doswiadczenie – VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ https://v1ncentify.prohost.pl O kobietach, życiu i zdrowym do niego podejściu. Mon, 03 Jan 2022 16:05:35 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.0.2 Jesteśmy sami. To dobrze. Szlifuj swoje 10 procent https://v1ncentify.prohost.pl/post/jestesmy-sami-to-dobrze-szlifuj-swoje-10-procent https://v1ncentify.prohost.pl/post/jestesmy-sami-to-dobrze-szlifuj-swoje-10-procent#respond Tue, 09 May 2017 17:55:45 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=2704 To jedno z najbardziej makabrycznych odkryć młodego człowieka, który - przyzwyczajony do bliskości rodziców, bezpieczeństwa oraz iluzji trwania - w pewnym momencie zauważa, że życie jest nieco bardziej skomplikowane niż mu się wydawało i że na dobrą sprawę dopiero liznął kolorowe opakowanie z kokardką...

...które niezależnie od woli i tak będzie musiał rozerwać.

Artykuł Jesteśmy sami. To dobrze. Szlifuj swoje 10 procent pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
To jedno z najbardziej makabrycznych odkryć młodego człowieka, który – przyzwyczajony do bliskości rodziców, bezpieczeństwa oraz iluzji trwania – w pewnym momencie zauważa, że życie jest nieco bardziej skomplikowane niż mu się wydawało i że na dobrą sprawę dopiero liznął kolorowe opakowanie z kokardką…

…które niezależnie od woli i tak będzie musiał rozerwać.

(gdy piszę te słowa jest 18:43, 9 maja, za oknem pada śnieg, z głośników hipnotyzująco zawodzi Chris Corner)

Misio

Pies zdychał. Leżał przy budzie, z której płatami odchodziła zgniłozielona farba. Jego futro było wyblakłe, poszarpane, skołtunione. Pysk nosił głębokie blizny po latach zaciekłych walk z psami z sąsiedztwa. Misio nie skończył się dziś. Misio kończył się latami. Wpierw rozpędzona furgonetka i przetrącona miednica – wylizał się. Później złamana łapa, która zrosła się zaskakująco szybko, sprawiając jednak, że zaczął kuleć. Poharatany do nieprzytomności dochodził do siebie przez dwa tygodnie po tym, gdy stanął w obronie dziadka i sam – zwykły kundel – z furią zagrodził drogę dwóm owczarkom niemieckim, przyjmując głębokie, szarpane rany od kłów. Kolejne przygody zostawiały coraz głębsze ślady, Misio powoli się rozpadał i oddalał. Uwielbiałem tego psa, a teraz mogłem tylko patrzeć mu w oczy, które nie świeciły już blaskiem, słuchać jak sapie ciężko, zupełnie jakby chciał się na coś poskarżyć. I był z tym sam. Kręciłem, kręciliśmy się obok, a jednocześnie byłem, byliśmy daleko i nic nie mogliśmy z tym zrobić. W swoich ostatnich chwilach Misio stał się metaforą samotnej drogi, którą wszyscy idziemy. Jak obraz namalowany drżącymi palcami, maczanymi w smoliście czarnej farbie. I mimo, że nie byłem już szczeniakiem i oglądałem ten obraz wielokrotnie, nurzając się w nim w myślach, tracąc w ten sposób beztroskie dzieciństwo, to wciąż byłem wstrząśnięty. I jak za każdym razem, nie mogłem nie patrzeć na zjawisko w szerszej perspektywie.

Jesteśmy sami

Jesteśmy razem, a jednak osobno. Nikt za Ciebie nie podejdzie do tej fajnej dziewczyny, na którą się lampisz. Nie zdejmie z barków brzemienia straty i nie zatka podziurawionego jak sito serca. Nie pomoże przełknąć porażki, której smak wykręca Ci twarz, jakbyś próbował przełknąć miąższ wściekle gorzkich cytryn. Nie uwolni od odpowiedzialności za rzeczy, których nie zrobiłeś, zobowiązań, które ciążą jak betonowe buty, nie wyswobodzi z obietnic wobec samego siebie. Rodzice mogą przygotowywać dziecko na moment zderzenia się z prawdziwym życiem, ale nie da się z nim oswoić inaczej, niż go doświadczając. Mogłeś słyszeć o tym, żeby się nie przejmować, gdy ktoś się z Ciebie śmieje, ale w momencie, gdy zostałeś po raz pierwszy ośmieszony na forum klasy, zapiekły Cię policzki i nie wiedziałeś co zrobić z oczami. To było przytłaczające. Tak samo wystąpienie z referatem i pierwsze, rozpalające żołądek uczucie do kogoś, kto miał Cię w dupie. Maturalny stres, odpowiedzialność za uczucia osoby, z którą poszedłeś do łóżka, praca i obowiązki, płacenie rachunków. Te wszystkie dziwnie obce, strasznie głębokie uczucia powiązane ze wspomnieniami, przemijaniem, planami. Myśli, które przelatują przez głowę, gdy patrzysz w lustro. Czasem się do tego odbicia uśmiechasz, czasem nim gardzisz.

10 procent

I z tym wszystkim jesteś sam. Byłeś i będziesz.

Jesteśmy sami ze swoimi głębokimi emocjami, demonami, planami, zmartwieniami, kompleksami. Innym ludziom pokazujemy czubek góry lodowej, ledwie dziesięć procent siebie. Marne, wymuskane dziesięć procent zdatne do publikacji wysuwamy na linię frontu, w odwodach kłębiąc tsunami gotowe do tego, by w końcu uderzyć z pełną mocą. Przetoczyć się jak buldożer się przez konwenanse, zmiażdżyć plastikowe uśmiechy, powyrywać z korzeniami maski i rozszarpać wszystko, czego nie chcemy, a musimy. Albo schować się, zaszyć głęboko, uciec.

