blog – VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ https://v1ncentify.prohost.pl O kobietach, życiu i zdrowym do niego podejściu. Mon, 03 Jan 2022 16:05:35 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.0.2 Produkt o niskiej zawartości puenty https://v1ncentify.prohost.pl/post/produkt-o-niskiej-zawartosci-puenty https://v1ncentify.prohost.pl/post/produkt-o-niskiej-zawartosci-puenty#comments Thu, 28 Jun 2018 13:15:14 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=3514 Pod ostatnim tekstem otrzymałem taki komentarz na fejsie: "Historia bez puenty". A następnie: "jeśli historia nie ma puenty, nie warto jej opowiadać".

Artykuł Produkt o niskiej zawartości puenty pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Pod ostatnim tekstem otrzymałem taki komentarz na fejsie: “Historia bez puenty”. A następnie: “jeśli historia nie ma puenty, nie warto jej opowiadać”.

 

Już pomijam jawną pocieszność dyktowania blogerowi, co powinien, a czego nie powinien pisać na własnym blogu; chciałbym dziś skupić się na czymś zupełnie innym:

 

Czym jest v1ncent.pl?

Na powitalnej stronie na fanpage zamieściłem taki tekst:

 

Większość blogerów pisze w tym miejscu o tym, że lubi jeść herbatniki, posiada buntowniczą naturę i generalnie ubiera zdeptane banały w kolorowe ciuszki, by popisać się kreatywnością i grafomaństwem. Ja powiem:


Cześć, fajnie, że jesteś.


Czuj się jak NIE u siebie w domu. To miejsce należy do mnie i ja ustalam tu reguły. Piszę o sobie, swoich przemyśleniach i wyrzucam na zewnątrz wszystko, co lata mi po czaszce. Nie znajdziesz tu trzech nowych wpisów w tygodniu, tekstów sponsorowanych i clickbaitowej papki. Nie dowiesz się, co jadłem na śniadanie, ani jak na imię ma mój kot (no dobra, to akurat wyłapiesz, przetrzepując stare wpisy). Jeśli zawartość strony Ci nie odpowiada, to nie musisz mnie o tym informować – wystarczy, że zamkniesz przeglądarkę.


Na blogu obecnie wisi około 300 tekstów spłodzonych w ciągu ostatnich 5 lat, więc z pewnością znajdziesz coś dla siebie. Nie bądź jak pieprzone dziecko internetu, które czeka tylko na nowe mięsko i zaglądaj do archiwum. Podziękujesz później.


Piszę dla siebie i tylko trochę dla Ciebie. Natomiast jestem pewien, że mój blog Cię zainspiruje, da z liścia i ustawi do pionu. W najgorszym wypadku spędzisz tu miło czas.


Przy okazji, popełniłem książkę, która Cię zainteresuje: http://www.v1ncent.pl/plonac-w-atmosferze


Dobrej zabawy.


Pozdr
V

 

Puenta

 

To miejsce w internecie nie ma puenty, nie jest zamkniętą historią, tylko rwącym potokiem moich myśli. Osobiście nie szukam w życiu puenty. Zamknięte historie, szczęśliwe lub nieszczęśliwe zakończenia i napisy końcowe to wymysł Hollywood. Stałą życia jest jego przemijanie, przesypywanie piasku w klepsydrze. Fakt, że postawisz gdzieś na swojej drodze kropkę nie sprawi, że ten piasek przestanie spadać.

 

Kropki są spoko jako metaforyczne trzaśnięcie drzwiami i rozpoczęcie w myślach nowego rozdziału. Fajne narzędzie, bo działa odświeżająco, nie wolno się jednak do niego przywiązywać, bo rzeczywistość raz za razem będzie Twoje kropki gumkować i nie wolno wtedy wpadać w panikę, tylko pamiętać, że ta klamra i tak była umowna.

 

Wszystko, co stałe w życiu jest iluzją

 

Rzeczywistość płynie, zmienia kształty, jak magma po wybuchu wulkanu.

 

Nie możesz powiedzieć, że na zawsze pokonałeś jakiś lęk lub zmieniłeś swoje przekonanie na dany temat. Ten lęk może wrócić, a życiowe doświadczenie po raz kolejny zrobić bigos z czegoś, co miałeś za pewnik. Pewne jest tylko to, co masz w chwili obecnej, teraz. Jutro wszystko może się zmienić.

 

Kiedyś uważałem, że wszystko, co nas w życiu spotyka, spotyka nas z konkretnej przyczyny. Oczywiście, nie miałem na myśli religii i planu wszechmocnego staruszka, który siedzi w chmurach. Raczej wychodziłem z założenia, że każda życiowa sytuacja, nieważne jak ciężka pozwala nam nauczyć się czegoś o sobie, wyciągnąć lekcję, zahartować charakter.

 

A dziś? Dziś wiem, że rzeczy po prostu się dzieją i z niektórych zdarzeń nie da się wyciągnąć żadnej lekcji, chyba że na siłę. Ludzie bardzo lubią sobie racjonalizować to, co dzieje się w ich życiach, a także nadawać cierpieniu głębszego sensu. Czasem cierpienie jednak sensu nie ma. Jeśli jakieś doświadczenie pozwala Ci stać się lepszą osobą, przemyśleć pewne kwestie – super. Czy warto szukać tego na siłę? Wątpię.

 

Zgadza się, bardzo często puenty w życiu są oczywiste i trzeba potrafić je przyjmować. Czasem jednak będą zamglone lub poza zasięgiem i to też jest jak najbardziej w porządku. Maniakalne poszukiwania przyczyn, ciągłe pytanie „dlaczego” lub „co mogłem zrobić lepiej” długoterminowo zdrowe nie jest.

