efektywność – VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ https://v1ncentify.prohost.pl O kobietach, życiu i zdrowym do niego podejściu. Mon, 03 Jan 2022 16:05:35 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.0.2 Skąd wiem, że Ci nie wyjdzie? 4 symptomy https://v1ncentify.prohost.pl/post/skad-wiem-ze-ci-nie-wyjdzie-4-symptomy https://v1ncentify.prohost.pl/post/skad-wiem-ze-ci-nie-wyjdzie-4-symptomy#respond Thu, 14 Sep 2017 15:06:09 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=3094 Niezależnie od tego, czy planujesz zrobić sześciopak, zostać najbogatszym człowiekiem w Polsce, czy przespać się z Emily Ratajkowski - jeśli spełniasz któryś z poniższych punktów, to bardzo prawdopodobne, że skończysz na zgrzewce VIP-a z Biedronki, ze średnią krajową i przypadkową Emilką.

Artykuł Skąd wiem, że Ci nie wyjdzie? 4 symptomy pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Niezależnie od tego, czy planujesz zrobić sześciopak, zostać najbogatszym człowiekiem w Polsce, czy przespać się z Emily Ratajkowski – jeśli spełniasz któryś z poniższych punktów, to bardzo prawdopodobne, że mimo wysokich ambicji skończysz na zgrzewce VIP-a z Biedronki, ze średnią krajową i przypadkową Emilką.

Ostatnie miejsce w wyścigu nie jest przypadkiem i prawie zawsze łatwo je przewidzieć, diagnozując jeden z czterech symptomów:

1. Mówisz, że wpierw musisz wszystko dokładnie zaplanować, a działanie uzależniasz od dopięcia nic nieznaczących detali

Znam wielu mistrzów planowania. Wszyscy mają dwie wspólne cechy – nieustannie rozkminiają podbój świata, dopieszczając każdy detal oraz ciągle o tym gadają. Zwykle na pięknych szkicach i powtarzanych do porzygu bajeczkach się kończy.

To syndrom odwlekania rzeczywistego działania i egzekucji. Bo rzeczywiste działanie i egzekucja to rzeczy, które zazwyczaj wiążą się z:

  • wyrzeczeniami
  • planowaniem czasu
  • zdolnością do intensywnej pracy
  • zmianą dotychczasowych nawyków
  • wyjściem ze strefy komfortu
  • gotowością do popełnienia błędu i doświadczenia porażki

 

Jeden z moich starych znajomych, wybitny leń, zawsze przed przystąpieniem do jakiegokolwiek działania musi mieć dokładny plan. Gdy jest już plan, koniecznie musi mieć sprzęt. Więc wydaje pieniądze, kupuje masę towaru. No, ale pracy dalej nie ma – bo klimat nie ten, trzeba wyjechać. Więc wyjeżdża daleko, by odnaleźć spokój ducha i wenę do pracy. Jak można łatwo się domyślić, z wyjazdu wciąż wraca z niczym, bo zamiast skupić się na TWARDYCH rzeczach, które dają rezultat – wpompować energię we właściwe miejsce, takie jak efektywna praca minimum 6 godzin dziennie – on koncentruje się na substytucie działania, który choć na chwilę da mu spokój ducha.

Przecież zrobiłem plan! Kupiłem sprzęt? Kupiłem! Jestem bliżej, niż dalej. Wyjechałem, by pracować, a że na miejscu nie było ku temu warunków, to co ja poradzę?

Takie przenoszenie odpowiedzialności godne przedszkolaka i możliwe, że związane właśnie z jakimś nawykiem wyniesionym z dzieciństwa.

Co, jeśli po otwarciu sprzedaży nikt nie kupi mojego produktu? Co, jeśli dostanę negatywne opinie, gdy wypuszczę pierwszy film na Youtube? Co, jeśli tylko się ośmieszę?

Tak, to mało przyjemne rzeczy. Można ich w łatwy sposób uniknąć… odwlekając działanie, czyli prokrastynując. Tylko, że odwlekanie działania ciąży na psychice, jakże to – miałem robić, a nie robię? Dlatego takie nicnierobienie trzeba sobie ładnie wytłumaczyć, zracjonalizować. Najbardziej w takich ludziach zadziwia mnie zawsze nie to, w jaki sposób tłumaczą innym ludziom opóźnienia w swoich projektach, ale jak robią to przed własnym odbiciem w lustrze.

To jakaś wyższa szkoła robienia siebie w chuja, cieszę się że do takiej nigdy nie uczęszczałem.

2. Nie potrafisz nic zmienić w swoim życiu

Ponadprzeciętny sukces w każdej dziedzinie zaczyna się od ponadprzeciętnego działania, zdolności do “zrywów” i palenia za sobą mostów. Większość ludzi jednak zmian nie lubi i unika jak ognia. Jeśli w swojej codzienności raz za razem przegrywasz z kolejną obietnicą, którą sobie składasz, jeśli nie potrafisz przestać pić alkoholu co weekend, ograniczyć wydawania pieniędzy na bzdury, czy w końcu rzucić palenia – bardzo łatwo jest przewidzieć rezultat Twego kolejnego “od dziś nie będę… xyz”. Ty myślisz, że przekładanie ważnych dla Ciebie rzeczy to nic takiego, podczas gdy w rzeczywistości jest to kula łańcuchowa, która sieje spustoszenie i okulawia Twoją zdolność do podążania za celem.

Historia nietrzymania się swoich własnych postanowień to brzemię, które osłabia poczucie własnej wartości, a także robi z silnej woli roztopione na patelni masło. Zawiedź samego siebie wystarczającą ilość razy, by wpaść w niekończące się Limbo, gdzie każdy kolejny projekt, każde postanowienie i obietnica zmiany skończy się dokładnie w tym samym miejscu, z którego wyszła – w dupie. Silna wola to mięsień, niećwiczona zanika, idzie na straty, podczas gdy Ty dryfujesz w brei własnej codzienności, jak niezdolny do zmiany czegokolwiek kadłubek.

3. Inni zarządzają Twoim czasem za Ciebie

Bardzo prosta zasada – jeśli nie zaplanujesz swego czasu, inni chętnie zrobią to za Ciebie. Gdyby ci “inni” mieli zbieżne cele z Twoimi, nie byłoby to aż takie złe. Najczęściej jednak zjawisko polega to na tym, że kończysz robiąc rzeczy, których nie powinieneś, które nie wspierają Twoich priorytetów.

Idziesz na imprezę, chociaż wiesz, że rano miałeś wstać i usiąść do nowego projektu. Jeden telefon i zaproszenie na piwo odrywa Cię od biurka, mimo że powinieneś posiedzieć jeszcze dwie, trzy godziny. Wyjeżdżasz ze znajomymi na weekend, choć masz tyle pracy, że jedynie narobisz sobie zaległości.

Trzeba ustalać priorytety. Co jest dla Ciebie najważniejsze? I wtedy tym priorytetom nadać sztywne (święte) ramy czasowe, w które nikt nie może wejść z butami. Nigdy nie odpuszczam treningu na siłowni, jeśli mam propozycję wyjścia, zrobienia czegoś innego to planuję to po przerzuceniu żelastwa. Gdy piszę na blog wyciszam telefon, ba – robię to nawet wtedy, gdy czytam książkę, bo wiem, że gdy dam się rozproszyć, to najprawdopodobniej nie zrobię obligatoryjnych 50 stron dziennie. Jeśli mam do skończenia ważny projekt to nie spotkam się z nikim na sok, na spacer, ani nawet na seks.