 

Ostatecznie jesteśmy sami, żyjemy sami i sami też umrzemy. Z innymi ludźmi możemy jedynie przebywać – każde z nas ma inną ścieżkę, priorytety, swój interes. Nikogo nie obchodzi Twój płacz, łkanie po nocach i złamane serce. W kolektywnej dupie mamy Twoją samotność, radość, wysokie loty i ciężkie upadki. Możesz kogoś zainteresować swoją historią, ale tylko na tyle, na ile ta osoba ma pamięci podręcznej – bo całą resztę mocy przeznacza na utrzymanie własnego, rozklekotanego życia w jakiejkolwiek zdatnej do funkcjonowania formie. Szok życia, ładna nazwa, tak będę na to mówił. Ludzie, doznając szoku życia próbują unikać tych rzeczy i wrócić do słodkiego, beztroskiego dzieciństwa – które było tylko iluzją, więc muszą stworzyć sobie kolejną iluzję, wirtualną, wolną od odpowiedzialności rzeczywistość. To generator dorosłych, bezradnych dzieci, uciekających od konsekwencji miękkich jak faja facetów i rozlazłych ciamajd – lasek, które są w stanie zgubić się na osiedlu w kwadrat i dzwonić po pomoc, lamentując przy tym, jakby właśnie straciły po pijaku dziewictwo.

 

Takie osoby nie mogą pogodzić się z tym, że jesteśmy sami, przez co odcinają sobie dalszą drogę eksploracji – skupiając się na oszukiwaniu samych siebie, unikaniu odpowiedzialności.

 

To dobrze, że jesteśmy sami

Nie możemy do końca poznać drugiego człowieka lub sprawić, by on zrozumiał nas – to smutne, zgadzam się.

 

Musimy dokonywać wyborów w samotności, nie dzieląc się z nikim konsekwencjami – czasem może przytłaczać, racja.

 

Tylko, zamiast skupiać się na tym, co smutne, przytłaczające i poza naszą kontrolą, może skierujmy uwagę w przeciwnym kierunku? To pobite, zmiażdżone ciężkim butem szkło to była kiedyś szklanka. Kałuża wokół wypełniała ją i ta szklanka była do połowy pełna, nie pusta.

 

Pełna. Rozumiesz?

 

Ucz się uśmiechać do odpowiedzialności, bo ona sprawia, że jesteś silny i ugruntowany, trzymasz się kupy. Baw się decyzjami wiedząc, że w dłoni ściskasz swoją przyszłość – możesz popchnąć ją w dowolnym kierunku. Wyciągaj wnioski z konsekwencji swoich decyzji i pamiętaj, że błędów nie popełnia tylko ktoś, kto ucieka od życia, nie wykonuje działania, cofa się w rozwoju i zamiast korzystać z codzienności, zamienia się w bezczynną, przerażoną larwę – z której oczywiście może coś wyrosnąć, zgadzam się, ale z całą pewnością nie będzie to motyl.

 

Możesz zejść w głąb siebie. Wyjść naprzeciw życiu, akceptując wszystkie wyzwania, które wiążą się z wybraną przez Ciebie drogą. Brać je na klatę i stawać się w tym lepszym. Odkryć w sobie całą galaktykę mechanizmów, zależności. Warstw przekonań, pragnień, motywacji i utkanych z nich uczuć. Dojść do tego, co Ciebie pasjonuje i podążyć za celem, wyruszyć w podróż. Możesz poznać, zaakceptować, pokochać siebie i ukierunkować cały swój wysiłek na to, by wzrastać, czuć się dobrze i tą energią się dzielić z innymi. Na pewnym etapie, jedyne co możesz zrobić, to szlifować swoje 10 procent w taki sposób, by dawać ludziom wartość. Zamienić je w coś pozytywnego, dającego nadzieję, inspirującego innych. Dzięki temu przyciągniesz wartościowe osoby i przestaniesz otaczać się spanikowanymi dziećmi.

 

Na pewnym poziomie wciąż będziecie mieli siebie nawzajem w dupie, bo przecież żyjemy sami i sami umieramy, ale jednocześnie, pomimo tego, będziecie mogli kolektywnie wzrastać, dzielić się wiedzą, doświadczeniem, zajebistymi emocjami i determinacją. Wraz z doświadczeniem uświadomisz sobie, że nic w Twoim życiu nie musi być, “bo tak”. Nabierzesz świadomości, że możesz wszystko poruszyć, zmodyfikować, poddać działaniu swojej woli. Tak, to brzmi jak kołczingowy bullshit, ale zaczniesz rozumieć, że każde banalne, żałosne motywacyjne powiedzonko zdaje się być kupą gówna tylko do momentu, w którym staje się podstawą Twojego życia. Z perspektywy zauważysz, że tutaj chodzi o ogólne koncepty i ścieżki, a mniej o detale.

 

To będzie jak spacer w parku. Będziesz kroczyć w swoim tempie, w konkretnie obranym kierunku. Czasem zadumany, czasem zainspirowany lub podekscytowany. Zatrzymasz się na moment, by pozdrowić osobę nadchodzącą z naprzeciwka. Przekażesz jej swoje wnioski, podzielisz się energią i jeśli będzie to ktoś właściwy – te rzeczy do Ciebie wrócą. Pomnożycie swoje 10 procent. Dzięki nim, bogatszy, po krótkiej chwili ruszysz dalej sam, bez żadnego żalu. Nie możecie pójść razem, to prawda.

 

Prawdą jest też to, że wcale nie musicie. Rozumiesz?

 

Artykuł Jesteśmy sami. To dobrze. Szlifuj swoje 10 procent pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/jestesmy-sami-to-dobrze-szlifuj-swoje-10-procent/feed 0
Nie ma złych doświadczeń. Jest zła interpretacja https://v1ncentify.prohost.pl/post/nie-ma-zlych-doswiadczen-jest-zla-interpretacja https://v1ncentify.prohost.pl/post/nie-ma-zlych-doswiadczen-jest-zla-interpretacja#respond Sun, 19 Mar 2017 15:09:28 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=2524 Gdybyś miał jedną szansę.

Gdybyś mogła.

Cofnąłbyś, cofnęłabyś czas, by zmienić pewne decyzje? Wykrzywić bieg zdarzeń i przepuścić inną odnogą rzeki?

Artykuł Nie ma złych doświadczeń. Jest zła interpretacja pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Gdybyś miał jedną szansę.

Gdybyś mogła.

Cofnąłbyś, cofnęłabyś czas, by zmienić pewne decyzje? Wykrzywić bieg zdarzeń i przepuścić inną odnogą rzeki?

Gdy patrzę wstecz, im dłużej analizuję wszystkie decyzje, jakie podjąłem i błędy, które popełniłem, tym bardziej umacniam się w przekonaniu, że nie zmieniłbym zbyt wiele.