 

To tak, jak ze śmiercią bliskich osób. Do tej pory miałem dwie takie sytuacje. Czego się z nich nauczyłem? Można powiedzieć, że niczego. Że czas spieprza, ale że spieprza wiedziałem i bez tego. Podniosłem się cały poturbowany i do dziś noszę blizny, które czasem swędzą, ale jednocześnie nie niosą ze sobą żadnego praktycznego morału. Nie muszą, bo szukanie wszędzie sensu jest rzeczą typowo ludzką i nie ma nic wspólnego z tym, jak działają prawa fizyki, jak funkcjonuje Wszechświat. Stało się i tyle, trzeba z tym przejść do porządku dziennego i żyć dalej.

 

Rzeczywistość nie pochyli się nad Tobą, nie poda chusteczki ani nie poczeka, aż się pozbierasz. Co najwyżej dogniecie butem, więc dużo bardziej praktyczną inwestycją od szukania we wszystkim sensu jest nauka szybkiego podnoszenia się po nokaucie.

 

Wracając do myśli przewodniej tekstu, ten blog nie ma puenty. To koktajl luźnych myśli, historii spisanych w zgodzie z ich przebiegiem w prawdziwym życiu, z domieszką wszystkiego, co mnie wkurwia, bawi i zaskakuje.

 

No dobra, czasem pojawiają się też cycki.

 

Wiedząc, że nie lubicie wpisów bez morału, czy klarownego zakończenia,

Artykuł Produkt o niskiej zawartości puenty pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/produkt-o-niskiej-zawartosci-puenty/feed 6
Zaczynasz chcieć dopiero wtedy, gdy przestajesz musieć https://v1ncentify.prohost.pl/post/zaczynasz-chciec-dopiero-wtedy-przestajesz-musiec https://v1ncentify.prohost.pl/post/zaczynasz-chciec-dopiero-wtedy-przestajesz-musiec#respond Thu, 01 Feb 2018 14:59:30 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=3259 Ostatnio miałem rekordową przerwę w pisaniu na blog. W całej historii v1ncent.pl nie było tak wielkiej dziury. Czekałem, aż zatęsknię za klawiaturą. Czekałem tydzień, drugi. Minęły trzy tygodnie, w końcu miesiąc. Nie czułem tęsknoty. Czułem ulgę, której wstydziłem się przed samym sobą.

Artykuł Zaczynasz chcieć dopiero wtedy, gdy przestajesz musieć pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Ostatnio miałem rekordową przerwę w pisaniu na blog. W całej historii v1ncent.pl nie było tak wielkiej dziury. Czekałem, aż zatęsknię za klawiaturą. Czekałem tydzień, drugi. Minęły trzy tygodnie, w końcu miesiąc. Nie czułem tęsknoty. Czułem ulgę, której wstydziłem się przed samym sobą.

 

‘Nie muszę już pisać’, obijało się po moich myślach i budziło wiele dziwnych odczuć.

 

Po pierwsze smutek, że coś, co kochałem zamieniło się w obowiązek. ‘Muszę’, serio? Ja o pisaniu? Po drugie, im dłużej nie pisałem, tym łatwiej było mi tego nie robić.

 

Ostatnio na szkoleniu powiedziałem jednemu kursantowi: zaczynasz chcieć dopiero wtedy, gdy przestajesz musieć. Uderzyło go.

Mnie też.

 

Zacząłem zastanawiać się, co mogę zrobić, by przestać musieć i zrobić miejsce na “chcę”. W historii prowadzenia bloga miałem wiele etapów.

 

Etap szokowania, gdzie byłem skrajnie kontrowersyjny, gdzie cieszyło mnie oburzenie ludzi i wojny w komentarzach.

 

Etap popularności, gdzie bardziej niż o przyjemność z pisania dbałem o statystyki, liczbę komentarzy i lajków na fejsie. Gdzie do tworzenia napędzało mnie klepanie po plecach, wyprzedzanie konkurencji i wiadomości matrymonialne od fanek z załączonymi zdjęciami.

 

Etap krzyczenia przez megafon, gdzie uważałem, że pozjadałem wszystkie rozumy, mam monopol na prawdę i nie wahałem się wpychać jej ludziom do gardeł. Czułem nieopanowaną żądzę zaznaczania mego zdania na każdy temat.

 

Z tymi wszystkimi obsesyjnymi etapami przeplatało się coś jeszcze. Wolność. Wolność wyrażania myśli, emocji. Zrzucania ciężaru z barków, układania myśli, pisania dokładnie tego, co chcę, jak czuję. I to było moje złoto, coś za co pokochałem pisanie. To była jedyna stała w całym chaosie. Reszta to biały szum, zakłócenia na łączach. Zakłócenia, w których się zagubiłem, które mnie psychicznie wykończyły.

 

Tak bardzo oddałem się szokowaniu, maksowaniu statystyk i darciu przez megafon, że straciłem w tym wszystkim przyjemność, a blogowanie zacząłem widzieć jako przykry obowiązek. Nic dziwnego, że nabrałem do tego odrazy.

 

Myślałem długo i doszedłem do wniosku, że ja nie chcę lajków, nowych czytelników, bycia na topie. Chcę pisać szczerze od siebie, dla siebie i garstki stałych czytelników. Nie chcę zastanawiać się, który tytuł będzie bardziej krzykliwy, jaki obrazek zaliczy więcej kliknięć. Na samym początku mój blog miał być miejscem osobistej terapii, gdzie mogę ułożyć myśli, wyrazić siebie. Dalej tego potrzebuję, to się nie zmieniło. Jedyna rzecz, która weszła mi w drogę to wzięcie udziału w pieprzonym, blogowym wyścigu szczurów.

 

Podjąłem decyzję, że blog przejdzie modernizację. Odcięty zostanie całkowicie od mojej działalności szkoleniowej. Proces ten zapoczątkowałem już dawno temu, nadszedł czas na wdrożenie ostatniego etapu. To miejsce będzie służyć tylko pisaniu. Podobno czytanie umiera, mnie to nie martwi, bo to naturalna kolej rzeczy. Most się zawalił, pociąg którym jadę najprawdopodobniej runie w przepaść – ale ja nie wysiadam. Pełną listę blogowych zmian ogłoszę już wkrótce.