To ja wydzielam swój czas innym, nie na odwrót.

4. Płoniesz jak zapałka

Czyli mocnym ogniem i bardzo krótko. Szybko potrafisz złapać na coś zajawkę, wpompować cały czas i dostępną energię, by po tygodniu lub miesiącu kompletnie się wypalić i zostać z niczym.

Najczęściej ma to związek z brakiem świadomości, jak wygląda tzw. “longrun” (czyli utrzymanie się przez długi czas w wykonywanej czynności), a w związku z tym brak:

  • wizji, w co się pakujesz
  • wykształcenia korzystnych nawyków (regularność pracy)
  • rozłożenia zasobów w czasie (o tym niżej)

 

Najczęściej to zjawisko obserwowałem, gdy powstawało mnóstwo “copycat’ów”, blogów podobnych do mojego. Goście, jeden za drugim podpalali się, zakładali blogi na zajebistych szablonach i zaczynali tłuc wpisy. Już pomijam tu fakt, że bardzo wiele tych wpisów było niemalże plagiatem moich tekstów, czasem całych akapitów, czasem tylko nagłówków. Niektórzy ograniczali się jedynie do inspiracji tematyką, więc pisali o tym, co ja, jedynie innymi słowami.

 

Pierwszy błąd, jaki popełniali, to tzw. sranie contentem. Czyli zamiast rozłożyć sobie wpisy na długi czas, koleś publikował 30 tekstów w miesiącu, po czym kompletnie wypruty z sił, był w stanie produkować jeden tekst na tydzień (co przy młodym blogu jest częstotliwością absolutnie niedopuszczalną). Dodatkowo, po powiedzmy dwóch miesiącach okazywało się, że fejm nie spada z nieba, ludzie nie chcą klikać, lajkować ani komentować – fanki nie przesyłają nagich fotek na skrzynkę. To koniec motywacji, bo nasz bohater zapomniał, że do pisania trzeba mieć serce i jeśli stukanie w klawiaturę nie jest Twoim uzależnieniem, to daleko w tym biznesie nie zajdziesz.

 

Dlatego, zanim wpakujesz się w konkretną niszę zastanów się dobrze – czy lubisz to robić?

 

Oczywiście nie jest to warunek konieczny do odniesienia sukcesu, bo można wejść w biznes, którego się nie lubi, a motywacją będą pieniądze. Jednak, gdy robisz coś z pasji dużo łatwiej jest zachować zdrowie psychiczne, nie wypalić się i przetrzymać gorszy okres.


Rzeczy takie, jak prokrastynacja, brak silnej woli, asertywności i słomiany zapał nie są łatwe do naprawy, wiem. Jednak już sama świadomość problemu czasem wystarcza, by rozpocząć reakcję łańcuchową prowadzącą do jakiejkolwiek zmiany. To pierwszy krok: przyznać, że coś jest nie tak.

Pierwszy i zarazem najtrudniejszy.

Artykuł Skąd wiem, że Ci nie wyjdzie? 4 symptomy pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/skad-wiem-ze-ci-nie-wyjdzie-4-symptomy/feed 0
Poranne rytuały, czyli jak wejść w dzień z buta https://v1ncentify.prohost.pl/post/poranne-rytualy-czyli-jak-wejsc-w-dzien-z-buta https://v1ncentify.prohost.pl/post/poranne-rytualy-czyli-jak-wejsc-w-dzien-z-buta#respond Thu, 01 Jun 2017 18:44:52 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=2886 Zostałem fanem porannych rytuałów. Wiem, że fajnie jest z rana się powyciągać i scrollować w nieskończoność fejsa w telefonie, sprawdzać wszystkie kompletnie bezużyteczne i pozbawione jakiejkolwiek wartości powiadomienia. Teraz wiem też, że jeszcze fajniej jest zacząć dzień konkretnie i w taki sposób, by podbić swoją efektywność i samopoczucie.

Artykuł Poranne rytuały, czyli jak wejść w dzień z buta pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Zostałem fanem porannych rytuałów. Wiem, że fajnie jest z rana się powyciągać i scrollować w nieskończoność fejsa w telefonie, sprawdzać wszystkie kompletnie bezużyteczne i pozbawione jakiejkolwiek wartości powiadomienia. Teraz wiem też, że jeszcze fajniej jest zacząć dzień konkretnie i w taki sposób, by podbić swoją efektywność i samopoczucie.

Już wcześniej opracowałem własne rytuały, które jednak dopiero teraz nabrały twardej, wojskowej musztry. Pozwalają mi przede wszystkim pozbyć się głupich, zbędnych myśli z głowy; przygotować pokój do pracy oraz odpalić laserowe skupienie na zadaniach, które mnie czekają, słowem – wejść w dzień z buta.

Po pierwsze: posłać łóżko i posprzątać pokój

Ma to ogromne znaczenie w kontekście pracy z domu. Nie mam pojęcia, w jaki sposób to działa, ale kiedy mam w pokoju bałagan, poskręcane i zaśmiecone mam też myśli. Ciężko jest się skupić. Tym bardziej, jeśli do tego wszystkiego obok biurka, przy którym pracuję, nonszalancko rozpierdolona jest kołdra, w której przed chwilą spałem. Łóżko kojarzy się ze spaniem i innymi przyjemnymi rzeczami, a nie z pracą, więc rozprasza.

Priorytetem po przebudzeniu jest dla mnie posprzątać pokój (oczywiście bez przesady, to nie jest tak, że biegam dookoła jak pojebany robiąc kurze – wystarczy poodkładać rzeczy na miejsce, pozmywać kubki i posegregować ciuchy) i posłać nieszczęsne łóżko. Już po odhaczeniu tych dwóch czynności czuję się poukładany w środku i gotowy do pracy.

Po drugie: wpis w dzienniku

Ukradłem ten patent od Tima Ferrisa. Obecnie prowadzę dziennik ponad tydzień – siadam do biurka, otwieram zeszyt, wpisuję datę i piszę. Co piszę? Wszystko. O której wstałem, jaki mam plan na dzień, czego się obawiam, jak się czuję i generalnie wszystkie inne przemyślenia, których mam ochotę się pozbyć, zabazgrując kartkę za kartką.

Z początku planowałem robić to w Wordzie, ale komentarze na blogu Ferrisa przekonały mnie, żeby kupić zeszyt – i powiem Wam, że to zupełnie inna jakość pisania. Głowię się, jak to działa i… nie wiem. Jest coś niesamowitego w fizycznym prowadzeniu długopisu. Przy tej okazji dokonałem zaskakującego odkrycia, że moje pismo wygląda, jak bazgroły heroinisty na odwyku, któremu w dodatku amputowano ręce i teraz musi pisać stopą.

Pisząc ręcznie inaczej układam myśli. Zauważam nawet, że wpadam na pomysły, które nie przychodzą mi do głowy, gdy używam klawiatury. Przede wszystkim jednak dziennik to taki trochę śmietnik, gdzie bez żadnych skrupułów mogę zrzucić balast – ciężkie, niewygodne myśli, pierdoły, które tłuką się po zaspanej czaszce. Gdy zamykam zeszyt, czuję się oczyszczony i lekki. Polecam.