Konsekwencją wszystkich podjętych przeze mnie działań jest miejsce, w którym znajduję się teraz. Wszystkie przekonania, sposób, w jaki myślę i doświadczenie, które pomaga mi być mądrzejszym. To wnioski, dzięki którym działam rozsądniej. Swędzące blizny przypominające, których zakrętów unikać. Słodki smak w ustach, dzięki któremu w odpowiednich momentach dociskam gaz do dechy pamiętając, że to dobry kierunek.

Nawet patrząc na lata, które straciłem jako chodząca oferma i nerd, nie potrafię się nie uśmiechać. Okej, byłem sfrustrowany, brakowało mi wiary w siebie, wzięcia odpowiedzialności za własne życie i bliskości. Z drugiej strony jednak, byłem w stanie pielęgnować mój introwertyzm, który ma też sporo plusów. Mogłem zatapiać się w filmach, książkach, grach, a także bardzo dużo pisać, szlifując warsztat. Dzięki samotnym latom bardzo rozwinąłem wyobraźnię i swoją emocjonalną stronę. Odkryłem w sobie potężny świat, odrębną galaktykę. Nie oddałbym tych lat, nie zamieniłbym ich na nic innego. Oczywiście wtedy tak nie myślałem, zbyt mocno doskwierały mi samotność i depresyjne myśli.

Etaty, na których pracowałem nie były stratą czasu. Pozwoliły mi wyklarować przekonanie, że to nie dla mnie, że koniecznie muszę otworzyć własny biznes. Myślałem o tym budząc się codziennie o 5:00, wychodząc na śnieżną zamieć i pakując się do szarego, odrapanego autobusu razem z całą armią zombie. Otoczony przez zniszczone, zaspane twarze ludzi, którzy tak jak ja jechali do roboty, której nie cierpią. Żeby na nich nie patrzeć wyciągałem opasły tom “Lodu” Dukaja i śledziłem tekst w świetle mdłego, drażniącego światła. O 7 rano podpisywałem listę obecności w pracy, po czym przez bite 8 godzin musiałem słuchać, jak koleżanki drą się przez telefon na dłużników, generując negatywne emocje, rozładowując je soczystymi kurwami po każdej rozmowie i śmierdzącymi szlugami na krótkich przerwach. Do tego wieczne polecenia, krępujące procedury. Żeby wytrzymać słuchałem Beethovena i Bacha, a gdy nikt nie patrzył tworzyłem szkice opowiadań i wysyłałem je sobie na maila. Zrozumiałem, że potrzebuję pracy, która pozwoli mi być kreatywnym. Że nie mogę dać się zabić. Wiedziałem, że 2-3 lata takiej chujni wykończy moją wrażliwość, zdepcze wyobraźnię i sprasuje emocjonalnie. Potrzebowałem realizować się bez żadnych ograniczeń. Ta praca i dwa inne etaty nauczyły mnie, czego z całą pewnością od życia nie chcę. “Lodu” nigdy nie doczytałem, może źle mi się zaczął kojarzyć?

Jedziemy dalej. Porażki biznesowe i projekty, które nie wypaliły? Teraz wiem, z kim nie wchodzić w spółkę, gdzie kierować skupienie. Nabrałem pokory i zostałem tym mądrym, który ma na tyle samoświadomości, by wiedzieć, że jest debilem. Przede mną dużo nauki, ale już nigdy nie wpadnę w te same pułapki – wystarczająco się sparzyłem. Każdy błąd pozwala skorygować kurs. Jak opona, spod której tryska żwir, alarmując, że zjeżdżasz na pobocze. Jak furkoczące, prążkowane pasy na autostradach i trasach szybkiego ruchu. Bzzzt, zbaczasz z kursu, pobudka. Czy są tu w ogóle osoby, które pamiętają, jak ten blog wyglądał parę lat temu? Polecam użyć Google Time Machine.

Fuckupy w relacjach zahartowały mój emocjonalny mięsień. Pomogły lepiej zrozumieć mechanikę stojącą za procesem zauroczenia, dostrzec cały obraz z dystansu i odkryć, jaką dynamiką napędzane są relacje damsko-męskie. Niezliczone wyjścia na miasto, podejścia do nieznajomych kobiet, odrzucenie za odrzuceniem – wszystko to oderwało mnie od rezultatu i pozwoliło skupić się całkowicie na tym, nad czym mam kontrolę. Na własnym działaniu, na robieniu tego, na co mam ochotę w danym momencie, podążaniu za impulsem. Pokora i cierpliwość. Jakie kurwa cofanie czasu? Nie ma opcji, żeby uczyć się na samych sukcesach.

Razy, kiedy zbaczałem z dobrego kursu i wpadałem w błoto stagnacji pozwoliły mi nabrać szacunku do procesu. Do tego, że ciągle muszę pilnować organizacji pracy, czasu, zdrowia, przekonań. Że jesteśmy w stanie ciągłego rozpadu i albo regularnie będziemy wkładać energię w swój rozwój albo przegramy. Uderzenie w gong, Entropia wstaje z narożnika. To walka z kontraktem na nieograniczoną ilość rund.

A teraz przygotuj się, bo zdradzę Ci, dlaczego tak boli Cię przeszłość.

Życie przeszłością jest pozbawione sensu. Nudny slogan, tak? Paulo Coelho. Niby wszyscy to wiedzą, a wciąż spotykam ludzi, którzy nie potrafią odpuścić. Pałują się za decyzje podjęte kiedyś, “zmarnowany czas”. Zamiast zamienić je w zasób – lekcję i doświadczenie – wolą uczynić z nich piętno, doczepić kulę u nogi.

Wynika to po części z tego, że lekcja i doświadczenie służy jedynie osobom, które są PROAKTYWNE, a większość osób to BIERNE, reaktywne kukły, narzekające na los, szefa, pracę, pogodę, geny i wiatr słoneczny. Nie widzą zasobu w przeszłości i popełnianych błędach, bo na co dzień nie podejmują działania, które mogliby skorygować cennym doświadczeniem.