 

V1ncent.pl przestanie też być tanią sensacją. Będę pisał tylko o tym, co czuję, co chcę napisać. Jeśli nie będę chciał, to wpis pojawi się raz w miesiącu. Innym razem chętnie naklepię 8 artykułów, ale podyktowane będzie to tylko natchnieniem. Nie statystykami, ani tym, że wszedłem na falę i coś co napisałem idzie viralem. Jeśli będę chciał napisać dwa akapity, to opublikuję dwa akapity, nie martwiąc się, że “za krótkie”.

 

Jeśli dobrze bawiliście się przy takich tekstach, jak:

 

To będziecie z równie wielką przyjemnością śledzić moje nowe wpisy. Jeśli nie, to cóż… może czas przestać tu zaglądać?

 


Statystyki to w ogóle ciekawa sprawa, bo szczerze mówiąc, po takiej przerwie aż bałem się do nich zaglądać. Zaskoczyliście mnie, bo pomimo moich usilnych prób, nie udało mi się Was pozbyć. To dobrze, zostańcie ze mną. Dalej popłyniemy razem. Wiadomo, część osób odpadła, ale to nic. Od zawsze cieszyły mnie dla przykładu unlike przy moich tekstach. Zwiędłe liście muszą odpaść, by zrobić miejsce nowym.

Jechałem pijany rowerem i wjebałem się w krzaki. Przepraszam za turbulencje, już się otrzepałem. Jedziemy dalej.

Wiosny za oknem jeszcze nie ma, ale już goszczę ją na blogu.

 

Właśnie mam publikować ten wpis i wiecie co? Wtyczka SEO krzyczy do mnie, że w tekście brakuje nagłówków, kilku słów kluczowych i tytuł jest za długi. W odpowiedzi wyciągam mój środkowy palec.

 

Przestałem cokolwiek musieć.

Zacząłem chcieć.

Brakowało mi tego uczucia.

Was też mi brakowało:)

 

Artykuł Zaczynasz chcieć dopiero wtedy, gdy przestajesz musieć pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/zaczynasz-chciec-dopiero-wtedy-przestajesz-musiec/feed 0
Ogień, którym płonę dla Ciebie https://v1ncentify.prohost.pl/post/ogien-ktorym-plone-dla-ciebie https://v1ncentify.prohost.pl/post/ogien-ktorym-plone-dla-ciebie#respond Tue, 11 Apr 2017 16:40:24 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=2551 Kończę dziś 28 lat. Nigdy wcześniej nie byłem tak sprawny fizycznie, tak restrykcyjny jeśli chodzi o ćwiczenia oraz dietę. Nigdy też lepiej nie rozumiałem samego siebie i nie podążałem w lepszym kierunku. Nie, nie czuję się staro, a jeśli czytasz bloga wiesz, że nie przywiązuję zbyt dużej wagi do tych cyferek.

Artykuł Ogień, którym płonę dla Ciebie pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Kończę dziś 28 lat. Nigdy wcześniej nie byłem tak sprawny fizycznie, tak restrykcyjny jeśli chodzi o ćwiczenia oraz dietę. Nigdy też lepiej nie rozumiałem samego siebie i nie podążałem w lepszym kierunku. Nie, nie czuję się staro, a jeśli czytasz bloga wiesz, że nie przywiązuję zbyt dużej wagi do tych cyferek. 

Niektórzy moi znajomi nie rozumieją tej beztroski. To nie jest tak, że nie uderza mnie przemijanie, rozpiętość czasu. Rzeczywiście, dziwnie się czuję na myśl, że dokładnie 10 lat temu udawałem, że się świetnie bawię na swojej osiemnastce. Dziwnie mi, że mój młodszy brat ma obecnie więcej lat, niż ja miałem, gdy rozgrywały się wydarzenia opisane w Płonąc w atmosferze. Natomiast dopóki dbam o swoje ciało i umysł, jestem sprawny fizycznie i cały czas stawiam przed sobą wyzwania, pozostając rześkim – czym się, kurwa, przejmować? Ja tak młody i wypełniony energią byłem ostatnio, gdy na wariata kupowałem bilety lotnicze do Kijowa, by spotkać się z Anią (21 lat). Nie wiem, dlaczego jakieś cyfry miałyby określać sposób, w jaki na siebie patrzę. Czy się realizuję? Tak. Czy jestem szczęśliwy? Jestem. Czy się rozwijam? Jak nigdy. Sztruksowe spodnie też trzymają się ode mnie z daleka, a gdy próbują wychynąć z szafy, dostają z buta.

Jak się postarasz, znajdziesz mój wpis sprzed 4 lat, też popełniony w dzień urodzin. Lubię go czytać, by przypominać sobie, jak głupi byłem, jak mało wiedziałem o życiu oraz jaki proces przeszedłem, by znaleźć się tu, gdzie jestem teraz. Za nic nie chciałbym się cofnąć, bo jako ludzie potrzebujemy czasu, by wyklarować drogę, po której chcemy podążać oraz wytworzyć narzędzia, by się jej utrzymać w długiej perspektywie.

Chcę Cię inspirować do pełniejszego życia na własnych zasadach. Nie będę Twoim tatą, ale chętnie zostanę przyjacielem, podzielę się wnioskami i zamiast wpuszczać w zarośniętą dżunglę, nakieruję Cię w przerzedzony (ale tylko trochę) maczetą szlak. Na własnym przykładzie pokażę Ci, że można się zmienić, żyć pełniej i zamiast cały czas próbować dogonić szczęście – odnaleźć je w sobie.