Ponieważ żyję głównie z pisania, dziennik w moim przypadku spełnia jeszcze jedną, dodatkową funkcję – pozwala się “odetkać” i już na starcie dnia poczuć dumę z zapisania tych kilku kartek. To znaczy bardzo, bardzo wiele.

Po trzecie: dziesięć minut medytacji

Natychmiast po zamknięciu zeszytu siadam sobie w fotelu, prostuję plecy (nie dotykam oparcia), wybieram punkt za oknem i wpatruję się w niego, skupiając się na oddechu. 8 sekund wdech, 8 sekund wydech. Przepuszczam myśli, nie skupiając się na nich. Staram się poczuć moją fizyczną obecność, dotrzeć do miejsca, w którym nie istnieje przeszłość, przyszłość. Czysta pustka i doświadczanie chwili. Medytuję już od 2-3 miesięcy, ale dopiero od 3-4 tygodni regularnie, codziennie. Powoli zaczynam zauważać prawdziwe, namacalne efekty, takie jak:

  • Ustabilizowany nastrój
  • Spokój wewnętrzny
  • Wyluzowanie w stresogennych sytuacjach i większa kontrola nad własnymi odruchami
  • Zwiększona świadomość tego, skąd biorą się konkretne myśli i emocje, poprawiona introspekcja
  • Lepszy focus, a co za tym idzie zwiększona efektywność, gdy zaraz po medytacji zabieram się do pracy

 

Niby małe rzeczy, a zwiększają moją efektywność. To takie małe cegiełki, pozwalające nabrać rozpędu i odświeżyć wiarę w to, że jestem w stanie realizować zadania, które na mnie czekają. Dzięki temu banalnie proste wydaje się zabranie za konkretne obowiązki. Jako osoba, która najczęściej pracuje z domu, nie wyobrażam sobie na ten moment lepszej procedury rozpoczęcia dnia.

 

Dodatkowo, te nawyki pozwalają mi ćwiczyć silną wolę, co ma kolosalny wpływ na takie rzeczy, jak poczucie własnej wartości, zaufanie do samego siebie czy realizację wyznaczonych celów. Więcej o silnej woli (między innymi w kontekście relacji damsko-męskich) mówię w najnowszym vlogu:

 

 

A jakie Wy macie poranne rytuały? Jak wygląda Wasz początek dnia?

Nie wstydzić się, pisać. W nagrodę rozdaję cukierki. Z kwasem.

 

Artykuł Poranne rytuały, czyli jak wejść w dzień z buta pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/poranne-rytualy-czyli-jak-wejsc-w-dzien-z-buta/feed 0
8 sposobów na to, by pozostać pozytywnym i nie zwariować https://v1ncentify.prohost.pl/post/7-sposobow-na-to-by-pozostac-pozytywnym-i-nie-zwariowac https://v1ncentify.prohost.pl/post/7-sposobow-na-to-by-pozostac-pozytywnym-i-nie-zwariowac#respond Tue, 21 Feb 2017 20:27:43 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=2378 Zima jeszcze Cię nie zabiła? Ciemne chmury, deszcz i posępna pizgawica? Jak się czujesz? Trzymasz się jeszcze, czy może snujesz się z dnia na dzień jak zombie?

Artykuł 8 sposobów na to, by pozostać pozytywnym i nie zwariować pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Cześć.

Zima jeszcze Cię nie zabiła? Ciemne chmury, deszcz i posępna pizgawica? Jak się czujesz? Trzymasz się jeszcze, czy może snujesz się z dnia na dzień jak zombie?

Pozytywna energia jest w tym kraju towarem deficytowym, szczególnie w okresie jesienno-zimowym. Z nosa cieknie, nic się nie chce. Ciężko jest być uśmiechniętym, kiedy dusi Cię smog, a przechodnie zamiast uśmiechu raczą Cię trumienną miną. Tutaj się zgadzamy. Uważam jednak, że zamiast czekać na te 3 miesiące upragnionego słońca i względnego ciepła, lepiej zrobić wszystko, co w naszej mocy, by pozostać w dobrej formie psychicznej przez okrągły rok.

Od razu mówię, że nie jestem w tym mistrzem i czasami też dopada mnie marazm. Tym bardziej, że raczej nie przeszkadza mi odosobnienie i dobrze czuję się sam ze sobą. Znalazłem jednak kilka odpowiedzi na pytanie: “jak dobrze się czuć”. Temat może wydawać się banalny, ale to właśnie zaniedbywanie tych “banałów” sprawia, że jesteś wyprany z energii i wpadasz w negatywne pętle myślowe. Więc przeczytaj uważnie poniższy tekst i koniecznie w komentarzu dopisz swoje sposoby na to, by nie zwariować, gdy za oknem straszą minusowe temperatury.

Witaminy

Owoce, warzywa. To raz. Suplementy witaminowe to dwa. Osobiście używam tych z Olimpu (Vita-Min) – opakowanie zawiera dwie kapsułki, jedną z witaminami, drugą z minerałami. Do tego mocno polecam witaminę d3 (5k lub 10k jednostek) z firmy Puritan’s Pride. Ponieważ żyjemy w kraju, gdzie przez większość czasu promienie słońca zjadane są przez chmury, musimy dostarczać tę witaminę w inny sposób. D3 z wyżej wymienionej firmy powinno się spożywać z witaminą K2, natomiast ja czuję jej działanie nawet solo (więcej energii, podwyższone libido, lepszy sen). Nie będę się długo rozpisywać nad istotą przyjmowania witamin oraz spożywania warzyw, bo jest to rzecz oczywista – choć jak pokazuje doświadczenie, marginalizowana.

 

Sen

Bez porządnych 8 godzin snu ciężko jest przebrnąć przez dzień na pompie. Jeśli tak jak ja masz problem z zasypianiem oraz wybudzaniem się w nocy, to w tym miejscu polecam następujące rzeczy:

 

Zatyczki do uszu. Rzecz niezbędna, jeśli mieszkasz przy ulicy lub masz wielu współlokatorów na mieszkaniu (lub jednego, który lubi o 1 w nocy napierdalać garnkami w kuchni:)). Odkąd stosuję zatyczki do spania rzadziej się wybudzam. Jestem mega uczulony na jakieś oddalone dźwięki imprezy, czy po prostu krzątanie się po apartamencie, natomiast wystarczy, że zakorkuję sobie uszy i mogę spokojnie odpłynąć.

 

Maska na oczy. Ja mam taką zwykłą, jaką dostaje się w niektórych liniach samolotowych w trakcie długich dystansów. Niesamowita rzecz i znacznie poprawia mi głębokość snu. Szczególnie, gdy wracam z pracy o 4-5 nad ranem i muszę odespać te 8 godzin. Rzecz jest bardzo utrudniona, gdy przez żaluzje czy zasłony do pokoju przedziera się światło – bo daje organizmowi do zrozumienia, że powinien raczej się wybudzać. Z taką maską masz niemal stuprocentową ciemność i przełączasz w mózgu odpowiedni przełącznik, który mówi “jest noc, musimy iść spać”.

 

Flux na komputer, Night Mode na telefon. To nazwa dwóch aplikacji, bez których nie wyobrażam sobie pracy i płynnego zasypiania. Wpatrywanie się w ekran monitora, czy telefonu przed snem powoduje poważne problemy z zaśnięciem. Powodem jest niebieskie światło, które utrzymuje mózg w gotowości. Wyżej wymienione pogramy wyciągają te światło, przez co wieczorem mózg nie jest mocno stymulowany i może zgodnie z dobowym rytmem zacząć przygotowywać Cię do snu w wieczornych godzinach. Jest to bardzo ważne – zauważyłem, że od kiedy stosuję Flux oraz Night Mode zasypiam o wiele szybciej.