Jeśli Krzysiu przez głupi błąd traci wymarzoną dziewczynę, będzie się tym biczować długie lata, bo wie, że nie robi NIC w kierunku tego, by regularnie poznawać takie kobiety i mieć wybór – była to jego JEDYNA SZANSA i jest w tym kontekście zdany na ślepy los. Gdyby jednak Krzysiu podejmował działanie, stawał się każdego dnia bardziej atrakcyjnym facetem, to “głupi błąd” zamieniłby w ważną lekcję, która pozwoliłaby mu następnym razem postąpić mądrzej. Co więcej, aktywnie sterując swoim tu i teraz zrozumiałby, że wykonując dobre działanie, będąc cierpliwym i wyciągając wnioski stworzy sobie dziesiątki, jeśli nie setki sytuacji do tego, by poznać kolejną wartościową dziewczynę.

Brak działania i unikanie podejmowania decyzji zamienia się w rakotwórczy nawyk. Sprawia, że pragniesz całe życie przejść bez konieczności wzięcia odpowiedzialności za cokolwiek, chcesz tylko, żeby zostawiono Cię w spokoju. Jesteś jak tratwa na oceanie. A kiedy już rzeczywistość przygniata Cię tak, że MUSISZ podjąć jakąś decyzję to nie masz doświadczenia, siły woli ani punktów odniesienia, które pozwoliłyby Ci postąpić mądrze. Wybierasz więc głupio, po linii najmniejszego oporu. I znów rozpamiętujesz, narzekasz. W taki sposób żyją wszyscy. “Wszyscy” to przeciętność, więc jeśli chcesz czegoś więcej – musisz odrzucić ten schemat i zacząć robić coś innego.

Nawalasz. Wyciągasz pozytywy, lekcję na przyszłość. Działasz dalej. TO jest dobra pętla.

Nie trać czasu na lamenty nad tym, jak naprawić błędy popełnione wczoraj. Zastanów się, jak z ich pomocą możesz mieć lepsze dziś i zajebiste jutro. 


Dodaj mnie na snapie: v1ncent.pl

Artykuł Nie ma złych doświadczeń. Jest zła interpretacja pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/nie-ma-zlych-doswiadczen-jest-zla-interpretacja/feed 0
Podróż nie kończy się nigdy https://v1ncentify.prohost.pl/post/podroz-nie-konczy-sie-nigdy https://v1ncentify.prohost.pl/post/podroz-nie-konczy-sie-nigdy#respond Tue, 10 Jan 2017 20:00:00 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=2205 Trzy rzeczy, których boję się najbardziej to ciężka choroba, śmierć i stagnacja. O ile dwie pierwsze są na tyle oczywiste, że nie trzeba zbyt długo nad nimi deliberować, o tyle stagnacja jest przebiegłą dziwką. Oślepia Cię, wpuszcza w maliny i szepcze, że wszystko jest w porządku. Bywa wygodna, bezwysiłkowa i gratyfikująca w najlepszy z możliwych, czyli natychmiastowy sposób.

Artykuł Podróż nie kończy się nigdy pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Trzy rzeczy, których boję się najbardziej to ciężka choroba, śmierć i stagnacja. O ile dwie pierwsze są na tyle oczywiste, że nie trzeba zbyt długo nad nimi deliberować, o tyle stagnacja jest przebiegłą dziwką. Oślepia Cię, wpuszcza w maliny i szepcze, że wszystko jest w porządku. Bywa wygodna, bezwysiłkowa i gratyfikująca w najlepszy z możliwych, czyli natychmiastowy sposób.

 

Chciałoby się napisać, że to przypadłość ludzi głupich, mało świadomych, generalnie tych gorszego sortu. Chciałoby się, ale byłoby to kłamstwem. Bo stagnacja dopada i zwodzi nawet tych “oświeconych”, co pozjadali wszystkie rozumy. Rozpisujących wielkie prawdy i prowadzących przed sobą całe tłumy wiernych wyznawców.

 

Ludzie chcą, żeby zostawić ich w spokoju

 

Szukasz wytchnienia, którego nie ma. Spokoju, co Cię wykończy i odpowiedniego zakończenia. Prawda jednak jest taka, że póki żyjesz zamknąć możesz rozdział, nie książkę. Podróż nie kończy się nigdy, jeśli kochasz życie i szanujesz siebie. Natomiast jeśli w pewnym momencie postanowisz przestać się starać, osiąść na laurach to wiedz, że nie kończysz historii, a jedynie sprzedajesz prawa do jej kontynuacji beznadziejnej wytwórni, która rozrobi Cię na drobne odcinając kupony od tego, co było.

Jeśli Twoja osobista podróż jest dla Ciebie brzemieniem, codzienność męczarnią, a przyszłość szarą, pustą skorupą i jedyne, czego chcesz to uwolnić się od odpowiedzialności, odizolować i zaznać “świętego spokoju” to wiedz, że problem nie tkwi w okrutnym losie, ale w Tobie. To Twoje wybory, priorytety i Twój wyrzut sumienia. Owszem, możesz tak żyć, tylko jaka z takiego życia radość? Niektóre osoby wegetują aż do upragnionej emerytury, końca pracy, jakiej nienawidzili przez całe dekady. I wiesz, co się wtedy dzieje w pierwszej kolejności? Umierają.

Bo człowiek potrzebuje celu. Potrzebuje priorytetów, marzeń i kolejnego kolorowego snu, którym wprowadza pastelowe barwy w rzeczywistość – a ta bywa szara tylko wtedy, gdy przestajesz chcieć. Potrzebujemy podróży, jej poszczególnych etapów, ale najbardziej potrzebujemy właśnie pragnąć. Więcej, lepiej, szczęśliwiej. Spakować plecak i sprawdzić, co znajduje się po drugiej stronie tęczy. Ludzie mogą mówić że nic, i że w sumie całkiem Ci odbiło – co tylko powinno przyspieszyć tempo pakowania i sprawić, że szybciej trzaśniesz drzwiami.

Osiągane cele to tylko przystanki na drodze, zielone i pachnące polany skąpane w słońcu. Nie zapuszczaj w nie korzeni, tylko wyciągaj mapę i wskazuj następny punkt. Bo pójść możesz wszędzie, życie jest jedno, a w tej zabawie chodzi o to, by w nią grać. To nie film, w którym pojawiają się napisy końcowe i nie spektakl z ciężko opadającą kurtyną. Niektórzy ludzie rzeczywiście tak myślą i w istocie właśnie wtedy się kończą. Bo kontynuacje w ich imieniu napiszą tak przebojowi ghost writerzy jak Lenistwo, Życie Przeszłością, czy Zrobię to Jutro.