Misją tego bloga jest wyrwać Cię z apatii i nauczyć chodzić o własnych siłach. Widzieć własnymi oczami i przestać wycierać sobie gębę starymi, oklepanymi prawdami. Chcę dawać Ci dobre emocje, zmuszać do przemyśleń i czasem się z Tobą drażnić.

Życie jest teraz, nie jutro. Pamiętam, że po przeprowadzce do Warszawy bardzo dużo pracowałem, by nie umrzeć z głodu. Na głowie miałem setki problemów, mało czasu dla siebie, a uwaga wciąż uciekała gdzieś daleko w przyszłość. Mówiłem sobie, że pożyję, gdy tylko się ustabilizuję. Gdy rozwiążę pierwszy, drugi, trzeci problem. Gdy blog się rozkręci, gdy będę miał więcej klientów lub pewność, że sobie poradzę. W końcu, pewnego pięknego dnia spadła mi na łeb ciężka konkluzja: teraz jest życie. To “kiedyś pożyję” właśnie się dzieje, a ja to przegapiam, wpatrzony gdzieś w horyzont. Twoje szczęście, najlepsze chwile przeciekają Ci gdzieś między problemem, który Cię zżera, czasem, którego nie cofniesz i rutyną codzienności. Czekasz na wiosnę tylko po to, by zaplanować lato, a latem wyjeżdżasz powoli zarzynając się nadchodzącą jesienią. Gdy to zrozumiesz, zaczniesz się wybudzać. Ćwiczyć uważność każdego dnia. Puszczać sobie ulubioną muzykę, biorąc prysznic. Dbając o siebie, ustawiając życie tak, by służyło Twoim celom. Oddając się chwili, gdy wyciągnięty na kocu pijesz zimne piwo. Gdy patrzysz w rozszerzone do granic źrenice osoby, która leży obok Ciebie w pogniecionej, rozgrzanej jeszcze pościeli. Nie czekaj na wielkie pieniądze, jedyną w swoim rodzaju miłość, czy wycieczkę do USA. Rób wszystko, by osiągać cele, ale żyj już teraz, bo właśnie teraz spierdala Ci czas. Dociera? Jeszcze nie? No to lepiej złap się fotela, bo Ci coś opowiem.

IDAHO, PERRINE BRIDGE

 

Mój kumpel Bartek stoi na moście. Nie przyjechał jednak podziwiać widoków. Wypakował swój spadochron i spuścił w dół, przygotowując się do jednego z bardziej niebezpiecznych stunt’ów (wygląda to TAK). Musi przeskoczyć nad swoim spadochronem i zaufać, że ciężar ciała go obróci. Że złapie powietrze, nie zaplącze się. Ma tylko jedną szansę, most ma śmieszne 150 metrów wysokości, nikt nie zabiera na ten trick zapasowego spadochronu, bo byłby i tak bezużyteczny.

 

Obrót spadochronu to pikuś. Co, jeśli źle wymierzy i zamiast przeskoczyć nad, wskoczy w spadochron? Co, jeśli stopa mu się poślizgnie i źle się wybije? Serce szarżuje, jak kopnięte prądem. Pompuje w żyły adrenalinę, ciężko złapać spokojny oddech. Nie ma szans, Bartek schodzi. Tego dnia staje jeszcze na krawędzi dziesięć razy, za każdym razem przegrywa ze swoim mózgiem. W pewnej chwili pojawia się starszy pan. Twarz pobrużdżona zmarszczkami, siwe włosy rozwiane przez wiatr i szalony błysk w oku.

 

– Pokażę ci, młody – mówi, po czym staje na krawędzi, spuszcza spadochron, uśmiecha się i bez zastanowienia skacze. Przelatuje nad spadochronem jak kamień, ciągnie go w dół, po czym oczom Bartka ukazuje się rozłożony, niebieski spadochron.

 

Bartek dochodzi do siebie, po czym wchodzi na krawędź raz jeszcze i tym razem decyduje się na skok.

 

Już na dole zagaduje starszego pana. Pyta go o skoki, jak się wkręcił.

 

– Wiesz – mówi. – Razem z przyjacielem całe życie pracowaliśmy, byliśmy księgowymi w jednej firmie. Praca, praca, praca. Robiliśmy projekty, trzepaliśmy nadgodziny, życie odkładając na później. “Na emeryturze sobie pożyjemy”, tak mówiliśmy. Już pieprzyć wakacje, których nie było – dziesiątki lat poświęciliśmy na zamartwianie się o karierę, jakieś błahe problemy. Nigdy nie było nas “teraz”. Ciągle nieobecni, zapatrzeni przed siebie, na to życie, które miało na nas czekać gdzieś tam, za kilka lat. Szczęście, wycieczki, inne kraje, a przede wszystkim coś tak banalnego i prostego, jak obudzić się rano, uśmiechnąć się i poczuć relaks, spokój. W końcu przyszła upragniona emerytura, zaplanowaliśmy wyjazdy, pobookowaliśmy przeloty, hotele.

– I co? – spytał Bartek.

–  Dwa miesiące później mój przyjaciel zmarł na zawał serca, a ja zacząłem skakać.

 

Żyjmy dziś, nie jutro.

 

PS. Dziadek bawił się w base jeszcze jakiś czas – w końcu wymyślił sobie stunt, który wykonał tylko trzy razy. Polegał on na tym, że skakał, podpalał główny spadochron i otwierał zapasowy. Dwa razy mu się udało.

 

Artykuł Ogień, którym płonę dla Ciebie pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/ogien-ktorym-plone-dla-ciebie/feed 0
Jak powstaje wpis na blog? https://v1ncentify.prohost.pl/post/jak-powstaje-wpis-na-blog https://v1ncentify.prohost.pl/post/jak-powstaje-wpis-na-blog#respond Sun, 26 Mar 2017 13:57:54 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=2556 Jak łatwo jest w dzisiejszych czasach chłonąć. Filmiki, artykuły, blogi. O wiele trudniej jest content produkować, dzielić się treścią. Wiem, bo robię to od kilku dobrych lat. Zawsze jednak wolałem miejsce po drugiej stronie. Kojarzyło mi się z wyzwaniem. Nie ma żadnego wyzwania w byciu konsumentem treści, natomiast kiedy jesteś producentem...

