dziennik – VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ https://v1ncentify.prohost.pl O kobietach, życiu i zdrowym do niego podejściu. Mon, 03 Jan 2022 16:05:35 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.0.2 No hej https://v1ncentify.prohost.pl/post/no-hej https://v1ncentify.prohost.pl/post/no-hej#comments Thu, 28 Feb 2019 12:42:57 +0000 https://www.v1ncent.pl/?p=3824 Pomyślałem, że powiem Ci, co u mnie słychać.

Artykuł No hej pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Pomyślałem, że powiem Ci, co u mnie słychać.

 

Od dwóch miesięcy (1 stycznia) kultywuję trzy nowe (stare) nawyki: przed pójściem spać włączam tryb samolotowy i nie dotykam telefonu aż do momentu, gdy rano jestem po wszystkich porannych rutynach. Daje mi to dużo luzu po przebudzeniu. Nie wrzucam się w wir powiadomień, nie muszę z nikim pisać, ani odczytywać maili z pracy. Nie rozpoczynam dnia od przestymulowania mózgu i zastrzyków z kortyzolu. Następnie, po prysznicu i posłaniu łóżka siadam do mojego zeszytu i robię krótką notkę z datą. Opisuję tam aktualne samopoczucie, rozterki, plany na dzień. Następnie medytuję.

 

Kiedyś już prowadziłem poranny dziennik, a medytuję z przerwami od lat. Nigdy jednak wcześniej nie odczuwałem tak namacalnie rezultatów tych dwóch czynności.

 

Po pierwsze dziennik.

 

Świetna sprawa, bo możesz zrzucić tam z głowy wszystko, co Cię trapi, dzięki czemu w resztę dnia ruszasz z czystą głową. Ponadto, dużo lepiej zapamiętujesz dni oraz wydarzenia. Ponieważ wszędzie masz daty, możesz bez problemu sprawdzić, co robiłeś, robiłaś konkretnego dnia miesiąc temu. Jak się czułeś, czułaś. To potężne narzędzie i złapałem się na tym, że często wyciągam mój zeszyt w trakcie dnia i przeglądam notatki. Pozwala to na złapanie dystansu do codzienności, a także rozpoznanie schematów. Na przykład w danym okresie odnotowałem gorsze samopoczucie – cofam się parę wpisów wstecz i widzę, co mniej więcej mogło to spowodować. Takie narzędzie do autoterapii. Polecam.

 

Bonusową zaletą dziennika jest to, że jego prowadzenie spowalnia upływ czasu. Każdy z nas ma czasem wrażenie, że dni przeciekają między palcami, że czas bardzo szybko ucieka. To dlatego, że tych dni nie pamiętamy, zlewają się one w rozmazany potok. Prowadząc poranny dziennik pamiętasz dokładnie, co każdego dnia się działo, masz w głowie klarowną oś czasu. Piszę w zeszycie już od dwóch miesięcy i były to dwa najwolniej “uciekające mi” miesiące od lat. Szczerze mówiąc, gdy przeglądam notatki zaskakuje mnie, ile może się wydarzyć w zaledwie 30 dni – zarówno na poziomie praktycznym, jak i emocjonalnym.

 

Po drugie medytacja.

 

Gdy po raz pierwszy usłyszałem o Headspace popisałem się butnością i ignorancją. Pff, będę instalował apkę do medytowania jak jakiś początkujący? Szkoda czasu.

 

Bzzzt. Błąd.

 

Aplikacja uświadomiła mi, jak wciągająca może być medytacja, gdy dołożymy do niej konkretną ścieżkę. Lektor każdego dnia wprowadza do Twoich sesji nowe elementy, więc po pierwsze nie nudzisz się samą czynnością, a po drugie masz namacalne poczucie progresowania w tej umiejętności. Gość, który szepcze Ci do ucha ma bardzo dużą wiedzę i wprowadza do medytacji techniki, o których nie miałem pojęcia, a które zwielokrotniły moje efekty.