Kolejne wyzwania sprawiają, że jesteśmy obecni, wybudzeni i mamy dużo energii. To świeżość, wieczna młodość i siła nie do powstrzymania. Determinacja, która zaraża i wybudza ze śpiączki innych ludzi.

Gdziekolwiek idziesz, nie przestawaj. Dokądkolwiek nie dojdziesz, szukaj dalej. Czegokolwiek nie szukasz – kochaj proces.

 

Gdy bawiłem się w chowanego nie chodziło o moment, w którym znalazłem w krzakach Asię zwiniętą w kłębek, tylko o szukanie samo w sobie.

Gdy uwodzę, niepewność, pierwsze kroki i flirt są równie ekscytujące co zsuwanie czerwonych stringów i stygnąca na ciałach ślina.

Wydając książkę cieszyłem się jej ostatecznym sukcesem, ale to jedynie wiśnia na torcie dyscypliny, przekraczania własnych granic, wiary we własne możliwości i długich godzin hartowania silnej woli.

To podróż jest kluczem do tego, by wzrastać. Podróż wymaga, uczy i nie pozwala odpuścić.

To nie jest tak, że pamiętam o tym zawsze. W tym tkwi problem. To gra, w której podświadomość próbuje dogonić świadomość, by zakomunikować jej: rusz się wreszcie, bo grzęźniemy. Lepiej obudzić się późno, niż wcale, a ostatecznie nie liczy się ile razy mieliśmy przestoje, tylko czy w ogólnym rozrachunku idziemy do przodu i szukamy nowych wyzwań.

A co z wiekiem?

 

Bardzo często przy okazji tego typu dyskusji ludzie wytaczają słuszny argument – nie wszystko przecież kontrolujemy. Dla przykładu wiek jest sporym ograniczeniem i mimo dobrych chęci skutecznie ogranicza nasze pole do popisu. Z czasem nie będziemy w stanie wykonywać pewnych czynności i w końcu zostaniemy na stagnację skazani. Brzmi rozsądnie, ale… czy do końca?

Natura określa wiek, ale ty określasz swój stan umysłu” – powiedział Deshun Wang, po czym w wieku prawie 80 lat przeszedł po wybiegu China Fashion Week.

maxresdefault

http://www.mundotkm.com/

W wieku 24 lat zaczął grać w teatrze. Po skończeniu czterdziestki został nauczycielem języka angielskiego. Tuż przed pięćdziesiątką stworzył grupę zajmującą się pantomimą, a gdy stuknęło mu pół wieku po raz pierwszy poszedł na siłownię. Siedem lat później opracował performance “Żywa rzeźba”, a w wieku 70 lat znów zabrał się za siłkę… ale tym razem tak na poważnie. Dzięki determinacji, dziesięć lat później przeszedł po wybiegu jako model. Każdego dnia czyta i się uczy, pływa oraz ćwiczy na pobliskiej siłowni.

I wiecie co? Wang wciąż ma wiele do zrobienia i nie zamierza przechodzić na emeryturę. To dlatego, że rozumie tytuł tego wpisu lepiej, niż ktokolwiek inny. To poczucie celu  i nowe wyzwania pchają nas do przodu, nie pozwalając zdziadzieć i zerdzewieć. Możesz zostać mentalnym starcem w wieku 20 lat lub mając cztery razy więcej zawstydzać kolejne młode pokolenie swoją pasją, wigorem i determinacją w urzeczywistnianiu kolejnych marzeń.

Podróż nie kończy się nigdy, a wartość jaką ze sobą niesie jest nieoceniona – ale tylko wtedy, kiedy zechcesz świadomie w niej uczestniczyć. W przeciwnym wypadku poturbuje Cię i zamieni w zabetonowaną w stagnacji, wypraną z nadziei kukłę.

Wybór jest oczywisty.

Artykuł Podróż nie kończy się nigdy pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/podroz-nie-konczy-sie-nigdy/feed 0
Koszmar, w którym żyjesz https://v1ncentify.prohost.pl/post/koszmar-na-jawie https://v1ncentify.prohost.pl/post/koszmar-na-jawie#respond Thu, 13 Oct 2016 15:07:44 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=1914 Gdy miałem kilkanaście lat, co jakiś czas nawiedzał mnie ten sam koszmar.

Artykuł Koszmar, w którym żyjesz pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Gdy miałem kilkanaście lat, co jakiś czas nawiedzał mnie ten sam koszmar.

Zazwyczaj zaczynał się niewinnie. Bawiłem się na podwórku dziadków – albo kopałem piłkę albo ganiałem się z psem. W pobliżu, w zasięgu wzroku miałem rodziców, braci lub jakiegoś kumpla. Byłem spokojny i beztroski. W jednej chwili jednak niebo zmieniało się, a krystaliczny błękit wypierała zgniła, szara masa ciężkich chmur. Zrywał się nieprzyjemny wiatr, gwałtownie strącając liście z pobliskiego bzu. Gdy się rozglądałem nie było już rodziców, braci czy psa. Znajome podwórko stawało się nagle dziwnie obce, postarzone jak na przedwojennej pocztówce. Już nie czułem się bezpieczny. Rozglądałem się i byłem całkiem sam, choć dobrze wiedziałem, że w pobliżu czai się ktoś jeszcze. Ciarki na całym ciele i przerażenie ściskające mój żołądek podpowiadało mi, że znam tę osobę. W tym momencie wiedziałem już, że śnię, nie było to jednak żadnym pocieszeniem.

Znajdowałem się w śnie-pułapce, w którym wszystkie pokrętła emocji przekręcone były do oporu. Gdzie scenariusz musiał zawsze zostać odegrany od początku do końca, a jedyną szansą na wybudzenie była bolesna śmierć.

Za każdym razem naiwnie powtarzałem sobie, że nic z tego, co za chwilę się wydarzy nie jest prawdziwe. Naiwnie, bo podobna mantra jeszcze nigdy mi nie pomogła. Nieznośne, ciężkie i dławiące uczucie obecności kogoś złego wlewało się we mnie przez każdy otwór w ciele, każdą komórkę. Obracałem się wokół własnej osi, żeby nie dać się zaskoczyć. Mój paniczny wzrok ślizgał się po żywopłocie, letniej kuchni, zbutwiałym płocie i zardzewiałej bramce. On nadchodził, a zła aura wypełniała powietrze do tego stopnia, że włosy stawały mi dęba. Koszmar robił się coraz bardziej fotorealistyczny. Nie był to zwykły, rozmazany i pastelowy sen. Nie tylko widziałem każdy detal otoczenia w wysokiej rozdzielczości. Czułem zapachy, lodowaty wiatr na skórze i zimny oddech szybko zasysany do gwałtownie rozkurczających się płuc. Serce zamieniło się w szaloną maszynę, z której ktoś pozdejmował wszelkie limity, zaprogramował, by dążyła do autodestrukcji przez jak najszybsze i jak najmocniejsze łomotanie w mojej klatce piersiowej.