Artykuł Jak powstaje wpis na blog? pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Jak łatwo jest w dzisiejszych czasach chłonąć. Filmiki, artykuły, blogi. O wiele trudniej jest content produkować, dzielić się treścią. Wiem, bo robię to od kilku dobrych lat. Zawsze jednak wolałem miejsce po drugiej stronie. Kojarzyło mi się z wyzwaniem. Nie ma żadnego wyzwania w byciu konsumentem treści, natomiast kiedy jesteś producentem… 

Tworzenie bloga to przywilej i przekleństwo. Przywilej, bo każdy chce mieć swoich odbiorców, wpływać na ludzi i ich inspirować. Świadomość, że miesięcznie czyta Cię kilkanaście tysięcy osób uskrzydla i sprawia, że myślisz w zupełnie innych kategoriach. Z drugiej strony, musisz regularnie produkować treść, bo jeśli nie będziesz tego robić, blog przestanie rosnąć i zacznie się kurczyć.

Ostatnio oglądałem film dokumentalny o procesie produkcji jednej z płyt solowego projektu IAMX. Chris Corner stwierdził, że po pewnym czasie nie potrafi już normalnie słuchać swoich piosenek. Traktuje je jak produkty, w których poprawia mechaniczne rzeczy, niedociągnięcia. Skojarzyło mi się to mocno z pisaniem, bo czasami, gdy stworzenie tekstu pochłania mi kilka dni z rzędu i po raz kolejny śledzę wzrokiem linijki w poszukiwaniu niespójności, błędów stylistycznych, ortografów – jestem kompletnie oderwany i nie posiadam dystansu. Nie potrafię powiedzieć, czy wpis jest diamentem, czy gównem. Czasem kompletnie mnie zaskakujecie. Publikuję tekst, na który już nie mogę patrzeć, myśląc “no słaby jest, ale co zrobić…”, a po kilku godzinach okazuje się, że poszedł viralem. Z drugiej strony, gdy mam wrażenie, że stworzyłem coś zajebistego, sprowadzacie mnie do ziemi i okazuje się, że ma o połowę słabsze osiągi, niż byle wrzuta napisana na kolanie w trzy godziny (o tym zjawisku szerzej będzie pod koniec dzisiejszego wpisu).

PROCES

 

No właśnie, ile zajmuje stworzenie tekstu? Od minimum 3-4 godzin do kilku dni. Wszystko zależy, jak długi jest, czy mam przemyślany koncept, czy formułuję wnioski z przemyśleń dopiero w trakcie pisania. Czy piszę na “flow” i jestem wkręcony, czy lecę tekst “na sucho”. Szybciej pisze mi się historie (bo już się wydarzyły i muszę je tylko spisać) mimo, że zazwyczaj są dużo dłuższe, niż standardowy tekst. W zwykłym wpisie, przedstawiającym jakieś idee sporo siedzę nad wstępem, zakończeniem i poszczególnymi “jebnięciami” w trakcie czytania. To trochę wybija z rytmu.

Oczywiście proces twórczy to zaledwie 60% czasu, jaki pochłania przygotowanie tekstu do publikacji. Cała reszta to:

  1. Formatowanie
  2. Czytanie w poszukiwaniu błędów
  3. Wymyślanie tytułu, nienawidzę
  4. Znów czytanie i poprawki
  5. Znalezienie obrazka
  6. Czytamy po raz kolejny
  7. Wybranie zajawki tekstu na Facebook
  8. Finalne czytanie tekstu i ostatnie poprawki
  9. Publikacja
  10. Jeśli wszystko jest okej, wrzuta na fanpage
  11. Jeśli nie jest okej cofnięcie publikacji
  12. Poprawki
  13. Ponowna publikacja

 

Czasami odpalam edytor, bo muszę. I to jest najlepsza sytuacja dla mnie. Wypruwam się, bo coś w moim życiu wykoleiło mnie emocjonalnie, oburzyło, czy złożyło się w zupełnie nową, ekscytującą perspektywę, którą chcę się podzielić. Tworzenie jest wtedy bezwysiłkowe, odurzające, satysfakcjonujące.

Z drugiej strony, bardzo często wieczór pisania na blog wygląda u mnie tak, że siadam i tworzę kilka luźnych szkiców różnych tekstów. Tu zapiszę jedno zdanie, w drugim szkicu 3 akapity, a w trzecim tylko tytuł. Tworzę sobie “nasionka”, z których kolejnego dnia wybieram i siadam do pisania. Mam natomiast jedną cechę, która często doprowadza mnie do szaleństwa – nie potrafię pisać o czymś, czym nie jestem na dany moment “zajarany”, co emocjonalnie mi nie gra. Mógłbym zaraz usiąść i nabazgrać wpis o motywacji, ale jeśli nie czuję tematu w tej chwili, to nic z tego. Pisanie tekstu “na sucho” to dla mnie prawdziwa męczarnia (coś jak walenie konia papierem ściernym), polegająca w dużej mierze na stosowaniu różnych tricków, by w końcu “wbić się” we flow i tekst poczuć.

Najtrudniejsze chwile to takie, kiedy wiem, że powinienem coś napisać, ale zamiast tego bez końca patrzę się w przeklęty, migający kursor. Przez bardzo długi czas właśnie tak wyglądało moje każde posiedzenie przy blogu. Mam nadzieję już nigdy do tego koszmaru nie wracać (znów, dokładne wyjaśnienie pod koniec tekstu). Potrafiłem marnować 4 do 6 godzin dziennie bez zapisania nawet kilku linijek nadających się do publikacji. I tak przez kilka dni z rzędu. Produktywność zerowa przy maksymalnym wypruwaniu się emocjonalnym. Po takiej bezowocnej sesji czułem się jak zombie i ogarniało mnie obrzydzenie do wszystkiego, co związane z moim brandem.