 

Biały szum lub ambient. Jeśli nie jesteś fanem/fanką zatyczek, możesz do snu puścić sobie cicho biały szum (po prostu wklep w youtube “white noise sleep”). Badania potwierdzają, że stały dźwięk pozwala Ci nie tylko zasnąć, ale także sprawia, że mniej się wybudzasz. Zazwyczaj wybudzenie spowodowane jest jakąś nagłą zmianą w dźwiękach docierających do Twoich uszu z otoczenia, dlatego zablokowanie ich stałym, powtarzalnym elementem pozwala Ci spać spokojnie. Oczywiście nie musisz słuchać typowego “białego szumu”. Ja na przykład swego czasu używałem odgłosów samolotu, a nawet serii Star Wars White Noise, gdzie możesz zasnąć przy… dźwiękach Naboo nocą. Jeśli jednak preferujesz coś melodyjnego, to puść sobie Carbon Based Lifeforms – do snu idealne są płyty Interlooper oraz World of Sleepers. Zazwyczaj nie jestem w stanie zasnąć przy żadnej muzyce, natomiast CBL działa cuda. Słucham chyba od trzech lat. Sprawdza się nie tylko do snu, ale także do pracy, nauki itp.

 

Aktywność fizyczna

Naturalny zastrzyk endorfin. Zapisz się na siłownię, fitness czy po prostu biegaj (choć lepiej przy pomocy bieżni, ze względu na smog). Aktywność fizyczna to więcej energii, fantastyczne samopoczucie oraz świetne narzędzie pozwalające utrzymać dyscyplinę w innych dziedzinach życia. Odkąd mam restrykcyjną dietę i konkretny plan treningowy stałem się dużo lepszy w zarządzaniu czasem. Lepiej planuję codzienną pracę, wyjazdy. Zauważyłem też, że wzrosła moja siła woli. Fakt, że potrafię zerwać się z samego rana, wyślizgnąć się z ciepłej pościeli w chłód mieszkania i w 20 minut wyjść na pizgawicę po to, by przerzucać żelastwo na siłowni sprawia, że jestem w stanie dużo skuteczniej motywować się do innych obowiązków. Wzrosła moja decyzyjność. Zamiast rozwlekać się nad danym problemem, po prostu wybieram najlepszą opcję i dokonuję egzekucji. Ponieważ przygotowuję sobie posiłki, gotuję i spożywam jedzenie w określonych godzinach, mój codzienny grafik wygląda dużo efektywniej.

 

Do aktywności fizycznej wlicza się oczywiście seks, który konkretnie boostuje zadowolenie z codzienności.

 

DO FACETÓW: Przestań się masturbować. Jeśli nie masz partnerki i już musisz, zrób to raz na dwa tygodnie, ale nigdy częściej. Masturbacja zabija motywację, sprawia, że masz DUŻO mniej życiowej energii i silnej woli. Jeśli czujesz się jak zombie, miewasz huśtawki nastroju i nic Ci się nie chce, a przy tym codziennie (lub kilka razy w tygodniu) walisz konia, to na Twoim miejscu przestałbym się dziwić. Jak możesz czuć naturalną potrzebę do poznawania kobiet, kiedy oszukujesz swój organizm, wmawiając mu, że masz seksu po dostatkiem? Ja wyznaję zasadę, że bzykam się z kobietami, nie z samym sobą.

Czasem faceci pytają mnie, w jaki sposób wytworzyć chemię na spotkaniu z kobietą, bo oni nie potrafią. Ja pytam, jak często się masturbują.

Przemyśl to, serio.

 

Wyjazdy

Staram się minimum raz w miesiącu wyjechać gdzieś ze znajomymi. Bardzo łatwo jest wpaść w koleiny rutyny, stracić uważność i przeżywać dzień za dniem w sposób, który przypomina pracę kserokopiarki. Wyrwanie się z tego schematu wybudza Cię, dostarcza emocji i pozwala odsapnąć od rzeczy, które robisz na co dzień – nabrać dystansu. Nawet głupi wypad do innego miasta ze znajomymi działa odświeżająco i sprawia, że jestem dużo bardziej szczęśliwy. Gdy piszę te słowa siedzę akurat w Krakowie, poprzedni tydzień spędzałem w Poznaniu, a jeszcze poprzedni we Wrocławiu. Czuję się zajebiście – dużo bodźców, większa motywacja do pracy i fajne wspomnienia. Akurat jestem w trakcie trasy konferencji IU Nights, stąd ta intensywność, z kolei gdy żyję sobie w Warszawie, czasem ratuje mnie nawet głupi powrót na parę dni do Białegostoku.

 

Pamiętaj o ładowaniu baterii. Nie możesz tylko pracować i siedzieć w jednym miejscu. Potrzebujesz oddechu, więc korzystaj z weekendowych wypadów, kiedy tylko możesz.

 

Aktywizuj znajomych

Rzecz mocno powiązana z wcześniejszym punktem. Bardzo łatwo jest być biernym i czekać. Na propozycje wyjazdów, wyjść na miasto, generalnie kreatywnego spędzania czasu. Kończy się na tym, że wszyscy czekają i ostatecznie nic się nie dzieje. Bądź tą osobą, która wychodzi z propozycją spotkania, domówki, imprezy, czy wyjazdu. Jeśli musisz, sam wszystko zorganizuj i postaw znajomych przed prostym dylematem: jedziesz lub nie. Nie czekaj, tylko aktywnie kieruj swoim życiem i zarządzaj grupkami znajomych. Możecie świetnie spędzić czas, ale jeśli nie będziesz osobą, która wychodzi z inicjatywą, ten potencjał najczęściej pozostanie niewykorzystany. Ja od dawna staram się być kimś, kto tworzy sytuacje, zamiast na nie czekać. Dzięki temu w ciągu ostatniego roku byłem we Wrocławiu, Poznaniu, Krakowie, Wrocławiu, Częstochowie, we Lwowie i na Filipinach.

 

Myśl mniej

W Polsce, przy naszej pogodzie i warunkach ludzie mają zbyt wiele czasu na myślenie. Tutaj przypominają mi się Filipiny, gdzie po prostu nie ma kiedy myśleć. Kiedyś ktoś mnie zapytał, jakie mam przemyślenia na temat Azji. Ciężko było mi cokolwiek powiedzieć, bo ja tam po prostu BYŁEM. Tam każdego dnia masz tyle do roboty, tak dużo propozycji spotkań, obiadów i imprez ze znajomymi, że dom traktujesz jak hotel. Cały czas żyjesz TERAZ. Do tego trzeba dorzucić obfitość słońca i dziewicze wyspy na wyciągnięcie ręki (3-4h podróży ze stolicy) i masz prosty przepis na bycie uśmiechniętym przez większość czasu.