Oczekiwanie Go pozbawiało tchu, wykańczało emocjonalnie, ale to moment, kiedy wdzierał się w pole mego widzenia był zawsze najbardziej przerażający. To strach, który przepalał receptory, powodował, że nogi zamieniały się w gumę do żucia, a moje usta zaczynały wypluwać nieartykułowane dźwięki. Wychodził zza rogu domu, wynurzał się z chlewa lub po prostu pojawiał się przy bramce. W brązowym, ciężkim płaszczu. Przepalał mnie na wylot zimnymi, błękitnymi ślepiami. Miał długie, białe wąsy, brodę i pobrużdżoną, poskręcaną ze starości skórę na bladych policzkach. W kościstych, kurczowo zaciśniętych dłoniach miętosił wielki, obrzydliwie szary worek.

Worek przygotowany na mnie.

Nie mogłem na niego patrzeć i się nie trząść. Trząść się i nie krzyczeć. Krzyczeć i nie uciekać. Nie miało znaczenia, w którym kierunku się rzucałem – wszystkie drogi zawsze prowadziły na dach. Do ostatniego wyboru. Biegłem więc, na miękkich nogach, ledwo nimi przebierając, zmuszając całą siłą woli do posłuszeństwa. Oglądałem się za siebie i najbardziej przytłaczające zawsze było to, że Jemu nigdzie się nie spieszyło. Po prostu wlókł się za mną ze stałą prędkością, spacerkiem. Nie spieszył się, a mnie doganiał. Stawiał leniwie krok za krokiem, aż prawie czułem jego brudny oddech na moich zimnych od potu plecach.

Wbiegałem po schodach, które wiły się wokół domu, prowadząc na dach. Była tu tylko płaska przestrzeń, bez barierek. Ciężko dysząc zbliżałem się do krawędzi. Z tej wysokości powinienem był zobaczyć podwórko, domy sąsiadów, drogę. Zamiast tego widziałem bezkresną, białą przepaść. Po horyzont, biała nicość. Nieskończony spadek. Pewna śmierć, pewna pobudka. Okupiona jednak długim, okropnym lotem.

Obecność.

Odwracam się, On już tu jest. Wdrapał się po schodach, ściska ten worek i maszeruje na mnie. Moje ciało dygocze, tracę zmysły na niego patrząc, na czeluść worka, mój koniec w nim. Oglądam się. Przepaść, biała, pewna śmierć. Bilet do jawy, moje wyjście ewakuacyjne. Waham się, choć zawsze wybieram tak samo. Czekam do ostatniej chwili, gdy prawie czuję zbutwiały, piwniczy smród, gdy mam Go na wyciągnięcie ręki, gdy wyrzuca w moja stronę szpony, by mnie chwycić.

Wtedy robię krok w tył, a moja stopa nie znajduje oparcia. Moje ciało się przechyla, zaczynam spadać. Żołądek wypełnia nieznośne łaskotanie, które rośnie geometrycznie, poza wszelkie normy odczuwania. Nie mogę tego wytrzymać, już nie widzę Jego, ani domu. Tylko ta biel i spadek.

Spadam bez końca, a każda komórka żołądka syczy z bólu. Podrywam się z łóżka z otwartymi ustami – ktoś krzyczy.

To ja krzyczę.


Koszmar wracał do mnie co kilka miesięcy, nie pamiętam już jak długo. Pamiętam jednak dokładnie noc, kiedy przyśnił mi się po raz ostatni.

Przewijamy. Replay. Stoję przerażony, strach ugniata mi serce, On wchodzi w pole widzenia. Włączam czerwony alarm dla nóg, nogi reagują zbyt wolno. Worek chce mnie wessać, jest coraz bliżej.

Coś się zmienia. Tym razem coś jest inaczej, niż zwykle.

Odwołuję alarm, tym razem nie będę uciekać. Zamiast tego krzyczę: “Stój!”. Efekt jest taki, jakby nagle zatrzymać płytę. Strach przestaje być straszny, cała ponura, ciężka aura rozpływa się, jakby było jej głupio, że za pomocą tak tanich trików próbowała mnie zaszczuć. On jest zdziwiony – staje w miejscu, opuszcza worek, unosi brwi. “O co ci chodzi?!” – krzyczę jeszcze pewniej, bo się poczułem, odzyskałem kontrolę. Sen wraca do normy. Widzę rodziców, otoczenia nabiera kolorów. Sielanka.

Gość mi nie odpowiada, po prostu znika.

Nigdy więcej mi się nie śni.


Jak często sobie to robisz? Uciekasz przed czymś, co wydaje się być przerażające, nigdy nie analizując dlaczego i czy w ogóle jest czego się bać?

Jak często podążasz za impulsem, wypaloną w mózgu ścieżką reakcji, ani przez chwilę nie zastanawiając się nad własnym zachowaniem? Nie dociekając skąd się bierze, ani czy kontekst jest adekwatny do tego, by odpalić właśnie ten schemat?

Jak bardzo zajęty, zajęta jesteś codziennie uciekaniem? Jak długo jeszcze możesz tak pociągnąć?

Możesz albo stawić Mu czoła, gdy się pojawi albo uciec. Za każdym razem. Tylko pamiętaj, że ucieczka jest o wiele bardziej bolesna, łatwo się od niej uzależnić i popaść w automasochizm. Zrobić sobie krzywdę uważając, że robisz dobrze. Zakodować sobie tę samą reakcję na ten sam bodziec. Przestać to kontrolować, wydrążyć w sobie algorytm. Przenieść odpowiedzialność na coś, co po jakimś czasie przestaniesz kwestionować. Ale to będzie wracać. To jak z wodą, której wlejesz zbyt dużo do garnka. Gotując się, zacznie kipieć, targać pokrywą, a w końcu wylewać się, ściekać i kapać na płomień. Zaczniesz gasnąć, zamieniając się w dziwne stworzenie, przepełnione frustracją, lękiem i wyrzutami sumienia.