Przykładowa historia edycji wpisu (wygląda, jakbym w trakcie ciął się żyletką, ale zapewniam, że tak wygląda proces – gdybym miał tu wkleić historię edycji “trudnego” tekstu, scroll by Wam w myszce pierdolnął). Każda linijka to moment, kiedy klikałem “zapisz szkic”:

scroll

Tak z kolei wygląda wpis stworzony na flow (Pociąg, na który zaspaliśmy):

flow

Rdzeń tekstu, wszystko co musiało się w nim znaleźć spisałem zrywając się w środku nocy do laptopa, zaledwie 35 minut pisania w transie. Cały kolejny dzień to formatowanie, poprawianie, zamienianie miejscami akapitów i inne nudne czynności.

Rekordzistą, jeśli chodzi o czas pisania jest jednak chyba Spotkajmy się głębiej:

flow2

W trakcie byłem tak pochłonięty, że nie zauważyłbym, gdyby za oknem wyrósł mi grzyb atomowy. Wpis był skończony i gotowy do publikacji w zaledwie 30 minut.

 

Wartość tekstu, czyli jak dostałem po dupie

 

Gdy tylko zaczynałem z blogowaniem, wszystko było proste. Miałem pomysł, pisałem i wrzucałem. Pięć osób lubi to. Wow, nowy rekord!

Z czasem, gdy się rozrosłem, coraz więcej osób odwiedzało witrynę, a fanpage zaczął się ładnie zaokrąglać, zacząłem bardzo dużą wagę przywiązywać do tego, jak rozchodzi się nowy tekst. Ile łapie polubień, ile komentarzy. Jaki jest stosunek polubień do zasięgu posta. Jaki stosunek polubień do czasu publikacji na Facebooku. Ile insta-likeów w ciągu pierwszych trzech minut. Wariactwo.

Byłem jak szafiarka, która w panice restartuje komputer, bo może licznik lajków na fejsie się zaciął.

Doszło do tego, że wartość tekstu oceniałem na podstawie statystyk. Jeśli wpis szedł dobrze – napisałem coś dobrego. Jeśli szedł źle – zjebałem, stworzyłem chłam. Ugrzęzłem w tej pułapce myślowej na bardzo długi czas, powoli tracąc połączenie z najważniejszą funkcją pisania. Tworzenie przestało być dla mnie kanałem beztroskiej ekspresji, zamieniło się w ciężką pracę. Pisanie pod publikę, nerwy, zniechęcenie. Zostałem zakładnikiem moich fanów na Facebooku. Byliście moją jedyną wyrocznią (oddawajcie hajs za psychologa).

Wtedy nastąpił przełom. Napisałem tekst Gówno prawda, po plecach przebiegały mi ciarki na samą myśl o publikacji. Czułem, że jest dobry, że włożyłem w niego część siebie. Wrzuciłem go na fanpage i… nic. Żałosna liczba polubień, małe zainteresowanie. Poczułem się bardzo zawiedziony, pogrążyłem w drażliwym humorze i ciemnych myślach. Po jakichś dwóch godzinach na fejsie wyskoczyło mi powiadomienie, że ktoś oznaczył mój fanpage w poście. Okazało się, że Karolina ze Słowem w sedno udostępniła mój wpis. Scrolluję na dół. Kilka tysięcy polubień, kilkadziesiąt komentarzy.

To był moment, w którym się obudziłem i zrozumiałem, jak bardzo byłem głupi oddając ludziom prawo do decydowania o moich emocjach. Zrobiłem sobie detoks i rozpocząłem proces odklejania się od rezultatu. Wróciłem do przekonania, że to ja decyduję o wartości wpisu. Oczywiście skłamałbym, gdybym napisał, że mam kompletnie w dupie to, czy tekst zostaje przez Was doceniony, czy nie. W tym momencie to jednak tylko dodatek. Najbardziej liczy się moja subiektywna ocena. Dla przykładu, To zawsze był film opisuje jeden z ważniejszych, bardziej emocjonalnych i romantycznych momentów, jakie przeżyłem. Do dziś często wracam do tego wpisu i uważam, że napisany jest bezbłędnie. 50 polubień, a według mnie spokojnie wchodzi do Top5 najlepszych rzeczy, które kiedykolwiek wyszły spod moich palców.

Efektem tych spostrzeżeń są wpisy, w których dużo musicie się domyślać. Gdzie nie wykładam czarno na białym, nie uprawiam łopatologii. Używam skrótów myślowych, przedstawiam emocje w dokładnie takiej formie, w jakiej się we mnie kłębią. Zauważyłem, że kto ma zrozumieć i docenić ten i tak to zrobi, a cała reszta nieposiadająca punktów odniesienia skazana jest na niezrozumienie, błąd w interpretacji. Dzięki temu pisanie na powrót stało się dla mnie nieskażoną, wolną ekspresją.