 

Jakie to efekty? Większy spokój wewnętrzny, mniej stresu i lęku, Nawet w nagłych, nieprzyjemnych sytuacjach potrafię wrócić do równowagi dużo szybciej, niż gdy nie medytowałem. Warto zaznaczyć, że te efekty zauważam dopiero teraz, po około 60 dniach codziennej medytacji. Niestety, ten sport wymaga dużej cierpliwości w kontekście gratyfikacji – ale wymiar tej gratyfikacji wynagradza oczekiwanie z nawiązką. Żeby Cię nie zniechęcić dodam tylko, że w momencie, gdy budzisz się z dużym poziomem rozbiegania myśli, stresu czy lęku, nawet jedna sesja z Headspace pomaga te rzeczy obniżyć i zaszczepić w Ciebie nieco spokoju – więc efekt doraźny też występuje.

 

Dumny jestem z tego, że od 1 stycznia odpuściłem medytację tylko 4 razy.

 

Rzym.

 

Gdzieś w międzyczasie wywiało mnie do Rzymu, z którego zrobiłem kilka szybkich notatek – za mało, by poświęcić im cały wpis, wrzucam więc tutaj, by się nie zmarnowały.

 

Opróżniam pęcherz 10 tysięcy stóp nad ziemią. Wracam na miejsce. Światło odbijane przez chmury dźga moje oczy. Stewardessa obok po raz dziesiąty wyjaśnia Rycerzowi Cebuli, że musi umieścić swój bagaż w luku, bo zajmuje miejsce przy wyjściu awaryjnym.

 

Dlaczego jest tak, że zawsze gdy wylatuję z Polski muszę wstydzić się tego, że mówię w tym samym języku, co moi współpasażerowie? Kobieta próbuje być miła, uśmiecha się i po raz nty tłumaczy po angielsku, w czym sprawa. Na to polaczek ślini się, poci, zaraz mu żyłka pęknie.

 

– Yyy, maj beg. Yyy want beg maj hir. Yyy stupied, maj beg. Kurwa, masakra jakaś ty.

 

Każdy, kto poddaje w wątpliwość teorię ewolucji powinien posłuchać tego głąba. Po kilku sekundach jasne stanie się, że jego przodkowie nie tylko bezdyskusyjnie pochodzili od małp, ale w oddzieleniu się od nich musieli mieć lekką obsuwę.

 

Żeby nie zerkać w tym kierunku, zajmuję się czymś kreatywnym i pożytecznym. Zarzucam nową płytę Danger na słuchawki.

 

Ach, właśnie. Lecę do Rzymu. Apartament mam przy samym Watykanie i zaczynam poważnie żałować, że przed lotem nie odświeżyłem sobie “Aniołów i Demonów” Dana Browna.

 

*

Z okna widzę bazylikę świętego Piotra. Szafę po lewej zawalają opasłe tomy, maszyna do szycia, stary projektor i dwie maszyny do pisania. Dokonuję uważnej inspekcji dwóch ostatnich ustrojstw, po raz pierwszy w życiu rozumiejąc cały mechanizm.

 

 

View this post on Instagram

 

#watykan #rzym #italy #trip #journey

A post shared by @ v1ncent.pl on

Włosi mili, espresso tanie. Podobno jest odgórny nakaz, by każdy Włoch mógł pozwolić sobie na kawę w drodze do pracy. Niestety, wybitna kawa to nie jest, a o speciality w Rzymie ciężko.

 

Muzeum Watykańskie roztrzaskało mi czaszkę, a ochłapy mózgu obryzgały marmurowe posadzki. Mogę powiedzieć z ręką na sercu: nigdy nie byłem w piękniejszym, bardziej przytłaczającym miejscu. Żadne słowa nie oddadzą tego, co tam zobaczyłem, więc powiem krótko. Jeśli wybierasz się do Rzymu, rezerwuj cały dzień tylko na to muzeum. Podziękujesz później.

 

Poza muzeum niesamowite bazyliki. Ale wiecie, ja jestem zboczony na punkcie architektury. Od dziecka rodzice zabierali nas (mnie i braci) na wycieczki, gdzie głównie (oprócz chodzenia po górach) zwiedzaliśmy zabytkowe zamki oraz kościoły.