Kwestionuj swoje myśli, automatyczne odruchy i nawyki. Wybieraj to, co Ci się najbardziej opłaca, a nie to, co zapewni Ci chwilowy komfort, okupiony późniejszym żalem. Rozmawiaj ze sobą (tak w przenośni, ale tylko jeśli uważasz za niemodne noszenie kaftana bezpieczeństwa).

Im dłużej żyję i obserwuję świat, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że okej, ludzie mają problem w komunikacji z innymi ludźmi – to fakt. Ale najbardziej przejebane jest to, że prawie nikt nie potrafi rozmawiać sam ze sobą. Mało kto sam siebie rozumie. Swoje potrzeby, motywacje i genezę własnych zachowań.

Dlaczego w jednym momencie jesteśmy spokojni, a sekundę później następuje emocjonalny wybuch? Co jest zapalnikiem?

Dlaczego unikamy trwałych, głębokich emocjonalnie reakcji? Przed czym tak uciekamy?

Dlaczego racjonalizujemy skrajnie głupie, nieodpowiedzialne oraz niezdrowe zachowania, nawyki?

Dlaczego tak bardzo przejmujemy się opinią innych? Czy to prawidłowo obrany cel?

Dlaczego czujemy zazdrość w konkretnym kontekście? Skąd się to wzięło i o czym świadczy?

Dlaczego wybieramy życie w selektywnej rzeczywistości, gdzie obudujemy swoją codzienność szczelną bańką?

Jak infantylna jest wiara w to, że dorobienie do czegoś ideologii jest w stanie zmienić PRAWDĘ? Że zamiatanie problemów, słabości pod dywan się opłaca?

Konfrontacja ze stanem faktycznym jest nieunikniona. Jeśli stawiasz mu czoła na bieżąco, tak naprawdę nie masz czego się bać. Jeśli wolisz to odwlekać, mamić się i zwodzić – proszę bardzo. Miej jednak świadomość, że to się nawarstwia. I po jakimś czasie będzie jak czołowe zderzenie przy 200 kilometrach na godzinę. Zmiażdży Ciebie, Twoje ego i przerobi iluzję, którą utkałeś na nic niewarty, poskręcany złom.

Poturbuje Cię, posiniaczy i rzuci na beton. Oj, uwierz mi – wtedy zmiana nie będzie już kwestią wyboru.

Ponieważ mało kto siebie rozumie, mało kto jest w stanie dostrzec, że potrzebuje zmiany. Bardziej efektywnych rozwiązań, innych nawyków. Stawienia czoła prawdzie, od której pęka lustro. Z ludzi, którzy wiedzą, że muszą się zmienić zmienia się już jedynie promil. To gówno maleje wykładniczo. Żeby się w nim babrać potrzeba nie tylko świadomości, zrozumienia, odarcia się ze złudzeń, ale też wysiłku, energii włożonej w zmianę. Na to już nie stać każdego.

Lepiej uciekać. Lepiej się bać. Skoczyć w przepaść, by uciec. Przyśnić sobie miły sen.

Nie zauważyć obrzydliwych, szarych chmur wpełzających na czyste niebo.

Zapętlić.

Artykuł Koszmar, w którym żyjesz pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/koszmar-na-jawie/feed 0
Wiecznie podlany kwiatek https://v1ncentify.prohost.pl/post/wiecznie-podlany-kwiatek https://v1ncentify.prohost.pl/post/wiecznie-podlany-kwiatek#respond Fri, 30 Sep 2016 13:28:43 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=1846 Przestań się oszukiwać. Karmić iluzją i wmawiać sobie, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym będziesz kompletny. Nie ma czegoś takiego, jak permanentna kompletność. Popkultura Ci nakłamała. Te wszystkie filmy z happy endem. Cukierkowate książki i bajki, które rodzice opowiadali Ci do poduszki. Gonisz zjawę, zrozum to wreszcie.

Artykuł Wiecznie podlany kwiatek pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Przestań się oszukiwać. Karmić iluzją i wmawiać sobie, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym będziesz kompletny. Nie ma czegoś takiego, jak permanentna kompletność. Popkultura Ci nakłamała. Te wszystkie filmy z happy endem. Cukierkowate książki i bajki, które rodzice opowiadali Ci do poduszki. Gonisz zjawę, zrozum to wreszcie.

 

Większość ludzi ma źle obrany cel. Większość ludzi myśli, że istnieje coś takiego, jak “raz na zawsze”.

Raz na zawsze ogarnąć finanse.

Raz na zawsze ogarnąć życie seksualne, miłość.

Raz na zawsze ogarnąć sylwetkę.

Czyli przejść poziom, jak w Mortal Kombat. Rozpierdolić Subzero, problem Subzero rozwiązany. Tak? Nie, wszystko jest nie tak.

W naturze nie istnieje coś takiego, jak “raz na zawsze”. Raz na zawsze to miraż i powód, dla którego większość ludzi “szczęście” czuje jedynie od święta. Przy okazji kupna nowego auta, mieszkania; zaliczenia nowej dziewczyny, czy uzyskania awansu w robocie. Później wszystko wraca do normy, czyli do gonienia następnego checkpoint’u. I coraz większych rozczarowań.

Wszystko się rozpada, wszystko się degraduje. Sadzisz kwiatek – przestaniesz go podlewać, kwiatek usycha. Dwa plus dwa, cztery. Wiesz, że wiecznie podlany kwiatek to science fiction, a mimo to wierzysz w niego, jak naiwne dziecko w Mikołaja, zapach choinki i pierwszą gwiazdkę na niebie.

Życie ma tylko dwa biegi. Rozwój lub degradację – stagnacja, stanie w miejscu, to w rzeczywistości cofanie się. Uwstecznianie sposobu myślenia, utwierdzanie się w przekonaniach, które odcięte od nowych informacji szybko się dezaktualizują. To zapuszczanie korzeni w ziemi, która jest toksyczna i w dłuższej perspektywie po prostu Cię wykończy. Pewnego dnia powiesz sobie, że już nie musisz się rozwijać. Że w danej dziedzinie osiągnąłeś wszystko. Zatrzymasz więc ten obraz w swojej głowie, w wyobraźni oprawisz w ramkę i zawsze, gdy o sobie pomyślisz, zamiast faktycznego stanu rzeczy, dostrzeżesz tę właśnie laurkę.