 

Natomiast w Polsce jest tak, że w ciemne, zimne dni zamykamy się w swoich pieczarach razem ze swoimi myślami i kminimy, kminimy. Oramy sobie mózg na wszelkie możliwe sposoby, bo po prostu mamy na to wystarczająco dużo czasu. Jesteśmy mało aktywni. Mało działamy, mało się realizujemy i zbyt rzadko spotykamy się z zajebistymi ludźmi. To tworzy pustkę, którą wypełniamy negatywnymi pętlami myślowymi (na temat których przygotowuję oddzielny wpis). Jeśli masz doła, źle się czujesz lub łapiesz się na tym, że myślisz za dużo, po prostu zadzwoń do kogoś i wyjdź z mieszkania. Zrób to wbrew sobie, pamiętając o tym, że Twój mózg będzie zawsze dążył do utrzymania obecnego stanu (czyli jeśli jest mi smutno, chcę słuchać melancholijnych piosenek zamiast pozytywnych itd). Jedyną szansą na to, by go zmienić, jest wykonanie działania, które Cię emocjonalnie wykolei. W tym przypadku wyjście z domu, interakcja z drugim człowiekiem sprawi, że będziesz zmuszony/zmuszona wyjść z głowy i dostosować się do otoczenia (jak z zanurzaniem się w chłodnej wodzie na basenie – wpierw jest ciężko, ale po kilku minutach szok mija i możesz pływać).

 

Realizuj się i doprowadzaj sprawy do końca

Gdy wykonuję dobre działanie – czyli takie, które w jakiś sposób rozwija moją karierę lub ciało/umysł – czuję się fenomenalnie. Dlatego skupiam się na organizacji czasu, planowaniu i osiąganiu kolejnych celów. Za każdym razem, gdy zrobię wpis na bloga, zorganizuję szkolenie, wystąpię publicznie lub opublikuję wideo w ustalonym terminie – jestem zadowolony, rośnie moje poczucie skuteczności oraz zaufanie do samego siebie. Tak samo z trzymaniem michy i treningami na siłowni. Jeśli sobie coś postanowisz, zrób wszystko, by dopiąć sprawę. W przeciwnym wypadku pojawią się wyrzuty sumienia, stracisz do siebie zaufanie, zaczniesz się mentalnie zamęczać… negatywna, chujowa pętla. Skup się na budowaniu tej pozytywnej. W długoterminowej perspektywie na stałe zwiększają się Twoje poczucie własnej wartości, pewność siebie no i oczywiście kompetencje w określonych dziedzinach. Rośnie też bardzo mocno siła woli, ale o tym pisałem już wyżej.

 

Ustawiaj sobie małe, mierzalne cele prowadzące do osiągnięcia tego wielkiego. Gdybym przy pisaniu książki założył sobie, że celem jest jej skończenie i publikacja, bardzo ciężko byłoby mi ją napisać. Dlatego ustaliłem sobie, że codziennie przez kilka godzin będę pisał, choćby paliło się i waliło, choćbym był chory, niewyspany lub miał odruch wymiotny na widok pustej strony w Wordzie. Nawet, gdy nie napisałem danego dnia dużo, sam fakt, że pracowałem, starałem się i zapisałem choć 2-3 akapity wystarczył, by poklepać się po plecach i uznać dzień za udany.

 

Karm swój umysł

Czytaj książki, minimum 30-50 stron dziennie. Zamknij jebanego fejsa, na którym 95% treści to żywe, śmierdzące gówno. Olej kwejki, demotywatory i wykopy. Przestań prać sobie mózg filmikami na YT z prankami. Czytaj dobrą literaturę, a w trakcie nie dotykaj telefonu i laptopa. Ćwicz swoje skupienie na jednej wykonywanej czynności. Oducz się kompulsywnego sprawdzania powiadomień i rozpraszania swojej uwagi. W dzisiejszych czasach jesteśmy jak dzieci z ADHD, które co chwila potrzebują nowej rozrywki. Po całym dniu notorycznego przerzucania się od jednej treści do drugiej czujemy się bardziej wycieńczeni niż po ostrym treningu na siłowni. Dlatego czytaj, bo czytając:

  • zdobywasz wiedzę…
  • …a także tematy do rozmów z ludźmi
  • wyciszasz się
  • ćwiczysz skupienie
  • rozwijasz wyobraźnię i pobudzasz kreatywność
  • świetnie się bawisz
  • poprawiasz własny styl
  • intuicyjnie uczysz się poprawnej polszczyzny…
  • …a czytając po angielsku naturalnie szlifujesz język

 

Jeśli koniecznie musisz coś obejrzeć, to niech nie będą to koty, psy i wypadki z idiotami z USA bez podstawowej wiedzy na temat ziemskiego przyciągania, tylko rzecz, która Cię rozwinie i dostarczy nowej wiedzy. Dlatego lepiej odpal sobie wystąpienie na Tedx lub ciekawy vlog. Jeśli już musisz siedzieć na fejsie, to zamiast gównianych fanpage’y polub sobie na przykład ScienceAlert i czytaj publikowane artykuły (a nie tylko nagłówki…).

 


 

 

Czekam na Wasze sposoby w komentarzach. Spróbujmy razem nie zwariować 🙂

 

Artykuł 8 sposobów na to, by pozostać pozytywnym i nie zwariować pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/7-sposobow-na-to-by-pozostac-pozytywnym-i-nie-zwariowac/feed 0
Wstęp do długoterminowej efektywności https://v1ncentify.prohost.pl/post/wstep-do-dlugoterminowej-efektywnosci https://v1ncentify.prohost.pl/post/wstep-do-dlugoterminowej-efektywnosci#respond Thu, 31 Mar 2016 13:39:56 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=1212 Przez pierwsze ćwiczenia przeszedłem błyskawicznie i stanąłem twarzą w twarz z rozprawką. Przeszyły mnie ciarki na samą myśl o zagłębianiu się w dylematy Wokulskiego i zblazowanej, wyrachowanej księżniczki, której nikt nie nauczył pokory. Pięć razy zabierałem się do napisania pierwszego zdania, za każdym razem kończyło się to tak samo: Bezradność, wstręt, odkładam długopis.

Artykuł Wstęp do długoterminowej efektywności pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Rok 2008, maj: Pisemna matura z języka polskiego

 

Przez pierwsze ćwiczenia przeszedłem błyskawicznie i stanąłem twarzą w twarz z rozprawką. Przeszyły mnie ciarki na samą myśl o zagłębianiu się w dylematy Wokulskiego i zblazowanej, wyrachowanej księżniczki, której nikt nie nauczył pokory. Pięć razy zabierałem się do napisania pierwszego zdania, za każdym razem kończyło się to tak samo: Bezradność, wstręt, odkładam długopis.

Patrzę na zegarek. Zostały ponad dwie godziny. Rozglądam się, wszyscy pochylają się nad egzaminem i z namaszczeniem coś skrobią. Czuję zazdrość i jestem znudzony. Na próbę podchodzę raz jeszcze do karkołomnego zadania. Patrzę w puste miejsce na kartce, jak na migający kursor w edytorze tekstu. Mam blokadę twórczą, kapituluję. Stwierdzam, że muszę sięgnąć po niezawodny, aczkolwiek niebezpieczny trick – przyłożyć sobie nóż do gardła. Przeciągam się i odchylam, swobodnie opierając plecy na krześle. Krzyżuję ręce na klatce piersiowej i wyglądam przez okno. Postanawiam przez całą godzinę nie dotknąć rozprawki i zostawić sobie równe 60 minut. Doprowadzić do sytuacji, w której już będę musiał zacząć pisać albo zawalę maturę. Uznaję, że to najlepsze wyjście, biorąc pod uwagę fakt, że mózg odmówił mi posłuszeństwa. Siedzę więc i podziwiam soczyste, zielone drzewa. Po gałęzi biega wiewiórka. Niebo jest błękitne i czyste, gdzieniegdzie jedynie poprzecinane jasnymi paskami chmur. Ponownie rozglądam się po sali. Wszyscy piszą, jakby jutra miało nie być. Nauczycielka patrzy mi w oczy, marszczy brwi i bezgłośnie pyta: “W porządku?”.