Gdyby nie ta mentalna zmiana, nie dałbym rady opublikować książki. Po prostu nie wytrzymałbym krytyki. Moje dziecko, Płonąc w atmosferze, poradziło sobie fantastycznie, zebrałem świetne recenzje i dziesiątki maili z gratulacjami – myślę, że głównie dlatego, że powieść jest jak szot wódki: szczera, surowa i przez to mocna, uderzająca w głowę. Oczywiście było kilka osób, którym się nie podobało. Tylko, że bogatszy w doświadczenie nauczyłem się tym nie przejmować. Ja tę książkę napisałem dla siebie i osób, które podobnie jak ja kiedyś są zagubione i nie wiedzą co zrobić, by wydostać się z mentalnego więzienia. Płonąc w atmosferze ma inspirować i tchnąć nadzieję, a ponieważ opowiada o najważniejszym etapie mojego życia – spisałem tam wszystko dokładnie w taki sposób, w jaki się wydarzyło, niczego nie przekłamując. Jeśli komuś nie podobają się przedstawione w niej fakty, zawsze może wrócić do czytania fantastyki. Czasem słyszałem, że książka jest zbyt emocjonalna i przez to babska (także twardzielom jej nie polecam, spodoba się tylko innym, podobnym mi uczuciowym pizdom). Spoko, ja tak czułem i czuję, przeżywałem i przeżywam, więc tak piszę. Zastanowiłbym się gdyby ktoś skrytykował twarde rzemiosło – styl, w jakim napisałem powieść – bo tutaj mógłbym wyciągnąć konstruktywny feedback. Przekaz powieści trafił dokładnie w te osoby, w które miał trafić. Jeśli w Ciebie nie trafił, to najprawdopodobniej po prostu nie znajdujesz się w mojej grupie docelowej.

Aż boję się pomyśleć, jak wykastrowana i obrzydliwie poprawna byłaby to książka, gdybym wcześniej nie przewartościował sobie pisania i dalej na pierwszym miejscu stawiał to, by moja twórczość podobała się każdemu – zamiast skupić się na tym, jaką mam wizję i co konkretnie chcę przekazać zawężonej grupie odbiorców, brutalnie i z całą mocą uderzając w punkt.

Na sam koniec załączam statystyki dzisiejszego tekstu (tak, był gotowy już na piątek, ale oprócz soboty to najgorszy dzień na publikację tekstu – jesteście zbyt zajęci dawaniem w palnik, żeby dać się rozproszyć czemuś, czego nie można wypić, wciągnąć lub bzyknąć):

Screenshot_3

Wiecie, co macie teraz zrobić. Pod spodem jest przycisk “Lubię to”, a jeszcze niżej miejsce na komentarz. Wszystko na mój koszt 😉

Artykuł Jak powstaje wpis na blog? pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/jak-powstaje-wpis-na-blog/feed 0
Twarde lądowanie https://v1ncentify.prohost.pl/post/twarde-ladowanie https://v1ncentify.prohost.pl/post/twarde-ladowanie#respond Thu, 29 Dec 2016 19:56:15 +0000 http://www.v1ncent.pl/?p=2152 Wróciłem z Filipin i nie było to miękkie lądowanie. Z ciepłego, przyjaznego i pozytywnego miejsca rzucony zostałem w minusowe temperatury, puste ulice i jesienno-zimowe humorki napotykanych ludzi. Na dodatek, ktoś wyłączył Słońce. Dość powiedzieć, że już jestem chory i jak każdy dorosły mężczyzna przy przeziębieniu, z trudem odpycham myśli samobójcze.

Artykuł Twarde lądowanie pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
Wróciłem z Filipin i nie było to miękkie lądowanie. Z ciepłego, przyjaznego i pozytywnego miejsca rzucony zostałem w minusowe temperatury, puste ulice i jesienno-zimowe humorki napotykanych ludzi. Na dodatek, ktoś wyłączył Słońce. Dość powiedzieć, że już jestem chory i jak każdy dorosły mężczyzna przy przeziębieniu, z trudem odpycham myśli samobójcze.

Filipiny mnie zainspirowały i wskazały obszary, nad którymi muszę pracować. Mowa nie tylko o biznesie, blogu i przyszłych projektach, ale także o zdrowiu, zarówno fizycznym, jak i psychicznym. To, co najbardziej podoba mi się w tak dalekich wycieczkach, to perspektywa i dystans, których nabiera się w trakcie. You can’t see the forest for the trees / You can’t smell your own shit on your knees, śpiewał kiedyś Manson (na którego koncert mam już kupione bilety) i zupełnie się z nim zgadzam. Miesiąc w raju pozwolił mi przemyśleć priorytety i podjąć kilka ważnych dla mnie decyzji.

Mój plan na 2017?

Napisać drugą książkę

“Płonąc w atmosferze” to książka, którą musiałem napisać. Mój debiut pisarski, spełnienie marzenia i wielki sukces, którego jesteście częścią – za co bardzo Wam dziękuję. To także moje rozliczenie się z przeszłością, z kimś, kim już nie jestem. Spalenie mostu, którym nigdy nie przejdę. Przy okazji jest to hymn dla wydarzeń, które zapoczątkowały najbardziej szalony okres w moim życiu. Gdybym nie spłonął nie byłoby bloga, ani całych zastępów facetów, którzy po wspólnych szkoleniach zrozumieli, na czym polega bycie atrakcyjnym, szczęśliwym mężczyzną. Nie mógłbym uwolnić się od pracy na etacie i samemu decydować o tym, ile mam wolnego czasu i na co przeznaczam poszczególne godziny w ciągu dnia. To jedna decyzja, która zmieniła wszystko, małe pęknięcie tworzące zupełnie nowe rozgałęzienie przyszłości – ścieżkę, którą podążyłem na drugą stronę lustra.

To jednak historia, którą chcę opowiedzieć w Blasku Szminki jest najbardziej porywająca. Jeśli “Płonąc w atmosferze” ukazuje drogę od chłopca do mężczyzny, to “Blask szminki” odpowiada na bardzo niewygodne pytanie – co dzieje się z bohaterami po napisach końcowych? Co, jeśli dostaniesz w końcu to, o czym marzyłeś? To opowieść o seksie, miłości i odkrywaniu prawdziwej natury kobiet – tej niewygodnej, niepoprawnej politycznie, którą najchętniej zamiotłyby pod dywan, jak kot zmasakrowaną choinkę z potłuczonymi bombkami.