 

Chociaż w sumie tu nie trzeba być wielkim smakoszem, by docenić rozmach i potęgę twórców tych wszystkich niesamowitych budowli. Wystarczy zdrowa para oczu.

 

 

View this post on Instagram

 

Wchodzisz do losowej bazyliki w Rzymie i masz szczękę na posadzce #rzym #italy #journey #trip #architecture

A post shared by @ v1ncent.pl on

 

Co mnie w Rzymie zawiodło? Jedzenie. Nie pasuje mi dieta oparta na węglowodanach. Dwa razy jadłem lasagne (raz taką z ulicy, raz w dobrej restauracji) i dużo lepszą serwują w Biedronce. Nie zgrywam się. Dorzućmy do tego średniej jakości kanapki sprzedawane na każdej ulicy oraz pizzę – to również smaczniejsze mamy u siebie. Żeby wyrobić sobie konkretną opinię specjalnie udałem się do pizzerii oddalonej od centrum, w której jadają lokalsi. Była dobra, ale dupy nie urwała.

 

U mnie tyle. A co słychać u Ciebie?

 

Artykuł No hej pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/no-hej/feed 10
Poranne rytuały, czyli jak wejść w dzień z buta https://v1ncentify.prohost.pl/post/poranne-rytualy-czyli-jak-wejsc-w-dzien-z-buta https://v1ncentify.prohost.pl/post/poranne-rytualy-czyli-jak-wejsc-w-dzien-z-buta#respond Thu, 01 Jun 2017 18:44:52 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=2886 Zostałem fanem porannych rytuałów. Wiem, że fajnie jest z rana się powyciągać i scrollować w nieskończoność fejsa w telefonie, sprawdzać wszystkie kompletnie bezużyteczne i pozbawione jakiejkolwiek wartości powiadomienia. Teraz wiem też, że jeszcze fajniej jest zacząć dzień konkretnie i w taki sposób, by podbić swoją efektywność i samopoczucie.

Artykuł Poranne rytuały, czyli jak wejść w dzień z buta pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Zostałem fanem porannych rytuałów. Wiem, że fajnie jest z rana się powyciągać i scrollować w nieskończoność fejsa w telefonie, sprawdzać wszystkie kompletnie bezużyteczne i pozbawione jakiejkolwiek wartości powiadomienia. Teraz wiem też, że jeszcze fajniej jest zacząć dzień konkretnie i w taki sposób, by podbić swoją efektywność i samopoczucie.

Już wcześniej opracowałem własne rytuały, które jednak dopiero teraz nabrały twardej, wojskowej musztry. Pozwalają mi przede wszystkim pozbyć się głupich, zbędnych myśli z głowy; przygotować pokój do pracy oraz odpalić laserowe skupienie na zadaniach, które mnie czekają, słowem – wejść w dzień z buta.

Po pierwsze: posłać łóżko i posprzątać pokój

Ma to ogromne znaczenie w kontekście pracy z domu. Nie mam pojęcia, w jaki sposób to działa, ale kiedy mam w pokoju bałagan, poskręcane i zaśmiecone mam też myśli. Ciężko jest się skupić. Tym bardziej, jeśli do tego wszystkiego obok biurka, przy którym pracuję, nonszalancko rozpierdolona jest kołdra, w której przed chwilą spałem. Łóżko kojarzy się ze spaniem i innymi przyjemnymi rzeczami, a nie z pracą, więc rozprasza.

Priorytetem po przebudzeniu jest dla mnie posprzątać pokój (oczywiście bez przesady, to nie jest tak, że biegam dookoła jak pojebany robiąc kurze – wystarczy poodkładać rzeczy na miejsce, pozmywać kubki i posegregować ciuchy) i posłać nieszczęsne łóżko. Już po odhaczeniu tych dwóch czynności czuję się poukładany w środku i gotowy do pracy.