Kiwam głową i uśmiecham się. Następnie opływam bardzo daleko.

– Została godzina – mówi nauczycielka do wszystkich, aczkolwiek wiem, że komunikat skierowany jest przede wszystkim do mnie.

Biorę długopis, czytam temat rozprawki. Wzbiera we mnie niepokój, przecież to tylko 60, a w zasadzie już 59 minut. Muszę napisać cały tekst, a następnie go jeszcze sprawdzić i poprawić. O kurwa, co ja najlepszego zrobiłem, po co mi to było?! Ostatni raz się rozglądam, ludzie dalej piszą, ale już na mniejszej spinie. Co więcej, zabazgrane mają po dwie strony A4. Ja mam pusto. Nagle, falami napływa wena. No dobra, nie wena, tylko przerażenie. Moja ręka jest jak tornado wypluwające litery, słowa, zdania. Zalewam kartkę nitkami tekstu i jedyne, o czym myślę, to żeby się z wrażenia nie zesrać. Dodaję sobie otuchy wspominając, jak kiedyś napisałem rozprawkę na kolanie, w piętnaście minut – tuż przed lekcjami. Wmawiam sobie, że zdążę. Jednocześnie spycham w podświadomość fakt, że wtedy ledwo dostałem 3 na szynach i to tylko dlatego, że babka mnie lubiła. Wpadam w trans. Już nie oceniam Wokulskiego, nie taplam się w obrzydzeniu do Izabeli. Nie wiem, jaki jest klucz, ale konstruuję tekst tak, by nie można było się do niego przyczepić. Jestem wzorowym, przewidywalnym i pozbawionym emocji uczniem języka polskiego.

Mrugam i powoli wracam do rzeczywistości. Mam jeszcze zapas dziesięciu minut. Czytam tekst, poprawiam powtórzenia i błędy składniowe. Dwie minuty, odkładam długopis, przecieram oczy. Oddaję pracę i wychodzę z sali, palcami luzuję krawat. Biorę głęboki wdech i czuję obezwładniającą ulgę, która przetaczając się przez moje ciało podmienia mięśnie na żelki Haribo.

Udało się, ale mam ochotę cofnąć się w czasie o dwie godziny i pierdolnąć sobie z liścia.

*

Wszyscy znamy podobny scenariusz. Odkładanie obowiązków na ostatnią chwilę. Praca, do której siadamy dopiero wtedy, gdy deadline przypala nam dupę. Moment, w którym okazuje się, że potrafimy być: kreatywni, pracowici i efektywni, a zarywanie nocek nie stanowi absolutnie żadnego problemu. Nie chcę w tym wpisie pokrywać tematu prokrastynacji, która prowadzi do tego schematu (bo ktoś już zrobił to na tyle dobrze, że bym się tylko skompromitował). Zamiast tego, chciałbym skupić się na taktykach osiągania najtrudniejszych zadań – czyli tych bez deadline’ów, których odkładanie w czasie nie powoduje żadnych konsekwencji.

Co najwyżej wyrzuty sumienia, ale z nimi potrafimy żyć, prawda?

Jest to problem, z którym borykają się wszyscy artyści, freelancerzy, blogerzy oraz ludzie ogarniający: projekty, własną działalność, start-upy itd.

Jedyne działające sposoby na osiąganie osobistych celów długoterminowych, jakie znam i stosuję wypisałem poniżej. W kolejności od najmniej skutecznego.

Wizja nagrody

 

Czyli co będzie, gdy zrealizuję cel? Jak zmieni się moje życie? Co będę wtedy czuł? Jest to bardzo pozytywna i napędzająca motywacja. Warto przypominać sobie, po co pracujemy nad daną rzeczą. Bez tego łatwo jest po drodze zgubić tę iskrę, ostrość widzenia – utopić ją w codzienności. Wtedy wkrada się marazm, zniechęcenie i dziwne poczucie, że sami już nie wiemy, po co poświęcamy tyle czasu, emocji i energii. Wizja musi być klarowna i atrakcyjna.

 

Niestety, motywacja jaka się z nią wiąże bywa ulotna – taki chwilowy zapłon. Szczególnie wtedy, gdy potrzeba osiągnięcia celu to niekoniecznie sprawa “paląca” i nasz komfort życia w danym momencie jest znośny. Dla przykładu, łatwiej byłoby nam się zmotywować do zarabiania pieniędzy, gdybyśmy spali pod mostem – gorzej, gdy wystarcza nam na mieszkanie i podstawowe potrzeby (i chcielibyśmy np. z 3 tysięcy miesięcznie wskoczyć na pułap 10ciu).

 

Dlatego uważam, że ten sposób ma rację bytu tylko w połączeniu z pozostałymi dwoma.

 

 

Wizja konsekwencji

 

Czyli stworzenie deadline’u z realnymi reperkusjami. Dla przykładu, możesz umówić się ze znajomym, że jeśli nie zrealizujesz celu w przeciągu miesiąca, to dajesz mu pieniądze (ilość jest kwestią indywidualną, ale ma Cię boleć). Jeszcze lepiej, gdy od razu je przelewasz i dostajesz z powrotem tylko wtedy, gdy wykonasz zadanie przed upływem terminu.

 

Takim deadline’m może być również zapoznanie znajomych ze swoim planem i zobowiązanie się do jego realizacji. Na mnie osobiście działa to bardzo dobrze, bo staram się być facetem, który nie rzuca słów na wiatr. Z kolei przy okazji organizowania wykładów IU Nights (które odbyły się w Warszawie, Wrocławiu i Krakowie) po prostu z Festem zarezerwowaliśmy sale konferencyjne w hotelach i zebraliśmy od ludzi pieniądze – nie było opcji, by się wycofać lub przełożyć eventy.

 

Oprócz praktycznych zagrywek dotyczących niewykonania zadania, jestem bardzo podatny, jeśli chodzi o wizualizację czarnego scenariusza przyszłości – w którym jestem smutnym, starym człowiekiem. Facetem, który nie osiągnął wyznaczonych celów i nie spełnił największych marzeń. Kimś, kto w ustach czuje gorycz i wstręt do odbicia w lustrze. Widzę siebie jako idiotę, który zmarnował najlepsze lata życia na rzecz słodkiego opierdalania się. Cały potencjał i ambitne plany – w koszu na śmieci. W tej wizji ginę w morzu przeciętnych ludzi, którym przeciętność nie przeszkadza. Ja z kolei rozdarty jestem przez świadomość, że do nich nie pasuję. Bo mogłem i chciałem więcej, ale wybrałem ciepłą strefę komfortu.

I zafundowałem sobie piekło.