Rysowanie laurek bywało niezłym zajęciem, ale w przedszkolu.

Wszystko jest w porządku – usłyszysz słodki szept z tyłu głowy. Nawet nie zauważysz, kiedy się przeterminowałeś – Ty, Twój sposób myślenia, umiejętności, relacje z bliskimi Ci ludźmi. Rzeczywistość spróbuje Cię wykoleić, pierdolnąć Ci w twarz, ale odbijesz się od ego, jak głowa kierowcy odbija się od poduszki powietrznej. Zracjonalizujesz sobie lenistwo, brak działania, rozwoju i stawiania sobie nowych wyzwań.

Człowiek dąży do status quo, tego co trwałe – by wydatkować jak najmniej energii, móc przełączyć mózg w Stand By mode. Przestaje być czujny i zamyka się w bańce. Tylko, że ta bańka nie zmienia podstawowych praw fizyki. Oszukiwanie samego siebie to żaden powód do dumy, wszyscy tak robią.

A teraz rozejrzyj się i sam oceń – jak na tym wychodzą “wszyscy”.

 

Weźmy na warsztat związki. Zwykle ludzie nie grają o ich jakość, ale o DEKLARACJĘ. Tak jakby “kocham cię”, “chcę być z tobą”, czy magiczne “tak” na banalne “wyjdziesz za mnie?” załatwiało sprawę. A, kochasz mnie? No to zajebiście, gdzie ten pilot od TV? Ludzie starają się, nadskakują sobie, a później nie tylko nie są w stanie długodystansowo sprostać odgrywaniu postaci, jaką wykreowali, ale po dobiegnięciu do mety (deklaracji) po prostu odpuszczają, kładą się na ziemi ciężko sapiąc – udało się. A przecież ta droga nigdy się nie kończy. W życiu nie chodzi o deklaracje, o kilka ciepłych słów. Słowa nie zastąpią właściwego uczucia i obopólnej chęci, by razem coś zbudować. Wciśnięcie drugiej osobie obrączki na palec nie powstrzyma biologii, ani nie zwolni Cię z obowiązku wkładania w relację energii – a już z pewnością nie zapewni “wierności aż po grób”.

(Przy okazji spójrzmy na wszystkie laski, które odwlekają w czasie seks z nowym facetem, byle tylko usłyszeć jakieś zapewnienie. Że tym razem po seksie będzie inaczej. Że napisze, odezwie się, będzie chciał znów się zobaczyć. Często tak bardzo na to napierają, że w końcu słyszą, co chciały usłyszeć. I po raz kolejny płaczą. Wybłaganie zapewnienia jest o wiele łatwiejsze, niż stanie się kobietą, do której facet będzie CHCIAŁ się odezwać po seksie.)

 

Podejście ludzi w wieku naszych rodziców do pracy? Jeśli nie wychowywałeś się w przedsiębiorczej rodzinie, to zwykle zamiast zachęty przy otwieraniu własnej firmy usłyszysz “normalną pracę byś znalazł”. Gdy pomyślisz o zmianie pracodawcy, bo uważasz, że stać Cię na więcej, z kolei osłuchasz się z “po co będziesz zmieniać, źle tam masz?”, “trzymać się jednej pracy trzeba”. Tak, trzeba trzymać się jednej pracy, aż po grób. Nawet za cenę zarabiania poniżej swoich kompetencji – tylko dlatego, że “pewne”.

 

Chcemy za wszelką cenę dobiec do mety i odpuścić. 

 

Nic nie jest permanentne. Twoje piękne mięśnie, przyjaźnie, biznes, kompetencje w danej dziedzinie. Permanentna i niezmienna jest jedynie konieczność “podlewania kwiatka”, w innym wypadku…

 

Spójrz na swój parapet. Policz martwe, uschnięte kwiatki. To nie ma być wyrzut sumienia, tylko lekcja. Język, którym posługiwałeś się biegle, ale przestałeś go używać. Fajna sylwetka, na którą zabrakło Ci motywacji. Dobrze prosperujący biznes, przy którym zamiast elastycznie odpowiadać na potrzeby rynku, powielałeś to, co działało na samym początku. Fotel w korpo, który miał dać Ci piękną przyszłość, a przyniósł stagnację. Niepielęgnowana, zdeptana miłość Twego życia. Relacje z przyjaciółmi, po których zostały cyferki w telefonie i “sto lat” raz do roku na Facebooku.

Zrozumienie natury rozwijania i utrzymywania jakiejkolwiek sfery w życiu pozwala oszczędzić wiele nerwów, czasu i energii.

 

Moje załamanie, upadek i strata szacunku do samego siebie były przywilejem. Dzięki temu przez lata robiłem wszystko, byle tylko nie wpaść w System. Nie poszedłem na etat, nie patrzyłem na to, co wypada i starałem się realizować własne cele – nie te sugerowane wymownym spojrzeniem rodziny, znajomych, czy piętnowane w popkulturze. Im bardziej jednak nie chciałem być częścią Systemu, tym bardziej System mnie dotyczył, bo byłem (i jestem) zmuszony stawiać mu ciągły opór. To wszystko przyniosło zrozumienie pewnych uniwersalnych mechanizmów. Niestety, nie każdy zdołał wyrwać sobie z karku wtyczkę z wgranym programem. Przeciętny Kowalski Systemu już nie widzi, bo od dawna jest jego częścią, o wiele ciężej jest więc mu dostrzec te wszystkie niuanse, kółka zębate i zależności.

 

Jednak mimo tej świadomości, daleko mi do pozowania na “oświeconego”. Nie jestem żadną wyrocznią i cały czas zdarza mi się popełniać te same błędy, od tego nie ma ucieczki. Pewnych lekcji uczymy się cyklicznie przez całe życie. Nie ma czegoś takiego, jak “zrozumieć” dane zjawisko raz na zawsze. Jako ludzie zapominamy, nadpisujemy to, co już wiemy, kasujemy i ładujemy od początku.

 

Ostatecznie jednak nie liczy się to, ile kwiatków Ci uschło, ale ile nowych dzięki nim mogło zakwitnąć.

 

 

Artykuł Wiecznie podlany kwiatek pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/wiecznie-podlany-kwiatek/feed 0