Na ten moment napisane mam jedynie zakończenie, którego poszukiwałem przez ostatnie dwa lata. Znalazłem je (lub “ją”…) zupełnym przypadkiem i spędziłem cały tydzień przed laptopem spisując to, co przeżyłem. Jest to jeden z mocniejszych tekstów, jaki wdusiłem w klawiaturę. Teraz pozostaje dopisać całą resztę. Nie będę podawać nawet przybliżonej daty premiery, wiem jednak z całą pewnością, że pierwszy szkic zamknę w 2017 roku.

Przyspieszyć proces przekształcania bloga

Ostatni rok upłynął na stopniowym odcinaniu marki v1ncent.pl od tematyki stricte związanej z relacjami damsko-męskimi. Wszystko po to, by blog stał się bardziej przystępny, mniej hermetyczny. Dla mnie to wielka ulga i kreatywna wolność, a także możliwość dotarcia do wielu nowych Czytelników. O tym, jak dobra była to decyzja świadczy sam fakt, że przez ostatni rok podwoiłem liczbę osób, które mnie śledzą.

Czasem zdarza mi się na fanpage przypominać stare teksty – wprawne oko zauważy, że większość z nich to wpisy sprzed zaledwie roku, dwóch. Z tymi sprzed 3-4 lat nie potrafię się już w większości identyfikować, co pokazuje jak ewoluowałem nie tylko jako pisarz, ale po prostu jako osoba. Nie jest wykluczone, że stare teksty znikną z bloga na zawsze, więc jest to dobry czas, by na wszelki wypadek zrobić backup tych, które lubicie najbardziej.

W tym roku będzie sporo eksperymentów, nowych tematów, które będę poruszał. Zwiększy się również ilość wpisów, szczególnie w pierwszej połowie roku – by zrównoważyć naturalny spadek, jaki nastąpi w okresie pisania kolejnej książki.

Rozbudować Instynktowne Uwodzenie

Czyli moją firmę szkoleniową, która w 2016 roku przejęła na siebie wszystko, co związane z relacjami damsko-męskimi, odciążając markę v1ncent.pl. Razem z Festem przeszkoliliśmy całą masę facetów doprowadzając do perfekcji przekazywanie wiedzy na szkoleniach w taki sposób, by kursant zaczął odnosić sukcesy. Jestem naprawdę dumny z tego, jak rozbudowany i głęboki materiał oferujemy naszym klientom. Instynktowne Uwodzenie to uporządkowanie i dopracowanie ponad 5 lat doświadczenia w pracy coachingowej oraz najwyższa dostępna jakość na rynku.

Plany na przyszłość to mały sekret, natomiast mogę powiedzieć, że zwiększy się ilość oraz jakość vlogów wypuszczanych na YT. Będzie również dużo więcej wystąpień publicznych, bo swoboda przed kamerą oraz dawanie wykładów to dla mnie dwie bardzo ważne umiejętności, które chcę maksymalnie rozwinąć, a które w drugiej połowie bieżącego roku zaniedbałem.

Jeśli jeszcze nie wiecie, to Instynktowne cieszy się nową stroną www, którą można kochać pod tym adresem.

Opublikować opowiadanie w Nowej Fantastyce

Od dawna się do tego przymierzam, 80% mam skończone i nie mogę się zabrać do finalizacji. Jeszcze jako szczeniak marzyłem o tym, by zostać wydrukowanym w NF. Nie planuję kariery pisarza fantastyki naukowej, ale cel ten jest na mojej liście od kilku lat i najwyższa pora go z niej skreślić. Tym bardziej, że nie chwaląc się napisałem kawał dobrego opowiadania, które domaga się jedynie zakończenia i szlifów. Skąd taka pewność, że mnie wydrukują? Jakkolwiek mistycznie to nie brzmi – nie pewność, a przeczucie.


Reszta planu, który powstał w mojej głowie na Filipinach to cele dotyczące sylwetki, ubioru, pogłębiania wiedzy z różnych dziedzin, czytania książek, a także… wścibscy jesteście, co? Resztę zatrzymam dla siebie, świntuchy.

Przy okazji – dzisiejszy wpis zbiegł się z noworoczną biegunką zupełnym przypadkiem:

Dla mnie cały koncept postanowień noworocznych jest poroniony. Nie mam nic do ludzi, którzy rzeczywiście stawiając sobie takie cele konsekwentnie i bez zbędnego pierdolenia je realizują. Piszę o osobach, które raz do roku przypominają sobie, że mają chujowe życie, po czym lecąc na noworocznym rozpędzie rozpisują wszystkie zmiany, jakie chcą wprowadzić. Zazwyczaj kończy się to brutalną pobudką wraz z kolejnym pierwszym stycznia – gdy okazuje się, że nic się nie zmieniło.

 

Jeśli lubicie zwyczaj wyznaczania sobie celów na nowy rok, to pamiętajcie, że żadna motywacja nie da Wam tego, co wyrobienie nawyku i konsekwentna praca. 

Pomyślałem, że zajadę Wam na koniec jak Paulo Coelho, a następnie pójdę umrzeć, bo mam katar, a oczy przestały mieścić się w czaszce.

PS. Domagam się gorącej herbaty z cytryną i cycek na Snapchacie. Nie wiem, co robię źle, ale do tej pory fotki i filmiki otrzymywałem w większości od facetów. Nie to, żebym was nie lubił, ale preferuję podglądać płeć piękną. Wiąże się to głównie z moją orientacją seksualną. Dwa plus dwa równa się kasztan. Gdy zakładałem snapa obiecywano mi zdjęcia roznegliżowanych fanek.

Wie ktoś, gdzie złożyć zażalenie?

Artykuł Twarde lądowanie pochodzi z serwisu VINCENT: DOŚWIADCZANIE ŻYCIA I TWORZENIE WSPOMNIEŃ.

]]>
https://v1ncentify.prohost.pl/post/twarde-ladowanie/feed 0