 

Mam postanowienie, że każdy kolejny rok ma być lepszy od poprzedniego i to pod każdym względem. Tego, jak się realizuję; ile zarabiam; jakie mam kontakty z ludźmi i jak wygląda ogólny komfort mego życia. Odkąd przeprowadziłem się do Warszawy realizuję ten plan z chirurgiczną precyzją i mimo lekkich wahań oraz kilku kryzysów, tak to właśnie wygląda. Co 12 miesięcy patrzę wstecz i widzę progres. Nie jest to coś, przez co skaczę do góry i nadmiernie się ekscytuję, bo taki stan rzeczy uważam za obligatoryjne minimum – a jeśli zamiast progresu mamy stagnację lub (czyli) regres, to coś jest bardzo, ale to bardzo nie tak.

 

Bo właśnie teraz przeżywamy najwspanialsze lata naszego życia i to w najlepszych możliwych czasach – wygraliśmy totalną kumulację, wystarczy jedynie ścisnąć w dłoni kupon i pokonać drogę do punktu, w którym będziemy mogli go spieniężyć.

 

Zmarnowanie takiej szansy powinno być karalne.

 

 

Nawyk i egzekucja planu

 

Konie, bez których wóz nie ruszy. Choćbyśmy mieli najpiękniejszą, najbardziej ekscytującą wizję i palący, przeraźliwy deadline – bez wyrobionego nawyku i systematyczności albo nie zrobimy nic albo efekt finalny będzie pozostawiał wiele do życzenia.

 

Czyli dla przykładu: każdego dnia piszę minimum dwie strony książki (tak wygląda konkretny i dobrze opisany cel – gdybym zamiast tego postanowił sobie “w tym roku skończę książkę”, to zapewne w ogóle nie zacząłbym jej pisać). O określonej godzinie siadam przed laptopem, wyłączam internet i telefon, puszczam muzykę i siedzę. Nie interesuje mnie, czy mam wenę, czy nie. Czy mój mózg pracuje poprawnie, czy otumaniony dryfuje w brainfogu. Zaczynam pisać. Chcę sięgnąć po telefon, ale cofam rękę. Znów patrzę na kursor, zmuszam się do stukania w klawisze. Jeśli zdania się do siebie nie kleją, kasuję je i zaczynam od nowa.

 

Pierwsze, drugie i trzecie posiedzenie jest trudne. Każde kolejne przychodzi łatwiej i warunkuje mózg do pracy. Największym wyzwaniem jest tutaj przełamać się – przestać przewijać fejsa; olać filmiki na YouTube; po prostu wziąć się do roboty – dlatego musimy wdrukować sobie twardy nawyk. Tak samo z siłownią. Nieważne, czy się wyspałem, czy mam siły, czy nie. Ubieram się, pakuję i wychodzę. Dziękuję sobie po treningu. Miesiąc później nawet nie muszę się do wychodzenia z domu zmuszać.

 

Niektórzy ludzie całe życie czekają na natchnienie, by zabrać się do pracy. I na czekaniu się kończy. Wena to jedna wielka ściema. Czasem przychodzi raz w miesiącu, czasem wcale. Warunkowanie od niej działania jest równie naiwne, co hasło: “Kariera w McDonald’s”. Gdybym pisał na blog tylko wtedy, kiedy czuję do tego powołanie, to publikowałbym 5 tekstów w roku. 

 

W tym kontekście najbardziej przełomowe było dla mnie właśnie pisanie książki, bo całkowicie zmieniło moje podejście do “natchnienia” w pracy. Kiedyś uważałem, że żeby pisać muszę koniecznie być we flow – z doświadczenia wiedziałem, że właśnie wtedy piszę najlepsze teksty. To piękny stan, w którym istnieją jedynie moje palce przebierające po klawiaturze, a sam jestem tylko pośrednikiem. Mam wtedy dostęp do wszystkich zasobów twórczych, a efekt końcowy zawsze oceniam na “lepiej nie dało się tego napisać”. Niestety, jasne dla mnie było, że czekając na flow nie skończę powieści nigdy. Zmuszałem się więc do pisania – wbrew wewnętrznemu sprzeciwowi po prostu otwierając laptopa, sadzając tyłek na krześle i odpalając dokument – i wsiąkałem całkowicie, bardzo często łapiąc flow. Jeśli to nie pomagało, cofałem się o 5-10 stron i czytałem tekst, starając się poczuć zawarte w nim emocje. W przypadku wyjątkowych trudności dodatkowo odpalałem muzykę, która kojarzyła mi się z daną historią lub przeglądałem związane z nią zdjęcia. Dzięki temu byłem w stanie zmienić zasady gry, odwrócić proces. Zamiast czekać na wenę, zaczynałem pracować i wtedy (oczywiście – nie zawsze) sama do mnie przychodziła.

 

Ociągałem się z książką zbyt długo – bo etyka jej tworzenia wciąż daleka była od perfekcji – ale licząc jedynie na momenty, kiedy chciało mi się ją pisać, nie skończyłbym jej wcale.

 

 

**

 

W moim przypadku jestem efektywny tylko przy zastosowaniu wszystkich trzech punktów jednocześnie. Oczywiście, jak już wspominałem wyżej, najważniejsze są nawyk i egzekucja.

 

Zewnętrzne narzędzia, z jakich korzystam to: Google Docs oraz Google Keep. Docs’y przydają się na etapie planowania i rozpisuję w nich wszystko, co jest do zrobienia. W Google Keep natomiast tworzę listę z celami na konkretny dzień i w miarę realizacji po prostu je wykreślam. Istnieje wygodna apka na telefon, która przydaje się również do robienia notatek i zbierania różnych informacji. Nie potrafię już bez niej funkcjonować i gorąco ją polecam. Świetne jest tworzenie kategorii na zasadzie kolorów poszczególnych wpisów. Wersja na komputer pod linkiem keep.google.com.

 

Czasem przydaje się też mindmup, czyli przejrzysta mapa myśli, ale dawno już nie korzystałem.

 

 

Dobra, to moje taktyki – a co z Waszymi? Czekam na komentarze i wnioski na temat długoterminowej efektywności. Z pewnością są tu osoby, które robią coś więcej poza oglądaniem serialów HBO…

 

…prawda?

 

Artykuł Wstęp do długoterminowej efektywności pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/wstep-do-dlugoterminowej-efektywnosci/feed 0
Na co marnujesz swój czas? https://v1ncentify.prohost.pl/post/na-co-marnujesz-swoj-czas https://v1ncentify.prohost.pl/post/na-co-marnujesz-swoj-czas#respond Fri, 01 Jan 2016 15:03:07 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=791 Nieważne, czy rzeczywiście poświęcamy nasze godziny na produktywne zajęcia, czy po prostu scrollujemy w nieskończoność fejsa - wszyscy uważamy, że nie mamy czasu. Wszyscy chcemy go więcej. W obecnych czasach, przy natłoku bodźców tylko czekających na to, by nas rozproszyć, czas staje się dla nas najważniejszym zasobem, o który toczymy zaciekłą batalię.

I przegrywamy.

Artykuł Na co marnujesz swój czas? pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Nieważne, czy rzeczywiście poświęcamy nasze godziny na produktywne zajęcia, czy po prostu scrollujemy w nieskończoność fejsa – wszyscy uważamy, że nie mamy czasu. Wszyscy chcemy go więcej. W obecnych czasach, przy natłoku bodźców tylko czekających na to, by nas rozproszyć, czas staje się dla nas najważniejszym zasobem, o który toczymy zaciekłą batalię.

I przegrywamy.