Po drugie: wpis w dzienniku

Ukradłem ten patent od Tima Ferrisa. Obecnie prowadzę dziennik ponad tydzień – siadam do biurka, otwieram zeszyt, wpisuję datę i piszę. Co piszę? Wszystko. O której wstałem, jaki mam plan na dzień, czego się obawiam, jak się czuję i generalnie wszystkie inne przemyślenia, których mam ochotę się pozbyć, zabazgrując kartkę za kartką.

Z początku planowałem robić to w Wordzie, ale komentarze na blogu Ferrisa przekonały mnie, żeby kupić zeszyt – i powiem Wam, że to zupełnie inna jakość pisania. Głowię się, jak to działa i… nie wiem. Jest coś niesamowitego w fizycznym prowadzeniu długopisu. Przy tej okazji dokonałem zaskakującego odkrycia, że moje pismo wygląda, jak bazgroły heroinisty na odwyku, któremu w dodatku amputowano ręce i teraz musi pisać stopą.

Pisząc ręcznie inaczej układam myśli. Zauważam nawet, że wpadam na pomysły, które nie przychodzą mi do głowy, gdy używam klawiatury. Przede wszystkim jednak dziennik to taki trochę śmietnik, gdzie bez żadnych skrupułów mogę zrzucić balast – ciężkie, niewygodne myśli, pierdoły, które tłuką się po zaspanej czaszce. Gdy zamykam zeszyt, czuję się oczyszczony i lekki. Polecam.

Ponieważ żyję głównie z pisania, dziennik w moim przypadku spełnia jeszcze jedną, dodatkową funkcję – pozwala się “odetkać” i już na starcie dnia poczuć dumę z zapisania tych kilku kartek. To znaczy bardzo, bardzo wiele.

Po trzecie: dziesięć minut medytacji

Natychmiast po zamknięciu zeszytu siadam sobie w fotelu, prostuję plecy (nie dotykam oparcia), wybieram punkt za oknem i wpatruję się w niego, skupiając się na oddechu. 8 sekund wdech, 8 sekund wydech. Przepuszczam myśli, nie skupiając się na nich. Staram się poczuć moją fizyczną obecność, dotrzeć do miejsca, w którym nie istnieje przeszłość, przyszłość. Czysta pustka i doświadczanie chwili. Medytuję już od 2-3 miesięcy, ale dopiero od 3-4 tygodni regularnie, codziennie. Powoli zaczynam zauważać prawdziwe, namacalne efekty, takie jak:

  • Ustabilizowany nastrój
  • Spokój wewnętrzny
  • Wyluzowanie w stresogennych sytuacjach i większa kontrola nad własnymi odruchami
  • Zwiększona świadomość tego, skąd biorą się konkretne myśli i emocje, poprawiona introspekcja
  • Lepszy focus, a co za tym idzie zwiększona efektywność, gdy zaraz po medytacji zabieram się do pracy

 

Niby małe rzeczy, a zwiększają moją efektywność. To takie małe cegiełki, pozwalające nabrać rozpędu i odświeżyć wiarę w to, że jestem w stanie realizować zadania, które na mnie czekają. Dzięki temu banalnie proste wydaje się zabranie za konkretne obowiązki. Jako osoba, która najczęściej pracuje z domu, nie wyobrażam sobie na ten moment lepszej procedury rozpoczęcia dnia.

 

Dodatkowo, te nawyki pozwalają mi ćwiczyć silną wolę, co ma kolosalny wpływ na takie rzeczy, jak poczucie własnej wartości, zaufanie do samego siebie czy realizację wyznaczonych celów. Więcej o silnej woli (między innymi w kontekście relacji damsko-męskich) mówię w najnowszym vlogu:

 

 

A jakie Wy macie poranne rytuały? Jak wygląda Wasz początek dnia?

Nie wstydzić się, pisać. W nagrodę rozdaję cukierki. Z kwasem.

 

Artykuł Poranne rytuały, czyli jak wejść w dzień z buta pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/poranne-rytualy-czyli-jak-wejsc-w-dzien-z-buta/feed 0