranek z uśmiechem na ustach, podekscytowaniem na myśl o kolejnym dniu. Prysznic z ulubioną muzyką. Poranne czynności, które Cię napędzają i dopalają jak amfetamina. Praca, która nie męczy, projekty wywołujące ciarki na plecach. Świadomość, że robisz coś ważnego dla Ciebie. Samorealizacja zamiast masturbacji.

Chodzi o ludzi, którzy Cię wspierają, przy których czujesz się swobodnie. Którzy nie tylko potrafią wziąć od Ciebie energię, to akurat potrafi każdy – wessać, zutylizować, nie dać nic w zamian – ale obrócić ją, uzupełnić i Ci oddać. Wtedy każda rozmowa jest jak wyciskanie soku ze świeżych pomarańczy.

Chodzi o to, żeby lubić słowa, które wychodzą z Twoich ust oraz miejsce, z którego wychodzą. Jeśli mówisz z solidnie ugruntowanych korzeni, przekaz potrafi miażdżyć, szczególnie wtedy, gdy go nie cenzurujesz. Po prostu płyniesz. Jesteś jak bohater własnego filmu wygłaszający kluczową kwestię.

Nie chodzi o to, by inni postrzegali Cię, jak postać z filmu. Pieprzyć innych. Chodzi o to, jak się czujesz ze sobą, z akcjami, które podejmujesz, z wyzwaniami, którym wychodzisz naprzeciw. Spraw, by Twoje życie było ekscytujące, żebyś cieszył się z bycia sobą. Doceń własną unikalność i zasoby, które się z nią wiążą.

Przestań szukać sobie autorytetów i odgrywać przy nich role drugoplanowe, czytając gotowe dialogi z kartki. Chodzi o moment, w którym przestajesz się porównywać. Kiedy osiągnięcia i zasoby innych nie sprawiają, że czujesz się gorszy, przytłoczony lub zakłopotany. Kiedy zaczynasz patrzeć w lustro i jeśli już się porównujesz to tylko z tym odbiciem. Notujesz progres, czy nie? Realizujesz swoje założenia, czy odkładasz na później? Inni mogą być inspiracją, materiałem pod benchmarking, ale to Twoja osobista droga jest kompasem i wyznacznikiem tego, czy idziesz do przodu, czy nie. Ty jesteś głównym bohaterem, nikt inny.

Nie jesteśmy wydmuszkami. Nie jesteśmy postaciami z kreskówki. Chcemy bliskości, zrozumienia i akceptacji. Spokoju i szczęścia. Chcemy zagrać we własnym, brutalnie prawdziwym filmie. W którym będziemy mogli być sobą, wyrażać siebie, a siłę czerpać z akcji, które podejmujemy. W którym pozwolimy sobie na fuckupy, lekcje na przyszłość. W którym akceptujemy wyboje na drodze, wiedząc że są nieuniknione.

Chcemy sikać na tornado. Wystąpić w wysokobudżetowym, letnim blockbusterze, w którym nie tylko zagramy bez pomocy kaskaderów, ale do którego przygotujemy scenariusz i najlepsze możliwe kadry. Pragniemy parzyć się i wzruszać, mieć wielkie marzenia i odrapać sobie kolana i knykcie do krwi próbując je zrealizować. Nawet, jeśli nam się nie uda, blizny zostaną przypominając o tym, że przynajmniej spróbowaliśmy. Lepiej być jak John Connor i naiwnie próbować zatrzymać nieuniknioną nuklearną zagładę na chwilę przed godziną zero, niż bezczynnie czekać w schronie jak pizda.

Fajne rzeczy dzieją się, gdy zaczynasz traktować swoje życie, jak film. Przede wszystkim uświadamiasz sobie, że sequela nie będzie i jeśli ma być epicko, to kurwa teraz albo nigdy. Chodzi o zrobienie takiego show, żebyś nawet będąc pierdolonym grubasem na sali kinowej przestał wpieprzać popcorn i nie był w stanie oderwać wzroku od ekranu, rozumiesz? Przestajesz marnować czas i zastanawiasz, się jak możesz wykorzystać każdą wolną chwilę do tego, by wzrastać, nauczyć się czegoś nowego, popchnąć fabułę na nowe, nieoczekiwane tory.

Po drugie, stawiasz siebie w centrum, tam gdzie od zawsze Twoje miejsce. Zdrowy egoizm. Nie wypinasz się do dymania każdemu, komu wydaje się, że zasługuje na Twoją uwagę, względy, zasoby. Ty jesteś na samej górze. Nie pozwalasz się krzywdzić, nie wartościujesz potrzeb innych wyżej, niż własnych, jeśli miałoby to sprawić, że emocjonalnie na tym stracisz.

Większość ludzi nie gra we własnym filmie, tylko występuje w Klanie. Z góry narzucona fabuła, to samo w każdym odcinku, generalnie kolejny listek tej samej srajtaśmy. Jeśli Ci to pasuje – wszystko jest jak najbardziej w porządku. Jeśli nie – cóż, może czas pomyśleć o czymś z większym rozmachem?

Artykuł Czy zagrasz we własnym filmie? pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/czy-zagrasz-we-wlasnym-filmie/feed 0