 

Nie oglądamy telewizji, bo chcemy kontrolować, KIEDY włączymy sobie nasz ulubiony serial. I czy obejrzymy dwa odcinki, czy zarwiemy noc połykając z miejsca cały sezon.

 

Nie czekamy na ulubioną piosenkę w radio, bo możemy ją puścić w dowolnym momencie, nie słuchając przy tym wkurwiającego i “zabawnego inaczej” spikera.

 

To właśnie z tego powodu wygodniejsze od odebrania dzwoniącego telefonu jest napisanie smsa –  to MY kontrolujemy, KIEDY chce nam się poświęcić CZAS drugiej osobie, zamiast oddawać drugiej osobie prawo do gospodarowania nim za nas. Co ja tu mówię o wygodzie, przecież czasem dzwoniący telefon potrafi nas po prostu wytrącić z równowagi, rozdrażnić, wkurzyć.

 

Niby tak bardzo ten czas cenimy, a prawda jest taka, że pozwalamy się z niego przy byle okazji okradać. Co więcej – jesteśmy od tego uzależnieni.

 

Wciskające się wszystkimi kanałami reklamy. Powiadomienia w aplikacjach, wiadomości, smsy i telefony od znajomych. Ciągłe rozproszenie, postępująca degradacja umiejętności skupienia. Badania udowodniają, że nasze mózgi już w tym momencie są zbudowane inaczej, niż mózgi naszych rodziców – wszystko przez uzależnienie od ciągłej stymulacji.

 

Spójrzmy na to, jak robi się teraz filmy. Kiedyś królowały statyczne ujęcia (co w dalszym ciągu mnie urzeka, dlatego też bardzo doceniam reżyserów, którzy nie poddają się trendowi), teraz mamy przesadne zbliżenia mające podbić emocje przy dynamicznych scenach, kamerę zawieszoną tuż przed lub za bohaterem. Ujęcia “z ręki”, gdzie obraz trzęsie się niemiłosiernie. Filmy są bardziej zróżnicowane, napakowane zwrotami akcji i mocno kontrastującymi ze sobą sceneriami. Wszystko po to, by dokonać niemożliwego – przykuć na 2 godziny uwagę widza uzależnionego od zmiennych bodźców.

Kiedyś nie do pomyślenia było, by ktoś w kinie pstrykał sobie w telefonie – chyba że oglądało się wybitnie nudny film. Teraz to norma dzięki FOMO (Fear of missing out), czyli wrażeniu, że coś nas omija podczas gdy nie sprawdzamy powiadomień w social mediach.

 


 

Osobiście próbuję nadać więcej sensu mojej prywatnej batalii o czas. Zamiast dodatkowe minuty marnować na sprawdzanie facebooka, przeznaczam je na coś pożytecznego. Staram mniej się stymulować i rozpraszać – ćwiczyć skupienie na jednej tylko czynności. W momencie, gdy piszę te słowa od ponad pół roku nie posiadam na telefonie ani facebookowej apki, ani messengera. Jak na tym wychodzę? Ano na tyle dobrze, by nabrać mocnego przekonania, że nigdy więcej wyżej wymienionych apek nie zainstaluję.

 

Z tej perspektywy jeszcze większą abstrakcją niż wcześniej wydaje mi się posiadanie podobnego gówna na telefonie. Gdy patrzę na znajomych –  którym cały czas coś brzęczy w kieszeni i którzy dosłownie co minutę sprawdzają smartfona – mam wrażenie, że obserwuję konkretną patologię. Z dystansu (autentycznie i bez przesady) przypomina to chorobę. No bo jak inaczej nazwać sytuację, w której idziesz ze znajomymi na obiad… by obserwować jak wszyscy siedzą z pozwieszanymi łbami zawzięcie klikając? Czy takie osoby w ogóle pamiętają, co jadły lub jaki smak miała zjedzona potrawa? Czy można o takich osobach powiedzieć, że rzeczywiście są żywe i tego życia doświadczają? Czy tylko dryfują pomiędzy jednym nic nieznaczącym powiadomieniem, a nic nie znaczącą wiadomością?

 

Teraz pytania do Was. Czy potraficie:

  • obejrzeć film z laptopa/komputera nie sprawdzając telefonu?
  • nie przerywać czytania książki przez wchodzenie na fejsa?
  • umówić się ze znajomym na obiad i w jego trakcie nie wyjąć komórki z kieszeni?

 

Jeśli na powyższe pytania odpowiedzieliście “nie”, to w moim słowniku jesteście chorzy. Jeśli nie widzicie w przedstawionych zachowaniach nic złego, to jesteście chorzy podwójnie. Tak, też czasem klikam bez sensu w smartfonie – najczęściej wtedy, gdy znajduję się w grupie osób, która ciągle to robi. Wtedy jestem zmuszony, bo to jednak ciekawsze od obserwowania ludzi wlepionych w ekran. Staram się tego jednak unikać, bo odinstalowanie Facebooka i Messengera uświadomiło mnie, że nie dzieje się tam NIC, absolutnie NIC WAŻNEGO. Zadałem sobie wtedy jedno pytanie: czy chcę być uzależniony od czegoś, co nie przedstawia żadnej wartości? Odpowiedź była oczywista.

 

Powtórzę to, co już kiedyś pisałem w jednym z wpisów:

Do klepania zamiast mantry: jak ktoś będzie miał do Ciebie ważną sprawę, to wykręci Twój numer. Jak nie wykręci, to sprawa nie była ważna. Jak nie ma Twojego numeru, to nie ma również prawa zabierać Ci prywatnego czasu wcinając się w czynność, którą aktualnie wykonujesz.

 

Najdziwniejsi są ludzie, którzy potrafią zdenerwować się na mnie, bo… wyświetliłem ich wiadomość na fejsie, ale na nią nie odpisałem. Tak jakby fakt zobaczenia wiadomości zobowiązywał mnie do natychmiastowej odpowiedzi. Nie ważne, co robię, mam rzucić wszystko i odpisać, bo druga osoba tego wymaga. Bo druga osoba uzależniona jest od stymulacji, a gdy tej stymulacji nie otrzymuje, zżera ją frustracja.

 

Odpisuję tylko wtedy, kiedy mam CZAS i uważam, że warto go poświęcić akurat na tą czynność. Sama obecność na fejsie nie zobowiązuje mnie i nigdy nie zobowiązywała do sprawdzania każdego powiadomienia i odpisywania na każdą wiadomość. Czasem specjalnie czekam, aż w odpisywaniu zrobią mi się duże zaległości, by załatwić je wszystkie za jednym razem – zamiast się rozdrabniać i rozpraszać zawsze wtedy, gdy wyskoczy mi powiadomienie. Facebook służy mi, nie na odwrót.

 


 

Stajemy się coraz bardziej nieobecni, odcięci od prawdziwego przeżywania życia. Nasze umiejętności miękkie pikują w dół, relacje są słabsze i mniej prawdziwe – zamieniamy się w chaotycznych, rozproszonych i wiecznie sfrustrowanych zombie szukających satysfakcji w nowszych bodźcach.

Jeśli wyznajecie ten bzdurny zwyczaj wyznaczania sobie przy okazji nowego roku celów i robienia postanowień, to gorąco polecam Wam zastanowić się nad najważniejszą kwestią:

 

Na co marnujesz swój czas i dlaczego wciąż uważasz, że wszystko jest w porządku?

 

Artykuł Na co marnujesz swój czas? pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/na-co-marnujesz-swoj-czas/feed 0